Na brudnej miejskiej ulicy
znajduje się nie wielu mieszkańców a jeszcze mniej przyjezdnych.
Nieznajomy ubrany najzwyczajniej
mężczyzna wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki paczkę tanich ruskich
papierosów. Sprawdził zawartość jakby liczył, że stan się zmienił. Wyjął
jednego mało zgrabnym ruchem ręki i wsadził sobie do ust. Następnie wyjął zapałki
jednocześnie chowając opakowanie.
Otworzył. Ostania. Wyjął,
przyjrzał się dokładniej. Ostrożnie zapalił. Zgasła. O ziemię rzucił
drewienkiem, a w miasto zaklął
- Kurwa! – syknął, aż starsza
kobieta mijająca go spojrzała się z pogardą. Nie zatrzymując się poszła swoją
drogą przed siebie. Brzęcząc coś pod nosem. – No cóż, co cię nie zabije to cię
wzmocni, kurwa jego mać, mówią.
Ruszył przed siebie w mroki
miasta. Mijając jednolite budynki, niewyróżniających się jego mieszkańców.
Skręcił w lewo, skręcił w prawo, poszedł prosto przed siebie przez ulicę,
uważał by nie natrafić na już podpitych uliczników, którzy mogliby mu nieco
uprzykrzyć wieczór, który i tak już nie zaliczał się do jednych z tych
przyjemnych.
Dotarł do jednej z klatek
wysokiego starego bloku, pomalowanego w szerokie paski, tynk odpadał ze ścian,
w narożnikach śmierdziało szczynami i wymiocinami. Domofon jak zwykle nie
działał. Otworzył drzwi do wnętrza obskurnego budynku, zmęczonym krokiem wszedł do środka, gdy
zamknął dostęp świeżego powietrza do padł go odór panujący we wnętrzu. Pot, łzy
i cierpienie. Poszedł nieco szybciej, lecz też jak od niechcenia prosto do
windy. Korytarz był wąski i podłużny. Na samym końcu czekały dwie windy, jedna
mała – osobowa, druga nieco większa – towarowa, nikt nigdy nie wie, bo nie
pytał, po co ona skoro i tak nikt nie posiada klucza do drugiej części windy,
tak by ją powiększyć na potrzeby transportowania mebli, lub innych większych
szpargałów.
Otwierał już drzwi do windy, kiedy
to krzyki awantury dobiegły go z korytarza obok. Jakaś lekko starsza kobieta z
zachrypniętym głosem wydzierała się na najprawdopodobniej swojego męża,
kochanka bądź kto wiek kogo. Ciekawość pierwszym krokiem do piekieł, ale kto
się tym przejmuje. Puścił klamkę, odwrócił się powoli, kocim krokiem udał się w
pobliże korytarze, jednak tak by go nie było widać – przyglądał i nasłuchiwał w
ciszy jak para małżonków wykłóca się o pieniądze, rachunki, pracę i wszystkie
inne problemy dnia codziennego. Spojrzał na zegarek i uśmiechnął się. Wrócił do
windy i tym razem już wsiadł do niej ignorując kto i o co się sprzecza.
Winda nie wyróżniała się
standardem od całej reszty bloku wymalowana farbami, obsmarowana przekleństwami
pod adresem nie znajomych mu ludzi, policji, numery ludzi gotowych na „przelotny
numerek”. Na podłodze ulotki oferujące niezapomniane wrażenia. Niedopałki
papierosów. Wszystko co podpisuje się pod słowo „syf” można było znaleźć tutaj
niekiedy.
Mieszkanie było niewielkie.
Również stare i zniszczone, lecz mimo to zadbane. Meble, ściany pamiętają wiele
bólu i cierpienia, ale także ciepła i radości.
Gdy gospodarz zamknął drzwi na
wszystkie zamki zapalił światło w przedpokoju. Położył na regał klucze i
papierosy. Kurtkę wraz z bluzą odwiesił na wieszak, buty zdjął, ułożył równo.
Poszedł w kierunku kuchni znajdującej się na wprost od wejścia. Zapalił
światło. Wyjął z lodówki kawałek kiełbasy ugryzł zagryzając lekko sczerstwiałym
chlebem. Wstawił wodę na herbatę.
Kuchnia jak to kuchnia. Mały
stoliczek z krzesłami pod ścianą, blat, lodówka, zlew i kuchenka wzdłuż jednej
ze ścian. Mimo, iż gospodarz mieszkał sam kuchnia była wysprzątana i czysta.
Jedynym nie doparzeniem było kilka brudnych kubków i sztućców w zlewozmywaku.
Mieszkaniec przypomniał sobie przegryzając kolejny kawałek mięsa chlebem o tym,
że papierosy zostawił obok kluczy. Wrócił więc po nie, wyjął dwie sztuki,
popatrzył na nie. Wrócił skąd wyszedł. Włączył gaz i podpalił papierosa.
Zaciągając się, a następnie wydychając dym z płuc odetchnął z ulgą opadając na
odsunięte lekko krzesło . Wypalił papierosa, wyrzucił do prowizorycznej
popielniczki zrobionej ze słoika po ogórkach kiszonych.
Po krótszym czasie konsternacji
wrócił do rzeczywistości i wyjął z szuflady kolejną paczkę zapałek. Schował do
kieszeni obok papierosa, uważając by siadając przypadkowo go później nie
złamać.
Gotująca się woda zaczęła dawać
znak o swej gotowości do użycia. Wyjął więc szklankę, nasypał trzy łyżki cukru,
wrzucił torebkę taniej herbaty i zalał. Przemieścił się do pomieszczenia nieco
większego niż kuchnia. Pomieszczenie znajdowało się obok, okno naprzeciwko
drzwi, po lewo (od strony wejścia) znajdowało się duże biurko z komputerem na
środku. Na ścianie widniały różne zdjęcia, w tym jego samego, jego w
towarzystwie i różne widokówki. Na tej
samej ścianie mieścił się też regał z dużą ilością książek. Na prawo od niego,
znajdowało się łóżko oraz nieco większa szafka, w której to trzymał swoje
prace, zapiski, podręczniki i wszelkiego rodzaju pomoce przy jego pracy. Na ścianie za to wisiała dużych rozmiarów
mapa miasta, w którym mieszkał. Na niech zaznaczone były różne punkty. Jedne
przypinkami o kolorze czerwonym, inne żółtym, a jeszcze inne w kolorze
zielonym. Usiadł z herbatą przed czarnym ekranem komputera. Nacisnął klawisz
startu. Zapalił papierosa i zaczął pisać.
00:58
**
Obudziło mnie szlochanie dziecka, które przez łzy błagało by puścić je
wolno. Wyczołgałem się ze śpiwora. Pogładziłem swoją łysą głowę, założyłem
okulary i wstałem. Namiot był nie wielki i pusty. Miałem ten przywilej jako
starszy rangą mieszkać w oddzielnym namiocie, a to naprawdę przywilej jak na
warunki polowe. Dziesięciu chłopa pod jednym dachem.
Włożyłem okulary na nos, podrapałem się po głowie i ruszyłem w stronę
okna w ścianie namiotu, na zewnątrz
jakiś bachor próbował ocalić swoją matkę przed przeniesieniem. Codzienność.
Niestety w takim świecie żyjemy i cóż na to poradzić. Przywykłem, i dałem się
mu ponieść. Średnio wierzę w ten ideologiczny bojkot, ale kto ich tam wie. Mnie
obchodzi życie moje i rodziny, a że militaryzacja jest najlepszym do tego sposobem
to dlatego właśnie tu jestem. To, tak nawiasem jest jedno z bezpieczniejszym
miejsc, tu nikt cię nie zajdzie od tyłu bez powodu.
Czas wstać i zrobić do mnie należy. W końcu za coś mi tu płacą.
Pułkownik Sokołow wciągnął
nienagannie przygotowany mundur, wyjął papierosa z metalowej papierośnicy.
Buchnął dymem w głąb namiotu, obrócił się zamaszyście i wyszedł pewnym krokiem
z namiotu. Szeregowy pilnujący wejścia do siedziby szefa obozu zasalutował
kierując głowę w jego stronę.
Sokołow odpowiedział mu komendą
„spocznij” po czym ruszył przed siebie. Miał dziś do załatwienia parę ważnych
spraw poza terenem strzeżonym. Byli bowiem w trakcie zajmowania terytoriów
ówczesnej Rzeczpospolitej, teraz prawa o nie próbuje roszczyć sobie Nowe Ludowe
Cesarstwo, w skrócie Nowa Rosja. Jednakże polaczki zawsze mają to w sobie, że
choćby nie mieli jak to i tak będą się przeciwstawiać i pułkownik doskonale o
tym wie, dlatego też większość niebezpiecznych, a zarazem kluczowych elementów
układanki musi układać sam.
W tym momencie byli dopiero na
granicy, a garstka utworzonej alarmowo Milicji Narodowościowej, złożonej
głównie z antykomunistycznej młodzieży, ruchów narodowościowych i kilku
oddziałów regularnej policji pod dowództwem kogoś z Wojska Wielkiej
Rzeczpospolitej stawiały opór wielkiej armii. To śmieszne patrząc na różnicę w
liczebności, uzbrojeniu oraz wyszkoleniu. No ale tak już jest.
Pod Połockiem, w prowincji
post-Ruskiej utworzyła się milicja stanowczo blokująca ekspansje Wojsk NLC na
zachód Europy. Dlatego też sam pułkownik musiał stawić im czoła.
Ruszył w kierunku strzelnicy oraz
placu szkoleniowego. Obóz bowiem był ogromny. Jako, że armia liczyła średnio
dwa i pół miliona żołnierzy, a na front zachodni ruszyło nad siedemdziesiąt
procent całej armii, podzielić to jeszcze na sektory, czyli obóz liczyć musiał
około trzydziestu tysięcy żołnierzy plus drugie tyle w obwodzie. Ale zostawmy
matematykę komu innemu. Obóz był duży.
Strzelnica sektora w jakim się
znajdował znajdowała się niedaleko. Każdy żołnierz codziennie musiał spędzić
odpowiednią ilość czasu na treningu. Tak więc i Sokołow musiał.
Zajęło mu wszystko niespełna
godzinę. Zanim wrócił, opłukał się i zdążył pomyśleć, wybiło południe. Zebrał
notatki. Ułożył w głowie myśli. Przełknął ślinę. Wyjął kolejnego papierosa i
zapalił. Szedł bowiem teraz na spotkanie z przełożonym, którego zadaniem było
zatwierdzenie jego dzisiejszej misji. Od tego spotkania mogły potoczyć się losy
wielu ludzi, a przede wszystkim jego.
Plan był taki:
Zdobyć i utrzymać kwaterę główną oraz centrum dowodzenia Milicji
Narodowościowej.
Zlokalizowaliśmy kwaterę główną Milicji Narodowościowej, która znajduje
się najprawdopodobniej w Ratuszu Miejskim.
oraz centrum dowodzenia znajduje się w budynku posterunku policji miasta Połock.
Plan działania: Dwa odziały A i Ҕ [tłumaczenie: B]. Oddziałem A
dowodzić będę Ja, a oddziałem B podpułkownik Iwanow. W jednym czasie
zdobędziemy ważne budynki strategiczne, pojmiemy ich dowódców za
zakładników oraz odbijemy naszych
żołnierzy przetrzymywanych w więzieniu na posterunku – czytaj dalej w centrum
dowodzenia. W razie niepowodzenia jednego z oddziałów budynek zostanie
zniszczony wraz z całym personelem.
Cel: Niepostrzeżenie zająć oba budynki w jednym czasie odbijając jeńców
oraz biorąc w za zakładników dowódców MN. Tak by milicja nie mogła się
zmobilizować.”
03:14
Czas spać – pomyślał pisarz dopalając papierosa w szklance po
herbacie. Przeciągnął się, ziewnął.
Ospale wstał z krzesła, zamknął
niedbale komputer. Chwycił brudne naczynia i odniósł je do kuchni, szybko
pozmywał, niedopałek wrzucił do śmieci. Wrócił do swojego pokoju popatrzył po
ścianach jakby czegoś szukał. Spojrzał na zdjęcia z przeszłości. Wziął głęboki
oddech, zakrztusił się nim. Pokiwał głową. Popatrzył na zegarek wiszący na ścianie
i odmierzający czas. Podszedł do okna. Otworzył i po chwili zamknął, gdyż z
zewnątrz wpadał do wnętrza deszcz. Zostawił tylko delikatnie niedociągniętą
klamkę by odrobina świeżego powietrza ożywiła zadymione pomieszczenie.
Rozebrał się, jeszcze raz przeciągnął.
Zgasił światło. Zasnął.
**
Za oknami już świtało, świat
budził się na nowo. Choć o budzeniu to trochę za dużo powiedziane, w końcu
mieliśmy początek listopada, a ziemia od tygodnia była pokryta warstwą śniegu, zima uderzyła przedwcześnie i z zaczęciem
miesiąca temperatura spadła poniżej zera, a zabielenie było większe niż
niekiedy w nowy rok tyle go nie ma.
Pisarzyna spał jeszcze smacznie przewracając się z boku na bok na swoim
starym i wyleżanym łóżku.
Dzień płynął normalnie. Na
podwórkach szarych blokowisk nie dało się zaobserwować nic godnego uwagi.
Dzieci jak zwykle bawiły się w śniegu, lepiły bałwany, ich matki siedziały na
ławkach kołysząc niemowlaki w wózkach i popalając tanie papierosy, mężowie, a
zarazem ojcowie wygrzewali się na zimowym słoneczku popijając piwo i
rozmawiając o problemach dnia codziennego – jak to żona nie chcę się im dać
dupy, jak to się wczoraj zalali i dostali po twarzy od swych żon, jakie to
mieli sranie w nocy. Dzień jak co dzień.
Autor tekstów zdążył już wstać i spalić
pól papierosa ze swojej ostatniej paczki. Siedział teraz na łóżku wpatrując się
w nicość jakby czegoś w niej szukał. Wciągał i wypuszczał smog z płuc
uświadamiając sobie, że z każdym oddechem kończy mu się czas. Po chwili
zatrzymał dym w sobie, spojrzał ku oknu.
- Pierdole – powiedział, wstając z
łóżka. Rozejrzał się. Podszedł do biurka, otworzył komputer. Włączył. Wyjął coś
z pułki, popatrzył na ekran, w czasie gdy ładował się system on postanowił
napić się herbaty, zjeść śniadanie i wykonać telefon.
W tym samym czasie piętro niżej
jakiś mężczyzna krzyczał na dziecko, które zaspało tego dnia, i przez to nie
poszło do szkoły. Piętro w górę i dwa mieszkania w prawo żona okładała męża za
niekompetencję, dwa piętra niżej i na lewo mieszkała samotna kobieta mająca
problemy zdrowotne – chyba z sercem, i właśnie dostawał ataku. Gdzieś w centrum
bloku było mieszkanie, gdzie nikt nigdy nie wchodzi i nikt nigdy nie wychodzi,
ale ktoś tam mieszka na pewno bo poczta nigdy nie zalega i słychać odgłosy
użytkowania, lecz nigdy nikogo nie było tam widać, okna pozasłaniane. Drzwi
pozamykane.
- Potrzebuję się spotkać - powiedział bez namiętnie do słuchawki.
- Masz słowa? – odpowiedział tak
samo sucho rozmówca po drugiej stronie słuchawki.
- Mam.
- Dużo
- Wystarczająco
- Ile?
- Wystarczająco.
- Dobrze – powiedział z udawaną
wątpliwością – Nie spóźnij się –połączenie zostało zakończone.
-No to wiem co dzisiaj robię. –
uśmiechnął się zapalając kolejnego papierosa. Spojrzał w swoje odbicie i
pokręcił głową, potem zobaczył podwórze, na którym dwie matki wykłócały się
kryjąc swoje dzieci za sobą – eh, ci ludzie, tylko by się kłócili.
Włożył na siebie ten sam zestaw co
wczoraj i wyszedł.
Zapomniał o „słowach”.
Wrócił się z pod windy szybkim
krokiem. Wpadł do mieszkania, nie zamykając drzwi w całym rynsztunku przeszedł
wprost do pokoju, kartę pamięci włożył w slot i wgrał cały dotychczasowy
materiał na przenośny dysk. Znów spojrzał na podwórze.
Szedł już chodnikiem, na który
przed chwilą patrzył z mieszkania.
W jednej linni masz "do padł go".
OdpowiedzUsuńSpacja Ci weszła w nieodpowiednie miejsce
Również "bądź kto wieK kogo"
OdpowiedzUsuń