czwartek, 1 listopada 2012

Pierwsze 1 966


Na brudnej miejskiej ulicy znajduje się nie wielu mieszkańców a jeszcze mniej przyjezdnych.
Nieznajomy ubrany najzwyczajniej mężczyzna wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki paczkę tanich ruskich papierosów. Sprawdził zawartość jakby liczył, że stan się zmienił. Wyjął jednego mało zgrabnym ruchem ręki i wsadził sobie do ust. Następnie wyjął zapałki jednocześnie chowając opakowanie.
Otworzył. Ostania. Wyjął, przyjrzał się dokładniej. Ostrożnie zapalił. Zgasła. O ziemię rzucił drewienkiem, a w miasto zaklął
- Kurwa! – syknął, aż starsza kobieta mijająca go spojrzała się z pogardą. Nie zatrzymując się poszła swoją drogą przed siebie. Brzęcząc coś pod nosem. – No cóż, co cię nie zabije to cię wzmocni, kurwa jego mać, mówią.
Ruszył przed siebie w mroki miasta. Mijając jednolite budynki, niewyróżniających się jego mieszkańców. Skręcił w lewo, skręcił w prawo, poszedł prosto przed siebie przez ulicę, uważał by nie natrafić na już podpitych uliczników, którzy mogliby mu nieco uprzykrzyć wieczór, który i tak już nie zaliczał się do jednych z tych przyjemnych.
Dotarł do jednej z klatek wysokiego starego bloku, pomalowanego w szerokie paski, tynk odpadał ze ścian, w narożnikach śmierdziało szczynami i wymiocinami. Domofon jak zwykle nie działał. Otworzył drzwi do wnętrza obskurnego budynku,  zmęczonym krokiem wszedł do środka, gdy zamknął dostęp świeżego powietrza do padł go odór panujący we wnętrzu. Pot, łzy i cierpienie. Poszedł nieco szybciej, lecz też jak od niechcenia prosto do windy. Korytarz był wąski i podłużny. Na samym końcu czekały dwie windy, jedna mała – osobowa, druga nieco większa – towarowa, nikt nigdy nie wie, bo nie pytał, po co ona skoro i tak nikt nie posiada klucza do drugiej części windy, tak by ją powiększyć na potrzeby transportowania mebli, lub innych większych szpargałów.
Otwierał już drzwi do windy, kiedy to krzyki awantury dobiegły go z korytarza obok. Jakaś lekko starsza kobieta z zachrypniętym głosem wydzierała się na najprawdopodobniej swojego męża, kochanka bądź kto wiek kogo. Ciekawość pierwszym krokiem do piekieł, ale kto się tym przejmuje. Puścił klamkę, odwrócił się powoli, kocim krokiem udał się w pobliże korytarze, jednak tak by go nie było widać – przyglądał i nasłuchiwał w ciszy jak para małżonków wykłóca się o pieniądze, rachunki, pracę i wszystkie inne problemy dnia codziennego. Spojrzał na zegarek i uśmiechnął się. Wrócił do windy i tym razem już wsiadł do niej ignorując kto i o co się sprzecza.
Winda nie wyróżniała się standardem od całej reszty bloku wymalowana farbami, obsmarowana przekleństwami pod adresem nie znajomych mu ludzi, policji, numery ludzi gotowych na „przelotny numerek”. Na podłodze ulotki oferujące niezapomniane wrażenia. Niedopałki papierosów. Wszystko co podpisuje się pod słowo „syf” można było znaleźć tutaj niekiedy.
Mieszkanie było niewielkie. Również stare i zniszczone, lecz mimo to zadbane. Meble, ściany pamiętają wiele bólu i cierpienia, ale także ciepła i radości.
Gdy gospodarz zamknął drzwi na wszystkie zamki zapalił światło w przedpokoju. Położył na regał klucze i papierosy. Kurtkę wraz z bluzą odwiesił na wieszak, buty zdjął, ułożył równo. Poszedł w kierunku kuchni znajdującej się na wprost od wejścia. Zapalił światło. Wyjął z lodówki kawałek kiełbasy ugryzł zagryzając lekko sczerstwiałym chlebem. Wstawił wodę na herbatę.
Kuchnia jak to kuchnia. Mały stoliczek z krzesłami pod ścianą, blat, lodówka, zlew i kuchenka wzdłuż jednej ze ścian. Mimo, iż gospodarz mieszkał sam kuchnia była wysprzątana i czysta. Jedynym nie doparzeniem było kilka brudnych kubków i sztućców w zlewozmywaku. Mieszkaniec przypomniał sobie przegryzając kolejny kawałek mięsa chlebem o tym, że papierosy zostawił obok kluczy. Wrócił więc po nie, wyjął dwie sztuki, popatrzył na nie. Wrócił skąd wyszedł. Włączył gaz i podpalił papierosa. Zaciągając się, a następnie wydychając dym z płuc odetchnął z ulgą opadając na odsunięte lekko krzesło . Wypalił papierosa, wyrzucił do prowizorycznej popielniczki zrobionej ze słoika po ogórkach kiszonych.
Po krótszym czasie konsternacji wrócił do rzeczywistości i wyjął z szuflady kolejną paczkę zapałek. Schował do kieszeni obok papierosa, uważając by siadając przypadkowo go później nie złamać.
Gotująca się woda zaczęła dawać znak o swej gotowości do użycia. Wyjął więc szklankę, nasypał trzy łyżki cukru, wrzucił torebkę taniej herbaty i zalał. Przemieścił się do pomieszczenia nieco większego niż kuchnia. Pomieszczenie znajdowało się obok, okno naprzeciwko drzwi, po lewo (od strony wejścia) znajdowało się duże biurko z komputerem na środku. Na ścianie widniały różne zdjęcia, w tym jego samego, jego w towarzystwie i różne widokówki.  Na tej samej ścianie mieścił się też regał z dużą ilością książek. Na prawo od niego, znajdowało się łóżko oraz nieco większa szafka, w której to trzymał swoje prace, zapiski, podręczniki i wszelkiego rodzaju pomoce przy jego pracy.  Na ścianie za to wisiała dużych rozmiarów mapa miasta, w którym mieszkał. Na niech zaznaczone były różne punkty. Jedne przypinkami o kolorze czerwonym, inne żółtym, a jeszcze inne w kolorze zielonym. Usiadł z herbatą przed czarnym ekranem komputera. Nacisnął klawisz startu. Zapalił papierosa i zaczął pisać.
00:58
**
Obudziło mnie szlochanie dziecka, które przez łzy błagało by puścić je wolno. Wyczołgałem się ze śpiwora. Pogładziłem swoją łysą głowę, założyłem okulary i wstałem. Namiot był nie wielki i pusty. Miałem ten przywilej jako starszy rangą mieszkać w oddzielnym namiocie, a to naprawdę przywilej jak na warunki polowe. Dziesięciu chłopa pod jednym dachem.
Włożyłem okulary na nos, podrapałem się po głowie i ruszyłem w stronę okna w ścianie namiotu, na  zewnątrz jakiś bachor próbował ocalić swoją matkę przed przeniesieniem. Codzienność. Niestety w takim świecie żyjemy i cóż na to poradzić. Przywykłem, i dałem się mu ponieść. Średnio wierzę w ten ideologiczny bojkot, ale kto ich tam wie. Mnie obchodzi życie moje i rodziny, a że militaryzacja jest najlepszym do tego sposobem to dlatego właśnie tu jestem. To, tak nawiasem jest jedno z bezpieczniejszym miejsc, tu nikt cię nie zajdzie od tyłu bez powodu.
Czas wstać i zrobić do mnie należy. W końcu za coś mi tu płacą.
Pułkownik Sokołow wciągnął nienagannie przygotowany mundur, wyjął papierosa z metalowej papierośnicy. Buchnął dymem w głąb namiotu, obrócił się zamaszyście i wyszedł pewnym krokiem z namiotu. Szeregowy pilnujący wejścia do siedziby szefa obozu zasalutował kierując głowę w jego stronę.
Sokołow odpowiedział mu komendą „spocznij” po czym ruszył przed siebie. Miał dziś do załatwienia parę ważnych spraw poza terenem strzeżonym. Byli bowiem w trakcie zajmowania terytoriów ówczesnej Rzeczpospolitej, teraz prawa o nie próbuje roszczyć sobie Nowe Ludowe Cesarstwo, w skrócie Nowa Rosja. Jednakże polaczki zawsze mają to w sobie, że choćby nie mieli jak to i tak będą się przeciwstawiać i pułkownik doskonale o tym wie, dlatego też większość niebezpiecznych, a zarazem kluczowych elementów układanki musi układać sam.
W tym momencie byli dopiero na granicy, a garstka utworzonej alarmowo Milicji Narodowościowej, złożonej głównie z antykomunistycznej młodzieży, ruchów narodowościowych i kilku oddziałów regularnej policji pod dowództwem kogoś z Wojska Wielkiej Rzeczpospolitej stawiały opór wielkiej armii. To śmieszne patrząc na różnicę w liczebności, uzbrojeniu oraz wyszkoleniu. No ale tak już jest.
Pod Połockiem, w prowincji post-Ruskiej utworzyła się milicja stanowczo blokująca ekspansje Wojsk NLC na zachód Europy. Dlatego też sam pułkownik musiał stawić im czoła.
Ruszył w kierunku strzelnicy oraz placu szkoleniowego. Obóz bowiem był ogromny. Jako, że armia liczyła średnio dwa i pół miliona żołnierzy, a na front zachodni ruszyło nad siedemdziesiąt procent całej armii, podzielić to jeszcze na sektory, czyli obóz liczyć musiał około trzydziestu tysięcy żołnierzy plus drugie tyle w obwodzie. Ale zostawmy matematykę komu innemu. Obóz był duży.
Strzelnica sektora w jakim się znajdował znajdowała się niedaleko. Każdy żołnierz codziennie musiał spędzić odpowiednią ilość czasu na treningu. Tak więc i Sokołow musiał.
Zajęło mu wszystko niespełna godzinę. Zanim wrócił, opłukał się i zdążył pomyśleć, wybiło południe. Zebrał notatki. Ułożył w głowie myśli. Przełknął ślinę. Wyjął kolejnego papierosa i zapalił. Szedł bowiem teraz na spotkanie z przełożonym, którego zadaniem było zatwierdzenie jego dzisiejszej misji. Od tego spotkania mogły potoczyć się losy wielu ludzi, a przede wszystkim jego.
Plan był taki:
Zdobyć i utrzymać kwaterę główną oraz centrum dowodzenia Milicji Narodowościowej.
Zlokalizowaliśmy kwaterę główną Milicji Narodowościowej, która znajduje się najprawdopodobniej w Ratuszu Miejskim.  oraz centrum dowodzenia znajduje się w budynku  posterunku policji miasta Połock.
Plan działania: Dwa odziały A  i Ҕ [tłumaczenie: B]. Oddziałem A dowodzić będę Ja, a oddziałem B podpułkownik Iwanow. W jednym czasie zdobędziemy ważne budynki strategiczne, pojmiemy ich dowódców za zakładników  oraz odbijemy naszych żołnierzy przetrzymywanych w więzieniu na posterunku – czytaj dalej w centrum dowodzenia. W razie niepowodzenia jednego z oddziałów budynek zostanie zniszczony wraz z całym personelem.
Cel: Niepostrzeżenie zająć oba budynki w jednym czasie odbijając jeńców oraz biorąc w za zakładników dowódców MN. Tak by milicja nie mogła się zmobilizować.”
03:14
Czas spać – pomyślał pisarz dopalając papierosa w szklance po herbacie. Przeciągnął się, ziewnął.
Ospale wstał z krzesła, zamknął niedbale komputer. Chwycił brudne naczynia i odniósł je do kuchni, szybko pozmywał, niedopałek wrzucił do śmieci. Wrócił do swojego pokoju popatrzył po ścianach jakby czegoś szukał. Spojrzał na zdjęcia z przeszłości. Wziął głęboki oddech, zakrztusił się nim. Pokiwał głową. Popatrzył na zegarek wiszący na ścianie i odmierzający czas. Podszedł do okna. Otworzył i po chwili zamknął, gdyż z zewnątrz wpadał do wnętrza deszcz. Zostawił tylko delikatnie niedociągniętą klamkę by odrobina świeżego powietrza ożywiła zadymione pomieszczenie.
Rozebrał się, jeszcze raz przeciągnął. Zgasił światło. Zasnął.
**
Za oknami już świtało, świat budził się na nowo. Choć o budzeniu to trochę za dużo powiedziane, w końcu mieliśmy początek listopada, a ziemia od tygodnia była pokryta warstwą śniegu,  zima uderzyła przedwcześnie i z zaczęciem miesiąca temperatura spadła poniżej zera, a zabielenie było większe niż niekiedy w nowy rok tyle go nie ma.  Pisarzyna spał jeszcze smacznie przewracając się z boku na bok na swoim starym i wyleżanym łóżku.
Dzień płynął normalnie. Na podwórkach szarych blokowisk nie dało się zaobserwować nic godnego uwagi. Dzieci jak zwykle bawiły się w śniegu, lepiły bałwany, ich matki siedziały na ławkach kołysząc niemowlaki w wózkach i popalając tanie papierosy, mężowie, a zarazem ojcowie wygrzewali się na zimowym słoneczku popijając piwo i rozmawiając o problemach dnia codziennego – jak to żona nie chcę się im dać dupy, jak to się wczoraj zalali i dostali po twarzy od swych żon, jakie to mieli sranie w nocy. Dzień jak co dzień.
Autor tekstów zdążył już wstać i spalić pól papierosa ze swojej ostatniej paczki. Siedział teraz na łóżku wpatrując się w nicość jakby czegoś w niej szukał. Wciągał i wypuszczał smog z płuc uświadamiając sobie, że z każdym oddechem kończy mu się czas. Po chwili zatrzymał dym w sobie, spojrzał ku oknu.
- Pierdole – powiedział, wstając z łóżka. Rozejrzał się. Podszedł do biurka, otworzył komputer. Włączył. Wyjął coś z pułki, popatrzył na ekran, w czasie gdy ładował się system on postanowił napić się herbaty, zjeść śniadanie i wykonać telefon.
W tym samym czasie piętro niżej jakiś mężczyzna krzyczał na dziecko, które zaspało tego dnia, i przez to nie poszło do szkoły. Piętro w górę i dwa mieszkania w prawo żona okładała męża za niekompetencję, dwa piętra niżej i na lewo mieszkała samotna kobieta mająca problemy zdrowotne – chyba z sercem, i właśnie dostawał ataku. Gdzieś w centrum bloku było mieszkanie, gdzie nikt nigdy nie wchodzi i nikt nigdy nie wychodzi, ale ktoś tam mieszka na pewno bo poczta nigdy nie zalega i słychać odgłosy użytkowania, lecz nigdy nikogo nie było tam widać, okna pozasłaniane. Drzwi pozamykane.
- Potrzebuję się spotkać  - powiedział bez namiętnie do słuchawki.
- Masz słowa? – odpowiedział tak samo sucho rozmówca po drugiej stronie słuchawki.
- Mam.
- Dużo
- Wystarczająco
- Ile?
- Wystarczająco.
- Dobrze – powiedział z udawaną wątpliwością – Nie spóźnij się –połączenie zostało zakończone.
-No to wiem co dzisiaj robię. – uśmiechnął się zapalając kolejnego papierosa. Spojrzał w swoje odbicie i pokręcił głową, potem zobaczył podwórze, na którym dwie matki wykłócały się kryjąc swoje dzieci za sobą – eh, ci ludzie, tylko by się kłócili.
Włożył na siebie ten sam zestaw co wczoraj i wyszedł.
Zapomniał o „słowach”.
Wrócił się z pod windy szybkim krokiem. Wpadł do mieszkania, nie zamykając drzwi w całym rynsztunku przeszedł wprost do pokoju, kartę pamięci włożył w slot i wgrał cały dotychczasowy materiał na przenośny dysk. Znów spojrzał na podwórze.
Szedł już chodnikiem, na który przed chwilą patrzył z mieszkania. 

2 komentarze:

  1. W jednej linni masz "do padł go".
    Spacja Ci weszła w nieodpowiednie miejsce

    OdpowiedzUsuń
  2. Również "bądź kto wieK kogo"

    OdpowiedzUsuń