sobota, 3 listopada 2012

Dzień trzeci - całkiem się dobrze prowadzi - 6375


Tak małe miasteczko, a tak wielu ludzi kręciło się po ulicach. Wszędzie ruch. Gdzie nie spojrzeć tam widać pędzących przed siebie śmiertelników.
Na ulicy znajdował się przystanek, a na ławeczce przystankowej siedział mężczyzna. Autobusy przyjeżdżały i odjeżdżały. Zabierając w dal tłumy mieszkańców. Starych. Młodych. Chorych. Zdrowych. Biednych i bogatych. Przechodnie przemierzali chodniki, kobiety stukały wysokimi obcasami o kostkę, emeryci powolutku stawiali kroki wspomagając się na laskach. Młodzież wyprzedzała ich nie bacząc na problemy. Śmiali się, cieszyli życiem, co poniektórzy, ci bardziej zabawni uprzykrzali pieszym życie. Bardziej agresywni zaczynali bójki, mniej tylko się obrzucali się wyzwiskami., a zamyślony prozaista przelewał na papier swe myśli. Tworzył nową historię.
                - Przepraszam, czy nie chciałby pan może zagrać z emerytem? – powiedział zmęczonym głosem starzec ubrany w ciepłą zimową kurtce, starym bawełniany szaliku starannie zasłaniający szyję oraz śmieszną zimową czapce. Człowiek  o sędziwej i miłej twarzy. Szeroki uśmiech i podkrążone oczy. Kilku dniowy zarost, długie wąsy, i krzaczaste brwi, a to wszystko w kolorze śniegu.
Starszy mężczyzna wyrwał piszącego z amoku i zamyślenia, lecz ten nie był zły na nieznajomego. Uśmiechnął się do niego szczerze. Zakończył ten etap powieści i schował swój zeszyt do torby, która dostał przy zakupie.
- Ależ oczywiście, ale ostrzegam, że grać nie potrafię.
- A to nic nie szkodzi. Lekarz kazał mi grywać w takie gry, aby pamięć ćwiczyć, człowiek na stare lata musi coś robić. – zamyślił się pocierając ręką o rękę z zimna, miał bowiem jedynie cienkie rękawiczki z otworami na palce - Żeby po prostu nie zapomnieć, nie zapomnieć, że żyje – starcu zaszkliły się oczy, popatrzył się w otchłań. Młody człowiek nie poganiał, ani nie przerywał mu myśli. Uszanował jego uczucia. Sam zresztą nigdzie się nie śpieszył. Jedyne co go czeka w tym miejscu to kubek ciepłej herbaty, paczka papierosów oraz cały zeszyt słów do zapisania.
Rozpoczęli więc rozgrywkę. Pisarz mimo, iż potrafi opisywać tego rodzaju zajęcia, codzienne życie to jednak mimo wszystko grać nigdy nie potrafił. Nie był nigdy specjalnym strategiem. Prawda. Potrafił przewidywać ruchy innych, lecz w świecie rzeczywistym. Na polu nie wychodziło mu to ani trochę. Choć może powodem był tylko brak wprawy i żadnych przeciwników dookoła.
Pisarz zaczynał. Starzec kończył.  Pisarz próbował. Starzec robił.
- Nie ma się pan co obawiać, czasem się przegrywa, a czasem wygrywa. Trzeba umieć walczyć, a kto umie walczyć – zrozumie te słowa. – Powiedział mu na rozweselenie.
Białe pionki przegrały.
Stawką rozgrywki była równowartość kawy w najbliższej kawiarni.
- To może jeszcze raz zagramy? Dam panu szansę na rewanż. – Zapytał z uśmiechem dziadek.
- Możemy, ale w zamian jeśli uda mi się wygrać, to tym pójdziemy na kawę razem. A pan opowie mi osobie. – Powieściopisarz wpadł na pomysł, iż nie ma co robić sam w tym miejscu, może oczami mieszkańca uda mu się poznać  skrawek mieściny,  a kto wie może spotka po drodze muzę.
Więc rozpoczęli rozgrywkę o stawkę większą niż kawa, ponieważ był nią dzień.
Tym razem zaczynał staruszek. Szachownica, którą przyniósł ze sobą pamiętała pewnie jeszcze czasu wojny. Pozacierane pola, figury pościerane na bokach, niektóre połamane na wierzchołkach, pisarz od dziecka miał sentyment do starych przedmiotów. Do przedmiotów z historią, do takich którem posiadają duszę. Dlatego zawsze ubierał się w to samo, nosił jedną parę spodni przez wiele lat, cerował, zaszywał, naszywał. Znajdował stare przedmioty i chował do skrzynki pod łóżkiem. Matka zawsze mówiła mu, że robi z pokoju antykwariat, że na co mu tyle tych rzeczy. Powinien posprzątać, posegregować, powyrzucać. Więc wybierał tylko te najbardziej sentymentalne, a resztę wykładał pod klatę by przydały się innym. Nigdy nie dostrzegł kto korzysta z jego dobytku.
Przegrał.
- No cóż, proszę pana. To dam panu na dwie kawy, niech pan stratny nie będzie – powiedział lekko zrezygnowany. Zanurzył się jeszcze raz w przeszłości po czym wrócił na przystanek i położył na drobnej szachownicy wartość dwóch napojów z nadwyżką.
-Ależ nie. Może chciałby się pan jednak przyłączyć i pójść ze mną do tej kawiarni. Podają tam naprawdę nienajgorszą kawę. A obsługa… - zachichotał uwydatniając swoje braki w uzębieniu staruszek oddając mu pieniądze.
Po krótkim namyśle potwierdził chęć spotkania, kiwnięciem głowy.
*
Wejście do lokalu znajdowało się od podwórza jednej z pobliskich kamienic. Do kawiarni dało się dotrzeć jedynie przez starą bramę wiodącą z ulicy głównej właśnie na teren mieszkalny. Klimatyczne miejsce. Gdy stanęło się na środku prawie geometrycznego koła stworzonego przez mury bloku i popatrzyło na wejście to: po lewej stronie w zagłębieniu mieściła się kapliczka Kobiety w aureoli odzianej w niebieską suknię z dzieciątkiem trzymanym na rękach. Dookoła niej leżały chaotycznie rozmieszczone medaliki z jej podobiznami, modlitewniki, obrazki, listy. Dało się dostrzec, iż religia jest ważnym elementem tego miejsca – rzadko to spotykane w czasach, w których żyjemy, a to nie dobrze.
Writer przyglądał się uważnie wszystkiemu co go otaczało, chciał jak najdokładniej zachować w pamięci obraz tego miejsca by któregoś razu móc wykorzystać go w którejś ze swoich powieści.
Kapliczka przy bramie, stare żeliwne wrota z liliowymi kształtami, czerwona jak krew cegła, odpadająca farba z drzwi do poszczególnych klatek, rower przyczepiony na łańcuch do ogrodzenia, leciwy dozorca z papierosem w ręku oczyszczający podjazd ze śniegu. Małe dziewczynki bawiące się lalkami na górce ułożonej ze puchu oraz gwar kawiarenki, która tętniła życiem mimo wczesnej pory, bowiem dochodziła dopiero trzecia po południu, a był to środek tygodnia.
Kierownik lokalu kurtuazyjnie przywitał nowych gości, zaproponował miejsca z pytaniem „czy dla palących czy nie palących”. Writer już chciał się wyrwać i w odpowiedzi dać strefę dla palących, lecz starszy mężczyzna był pierwszy. Pisarz musiał poczekać jeszcze trochę nim zapali kolejnego papierosa.
Usiedli przy niewielkim kawiarnianym stoliku na wygodnych niskich fotelach. W milczeniu czekali, aż obsługa ich zauważy. Pisarzyna liczył iż starzec pierwszy się odezwie i napocznie temat.
Długo nie musieli czekać, kelnerka ubrana elegancko w czarne przylegające do niej spodnie, czarną koszulę z rozpiętym dekoltem uwydatniała swą kobiecość, z wdziękiem nie rażąco.
- Witam. Co dziś pan pije Panie Alojzy, i widzę, że ma pan gościa? – zapytała niebrzydka kelnerka o ciemnych włosach do szyi, niebieskawo-zielonych oczach, w których sprytne oko dostrzeże soczewki kontaktowe, z za ucha wystawał też niewielki tatuaż ptaka.
- Dzień dobry, panienko. Dla mnie kawę espresso i kremówkę. – poranny zestaw, uśmiechnął się spoglądając na kolegę – a mój gość, niech sam powie. – Uśmiechnął się po raz drugi.
- Tak więc co dla pana?
- Herbatę, poproszę. – odparł unosząc wzrok ku jej oczom.
- Coś jeszcze? Mamy pyszne ciasto…
- Dziękuję, herbata wystarczy. Nie jadam za dużo. – przerwał jej taktownie, w jej oczach było coś, nie umiał sobie tego wytłumaczyć, ale skądś znał to spojrzenie.
Kobieta uśmiechnęła się do obydwu gości i zniknęła we wnętrzu lokalu. Przez chwilę jeszcze pisarz próbował podążyć za nią wzrokiem, lecz kiedy zagadnął go szachista zgubił obiekt z pola widzenia.
- Nie jesteś specjalnie rozmowny, prawda? –wychylił się w jego stronę staruszek.
- Nie, ostatnio nie jestem. –odpowiedział, będąc jeszcze myślami gdzieś w przeszłości. Próbował znaleźć w nich jej oczy. - może po prostu brak mi rozmówcy.
- Może, no to teraz masz. – dziadek, któremu uśmiech rzadko znika z twarzy uśmiechnął się jeszcze szerzej i wygodnie zasiadł w fotelu.
- Czy mógłby mi pan coś o sobie opowiedzieć? Jestem pisarzem i lubię poznawać nowe historię, zwłaszcza te prawdziwe.
- Oczywiście, ale może zacznijmy od tego, że się panu przedstawię. – Odpowiedział – Nazywam się Alojzy Dionizy von Bieluch.
- Do mnie może się pan zwracać Writer, albo po prostu pisarz – przełknął ślinę, poczuł niedobór nikotyny co sprawiało, iż stawał się coraz bardziej niespokojny – tak na mnie mówią od niepamiętnych czasów.
- Skąd taka prostota i brak prawdziwych imion?
- Od dawien dawna nie używam swych danych osobowych poza urzędami choć i tam rzadko bywam. Od zawsze pisałem, czy to opowiadania, czy to krótkie notatnik, reportaże, wywiady do gazet, telewizji. Od dziecka moi przyjaciele nazywali mnie Pisarzem, mało kto znał moje imię. Przyjęło się i tyle. Nim zacząłem się uczyć na poważnie potrafiłem dziennie zapisać wiele stron ręcznym pismem, potem się starzałem, podróżowałem, poznawałem i wciąż pisałem. Choć nigdy ani nie zajmowałem miejsc w żadnych konkursach, zawodach, olimpiadach to przeciętnym ludziom odpowiadał mój styl i przesłanie. Dlatego opuszczając ojczyznę nazwałem się po prostu Writerem, z języka światowego i tak zostało, teraz tylko znajomi z podwórka mówią do mnie Pisarzu, cały pół światek zna mnie pod pseudonimem – Writer. – przerwał swój monolog, gdy podano zamówione.
- Zatem, panie Pisarz, jednak jest pan rozmowny, tylko brak panu rozmówcy. – Alojzy zaśmiał się głośno – a to panie Pisarzu jest moja bratanica, Weronika – pracuję w mojej kawiarence od kilku miesięcy. Przyjechała tu by zarobić odkąd… - zatrzymał się widząc karcący wzrok dziewczyny
- Miło mi poznać, Pisarz, ale raczej mówią do mnie Writer – wstał i wyciągnął dłoń na przywitanie.
- Wiem, słyszałam. – dziewczyna nawet nie spojrzała na niego, zaszklone oczy powstrzymywała łzy, mimo to rozłożyła zamówienie i szybkim krokiem uciekła w mrok pomieszczenia.
Opadł na fotel po czym wydął powietrze z płuc i rzekł do Anzelma Dionizego von Bielucha:
- Idę na papierosa, za chwilę wracam. – nie spojrzawszy na starca wyszedł z paczką w ręku. Sędziwy mężczyzna sfrasował się trochę i zachował milczenie.
Na zewnątrz było zimno i wiał mocny wiatr, a pisarzyna nie wziął nic na siebie był tylko w bluzie. Stał właśnie na podwórzu otoczonym ze wszystkich stron murami bloku, jedynym otworem była brama i to właśnie przez nią wpadał do wewnątrz wiatr, który już tu zostawał. Stare mury miasta więziły go w sobie, zatrzymywały jakby chciały się nim dłużej nacieszyć. Mężczyzna wymacał swoje kieszenie i zaklął cicho. Zapomniał ognia.
Rozejrzał się czy nikogo nie ma w pobliżu, kto mógłby dopomóc mu w takiej chwili. Wrócił się do drzwi kawiarni lecz nie zdążył pociągnąć, o otworzyła mu ta sama dziewczyna trzymała w ręku cienkiego długiego papierosa i zapalniczkę w zieleń żółć i czerwień. Pomógł jej z drzwiami, które były uciążliwe zważając na wiatr. Popatrzyła na niego z żalem.
- Choć ze mną. – powiedziała i nie zwracając uwagi czy za nią ruszył szła przed siebie na skraj moskitiery.
- Co stało się przed chwilą przy stoliku? Nazwał cię bratanicą, i wspomniał coś o… - tu się zatrzymał. Nie uzyskał odpowiedzi. – Zrozumiem jeśli nie będziesz chciała mi powiedzieć, bo czemu miałabyś mówić cokolwiek nieznajomemu.
- Nie wiesz kim jestem? – odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy – nawet moje imię ci nic nie mówi już?
- Czyli to jednak ty, ale się zmieniłaś – w tej chwili przestał żałować dziewczyny. Nie zapalił i pewnie już nie zapali, wiedział o tym, tego papierosa.
- Ty również. – odpowiedziała mu Weronika wpatrując się posąg Kobiety.
- Dasz ognia? – zapytał zbijając temat – i od kiedy palisz?
- A ty? – odpowiedziała pytaniem na pytanie – mam. – podała mu zapalniczkę. Podpalił i oddał dziękując
- Od kiedy… - zastanowił się co chce powiedzieć – …pół roku po tym jak ostatni raz się do mnie odezwałaś.
- Ah tak. – odparła. Nie wiedziała co powiedzieć – Dobra. Muszę wracać do pracy.
Pisarz nic nie odpowiedział. Wrócił do swojej postawy z przed przyjazdu tutaj. Skończył palić papierosa i wrócił do stolika. Herbata, którą nalała mu kelnerka już zdążyła przestygnąć, posłodził ją i zamieszał. Bez słowa napił się łyka.
- Dobra – stwierdził wpatrując się w kamienną postać starca. – dobra ta herbata. Pomińmy temat kelnerki i porozmawiajmy jakby nic nie zaszło.
- To nie takie proste. – powiedział wciąż wpatrując się w ten sam punkt na ścianie. W pejzaż górski namalowany najprawdopodobniej zimą, drugą opcją jest daltonizm albo abstrakcja malarza. Writer nie przeszkadzał mu czekając na rozwój wydarzeń. Liczył jednak, że Dionizy jednak napocznie temat „odkąd …”. Nie pomylił się – tak więc. Weronika kilka lat temu poznała mężczyznę .Trochę starszego od niech. Był wysoki, przystojny. Aż nad to spokojny. Spędzali ze sobą każdą chwilę, aż pewnego razu gdy postanowili, że u niej zanocuję, mieszkała jeszcze wtedy z rodzicami…
- Tacy są dzisiaj ludzie. Tego nie zmienimy, to niczyja wina poza tym zajebańcem.
- To prawda, daj mi skończyć. Nie chodzi tylko o to co jej zrobił, ale w ogóle co zrobił. Chodzi o to młodzieńcze, iż Weronika była jeszcze dziewicą, i chciała nią wciąż pozostać…
- Wiem coś o tym – odburknął wpatrując się teraz w ten sam obraz, w który patrzył przed chwilą Alojzy.
- Słucham?
- Nic, nic.
- Na czym to ja skończyłem…  - zamyślił się – a. Pozostać, ale ten, jak go doskonale ująłeś zajebaniec nie uszanował jej decyzji no i chciał ją – przełknął ślinę - zgwałcić, ale że jest silną dziewczyną, nie dała się tak łatwo. Złapała za… za…. – szukał w otchłani swego umysłu i nie mógł znaleźć – no to takie na czym obrazy się stawia. – Mistrz słowa uśmiechnął się tylko – i zaczęła go tym okładać, zajebała skurwysyna. No i teraz ma traumę.
- Ciekawe, nie powiem. A jak zaczęła tu pracować? – dyskretniej nieco zapytał
- No potrzebowała… zmiany otoczenia. Nie potrafiła wytrzymać w domu, bała się swojego pokoju. No to zaproponowałem jej pracę u siebie wraz z zakwaterowaniem. Dobrze na tym wyjdzie, jeśli dobrze to rozegra. Ma mieszkanie prawie za darmo, zarabia nie najgorzej, okolica przyjazna, czego chcieć więcej?  Najodpowiedniejsze miejsce na poskładanie się do kupy.
- Oby wyszła z tego. To teraz trochę o okolicy. Co można tu zobaczyć i gdzie się zatrzymać?
- Zależy czego poszukujesz? – znów pytanie w zamian za pytanie. – a co do lokalu, dysponuję pokojem na peryferiach, jeśli jest pan zainteresowany.
- Poszukuję miejsc niezwykłych, ale i kompletnie codziennych jak ulice, skwery. Potrzebuję otoczenia ludzi, którzy gnają przed siebie, takich którzy to zignorowali przyszłość i żyją chwilą. Wszystkiego co nas otacza. Chcę poznać to miasto. Uczynić z niego jedną wielką machinę do tworzenia słów. Nie, nie będę opisywał miasta, ani podpisywał ludzi nazwiskami. Potrzebuję tylko fragmentów ich dusz.
- Jakież to głębokie… - dodała sarkastycznie kelnerka, która pojawiła się znikąd – …podać coś jeszcze, panom?
- Szklankę wody, poproszę.
- Tak więc mogę mieć dla pana zarówno nocleg jak i rozwiązanie w sprawie „natchnienia”. Co do noclegu mogę wynająć panu pokój w tutejszym hostelu, ew. mam wolne mieszkanie na jednym z osiedli niedaleko stąd, a co do natchnienia to oferuję panu pomoc przy różnych sprawach, będzie mógł pan zakosztować najlepszej codzienności jaką mogę panu zaoferować.
- Mi odpowiada taki układ, biorę mieszkanie, ile wynajem? – skierował stanowczo – a co do pracy to jeszcze się zastanowię nad tym. Jakby mógł mi pan zostawić numer telefonu.
Po dogadaniu się co do numerów, mieszkań, kwot i wszystkiego co konieczne, przyszedł czas na ostatni łyk i pożegnanie. To spotkanie nieco ożywiło umysł i ciało Pisarza. Od bardzo długiego czasu nie miał okazji z nikim porozmawiać, wypowiedzieć się, pokazać swoją osobę. Zamknął się w swoich czterech ścianach, a tu w mig. Jedna herbatka i już przyszło tyle wspaniałych cech charakteru z przed lat. Odkąd zaczął pisać dla pieniędzy jego życie codzienne stało się monotonne i nijakie. Pochłonęło go pisanie, już nie była to pasja. Pasja przerodziła się w katorgę. Kochał to co robił – to fakt, lecz bycie zmuszonym do pisania bez przerwy tylko, żeby zarobić na chleb i fajki?  Każdy robi to co uważa za słuszne, jego nikt nie oceniał. On nie oceniał niczyjej pracy. Jedyne czego żałował z dnia dzisiejszego to spotkania Weroniki. Pierwszej szczerej miłości, pierwszej wybranki serca, która potem zadała mu cios w plecy, koniec jednego przyniósł początek drugiego. Według niego na dobre, według innych inaczej.
Wstał, założył kurtkę. Rozejrzał się raz jeszcze ładnemu modernistycznemu wnętrzu kawiarni. Prostota i elegancja w jednym. Niskie elipsowate, brązowe stoliki , kontrastujące kremowe fotele,  ściany w nieco azjatyckim klimacie. Elementy roślinności wymalowane na ścianach, brązowa farba kontrastuje z kremowymi liśćmi, kremowe ściany kontrastują z brązowymi liśćmi i ptakami. W niektórych miejscach ściana pokryta jest łodygami młodych bambusów. Elegancko i prosto.
Teraz czekał już tylko na telefon od dozorcy mieszkania, w którym miał się zakwaterować na następny miesiąc. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz