sobota, 17 listopada 2012

Dzień siedemnasty - jaki mam opór do pisania! - Cały dzień i zaledwie 1 685 słów - jeszcze jakieś drugie tyle do rana - 26 382


- To pana zabije – serdecznie pouczył go elegancko ubrany mężczyzna.
Popatrzył na niego za to z pogardą.
Stali prawie, że naprzeciw siebie, pomieszczenie skrywały mroki, a lampy świeciły się jedynie wewnątrz heksagonu złożonego z betonowych kolumien. Pisarz miał okazję przyjrzeć się teraz gospodarzowi. Z takiej odległości widać było, że bladość wywołana jest sztucznie, a z pod maski dawało się dostrzec ukrywane niedoskonałości. Usta delikatne i naturalnego koloru, oczy intensywnie niebieskie z przebarwieniami o długich i grubych rzęsach.
- Miałem się tu czegoś dowiedzieć – powiedział z papierosem w ustach – chyba.
- Jeżeli jeszcze pan nie zrozumiał, na czym polegają dzisiejsze podchodu to zawiodłem się. – spuścił wzrok aktorsko, po czym obrócił się i scenicznie oddalał się od rozmówcy- Ale… zacznijmy od początku. Nazywam się Steward Kenvetch, ale to już pan wie, jestem dyrektorem, a zarazem łowcą, w sektorze kapitalnym, czyli tym, w którym właśnie jesteśmy – dodał – zna pan nas, widział nas, słyszał, a nawet rozmawiał – stał teraz po drugiej stronie stołu, położył laskę na blat po czym oparł się rękoma i mówił dalej – jestem Dyrektorem dystryktu Stolicy, ale praktycznym zajęciem jest śledzenie odmieńców takich jak ty, którzy myślą, że są cwani – elegant przestawał być znów takim eleganckim i dystyngowany człowiekiem. W momencie gdy gospodarz zaczynał temat jego oraz śledzenia na monitorach zaczęły pojawiać się notatki, gazety, zdjęcia te które znalazł w chacie Łukasza. Przelatywały także strony książek, okładki, umowy, podpisy. Jeden wielki bałagan informacyjny – a człowiek, jaki cię tu przywiódł to mój agent. Rzeczywiście ma problemy, cierpi na autystyczny zespół Aspergera i dzięki naszej pomocy udaje się mu wykorzystywać, zarówno plusy tej choroby jak i niwelować minusy. Niebawem stanie się idealnym łowcą.
- Zajebiście, panie Stewardzie – powiedział z nieukrywaną obojętnością – ale co to ma ze mną wspólnego, jak dla mnie to możecie sobie nawet pietruszki tutaj sadzić.
- Śledzimy takich jak ty, tych którzy przeciwstawili się nam i złamali podstawową regułę umowy – na pisarza padło ostre spojrzenie eleganta – anonimowość.
Prozaik był prawie pewny z kim ma do czynienia, wolał jednak odrywać głupca, i niedouczonego, gdyby miał rację, bowiem skończyło by się to nie najlepiej dla niego samego.  
Na ekranie monitora znajdującego się na wprost artysty, pojawiła się karta papieru, umowa, na dole której widniało jego nazwisko wraz z podpisem.
- Jest pan, panie Pisarzu, skończony. Złamałeś zasadę, przestałeś grać według reguł i dlatego będziemy musieli zakończyć współpracę, mimo wielkiego talentu jaki posiadasz.
- Tak… - musiał już grać w otwarte karty, bowiem wszyscy wiedzieli co się dzieje, a udawanie idioty wiele nie zmieni w tej sytuacji – a w jaki sposób niby złamałem ową umowę? – zapytał unosząc rękę z papierosem wskazując na  ekran.
- Czyżby mój posłannik ci tego nie przekazał? – retoryczne pytanie, na które mistrz słowa postanowił jednak odpowiedzieć
- Czy użycie względnie podobnego miejsca z kilku nie łączących się tytułach jest zdradą? Nie wymieniałem, żadnych imion, żadnych prawdziwych punktów wskazujących łączność tego wszystkiego ze mną – wypluł nadmiar śliny na podłogę – a potem z wami.
- Jednak Łukasz je znalazł.
- Łukasz… – wypowiedział po woli - … znał mnie z waszych akt, jest chodzącym komputerem i zapamiętuje wszystko, a osoba przeciętna tego nie zrobi.
- On nie miał niczego, po prostu czytał książki, które mu daliśmy.
- To mu wystarczyło by znaleźć podobieństwa, ale normalnie działająca osoba tego nie zrobi, nawet przypadkowo z zespołem Aspergera – nie będzie ona w stanie przekazać tego światu – tłumaczył się.
Pomieszczenie popadło w mrok, świecił się tylko ekran z umową rzucający światło na Stewarda, którego czarną postać opływało białe światło tworząc go jeszcze bardziej przerażającego. Znajdował się nie ruchomo, obaj nie drgnęli, dym z ostatka papierosa przecinał niewidomą przestrzeń, podmuch wiatru zmienił na chwile jego kierunek. Przestrzeń przecinała głucha cisza, nie dobiegały żadne dźwięki, a mrok spowijał wszystko poza prezesem w cylindrze.
Usłyszał stukanie bytów od tyłu, gwałtownie obrócił się przerażony, niczego nie zauważył. Cofnął się do krawędzi stołu, niczego nie widział.
Kroki umilkły, odwrócił się gwałtownie w stronę, gdzie przed chwilą stał mężczyzna, nie było go tam. Obrócił się ponownie. Zaczął biec. Przed siebie, widział za plecami światło ekranu, to stanowiło punkt odniesienia. Znalazł się pod ścianą. Chropowata, nie równa cegła, zaczął skrobać, lecz okazało się to nie skuteczne, walił w ścianę, znów usłyszał obcas zbliżający się do niego. Obrócił się przylegając do ściany, serce waliło mu w piersi, nogi drżały, pot spływał po powiekach i zasłaniał rzeczywistość. Kroki z prawej, potem z lewej. Znów zaczął biec, na oślep widział przed sobą ekran wiszącego telewizora na którym widniała głowa rozbawionego klauna w wysokim fioletowym kapeluszu, podobnym stylem do tego, który nosił Kenvetch, przewrócił się. Upadł na miękkie materace. Podniósł się szybko i zaczął biec ile sił w nogach, wpadł na biurko.
Zatrzymał się. Pomyślał. Nie miał przy sobie niczego, co mogłoby wytworzyć światło. Nie wiedział gdzie idzie, nie wiedział gdzie się znajduje i nie wiedział co jest mu pisane.
Chociaż w to nie wierzył. Był pewien, że jeżeli niczego sam nie zrobi to nikt niczego za niego nie uczyni. Roztrzęsiony nie miał pojęcia co robić. Schował się po cichu pod mebel i czekał.
Niczego nie słyszał. Niczego nie widział.
Ani stukania, ani kroków.
Światła pogaszone. Mrok.
Spędził na podłodze dobre kilka godzin bez ruchu oraz jakiegokolwiek szmeru. Starał się zachowywać tak jakby go tu nie było. Sam chciał w to wierzyć, ale nie wierzył.
Strach mijał. Rozum przejmował kontrolę nad ciałem. Serce zwolniło rytm. Writer myślał dużo co powinien w tym wypadku uczynić, jedyne wyjście to szyb przed który znalazł się tutaj, jednak wydawało się to nie możliwe lub graniczące z cudem. Ciemność nadal go przerażała, nie miał pojęcia co się wydarzy jeżeli zaufa sobie i pójdzie w mroku działać.
Czekał. Mijały minuty, dziesiątki minut, setki minut, a on siedział w bezruchu pod tym samym blatem, tego samego stołu co na początku, mimo pełnego pęcherza i serca w przełyku siedział i kontemplował każdy pochwycony detal otoczenia.
Stanął prosto. Odrętwiałe mięśnie utrzymywały go, a odleżałe stawy zdradziły pozycję.
Stał. Kontemplował ciemność. Niczego nie widział, miał nadzieję, że jego też nikt nie widzi.
Mylił się.
Zza pleców dobiegł tłumiony dźwięk wystrzału. Gumowa kula trafiła go w łopatkę. Upadł na kolana. Kolejny wystrzał. Padł na podłogę. Stracił przytomność.
Plastikowa kula, tak mu się wydawało, nie była wcale kulą plastikową, a strzałką mającą za zadanie uśpić cel. Zapanowała całkowita ciemność, w jego umyśle. Nie miał pojęcia co się dzieje, gdzie go niosą. Lampy wciąż milczały, a ku niemu podbiegło kilku ubranych  w ciężkie buty osobników. Z maskami na twarzach i opancerzeni jakby przyszli na wojnę z samym Odynem. Jeden chwycił go i przerzucił przez ramię. Odeszli skąd przybyli. Nie pozostawiając po sobie śladów. Tropy i wskazówki dla przypadkowych odkrywców zostały zniszczone, bowiem cała hala została odpowiednio spreparowana by pozostałości po czyjejś obecności nie dało się wykryć.
*
Pokój bez drzwi i okien. Białe pomieszczenie z białym prostym stołem i zeszytem. Tym samym, w którym pisał powieść o Nowo rosyjskim pułkowniku. Leżał na miękkiej podłodze w śnieżnym ubraniu. Spodnie i koszulka w jednym kolorze, żadnych sznurków, żadnego paska, ani guzików. Nawet nogi od stołu były jakieś giętkie.
Obudził się w wyłożonym poduszkami pokoju bez okien i klamek, całość zlewała się w jedną masę, kredowe ściany, kredowe podłogi, blat kredowobiały. Z letargu wyrwało go mocne światło, któro nagle się włączyło. Brak było zegara, kalendarza, okien. Nie miał pojęcia gdzie, kiedy i po co jest, choć zeszyt na stole wskazywał na obowiązek kontynuacji powieści, jednak pewności nie miał.
Podniósł się z ziemi, podszedł do zeszytu, przewrócił kartki. Nic. Tylko to co sam zapisał. Żadnych wskazówek, żadnych instrukcji ni podpowiedzi.
- Halo??? – zawołał rozglądając się po ścianach – jest tam ktoś?
Pomieszczenie milczało.
Chodził po pokoju nerwowo z kąta w kąt, dotykał ścian, podłogi, próbował znaleźć jakiejś przerwy, jakiegoś odstępstwa. Macał między łączeniami poduszek, szukał wentylatorów, drzwi. Nic. Niczego nie znalazł. Usiadł oparty o ścianę i czekał. Czekał i liczył na dalsze rozwikłanie się problemu.
Może to ci od Kenvetch mnie tu wsadzili, a może to wszystko to urojenie jakich dużo od tygodnia.
Tygodnia??? Ile już tu siedzę, dzień, dwa, a może kilka godzin. A może miesiąc?? Co było ostatnie? Tak.. Tak… Ciemność. Ciemność i głusza. Kapelusz. Wredna śmiejąca się twarz…
Wariuję.
A może to moje urojenia. Może zamknąłem się w tym pokoju o białych ścianach i teraz świruję. Albo leżę w łóżku i ten papieros nadal mi się pali, a ja się nie obudziłem, może obudzi mnie znów pukanie Wariata do drzwi. Może znów Weronika mnie zaciągnie na łóżko, może snów zagrają Sowy.
Co się tu dzieje? Ja tylko przyjechał odpocząć i napisać powieść. Czy to takie złe? Co takiego złego komukolwiek uczyniłem??
Tak! Użyłem jednego miejsca i postaci kilka razy! Co w tym jest złego?? Ilu Artystów tak nie robi? Ilu Pisarzy nie odzwierciedla prawdy w fikcji? Fikcja to nic innego jak Prawda w przenośni! Symbol! Metafora! Irrealizm, surrealizm. To zawsze realizm tylko, że dla zaawansowanych!
Czemu tu jestem?
Większość śpi nadal przez sen się uśmiecha, a kto się zbudzi nie wierzy w przebudzenie.
Może śpię? A może to my wszyscy śpimy!? I obudzimy się dopiero po śmierci, albo będziemy spać dalej? Kto to wie? On to wie, On wie. Na pewno wie! Kto jak nie On wiedzieć będzie?
Szaleję! Szaleję?
Na pewno, Szaleję!!!
Śmieję się, bo szaleję!
- Wstawać! – rozległ się nagle głos ze ściany – Śniadanie!
Wyrwany z letargu mężczyzna podniósł się z podłogi, przypomniał o dziwacznym śnie, ale wciąż znajdował się w białym pokoju, na jedynym meblu obok notatnika znajdowała się teraz taca z plastikowymi naczyniami, w których przygotowana była strawa dla lokatora.
Wiedział, że musi jak najszybciej dowiedzieć się o co w tym wszystkich chodzi.
Poczuł jednak wilczy głód. Usiadł więc przy potrawie i wpatrywał się w dziwną mleczną papkę. Kromkę ciemnego chleba, większy kubek wody oraz dwie niepodpisane białe tabletki.
- Czy tutaj wszystko musi być białe!? – krzyknął do ścian. Odpowiedziały mu milczeniem – a gotować też nie umiecie Panie Ściany? – zamoczył usta w misce z zupą.
O sztućcach mógł zapomnieć, nie pozostało mu więc nic innego jak powrót do dzieciństwa i dziecinnego sposobu spożywania pożywienia. Kiedyś na porządku dziennym jego życia było właśnie takie jedzenie.

piątek, 16 listopada 2012

Dzień szesnasty - w godzinę mało wyrzeźbiłem, ale weekend i dużo pisania się zapowiada - chce dobić do 30k - 24 726


-  Już się nie mogę doczekać – odparł rozglądając się i krocząc ku centralnemu punktowi pomieszczenia.
Kiedy zbliżali się do stołu w zaciemnionym pomieszczeniu, gdzie paliły się tylko nieliczne lamy, światła rozpromieniły się i wraz cały pokój ożywić się, a czarne ekrany stały się białymi z widniejącym na nich znakiem. Błękitny hełm wikingów z białymi rogami, z herbem pod sobą. Błękitna tarcza z pionowymi słowami o małej czcionce, której nie dało się rozczytać. Symboliki nie znał, nigdy wcześniej też nie spotkał się z takim znakiem, jednak niebawem miał się przekonać iż nasza generacja odczuje silny ból metafizyczny, spowodowany zbyt małą ostrożnością. Największy ekran pokazywał teraz osamotniony symbol ∑ zwany w matematycznym świecie jako Sigma.
- Sigma? – zapytał unosząc brwi do góry pisarz uchylający głowę w stronę stojącego kawałek za nim przewodnika.
- Czekaj. Zaraz wszystkiego się dowiesz.
Światła zgasły, po czym zapaliły się na nowo. Po drugiej stronie stołu stał teraz człowiek. Ubrany w czarny, lśniący smoking, z wysokim cylindrem na głowie i białą jak kościotrup twarzą. Dłonie skryte miał pod białymi rękawiczkami opartymi o złotą głowicę buławy. Stał nieruchomo mierząc wzrokiem przybysza. Po krótkiej przerwie podrzucił laskę ku sufitowi i złapał w powietrzu gładkim ruchem ręki.
- Czym my się znamy? – zapytał pełen elegancji głos o perfekcyjnej dykcji. Zaczął kroczyć ku nim na około stołu pewnym powolnym i spokojnym ruchem. Zachowywał się jak światowiec żyjący kilka wieków w przeszłość.
Pisarz nie miał pojęcia co mu odpowiedzieć. Nie bał się go, lecz szanował, czuł wobec niego dystans, który sam stworzył w swojej myślicielskiej głowie. Zabierał się do wygłoszenia jakiejś mowy jednak Łukasz go wyprzedził.
- To ten, o którym panu mówiłem – powiedział monotonnie pochylając z lekka głowę.
- Doskonale – ucieszył się, podnosząc kąciki ust ku oczom, miał dołeczki na policzkach oraz delikatne wąskie wargi. Cała jego twarz delikatna i młoda, choć głos nadawał mu wieku, to pisarzyna wciąż nie był pewien ile ma on lat. – Możesz już nas opuścić = wskazał dłoniom do rozmówcy po czym skierował wzrok na nowej zdobyczy – Writerze.
Kiedy tylko pośrednik zniknął w mrokach sali elegant wznowił krok oraz rozmowę.
- Nazywam się Steward Kenvetch, i pochodzę z centralnego rejonu, co już pewnie spostrzegłeś, Pisarzu – przedstawił się – pewnie zastanawiasz się co to wszystko ma ze sobą wspólnego. Czemu stoi przed tobą, trupioblady mężczyzna ubrany jak dżentelmen lat dawnych i mówi do ciebie w ten, a nie inny sposób – zamienił jego myśli w słowa – i w jaki sposób zostałeś powiązany z dziełami pozornie różnych autorów.
- Rzeczywiście – potwierdził – zastanawia mnie to i z chęcią dowiem się jak najwięcej…
- Niebawem – nie dał mu dokończyć – niebawem, młodzieńcze.
- Niebawem, zaraz, niedługo, spokojnie – zaczął wyliczać mu słowa, które słyszał od ostatnich kilku godzin pytając o jakiekolwiek szczegóły – ile jeszcze mam czekać! Do kurwy nędzy!
- Cóż za agresja, z pańskiej strony Panie Pisarzu. – oburzony elegant pokazał na niego głownią buławy – nie życzę sobie takiego słownictwa pod własnym dachem!
- Ja się nie wpraszałem, sami mnie tu zaprosiliście i podpuszczając zwabiliście – nie uląkł się jednak jego słów – a teraz lepiej gadaj o co chodzi, albo wskaż mi stronę, gdzie znajdę jakąś windę, schody, albo chociaż drabinę.
- Daj mi chwilę, a będziesz wiedział wszystko. Jesteśmy już w półfinale. Nie masz co się złościć przyjacielu. Cierpliwość… - zastanowił się nad tym słowem - … nie jest twoją mocną stroną.
- Nie – powiedział zapalając papierosa znalezionego w kieszeni kurtki.

czwartek, 15 listopada 2012

Dzień piętnasty - nadganiać będę w weekend - nie mam weny - 24 186


- Czy to rozumiesz? – zapytał beznamiętnie – Może zaczyna świtać ci do czego zmierzam? A może dalej chcesz czytać fragmenty swoich książek? – ujawnił intencje najścia w domu, udawania upośledzonego, biednego stworzenia, a na końcu zaprezentowania mu tego wszystkiego. Cały jego księgozbiór, wycinki z gazet, kolorowych pism, zdjęcia, fragmenty wypisane ręcznie bądź na ma maszynie do pisania. Wielka burza mózgu na trzech ścianach niewielkiej z pozoru mało istotnej rudery.
- Powiesz mi wreszcie po co ci to wszystko? – spojrzał na niego odrywając wzrok od okładki książki, gdzie widniało nazwisko „Pieczyk” – Domyślam się, co chcesz przez to powiedzieć, ale co to ma wspólnego ze mną, a na dodatek tego, co to wszystko ma wspólnego z „nami” – zadał pytanie. Zamkniętą książkę wyciągnął w jego kierunku tak by oddać mu własność.  – Mam szczerze dość twych podchodów, niedopowiedzeń, tajemniczych ksiąg. Co ja i ty mamy do siebie? – szczerze chciał to wiedzieć – poza faktem iż mieszkamy w jednym budynku.
Dodał.
Łukasz chwycił latarkę, doniósł i skierował światło ku podłodze, którą zasłaniał niewielki, stary dywanik. Brudno czerwony od kurzu, z kremowymi, przetartymi frędzelkami po obu przeciwległych stronach.
- Przesuń – powiedział poruszając światłem w celu podkreślenia, co ma na myśli.
Pisarz posłusznie jednak nie pewnie schylił się po przedmiot i delikatnie odsunął go na bok. Pod nim znajdowała się drewniana z żelaznymi elementami klapa prowadząca w dół.
Artysta spojrzał się na autystę z zapytaniem, tamten tylko skierował go do otwarcia i zejścia na dół. Nie pozostało mu zatem nic więcej jak wyciągnąć rękę po metalowy uchwyt i pociągnąć unosząc dekiel i odkrywając drogę w ciemność.
- Wskakuj – zachęcił towarzysza, jako iż jedyne co mógł zrobić poza wskoczeniem była rezygnacja i odwrót, choć wtedy pewnie straciłby możliwość dowiedzenia się skąd wie o nim tak wiele, podparł się obiema rękoma po dwóch stronach i włożył ciało w przestrzeń,  dotknął dna. Pomieszczenie miało może metr wysokości, tak samo na szerokość. Stał więc teraz nogami w podziemiu,  tułowiem jeszcze na górze.
- No i?
- Przesunąłbyś się.
Wymacał nogami, że pomieszczenie to nie sześcian, a tunel wykopany zaledwie kilka centymetrów nad poziomem ziemi, schował się więc w nim umożliwiając przewodnikowi dostanie się do środka
- Tędy. – Sam ukucnął po czym poświecił latarką przed siebie i ruszyli na czworakach  wzdłuż wykopaliska
- Mam pytanie – mówił, przekładając rękę za ręką uważając by głową nie uderzyć po raz kolejny o metalowy sufit kanału – czemu wybudowałeś tak wygodne przejście? – spytał sarkastycznie.
- A czy ty pisząc nie mogłeś dotrzymać tak prostej zasady?
- Jakiej, kurwa, znowu zasady?
Dotarli do końca tunelu, przed nimi rozpościerała się kolejna ściana. Z tego samego materiału co  całe przejście, cała ta wyprawa była dziwna, zdziwienie przekraczało już normę dnia, a ciągle zadziwiały go kolejne momenty.
Pozornie upośledzony położył się na plecach i zaczął kopać w metalową zasłonę, która po chwili odpadła z hukiem lądując na klepisku. Przed ich oczami znajdowała się przepaść w kolejny tunel.
- Trzymaj się mocno i miej głowę uniesioną, dobrze radzę – po czym zsunął się prawie pionowym luftem w dół. Pisarz podążył tropem przewodnika, zjazd był długi i niewygodny, jednak wypadli na wygodne materace ogromnej, ciekawie wyglądającej sali, której ściany były stare i zniszczenie, jednak wyposażenie robiło wrażenie. Na samym środku znajdował się ogromny, okrągły stół z dębowego drewna, we wnętrzu znajdował się ekran, w odległości kilku metrów od centrum znajdowały się grube filary tworzące kwadrat. Dalej na przestrzeni wnętrza poustawiane znajdowały się biurka pracownicze z tonami papieru, komputerami i drukarkami. Teraz stały puste, jak i całe wnętrze.
- Tutaj – wstał z materaca - Pisarzyno dowiesz się, o co w tym wszystkim chodzi.
-  Już się nie mogę doczekać – odparł rozglądając się i krocząc ku centralnemu punktowi pomieszczenia - 

środa, 14 listopada 2012

Dzień czternasty - jakby od tego zależało życie ludzi to kilku by już umarło z mojej winy - 23 585


- Tak więc Panie Pisarzu, może zauważasz coś ciekawego i znajomego w tym coś właśnie przeczytał? – zapytał gestykulując nadmiernie.
- Tak. – kiwnął z niechęcią – To fragment książki, którą czytałem kilka lat temu – odpowiedział mu – tak nawiasem, całkiem dobrej książki.
- Może i tak, a to pamiętasz? –rzucił mu kolejną książkę – Czytaj!
Spojrzał na kolejny wolumin, po czym skrawek papieru, jaki już przejrzał zgniótł i upuścił.
Znalazł podkreślone słowa, przewertował wzrokiem i deklamował:
- Na wysokiej wieży stało dwóch mężczyzn jeden w średnim wieku, drugi młody, miał bowiem nie mniej i nie więcej jak dwadzieścia wiosen. Długie błąd włosy i wąską wychudzoną twarz. Na oczach malowała mu się dobroć i niewinność, mimo iż strudzona życiem sierota, potrafił cieszyć się tym co ma.
A teraz miał to wszystko stracić, ponieważ pomylono go z kimś innym, a może szukano po prostu kozła, ginącego dla wolności przestępcy, którego swoboda kosztowała kilka złotych monet.
Obie wieże były identyczne, symetryczne ku środkowi. Z podstawy sześciokąta foremnego ku niebu wyrastały ceglane ściany unoszące się na cztery piętra, tam wieża miała swoją dziuplę, siany zamieniły się w podłogę, z krenelażu na zewnątrz prowadziła solidna drewniana droga, ku nicości.
Mężczyzna przypominającego swoją osobą egzekutora znajdował się za młodzieńcem i popychał go co jakiś czas by nie stawał w miejscu, a szedł do celu. W średnim wieku, wysoki dobrze zbudowany mężczyzna, z umięśnionymi odkrytymi mięśniami. Miał na sobie czarne płócienne spodnie do kostek, czarne komiczne butki, oraz obroże na szyi. Twarz zakryta była białą maską bez wyrazu, dało się dostrzec tylko jasnoniebieskie oczy przez szerokie otwory. Łysa poharatana głowa z małymi uszkami, wyglądał komicznie w pewnym momentach lecz teraz nie nastał ten czas. Teraz jego postać wzbudzała lęk, strach i obrzydzenie.
Między budowlami znajdowała się estrada, gdzie stało kilku bogato odzianych sędziwych mężczyzn. Kwartet  ubrany na biało, piaty w czerni. Szata obnażał jedynie jego dłonie i głowę, którą porastała długo pielęgnowana siwa broda. Podobnie jak kat przewodniczący zgromadzenia także był bezwłosy, jednak ten nie przerażał, a wzbudzał zaufanie, mimo silnym i twardym rysom twarzy sprawiał raczej wrażenie dobrego wujka, niż surowego ojca.
Gdy przyszły skazaniec zajął swoją pozycję, starzec wyszedł na środek sceny, młodzieńcowi założono gruby sznur na krtań i zaciśnięto. Star teraz wpatrzony w słońce, które jeszcze świeciło jasno, jednak już miało w swoich planach rozpłynięcie się z horyzontem by następnego poranka stanąć na straży światła po raz kolejny.
Młodemu mężczyźnie zaszkliły się oczy, czuł żal. Tyle było jeszcze przed nim, tyle chciał osiągnąć, tyle zobaczyć. Nie miał nawet jeszcze okazji opuścić tego miasta na dłużej niż kilka dni w celach handlowych. Nie poznał jeszcze dobrze życia, a oni pragnęli mu je tak wcześnie odebrać.
Obaj wzięli głęboki oddech, starzec i młodziak. Młody zaczął nucić pieśń żeglarzy, mówca szykował się do przemowy:
- Drodzy zebrani! – chłopak skoczył
Łza spłynęła mu po policzku, a on z pieśnią na ustach przechylił się w stronę przepaści i runął na długiej linie w dół. W trakcie tego ułamka sekundy nim kręgi rozerwały się zabijając go, zdążył dorosnąć. Jakiego poświęcenia musiał doznać, co zrobił by nie oczerniać swojego imienia, by zapamiętano go takim jakim naprawdę był, by ci którym zależało na jego dobru, znali prawdę nie zachwianą przez mowę klechy.
Przed skokiem spojrzał po raz ostatni w słońce, świecące jakby mocniej tego popołudnia…
W karku strzeliło, chłopak zakończył swe dzieje.
Tłum pod nim szalał, zaniepokojony i zdziwiony zajściem, kobiety płakały, krzyczały. Mężczyźni pluli pod nogi, narzekali na nie udane przedstawienie, inny zwrot akcji przypadł do gustu. Kapłani oraz kat nie ukrywali zdziwienia, takiego scenariusza nie przewidzieli, zastanawiali się co teraz, skoro sąd nie odbył się według reguł co pozostawało do zrobienia, mieli po prostu się rozejść, a może podburzyć tłum przeciw rodzinie zabitego, albo wywołać represje.
Kapłan generalny uniósł ręce ku niebu:
- Panie, przyjmij tego nieszczęśnika na swoje łono, bądź wtrąć go do piekieł za jego poczynania. Bowiem sam na siebie wykonał wyrok sprzeciwiając się Twemu prawu. Uczyć to co uważasz za najlepsze, jesteśmy tylko sługami w  Twej wierze i potędze. Daj nam zbawienie i odpuść nam winy.
- Amen. – odparł zgodnie tłum.

wtorek, 13 listopada 2012

Dzień Trzynasty - Jak wejdzie się w rytm i ma szczęście to da się pisać! - idę oglądać Teorię Spisku, może mnie coś natchnie - 22 915


Dotarli do zaśnieżonej chatki w głąb od ulicy, na około było pusto, przy drogach nie było tu budynków, a zaśnieżone pole. Jedynie mała drewniana budka, zbita ręcznie przez kogoś z małym doświadczeniem budowlanym. Łukasz otworzył mocnym szarpnięciem drzwiczki zbite ręcznie z kilku cienkich desek. Spadający śnieg dostał się pod rękawy oraz zasypał otwierającego, który nawet nie pisnął. Potrząsnął ciąłem w celu szybkiego czyszczenia i bez słowa wszedł do ciemnego wnętrza. Za nim ruszył Pisarz. Wewnątrz było dziwnie, ciemno, ponuro, ale ciekaw był dramaturg po co i dlaczego to wszystko się dzieje. Czy ma to jakiś związek ze sobą, jak ma to mu w rzeczywiście pomóc ? Dlaczego niepełnosprawny przyszedł do niego i z jakiego powodu są teraz tutaj i patrzą na ciemności.
Światło.
Chłopak wziął duża latarkę i położył na stoliku, ten zabieg sprawił, iż wszystko, iż wszystko co ciemne stało się jasne.
To co zobaczył. To co zobaczył, był co najmniej niepokojące.
Była do dziupla pełna wycinków z gazet, notatek, powiązań jednego z drugim, a co najdziwniejsze – zdjęć. Zdjęć Pisarzyny ze Stolicy. Cichego kreatora wolumenów dla innych, dla tych którzy pragnęli zagościć na scenie literatury, ale nie potrafili pisać. Mieli pieniądze, to najważniejsze w dzisiejszych czasach. Masz pieniądz, masz wszystko.
Czego nie kupisz za pośrednictwem pieniędzy, kupisz za coś innego.
Gość rozejrzał się dokładnie po czterech ścianach wypełnionych materiałami źródłowymi po czym skierował wzrok na stojącego prawie w bez ruchu kompana.
- Zechcesz mi wyjaśnić – zaczął gestykulować. Sam nie wiedział czy jest teraz zły, czy tylko zdziwiony i rządny prawdy.
- Do tego zmierzam – powiedział w sposób taki by zaciekawić rozmówcę – wiem kim jesteś i czym się zajmujesz.
Zaczynał się bać.
- Jesteś Pisarzem, mieszkańcem Miasta Stołecznego – wskazał zdjęcie jego oraz zmarłego przyjaciela zrobione ponad rok temu ma jego pogrzebie – nikt cię nie zna, nie chcesz być znany. Sprzedajesz słowa w zamian za życie. Tylko to umiesz robić – ton głosu stawał się coraz silniejszy, a słuchający go Writer coraz bardziej był przestraszony. Czuł przerażenie.
Nie widział o co może chodzić postaci pozornie bezbronnej teraz jednak emanującej siłą i rozstawiającej po kontach rozmówcę.
Pot zaczynał spływać mu spod włosów, kropelka wody płynęła mu po pomarszczonej i zniszczonej życiem twarzy. Oczy mrużył, nie potrafił dostrzec teraz rozmówcy ponieważ stał tuż za reflektorem, a jego blask oślepiał pisarza.
Nerwowe drganie lewego kolana, potliwość dłoni, napływ adrenaliny, zawroty głowy.
Majaczenie, mroczki przez oczyma, imigracja ciepła, wszystko stawało się straszniejsze. Świat zwalniał, a on wraz z nim, przestawało docierać do niego to co mówił Łukasz, przedtem autysta, nie umiejący się porozumieć, teraz mówca, który jest jednym z niewielu, którym udało przestraszyć się Pisarza.
W swoim średnio długim życiu widział bowiem wiele dziwnych i dziwniejszych rzeczy. Na ekranie telewizora, na monitorze komputera, na kartkach papieru, bądź na własne oczy. Wychował się na podwórku, w jednej z biedniejszych i mniej bezpiecznych dzielnic miasta, to co widziały jego oczy umysł pragnąłby wytrzeć z pamięci.
Dotarli do zaśnieżonej chatki w głąb od ulicy, na około było pusto, przy drogach nie było tu budynków, a zaśnieżone pole. Jedynie mała drewniana budka, zbita ręcznie przez kogoś z małym doświadczeniem budowlanym. Łukasz otworzył mocnym szarpnięciem drzwiczki zbite ręcznie z kilku cienkich desek. Spadający śnieg dostał się pod rękawy oraz zasypał otwierającego, który nawet nie pisnął. Potrząsnął ciąłem w celu szybkiego czyszczenia i bez słowa wszedł do ciemnego wnętrza. Za nim ruszył Pisarz. Wewnątrz było dziwnie, ciemno, ponuro, ale ciekaw był dramaturg po co i dlaczego to wszystko się dzieje. Czy ma to jakiś związek ze sobą, jak ma to mu w rzeczywiście pomóc ? Dlaczego niepełnosprawny przyszedł do niego i z jakiego powodu są teraz tutaj i patrzą na ciemności.
Światło.
Chłopak wziął duża latarkę i położył na stoliku, ten zabieg sprawił, iż wszystko, iż wszystko co ciemne stało się jasne.
To co zobaczył. To co zobaczył, był co najmniej niepokojące.
Była do dziupla pełna wycinków z gazet, notatek, powiązań jednego z drugim, a co najdziwniejsze – zdjęć. Zdjęć Pisarzyny ze Stolicy. Cichego kreatora wolumenów dla innych, dla tych którzy pragnęli zagościć na scenie literatury, ale nie potrafili pisać. Mieli pieniądze, to najważniejsze w dzisiejszych czasach. Masz pieniądz, masz wszystko.
Czego nie kupisz za pośrednictwem pieniędzy, kupisz za coś innego.
Gość rozejrzał się dokładnie po czterech ścianach wypełnionych materiałami źródłowymi po czym skierował wzrok na stojącego prawie w bez ruchu kompana.
- Zechcesz mi wyjaśnić – zaczął gestykulować. Sam nie wiedział czy jest teraz zły, czy tylko zdziwiony i rządny prawdy.
- Do tego zmierzam – powiedział w sposób taki by zaciekawić rozmówcę – wiem kim jesteś i czym się zajmujesz.
Zaczynał się bać.
- Jesteś Pisarzem, mieszkańcem Miasta Stołecznego – wskazał zdjęcie jego oraz zmarłego przyjaciela zrobione ponad rok temu ma jego pogrzebie – nikt cię nie zna, nie chcesz być znany. Sprzedajesz słowa w zamian za życie. Tylko to umiesz robić – ton głosu stawał się coraz silniejszy, a słuchający go Writer coraz bardziej był przestraszony. Czuł przerażenie.
Nie widział o co może chodzić postaci pozornie bezbronnej teraz jednak emanującej siłą i rozstawiającej po kontach rozmówcę.
Pot zaczynał spływać mu spod włosów, kropelka wody płynęła mu po pomarszczonej i zniszczonej życiem twarzy. Oczy mrużył, nie potrafił dostrzec teraz rozmówcy ponieważ stał tuż za reflektorem, a jego blask oślepiał pisarza.
Nerwowe drganie lewego kolana, potliwość dłoni, napływ adrenaliny, zawroty głowy.
Majaczenie, mroczki przez oczyma, imigracja ciepła, wszystko stawało się straszniejsze. Świat zwalniał, a on wraz z nim, przestawało docierać do niego to co mówił Łukasz, przedtem autysta, nie umiejący się porozumieć, teraz mówca, który jest jednym z niewielu, którym udało przestraszyć się Pisarza.
W swoim średnio długim życiu widział bowiem wiele dziwnych i dziwniejszych rzeczy. Na ekranie telewizora, na monitorze komputera, na kartkach papieru, bądź na własne oczy. Wychował się na podwórku, w jednej z biedniejszych i mniej bezpiecznych dzielnic miasta, to co widziały jego oczy umysł pragnąłby wytrzeć z pamięci.
*
- Tylko to umiesz robić. – Kontynuował
Przerażenie nie dało góry odezwał się.
- Tylko to, i nie mam nic do tego, każdy zarabia jak chce. Nie szkodzę tym nikomu więc nic w tym złego. Pomagam ludziom mniej kreatywnym w znalezieniu się na szczytach. Mi to nie potrzebne.
- Ale łamiesz zasady tego przedsięwzięcia.  – Przerwał mu przenikliwym wzrokiem.
- Niby jak?
Łukasz nie odpowiedział mu słowem lecz czynem. Przeszedł w kąt po przeciwnej stronie chaty, pisarz przesunął się by obejmować wzrokiem jak najwięcej. Oparty o zakurzony stół zawalony szpargałami przypatrywał się poczynaniom szaleńca.
Ten w końcu stanął przed nim z plikiem książek, na których widniały znajome mu nazwiska. Nie zważając na Writera podszedł do biurka, on w mig usunął się z drogi.
- Nie poznajesz tego? – zapytał rozkładając książki i otwierając je na poszczególnych, zaznaczonych wcześnie stronach – Tu i tu i tu – wskazywał palcami.
Czuł, mówił teraz już nie jednostajnie, okazywało się, że jednak nie jest taki znowu aspołeczny jak wpierw mu się wydało. Pokazywał mu zaznaczone kolorami wersy w tekstach, pozornie przypadkowe nie mające ze sobą nic wspólnego dla szarego czytelnika. Dopiero po zagłębieniu się we wszystkie księgi naraz. Wybranie fragmentów i wydedukowanie prawidłowych wniosków pozwalało dotrzeć do prawdy.
- Tak, książki. A w nich słowa, mające ze sobą tyle wspólnego co ty i ja – scenicznie wskazał wpierw na rozmówcę, po czym na „ja” położył rękę na własnej klatce piersiowej
- Tak, masz rację – pokiwał głową – to trafne porównanie. No to ma wspólnego tyle co my.
Rozmowa przybierała coraz to dziwniejszego biegu oraz stawała się coraz to bardziej przenikliwa. Bo cóż miał wspólnego pisarz, którego nikt nie zna oraz autysta, będącym zarazem komputerem, który mimo zapowiedzi przejawiający umiejętności przebywania w społeczeństwie, a nawet przerażania.
- Przeczytaj, a się dowiesz – wyrwał jedną ze stronic i podał mu. On zachowując pozory wziął i zaczął czytać… - Był bowiem rok pański. Milenium już drugie, budowle wznosiły się bowiem wysoko, a ulice zawsze tłoczne, zapchane przez ludzi różnych ras, nacji, wyznań oraz pokoleń. Jedni bardziej, drudzy mniej nastawieni do innych pokojowo. Miasto bowiem skupiało wiele różnych i różniejszych osób. – czytał, a wariat mu nie przeszkadzał.
- Dziś jednak ulice Stolicy miały zamienić się w coś zupełnie innego. W coś nie naturalnie złego i nie naturalnie normalnego. – ciągnął ten monolog wciąż niepewny o co chodzi
- Na placu głównym metropolii, na którym znajduje się wysokie dwie wieże mające na celu jeszcze kilkaset lat temu ostrzec dawną osadę przed najeźdźcami dziś służyła jako miejsce przemówień, bądź atrakcję dla przejezdnych. – Stop.
- Dziś miały posłużyć jako wiadomość. – pomógł mu Łukasz, który na pewno przeczytał te słowa wcześniej. Zatem Pisarz kontynuował swoją deklamację
- Bowiem wieczorem, gdy słońce zaszło za horyzontem,  a miasto rozświetliły miliony światełek, tych ruchomych i tych stojących, na placu głównym pod wieżą zaczęło się pojawiać coraz to więcej nie przypadkowych ludzi. Zaczął się tworzyć tłum wręcz identycznie ubranych mężczyzn i kobiet. Mundurowi zdążyli już wezwać posiłki na tę okazję i obstawić okolice. – Popatrzył na autystę z podziwem.
- Czytaj tylko to co podkreślone – dodał. Przerzucił wzrokiem kilka wersów i kontynuował
- Na skwerze znajdowało się bowiem teraz dziesięć tysięcy manifestujących mieszkańców oraz w liczbie łącznej dziesięciu tysięcy funkcjonariuszy prewencyjnych. Zabezpieczonych w hełmy, tarcze, pałki oraz gaz łzawiący. Ci, którzy gazu nie posiadali zabezpieczeni byli w broń na kule gumowe. – Spojrzenie stojącego nad nim spowodowało iż nie przerywał.
O planowej godzinie 23:23, na jednej z wież pojawił się mężczyzna. Starszy człowiek odziany w czarny skórzany płaszcz z łysą głową i oczami pełnymi nienawiści. Miał on swoim przemówieniem rozpocząć przemarsz i przekonać tłum zebranych i tych znajdujących się tam przypadkiem do własnego zdania, by uwierzyli w to co wierzy i podążyli za nim.
- Towarzysze w prawdzie! – zaczął starzec – Spotkaliśmy się tutaj by pokazać temu miastu i tym ludziom naszą siłę. – Mówił głośno i mimo odległości, która dzieliła go od reszty każdy słyszał doskonale słowa, a nie używał żądnych urządzeń nagłaśniających w tym celu. – Towarzysze w przekonaniach i wierzeniach! Jesteśmy to po to by zjednoczyć się tego wieczoru jak co rok i przejść z hasłem na ustach! – Przełknął ślinę. Gdyby stało się na tyle blisko by spojrzeć mu w oczy, dałoby się zobaczyć ten gniew i potęgę o których mówił – Pokażmy im gniew naszej rasy i naszego przekonania! Niech miasto, a potem całe miasto wie kim i po co istniejemy!
- Oj! – krzyknął ktoś z tłumu – Oj! Oj! – odkrzyknął tłum.
- OJ! – krzyknął zachrypniętym głosem przywódca.
Wraz z tym okrzykiem, bez flag, bez sztandarów ruszyli w towarzystwie stróżów uznanego prawa.
Tutaj przerwał mu krząknięciem.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Dzień dwunasty - brak weny - mało słów - może sen przyniesie natchnienie - 21 212


O porze jednoznacznie przyzwoitej, stał przed drzwiami starego mieszkania. W sobotnie południe zamierzał dostać się do tego lokalu w celu nawiązania ponownego porozumienia. Miał nadzieję szczerą, że nie namieszał na tyle by go nie wpuszczono.
Zwiedzanie i poznawanie okolicy musiał odłożyć sobie na kolejny wolny termin, których było coraz mniej. Nawet nie zawitał nigdzie w celu uzyskania środków do życia, które miał na wykończeniu tak jak zapasy żywnościowe w lokalu, w którym stacjonował.
Zapukał trzy razy w miękkie, przeżarte przez te wszystkie lata drewno.
Otworzyła je starsza kobieta, nie specjalnie ucieszona widokiem pisarza.
- Jest syn? – zapytał bezpośrednio
- Nie ma. – chciała zamknąć mieszkanie mu przed nosem, lecz nie dał wsuwając buta oraz rękę między framugę.
- Chciałbym z nim tylko porozmawiać, nic więcej.
- Nie ma, wyszedł. – wciąż upierała się przy swoim
- Skoro wyszedł to wie pani gdzie on jest, w końcu zna go pani.
- Nie wiem.
- Proszę mi zaufać, nie chcę mu zrobić krzywdy, może uda mi się do niego dotrzeć. – popatrzyła się na niego spod okularów po czym wpuściła do środka.
Wskazała mu kierunek i zniknęła w potoku dnia codziennego. Zmywanie, prasowanie, czytaniem oglądanie i wszystko to co może robić matka dwudziestokilkoletniego mężczyzny. Stał teraz przed kolejnym pomieszczeniem, skąd nie dobiegał żaden dźwięk poza rytmicznym stukaniem o drewniany przedmiot. Nabrał powietrza i zapytał:
- Mogę wejść? – myślał co dalej mówić.
- Tak… - obojętny głos odrzekł.
Writer usiadł na krześle skierowanym w stronę łóżka, jakby spodziewał się gościa.
Siedzieli teraz naprzeciwko siebie, albo raczej pisarzyna siedział, a autysta leżał. Panowała absolutna cisza, wydawałoby się, że zatrzymał się czas, z otoczenia nie docierały dźwięki. Kobieta z kuchni zamarła, nie wydawała odgłosów, nie słychać było brzmień pracy, a Łukasz przestał uderzać w mebel.
Milczeli i czekali, który pierwszy zacznie dialog, bądź monolog.
- Łukaszu – zaczął gość – wiem, że nie zaczęliśmy znajomości najżyczliwiej, ale tak to już jest. Ludzi czasem ponosi, zwłaszcza nerwowych, a ja jestem niestety impulsywny od czasu do czasu. Każdemu się zdarza.
Leżący na łóżku człowiek nie przeszkadzał mu w monologu.
- Chciałbym ci to jakoś wynagrodzić – przewrócił oczami – może, nie do końca robię to dla przebaczenia jednak chciałbym, abyś mnie lepiej poznał, a przy tym, byś zapoznał lepiej mnie z okolicą, co tym na to? – zakończył pytaniem.
Dłuższą chwilę obaj konsternowali w ciszy, ani jeden, ani drugi nie spuszczał oczu. Patrzyli po sobie, jakby chcieli przejrzeć się nawzajem. Spojrzeć przez zwierciadło prawdy i dowiedzieć się o drugim tego czego powiedzieć nie ma ochoty.
- Mogę pokazać ci pewne miejsce, zwykłe, lecz rzadko odwiedzane.
- No to idziemy – po czym wstał z krzesła i wyciągnął dłoń do Łukasza.
Ignorując jego gest wstał i poszedł do kuchni. W ślad za nim po woli i nieśpiesznie poszedł i Writer.
-Mamo, wychodzimy. – Oznajmił wkładając skórzanego buta. Kobieta otarłszy dłonie w fartuch podeszła do progu dzielącego kuchnię z przedpokojem.
- A gdzie idziecie moi panowie? – niezmiernie miło zapytała, sam nie wiedział kogo, jego czy syna, może obu, może żadnego.
- W niezwykle zwykłe miejsce.
- To znaczy? – ciekawska matka nie dawała za wygraną.
- Kilka ulic na wschód, kilka na północ, jedną na zachód i raz jeszcze kilka na północ, tam będziemy – powiedział prawdę, lecz w sposób taki by rodzicielka nie zorientowała się gdzie idzie.
- Ach ci młodzi – popatrzyła na pisarza i kręcąc głową dołączyła – kto ich zrozumie.
Chwilę potem byli już na dworze i kierowali się ku schodzącemu słońcu, które dziś pięknie świeciło. Mimo, że dnie były mroźne a noce obfite w opady śniegu to dni zazwyczaj opromieniał blask Heliosa, a niebo nieskazitelnie czyste. Aż chciało się wyjść na dwór. Chodniki wysprzątane, psów wiele nie zauważyli, a śnieg bielutki niesplamiony żółcią.
Szli w milczeniu dobry kwadrans między wąskimi uliczkami miasteczka. Stare kamieniczki, obdrapane bloki, wymalowane ściany. Życie codzienne. Nie było tu wielkich odrestaurowanych pałacyków na cześć dawnych monarchów, a zbudowanych przez dzisiejszych bądź ówczesnych polityków.
- Czemu mnie zabrałeś dzisiaj ze sobą, poprosiłeś o pomoc? – przechodzili, akurat obok domu jednorodzinnego, a właściwie chałupy, pamiętającej jeszcze bratobójcze walki. Psy na łańcuchach szczekały jeden na drugiego odstraszając złodziei oraz natrętów.
- Chcesz wiedzieć? Po rozmowie z moją… znajomą uznałem, że skrzywdziłem cię,  wolałbym cię lepiej poznać nim następnym razem zaatakuje.
- Miałeś prawo, wszedłem do twojego domu i zacząłem mieszać.
- Ale jakim cudem, słyszałem, że się nie mylisz? – zdziwiony zapytał, ciekaw prawdy.
Odpowiedziało mu milczenie.
Skręcili kilka krotnie,
- Nie pomyliłem się.
- Co proszę? – sam nie wiedział czy się złościć, czy nie dowierzać, czy może się cieszyć.
- Mówię, nie pomyliłem się. Nie mylę się niestety.
- To jaki cel był tego działania… – starał mówić się jak najładniej by nie wybuchnąć. Bowiem w tym momencie tryskał złością, a mimo wszystko miał wewnętrzy przymus zostania z chłopakiem.
- Dojdziemy na miejsce to wszystko wyjaśnię. – Zamilkł i żadne wołanie, ani namawianie nie pomagało. Teraz pisarzowi nie pozostawało nic innego jak tylko czekać.