sobota, 24 listopada 2012

Dzień dwudziesty czwarty - Długie sobotnie pisanie - LXIX strona maszynopisu, i ciekawe co na niej? - 38 564


Kilka ulic bliżej w stronę centrum znajdowała się w wysokiej kamienicy starodawna restauracja. Z kolumnami od frontu i dwiema identycznymi rzeźbami podtrzymującymi wyższe kondygnacje budynku. Dwóch mężczyzn z kamienia miało stare twarze z pokręconymi włosami i brodami  przyklękało na prawe kolana, a dłońmi  uniesionymi nad zgarbione plecy by utrzymać na sile swych skawalonych mięśniach. Ubrani byli w zwiewne togi zakrywające ich części intymne. Patrzyli prosto przed siebie bez większych emocji.
Pisarz stał przed frontalnymi, dwuczęściowymi, z ciemnego drewna drzwiami, wrota zostały przeszklone a szyby złączone cienkimi listewkami w kolorze złota, bardzo profesjonalnie i do przesytu, gdyby wcześniej tu nie jadał powiedziałby, iż to nie miejsce dla niego, jednak przez wzgląd na przeszłość nie czuje żadnego dyskomfortu przychodząc tutaj, cieszy się, ponieważ zna tutejsze potrawy, preferuje kuchnię tradycyjną zmieszaną z odrobinką gotowania południowego i wschodniego.
Wobec przezroczystego wejścia wewnątrz restauracji prozaik widział mężczyzn i kobiety siedzących i zajadających się pysznymi strawami, rozmawiających między sobą i cieszących się chwilą. Jedni przyszli w grupach, bądź parami,  w spawach biznesowych, bądź rozrywkowych. Pomieszczenie nie było zatłoczone, ale także nie puste.
Dopalił bibułkę z tytoniem i ruszył  w kierunku zdobnych wierzei. Szybkim krokiem pokonał kilka schodków mijając kamienne postaci, łapiąc wielką klamkę uchylił drzwi i znalazł się w ciepłej, za ciepłej sali gdzie co chwilę przechodził mężczyzna, bądź kobieta w jednakowym luźnym stroju z fartuchem w pasie z dwiema kieszonkami. Uśmiechnięci podchodzili kolejno do gości, czasem z, czasem bez zastawy. Po ogromnej przestrzeni roznosiły się pyszne zapachy, a patrząc na niesione przez kelnerów strawy, aż gruczoły ślinotwórcze zaczynały pracować.
Po chwili oczekiwania podszedł w jego kierunku ubrany w czarny garnitur z również czarną koszulą pod spodem i czerwonym krawatem mężczyzna. Nieco odbiegał od całości obsługi jednak to jego zadaniem było zachęcenie klienta, po przez pierwszy kontakt, do odwiedzin lokalu.
- Dzień dobry, czym mogę służyć? – przywitał się uprzejmie.
- Nasza generacja odczuje… - zaczął
Gospodarz dokończył:
- Silny ból metafizyczny. – uśmiechnął się rozglądając się po długim pomieszczeniu usłanym stołami – Zatem gdzie się Pan rozgości?
- W cieniu po lewej – zażartował – gdzieś w rogu i moglibyście obniżyć lekko temperaturę powietrza? – poczuł się gdy wypowiedziane zostało słowo „rozgościć”, i się rozgościł.
- Ależ oczywiście – zniknął mężczyzna na elegancko odziany, w zamian niego pojawiła się młoda dziewczyna w spiętych blond włosach.
- Proszę za mną – powiedziała bezpośrednio – mamy dziś niewielu gości, co da się zauważyć – zagadywała ekskluzywnego klienta – w końcu jeszcze nie ta pora, poczeka Pan kilka godzina, to będzie piekła – odwróciła się nie uzyskując odpowiedzi – dla nas, oczywiście – uśmiechnęła się.
- Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale nie jestem tu po raz pierwszy i wiem o tym  - odpowiedział po chwili ciszy – czy tu można palić?
- Pan, może. – odparła krótko nie ciągnąc tematu zawodu.
Podeszli do ostatniego stołu otoczonego z trzech stron bordowymi kanapami. Na blacie stał już zestaw powitalny, karta dań oraz czasopismo dotyczące fantastyki – zgodnie z upodobaniami gościa.
- Za chwilę pojawię się w sprawie zamówienia.
- Doskonale.
Kobieta w związanych włosach zniknęła za ladą prowadzącą do pomieszczenia dla personelu.
Pisarz nie przejmując się otaczającym go towarzystwem rozpalił dziesiątego już tego dnia papierosa zanurzając spojrzenie w eleganckiej, oprawionej miękką skórą karcie dań.
Na okładce u góry czarnymi, cieniutkim literami wzorowanymi na pismo odręczne słowo „Menu” oprawione w prostą ramkę.
W centrum pierwszej strony okrągły obrazek ze sztućcami na pierwszoplanowym miejscu oraz pejzażem gór w tle. Wszystko w czarno bieli tworząc prosty i wyrazisty znak firmowy. Owa marka miała pod sobą bowiem wiele tysięcy restauracji na całym globie, w prawie każdym kapitolu świata znajdowała się przynajmniej jedna ich siedziba gdzie każdy mógł przyjść i skosztować doskonałych potraw przygotowywanych ze świeżych i dobrej jakości produktów. Nie dało nazwać się tego miejsca najtańszym, jednakże na warunki popatrzywszy nie można powiedzieć, że nie ma za co płacić, a w porównaniu do innych lokali gastronomicznych w tym przedziale cenowym tutaj opłacało się przyjść najbardziej, zwłaszcza jako gość specjalny.
Cały teren zagospodarowany i wyznaczony dla klienteli to jedna ogromna sala mieszcząca sto jednakowych kwadratowych jasno drewnianych stołów z od czterech do sześciu krzeseł przy każdym. W celu zaniedbania elegancji i stworzenia swojskości zaniechano obrusów blaty nie były najnowsze, a gdy zakapowane były już zostały pościerane. Krzesła zrobione doskonale na pozór obskurne, stare i niewygodne w rzeczywistości przyjemne do dłuższych rozmów przy obiedzie, bądź kolacji. Wzdłuż ścian, z wyjątkiem tej z drzwiami i oknami, ciągnęły się komory z kanapami i podłużnymi stołami, każda oddzielona od siebie została cienką wysoką ścianką tworzącą bardziej intymną atmosferą. Na domiar tego po całym lokalu niosła się delikatna nastrojowa muzyka mieszana z nowoczesną. Każdy siedzący w środku osobnik miał prawo do zamówienia jednego utworu z listy dostępnych, poza okresem kiedy na scenie na samym środku pomieszczenia nikt nie występował. Zwykle grały tam młode kapele muzyczne umilające jedzącym spotkanie, bądź w dni specjalne występowali tam komicy rozbawiający przybyły swymi osobami.
Pisarz przeglądał kolejne strony z karty dań sącząc czerwone, pół słodkie wino w oczekiwaniu na obsługującą go kelnerkę.
Już od czasu przybycia do restauracji wiedział co zamówi i co będzie jadł. W końcu to tu powstawały jego pierwsze poważne powieści przy najlepszych,  dla jego gustów, potrawach. Zasiadał przy stole, zamawiał niskoprocentowe alkohole do tego porządny, sycący posiłek i pisał co mu do głowy przychodziło, czasami natchniony muzyką, jeszcze innym razem otaczającymi go ludźmi, jeszcze niekiedy po prostu posiłkami.
Nigdy nie zapomni jedynego razu gdy do stolika blisko sceny, przy którym pisząc powieść zajadał się befsztykiem dosiadł się niezapowiedziany wizytator będący dla niego prorokiem i mistrzem słowa przez następne lata. Nauczył go jak w jak najkrótszym czasie pisać jak najwięcej na dobrym poziomie. Brakowało mu pieniędzy oraz weny od tamtego czasu potrafił napisać dzieło wielostronicowe w ciągu jednej doby. Z lub bez jakiegokolwiek natchnienia.
Tajemniczy mężczyzna na oko patrząc dwa razy starszy od Writera z tamtych czasów ubrany najnormalniej w świecie wyglądał także nieszczególnie specjalnie. Czarne włosy z głębokimi zakolami na czole, zarost pod nosem, wąskie usta, szerszy nos. Ubrany w sweter, płócienne spodnie, z laską, jedynym wyróżniającym go z tłumu atrybutem, na której podtrzymywał krok lewej nogi.
Przysiadł się bez pytania, nic nie mówił, czekał, aż pisarz pierwszy się zapyta z jakiej racji przeszkadza mu w spisywaniu słów oraz południowym posiłku.
Jednak bez głębszej mimiki siedział oczekując na zainteresowanie właściciela stoliku.
Chwilę się im zeszło nim wymienili poglądy oraz przyczyny posiadywania w jednej z lepszych restauracji na świecie. Pisarz pierwszy się odezwał. Jednak nie na temat jakim prawem, a dlaczego.
Senior odparł mu, że lubi pisać i zauważył bratnią duszę. Dał do zrozumienia iż chciałby się zaznajomić z treścią jego notatek na co niedoświadczony i amatorski, jeszcze w tedy, prozaik zgodził się bez żadnego ale i na sam koniec opłaciło mu się to niezmiernie. Kto nie chciałby zostać zaczepiony przez tak uzdolnionego Literata posiadającego takie zdolności składania słów tworząc z nich spójny, interesujący komplet.
Senior po kilkunastu minutach rozmowy przerywanej na czytanie fragmentów zamówił sobie butelkę lekko gazowanej wody i zapytał się bezpośrednio Pisarzyny czy nie chciałby się nauczyć pisać efektowniej, co nie do końca zrozumiał młodzieniec, lecz po dalszym dialogu przy wodzie i alkoholu, pojął przesłanie starszego doświadczeniem i zgodził się.
Na jego zapał Literata zareagował uśmiechem oraz podał mu serwatce zapisany adres oraz godzinę spotkania.
No i w ten sposób zaczęła się jego przygoda z pisaniem z klepsydrą, a potem skryte powieści pod wieloma nazwiskami publikowane.
Spotykali się dzień w dzień – święto czy nie święto o tej samej porze w tym samym miejscu na tych samych kanapach i pisali, on swoje Pisarz swoje potem dzieli się słowami, z początku Writer nie potrafił napisać ułamka tego co tworzył Literata, jednak z każdym spotkaniem przychodziło mu z większą łatwością, aż po wielu dniach pracy dogonił starego. Udawało mu się pisać powieść na dzień, ale mimo wszystko nie zawsze miał takie dni. Potrafił, ale potrzebował motywacji oraz samo zapału i tego co zwie się w jego kręgach Muzą.
Lecz, kiedy Muza nawiedzała jego wyzuty z sił i słów umysł napełniając na nowo go pomysłami, wtedy mało kto dorównywał jego słowom.
*
 W oczekiwaniu na zamówione jedzenie postanowił wrócić do pisania o przygodach pułkownika Sokołowa schwytanego przez obrońców ziem Polskich, które Nowa Rosja zaplanował zająć na nowo…
*
- Wstajemy panie pułkowniku Ścierwo – na pluł mu na twarz jakiś szeroki człowiek ubrany na zielono z nożem przy pasie.
Mięśnie pułkownika nie pozwalały mu na żadne gwałtowne ruchy. Mimo iż spał przez ostatnie siedem godzin i psychicznie był w pełni świadom to jednak jego ciało nie nadążało za trzeźwością i sprawnością ducha.
- Wstawaj mówię! – złapał go za szyję i postawił.
Sokolow zdecydował się na wykorzystanie wiły woli do zapanowania nad organizmem.
Zdecydował się na atak. Zebrał to co zostało na kilka szybkich ruchów. Wiedział, że jedyne co może zrobić to dostać się i wykorzystać uzbrojenie przeciwnika.
Odczekał chwilę po czym zaatakował rękę uwalniając się z uścisku, stanął twardo na nogach i godząc w genitalia hardego mężczyznę wyrwał mu nóż i wbił mu w nachyloną ku niemu głowę.
Trup opadł ciężko na podłogę, a z rozdartej czaszki wylewała się ciemno czerwona krew.
Pułkownik stał na obu miękkich nogach próbując utrzymać równowagę, całkowicie goły, nie stać go było na włożenie wysiłku w przebranie się w coś. Chwycił nóż i ciężko, ślamazarnie ruszyły do kolejnego pomieszczenia. Zastanawiał go fakt iż nikt nie przybył po odgłosach walki.
Zważając na przeczucie zajrzał za framugę i dobrze, za ścianą czekał na niego uzbrojony w karabin maszynowy osobnik niewiele różniący się od zabitego.
Nie miał możliwości manewru, jedyna droga prowadziła przez drzwi, a za nimi znajdował się uzbrojony osobnik.
Przez ściany się nie przedostanie, a wyjście drzwiami to samobójstwo.
Mimo wszystko musiał spróbować.
Chwycił leżącego osobnik, postawił go na nogi i używając jako tarczy wysunął się do następnego pokoju z przygotowanym nożem bojowym do rzutu.
Wychylił tarczę, lecz strzały nie padły, tak samo gdy stał już na środku podłużnego pomieszczenia. między oboma żywymi stał trup, ani jeden, ani drugi nie zaczęli strzelać. Sokolow postanowił na to iść plecami za pierwszy lepszy zakręt w celu ucieczki.
Szedł trzymając zwłoki w jednej ręce a w drugiej nóż, tak na wszelki wypadek. Na prostopadły korytarz na trafił po chwili. Położył pod ścianą trupa i jak najszybciej mógł biegł w stronę drzwi naprzeciw niemu trzymając na wszelaki wypadek nóż w gotowości. Tunel ciągnął się niesamowicie, a żołnierzowi zaczynało robić się słabo. Czuł, że słabnie i nawet jego siła umysłu nie powstrzyma go przed upadkiem, jednak dopóki biegł i myślał, dopóty miał małą, lecz miał szansę na ucieczkę.
Drzwi na samym końcu przejścia stały otworem. Przebiegł przez nie i zatrzasnął.
Dotarł do kolejnego pomieszczenia bez okien oraz innych wyjść.  Nie pozostało mu nic innego jak czekać na przybycie bezmózgiego bojownika i obezwładnienie go zabierając uzbrojenie oraz jakieś odzienie… Bieganie jak Adam po Edenie nie wchodziło w jego ulubione zajęcia.
Klamka zabrzmiał po chwili, lecz wejście nie uchyliło się. Zawarczał zamek. Zamknęli go… Został zamknięty… Znów był uwięziony…
Tym razem miał nóż. Co mu jednak po nożu gdy do pokoju wejdzie dziesięciu uzbrojonych przeciwników, a on ledwo ruszał palcem. Nie podda się, wolał tam zginąć niż powiedzieć o czymkolwiek.
Światło przez niego zapalone kilka chwil temu zgasło…
-  Блять… - zaklął po cichu pogrążony w ciemnościach.
*
- Wedle zamówienia – przeszkodziła mu kelnerka z głębokimi, niebieskimi oczyma, z delikatnie pomalowanymi rzęsami - specjalność szefa kuchni. Krewetki po królewsku i świeży, pieczony na miejscu jasny chleb.
- Dziękuję – odpowiedział wpatrując się w talerz oraz pociągające spojrzenie kelnerki o przyzwoitych kształtach. Z pod luźnej koszulki z kołnierzykiem uwydatniały się tradycyjnej wielkości piersi dla owego regionu.
- Podać jeszcze wina? – jego kieliszek stawał się już pusty, a zapowiadała się przyzwoicie sycąca przystawka, a po niej jeszcze bardziej energotwórczy posiłek główny
– Będę wdzięczny – odparł – i niech się kucharz nie śpieszy z kolejną stawą – uśmiechnął się – dzisiaj się nie śpieszę.
Obsługa bez słowa oddaliła się zostawiając go z ogromnym talerzem wypełnionym świeżymi morskimi owocami w pysznym sosie z przesadną ilością czosnku – tak jak lubił.
Chwycił kromkę pieczywa, urwał kawałek i delektował się dobrocią tutejszego pieczenia.
Zamoczył chleb w zaprawie i zjadł.
Teraz przyszła kolej na degustację małego pomarańczowego wodnego stworzonka. Wziął do ręki dużą krewetkę, przerzucił oczami z każdej strony, powąchał. Zanurzył palcami w pancerzyki w celu obrania jej do stanu jadalności,  gdy został na niej tylko ogonek ugryzł słonawe żyjątko i zanurkował we wspomnieniach.
Przypomniał sobie zmarłego ojca, który zamiłowany w południu kontynentu zawsze przygotowywał właśnie w ten sposób te małe, pomarańczowe zwierzątka.
Przypomniał sobie jak jeździli całą rodziną do krajów na wielkim budzie ułożonym, przemierzali ulice wybudowane pod stromymi skalistymi klifami, przyglądali się pięknemu kryształowemu morzu i marzyli. Każdy o czymś innym.
Ojcu widziało się na starość zamieszkanie na jednym z takich wzgórz, by każdego poranka wstając móc popijać delikatny, winogronowy napój i rozkoszować się jego pysznym smakiem jak i krajobrazem na jeszcze nie zamglone parującą wodę fala, które odbijałyby promienie słońca. By we włosy wplatał się subtelny powiew chłodzącego wiaterku.
Matka chciał mieć swój ogródek. Hodować domowe pomidorki, mieć niewielką winnicę, by co roku mogła robić wino oraz zajadać się własnoręcznie dopieszczonymi winogronami. Do tego posiadać kwiatową plantację. Miała ochotę pracować nad doskonaleniem piękna, by każdy jej roślinny kochanek rósł i przynosił jej dumę.
Oboje myśleli, iż spędzą tam całą starość, pochłonięci pielęgnacją posesji, oraz darzącej do siebie szczerej miłości na wieki. Tam usnąć oboje w tym samym czasie i tam zostać pochowanym by na zawsze zostać w miejscu, które od zawsze kochali.
Syn, jemu nie zależało na spokoju i wytchnieniu, w jego żyłach płynęła przygoda, nie miał zamiaru nim dokona wszystkich swych marzeń spocząć na szczycie góry w niewielkim domku. On chciał poznawać, odkrywać niepoznane, nieznane jemu bądź całemu światu miejsca. To był jedyne wyjście na spełnieni siebie. Jemu nie potrzebne, żadne wygodny, ciepłe posiłki o tej samej porze, ani bezpieczne zawsze schludne nocowanie. Liczyło się tylko życie w trasie, bez nakazów i obowiązków. Nie myślał nigdy, że to rozwiązanie na życie całe, lecz tylko na młodzieńcze lata. Bez tego nie widział siebie w przyszłości.
Żadne z nich swych marzeń nie spełniło.
Pochłaniał delektując się każdym gryzem morskimi zwierzątkami zagryzanymi kawałkami dobrego pieczywa namaczanego w zaprawie przekąski.
Bezpośrednio po skończeniu talerza z krewetkami do stołu podeszła Weronika, obsługująca go kelnerka, z pytaniem o kolejne dania.
Zastanawiając co te jedno zdanie rozpoczęte przez gościa, zakończone przez gospodarza oznaczało. Co powodowało, aż taki posłuch, iż wszyscy skakali teraz wokół niego, jak naokoło króla.
Słowa mają największą moc, jednak czym wyróżniły go od całej masy innych klientów siedzących i jedzących o wiele droższe potrawy niż Writer.
- Czy można już podać danie główne? – zapytała
- Ależ oczywiście – odpowiedział wycierając dłońmi kanciki ust.
Zdążył już wypić pół butelki półsłodkiego, krwawego wina, a tak mu smakowało, że pił bez ustanku, choć z głową.
- Dobre te wino maci – wydawało mu się, iż zaczyna odczuwać zmęczenie umysłu, spowodowane najedzeniem oraz alkoholem, a przed nim jeszcze jedne posiłek i powrót do domu.
Kelnerka dolała mu jeszcze kieliszek ze stojącej na środku stołu karafki po czym skierowała się do kuchni po średnio wysmażonego, olbrzymiego steka z ziemniakami oraz pokrojonymi pomidorami.
Na stole przed podpitym pisarzem znajdował się kieliszek wina, duży talerz z potrawą, sztućce, długopis i notatnik. Nim jeszcze do końca stracił pamięć schował go do kieszeni w celu pewności że nie zostanie on gdzieś zapodziany. Chwycił nóż oraz widelec, które zanurzył w mięsie w celu odkrojenia segmentu do skosztowania.
Kilka kęsów i kilka kieliszków potem, gdy flakonik z winem opróżniony był do dna, a na talerzu zostały odrobiny pokarmu.
- Nie jem zbyt wiele… - powtórzył do siebie - …mocne to cholerstwo.
Po nie krótkiej przerwie od jedzenia i picia do stolika podeszła obsługująca go dziewczyna z uzależniającymi oczyma.
- Czy coś jeszcze podać?
- Nie dzięk… - odbiło mu się - .. uje. Przepraszam. – najadł się za cały tydzień. – albo, może… szklankę gazowanej wody i rachunek.
- Już pędzę – widząc zadowolenie jego osoby przestała stresować się w rozmowie z tajemniczym osobnikiem.
Po nieznacznej chwili wróciła w ręku trzymając tacę, na której stała nieduża szklanka, woda w małej, szklanej butelce z wyblakło zielonym korkiem i niewielki skórzany, podobny do tego z kartą dań, różniący się jedynie rozmiarem, futeralik z niewielkim świstkiem papieru wewnątrz.
- Proszę, oto woda – podała nalewając do naczynia odrobinę przezroczystego płynu – a to rachunek, wedle życzenia – odłożyła gdzieś na uboczu stołu kwadratową książeczkę.
Odeszła bez słowa.
On bez pośpiechu wyciągnął gruby plik pieniędzy złożony na pół z kieszeni spodni, spojrzał na należność z obiad, wybrał z nadwyżką przybliżoną wartość. Zamknął powolutku wraz z gotówką, wstał z kanapy, zebrał ekwipunek i ruszył ku drzwiom wyjściowym.
Na świeżym powietrzu zrobiło mu się od razu lepiej. Zebrał myśli dotyczące przeszłości, teraźniejszości oraz przyszłości.
Nie posiadał planu na później jednak miał pewność, że w końcu najadł się porządnie, a cena obiadu nie ma znaczenia, za taki posiłek połączony z chwilą natchnienia oraz wspomnień z dzieciństwa. Lubił wracać do przeszłości, kiedy jego jedynym zmartwieniem były drobiazgi takie jak pomyślność z kochankami, porozumiewanie się z rodzicami, a także ciekawe spędzenie wolnych chwil. Teraz mu została pasja – pisanie.
Cieszył się, jednak brakowało mu ludzi, otoczenia sprawiającego, że będzie prawdziwie szczęśliwi. Sam nie wiedział kiedy tak na prawdę stracił kontakt z przyjaciółmi czy rodziną.
Pamiętał, że gdy wyjechał w świat jego droga samotnika zaczęła się, bo gdy wrócił mało ludzi pamiętających o jego istocie. Wtedy pozostało mu pamiętać rady starego druha, powrócić do pisania na czas i zarabiania na siebie w ten czy inny sposób.
Kierował się na dworzec w kierunku dworca autobusowego, którym pojedzie na stare śmieci, przepisze, przeredaguje tekst, który napisał, o ile oczywiście Alojzy Dionizy von Bieluch nie zapomni o nadaniu przesyłki. Bo jeśli nie to pozostanie mu jedynie zaczęcie wszystkiego od nowa, a co za tym idzie więcej pracy i mniej czasu na zakończenie całej powieści.
*
Siedział w przestarzały, ledwo jadącym autobusie telepiącym i rozpadającym się. Ledwo dało usłyszeć się własne myśli, a co dopiero  głosy innych pasażerów.
W pojeździe siedział on, stara kobieta z torbami na zakupy wypełnionymi produktami, młoda dziewczyna z platynowym blond włosami do ramion, ciemną skórą na twarzy i niedoskonałościami skrytymi pod tanim podkładem, mężczyzna wchodzący w wiek dojrzałości w obcisłych spodniach, przylegającym swetrze z kapturem i w czarnej dwurzędowej kurtce.
Na przedzie autobusu stał chłopak z plecakiem i workiem w ręku. Opatulony we wszystkie warstwy z czapką na głowie i szalikiem na szyi. Zgrzane dziecko ledwo stało jednak zajęte grą na telefonie nie zważało, że zaraz mogło omdleć a w kabinie nie znajdowała się prawie na pewno osoba zdolna i chętna udzielenia mu pierwszej pomocy.
Droga do jego domu przebiegała spokojnie, żadnych ulicznych incydentów, żadnym mijanych wypadków, ani pożarów zmarzniętych lasów. W kolei napotkał tylko nieżywego od alkoholu mężczyznę w średnim wieku, jednak nie miał ochoty na interwencje bo był to często widywany przez niego uczestnik komunikacji miejskiej na tej trasie. Miał niedbałą długą brodę, wąsy przepalone, a cały pokryty w bliznach, strupach o czerwonej karnacji cuchnął gorzelnią zmieszaną z zapachem śmietniska i zgnilizny, a wytrawny nos wyczuł także smród uryny.
Na starym podwórzu, które zwie swoim domem zauważył tych samych znanych tylko z widzenia ludzi. Te same dzieci na huśtawkach, te same matki z wózkami rozmawiające na identyczne tematy od lat, oraz ojców nie różniących się od swoich żon. Popijali mocne, tanie piwo i gawędzili o swoich problemach. Na brudnej miejskiej ulicy znajduje się niewielu mieszkańców a jeszcze mniej przyjezdnych, mieszkając tutaj od wielu lat, bo prawie od urodzenia dało się upamiętniać twarze tubylców, a nieznajome facjaty przyciągały zaciekawienie oraz podejrzliwość.
- Uwaga! – krzyknęło jakieś dziecko widząc zamyślonego mężczyznę idącego przed siebie z kapturem na głowie, papierosem w ustach i obiema rękoma w kieszeni.
Pisarz usłyszawszy ostrzeżenie odwrócił nieobecny wzrok ku odgłosowi i zobaczył nadlatującą piłkę. Szybkim ruchem uchylił się przed pociskiem po czym wrócił do swojego zamyślenia.
- Przepraszam… - zza pleców dobiegał cichnący głos dziecka, któro przed chwilą ostrzegało go, pobiegło po dmuchaną kulkę.
Writer mimo wszystko nie zareagował na wołanie, jakie z chwilą umilkło, a chłopcy, i jedna dziewczynka, wrócili do gry na pokrytym ubitym śniegiem i lodem boisku.
Kilkaset uderzeń serca później stał w oczekiwaniu na windę, która miała zawieźć go na jego poziom, by mógł oddać się swojej pracy na całego. Nie miał teraz na to ochoty, jednak nie miał wyjścia. Co pozostało mu do robienia w samotni dnia? Bez przyjaciół, bez rodziny. Żadnych kontaktów w telefonie poza agencją do spraw pisania.
Nie miał gdzie się podziać.
*
Wysłużony zamek zawarczał pod wpływem równie starego klucza. Drzwi zatrzeszczały, a Writer znalazł się w swej pustelni zwanej pospolicie mieszkaniem. Rozpiął najpierw kurtkę potem bluzę, zdjął obie części. Odłożył klucze na bok, wrócił do odzieży wierzchniej w której zostawił papierosy, wyłożył obok narzędzi do otwierania drzwi. Schylił się by rozsznurować ciężkie buty, po czym wstał i noga o nogę zsunął je z siebie.
Kiedy stał w przepoconej koszulce oraz spodniach w przedpokoju poczuł chłód, bowiem od tygodnia kwatera stała pusta z powyłączanymi grzejnikami. Nie czekając na nic ruszył do łazienki w celu wzięcia prysznica. Zrzucił przechodzoną odzież, położył niedbale do miski znajdującej przy wejściu i stanął wycieńczony, mimo wczesnej pory, naprzeciw lustra i wpatrując się w kilku dniowy zarost i swoje zaniedbane ciało.
Przekręcił pokrętło na najgorętszy stopień, odkręcił wodę i czekając na stworzenie odpowiedniej atmosfery dla kąpieli wpatrywał się w swój portret namalowany po przez odbicie jego osoby w lustrze.
Podniósł nogę i zrobił krok w gorącą kałuże po czym wsunął całe ciało i ustawił wodę mniej więcej po środku kurku. Rurami popłynął woda odpowiednio zmieszana by pozwolić mu się zrelaksować.
Woda opływała jego nagie ciało, a on nie przeciwstawiał się gorącej cieczy masującej oraz rozluźniającej jego zmęczone mięśnie. Sam nie miał już pojęcia co się dzieje. Raz przed jego oczami dzieją się dziwne rzeczy, potem znowu najnormalniejsze po czym okazuje się, że to wszystko było tylko snem.
Autysta myślący nad szybko i  wyłapujący detale z jego książek. Intymne spotkanie z Weroniką, pierwszą miłością. Rozmowa z matką Łukasza, na pozór niekomunikatywnego dziecka. Dziwne wizje, powroty do przeszłości.
Chyba zaczynał wariować… albo to natłok spraw.
Uznał, że znów musi wyjechać. Na długo, sam jeden.
Bez słów, bez zeszytów, długopisów, ani przeszłości.
Spakować plecak, napchać do niego długoterminowego jedzenia i pójść przed siebie.
Potrzebował znów zaufać ludziom.
Ale to wszystko utopia… jak na razie. Wpierw czekało go zakończenie opisywania powieści od Sokolowie, pułkowniku zamkniętym przez własną głupotę w kolejnej celi.
Sterczał w bez ruchu oparty o szybę ociekający i przysypiający rozmyślał nad najoczywistszymi sprawami jak nad rzeczami wagi najwyższej.
Po trzydziestu minutach zmęczony parzeniem się stanął naprzeciw siebie w lustrze i powiedział.
- Pierdole, chcę się wyrwać.
Mówił tak, a jeszcze tego samego dnia jego krytycznym marzeniem było znalezienie się w tym miejscu. Spoglądanie na ponure podwórze, na którym… na którym nie siedział od wielu lat. Jego jedność z otoczeniem kończyła się na opisywaniem w fikcyjnych realiach widzianych przez szyby okien postaci przechadzających się.
*
Znowu to się działo…
*
Widział… Widział bujną zieloną krainę w której wznosiły się niewielkie pagórki pokryte intensywną zielenią na przemian z pięknymi kolorowymi kwiatami. Polany rozciągające się po horyzont, nie było tam ludzi. Tamte rejony zamieszkiwały stare rasy, elfy, i krasnoludy żyjące w pokoju i przymierzu.
Elfy zajmowały się pozyskiwaniem ziół, hodowlą roślin, poznawali i integrowali się z przyrodą naziemną. Przemierzali morza, najciemniejsze i najdalsze lasy tak by pozyskiwać coraz to nowe arkany natury. Nie prowadzili wojen, oddawali życia za pokój i harmonię z ziemią.
Krasnoludy za to stworzenia wychowane w mrokach podziemia budowały swe osady z kamienia głęboko pod osiedlami długouchych, penetrowali środowisko skryte pod trawami, środowisko zawładnięte przez ciemności. Pozyskiwali nowe surowce, przetapiali je na lepsze od poprzednich bronie, wynajdywali łatwiejsze sposoby na podboje niebezpiecznych podziemi. Szukali, budowali, a to co opłacało się sprzedać sprzedawali na powierzchnie do elfów wymieniając to na zioła, wiedzę oraz żywność, której nie dało zdobyć się pod ziemią.
Nie mogli zatroszczyć się o takie artefakty sami iż uczulenia byli na słońce tak jak długouchy na ciemności. Tworzyło to między nimi linię porozumienia i zależności, jedni od drugich byli zależni.
Długowieczni troszczyli się o Matkę naturę, która niszczona przez ludzką rasę potrzebowała swych obrońców. Mieli bowiem oni znaczną przewagę liczebną jednak elfów trudno było wytropić i zniszczyć, równoważyli się. Ludzi występowało wielu, jednak to długouchy żyły nieskończenie długo to też czyniło ich groźnymi przeciwnikami. Traktowali między sobą, zaniechiwali i wznawiali nowe konflikty. Taka ich rasa, człowiek musi cierpieć, potrzebne mu to do funkcjonowania, chcę zabijać żąda więcej niż mu się należy. To też przerażało rasę nieśmiertelnych, wiedzieli, że ich lata są policzone, za setki, tysiące, może nawet dziesiątki wieków nie będzie tu dla nich miejsca. Ludzie przerosną ich, zaczną niewolić, bądź po prostu niszczyć i tępić. Ich jedyną możliwością pozostawała wędrówka na nowe nieodkryte jeszcze lądy, bądź zejście do podziemi gdzie czekała ich zmiana bez wystarczającego źródła światła pozwalającego im swobodne poruszanie się.
Bowiem, każdy elf zapuszczający się w mrok przeżywał jednak jego organizm przestawał pobierać dobroć płynącą od Boga Heliosa co oznaczało powolną degenerację komórek a co za tym szło ich piękne proste wysokie ciała cierpły, kurczyły się i czerniały. W wielkich Elfich wojowników przeistaczali się w małe poczwarne gnomy. Radość do życia gasła, pozostała wola przetrwania, za wszelką cenę. Schodząc pod ziemię stawali się agresywni w stosunku do siebie nawzajem, zatem ich priorytetem było znalezienie bądź stworzenie własnego słońca.
Bez tego ich rasie pozostało wymarcie.
Zawarli więc sojusz. Trzy rasy na planecie pod jednym dachem, elfy, ludzie i krasnoludy połączone by dokonać rewolucji i stworzyć źródło tak potężne o takiej sile by dorównywało gwieździe świecącej miliony jednostek stąd.
Prace trwały latami, dekadami. Naukowcy zmieniali się, wybuchały wojny między rasami i gatunkami, całe narody niknęły z map. Stawali naprzeciw sobie jednak uczeni pozostawali neutralni, tak bowiem nakazywał traktat:
„Uczeni mieszać się w waśnie rodzinne nie będą, tak jak i narody władcy w wyznaczone im przed laty prace ingerować nie mają praw. Tak zostało bowiem powiedziane i udokumentowane przez Panów Dali. Dogłębni nie mogą także konstruować niczego przeciw innym rasom i narodom korzystając z wiedzy zaczerpniętej od swych towarzyszy przy pracy.
Zostanie im nadany bowiem w tym celu skrawek niezależnej i nienależącej do nikogo ziemi. W celach naukowych zjednoczą się wszystkie rody.”
Nikt nie śmiał łamać praw i traktatów nadanych tysiące lat przed nimi przez Panów Dali, czyli pierwszych Elfów, Ludzi i Krasnoludów władających i zasiedlających własne tereny. Oni nakazali to co do dzisiejszego dnia się spełnia i wypełnia. Nikt nie miał więc prawa do przeciwstawiania się im prawą… prócz ludzi, rasie gniewnej i żadnej.
Taka bowiem człowiecza natura – znajdź, oswój, wykorzystaj i zniszcz, po czym za wiele lat twój syn bądź córka odczują niesłuszność twojego wyroku.
*
- Kurwa!!!
Pisarz był rozwścieczony na swój płatający mu figle rozum. Rozumiał, że w normalnych okolicznościach cieszyłby się  z takich przypływów weny. Jednak dzisiaj, ani w ostatnich czasach nie na rękę mu pomysły. Potrzebował przerwy i spokoju. Swobodnego i chłodnego podejścia do sprawy.
Przed oczami widział dzieje elfów i innych rasy, widział przeszłość i przyszłość a także i teraźniejszość. Nie potrzebował tego, skoro jego powieść o ludach Dali już zakończona była wiele lat temu, a kontynuację zabunkrował gdzieś w jednej ze skrzyń ponieważ nikt nie planował kontynuacji, tak wymagającej powieści. Brak jej było wydźwięku i przyjęcia przez masy, tak to jest z trudnymi powieściami.
Leży sobie teraz stos zapisanych maszynopisem kartek z wieloma tysiącami słów, czarnych na białym. Wyraz obok wyrazu, literka obok literki.
Nie myśląc od ubiegłych czasach chwycił pokrętło nagrzane i poruszył. Prze wąż popłynęła lodowata woda. Mistrz pióra zaklął i przetrzymał mrożącą kąpiel. Otrzeźwiał z myśli, teraz marzył o ręczniku i swoim wyleżanym przez lata łóżku i prześmiardniętej tytoniem kołdrą.
Jak sobie wymarzył po krótkiej chwili leżał w łóżku kompletnie nagi w ciemnościach rozbijanych jedynie dalekim światłem latarni z dworu.
*
Ludzie od zarania dziejów przeszyci byli nienawiścią i czynili zło, mieli do tego wrodzone predyspozycje. Przeciwnie do elfów, których zdolnościami okazało się czynienie dobra i dbanie o to co ich.
Krasnoludy pozostawały wobec tego neutralne, nie sprawiały chęci ani do zła, bądź dobra. Trzymały się cienkiej granicy głęboko pod trawami. Gdzie słońca nie ma, gdzie wszystko trzeba osiągnąć siłą własnych kończyn oraz sojuszów, bowiem konflikty powodowały tylko i wyłącznie straty. Uzależnieni zatem byli od obojętności – nie mieszali się w sprawy innych, starali zachować status quo.
Po wiekach przymierza, kiedy to budowa nad sterowanym Heliosem miała dobiec końca ludzie uderzyli na ziemie niczyją, splamili ją krwią o zagarnęli mechanicznego bożka dla siebie stając się dzięki temu potężniejszymi korzystając ze zbiorów znalezionych w twierdzach, warowniach i wieżach magów rozsianych po całej krainie. Zostali najpotężniejszym z rodów. Posiadali wiedzę należącą do wszystkich.
Jednak łamanie traktatów nie skończyło się dla władców za to odpowiedzialnych dobrze.
Krasnoludy wylęgły na powierzchnie, lochy opustoszały, elfy wraz ze swoją magią stanęły po stronie karłów, dołączyli się także buntownicy z rodu ludzkiego, jakim nie spodobała się zdrada.
Powstali.
Tysiące ludzkiego rycerstwa, stanęło naprzeciw zjednoczonej sile nieludzi, tysiące hufców przewyższających zarówno liczebnością, ale i mocą.
Zaczęła się wyniszczająca wojna, która pochłonęła dziesiątki tysięcy wojowników jak i niewiast.
Rody przerzedziły się, liczebność każdych znacznie się zmniejszyła, a miejsca na świecie nie brakowało na razie dla nikogo. Krasnoludy, Elfy oraz Ludzie pod przywództwem  nowego pana podpisali nowe pismo, o nieagresję, o wspólną pomoc w razie niebezpieczeństwa. Po wielu latach wyniszczającej wojny nastały na czasy pokoju. Stworzona została Rada, na czele której zasiadło po trzech przedstawicieli z każdego rodu, sześciu radnych i trzech patriarchów stojących na czele trzech ras żyjących teraz pośród siebie. Niebyło zakazów. Każdy decydował o własnym miejscu na i pod ziemią….

Nie wysoka, ciemno włosa dama stałą osamotniona pośród pustych ścian opróżnionego pokoju. Odziana w długą poszarpaną i zwiewną suknię odsłaniającą jej lewą nogę aż po samo udo, ramiona i prawie całe piersi, aż do sutków. Na dłoniach obwieszona była w skromne bransoletki nabyte w trakcie pracy. Jej krótkie, krucze włosy kontrastujące z delikatną, drobną oraz bladą twarzyczką. Na uszach zwisały koliste kolczyki.
Stała przed ogromną napełnioną po brzegi gorącą wodą balii. Z nad powierzchni przezroczysta ciecz parowała, kobieta zmęczona życiem marzyła teraz tylko i wyłącznie o zmyciu z siebie całego trudu dnia powszedniego i zrelaksowaniu się opływając w gorące środowisko.
Złożyła całą biżuterię na podłogę nieopodal kadzi, rozwiązała cumę podtrzymującą suknię na jej zgrabnym ciele. Odzienie zsunęło się z niej jednym ruchem odsłaniając jej postać. Chwyciła krynolinę z szorstkiego źle poprzycinanego materiału po czym złożyła w kostkę i położyła na ozdobach. Zrobiła szerokiego kroku do kadzi rozwierając swoją cnotę. cienko ogolone podbrzusze, i zgrabny brzuch. Stojąc teraz umięśnionymi nogami w wodzie przyzwyczajała się do temperatury by za chwilę dać nura w całości. Przez ten czas spojrzała na piersi, uniosła jedną, potem drugą, delikatnie tworząc okręgi po brzegu dużych brodawek, które na wskutek pieszczot usztywniły się, zaczęła sama zadowalać się swym ciałem rozluźniając je.
Po kilku minutach zmęczona opadła delikatnie by nie wylać drogocennej kąpielowej mazi.
Leżała oparta dłońmi o brzeg wanny folgując swe ciało. Naszły ją ochoty na kolejne pieszczoty. Jedną dłonią kontynuowała swoją zabawę z sutkiem pocierając palcem o niego, masując i podszczypując na zmianę. Długą dłoń skierował wpierw na swój nadwrażliwy brzuch po czym na wzgórze łonowy, gdzie zabawiała się swoją elegancko wydepilowaną  krótka fryzurą.
Gdy jej ciało zaczynało nagrzewać się od środka skierowała palce do centra.
Poczęła pocierać powolnie wargi, delikatnie i drobiazgowo gdy nawilżyła się, a śluz z wnętrza ciała nawilżył mokrą pochwę skierowała swoje palce wprost do życiodajnego otworu. Posuwała wolno do środka i na zewnątrz rozpychając i szorując o ścianki waginy, zmieniając pozycję oraz pieszczoty, piersi nie rytmicznie i bez schematów drapała, zaciskała, rozluźniała pocierała, tak samo wargi sromowe szybko pocierała od zewnątrz po czym używała swych palców jako własnego członka i doprowadzała się sama do zadowolenia.
Zwalniała i przyśpieszała według własnych zachcianek i upodobań. Miała bowiem ochotę na odrobinę przyjemności po całym dniu ciężkiej pracy. Jej ciało wyglądało doskonale, piersi przyciągały każde męskie, i nie tylko męskie, dłonie, zwiewna suknia podkreślała jej atrakcyjność i wzbudzała zainteresowanie wśród społeczeństwa. Przynajmniej większości, prócz zazdrosnych pań, którym brak było tego co ona miała oraz oficjalnych pogadanek klech, którzy po skończonej mszy i tak przychodzili do niej i by zaznać zakazanej im przez Boga rozkoszy.
Jej ciało płonęło zbliżał się bowiem moment kulminacyjny, i doskonale o tym wiedziała, nie wstydziła robić sobie tego sama, jedynie ona widziała jak doprowadzić ten organ do zadowolenia.
Nastąpił skurcz mięśni. Opadła z wyczerpania do wody. Na powietrzu pozostała tylko jej drobna kredowa twarz.
*

czwartek, 22 listopada 2012

Dzień dwudziesty drugi - coś innego - fikcja rzeczywista - 33 259


W kremowy płaszcz ubrana kobieta wysiadła z pociągu. Rozejrzała się na boki w poszukiwaniu informacji o ulicach znajdujących się nad nią. Przymrużyła oczy, poprawiła jasnobrązową torebkę i ruszyła w kierunku lewych schodów.
Pociąg odjechał wypełniając halę nieprzyjemnym dźwiękiem aktywnej maszyny łomoczącej o tory.
*
Po pociągu przetaczał się młody mężczyzna ubrany na wpół elegancko. Z pod czarnego swetra, biała koszula w szerokie krucze pasz tworzyła iluzję trudnego do sprecyzowania koloru. Miał dziwaczna twarz, głębokie oczodoły i nieduże zielone oczy błąkające się w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca, obserwował pobieżnie otaczających ich współpasażerów. Przyglądał się podróżnym z zaciekawieniem w prawej dłoni obracając nerwowo telefonem. Dłuższe ciemny błąd włosy z grzywka na bok dodawały mu kobiecości, jasne dżinsowe spodnie i mokasyny również oraz noga na nogę założona.
*
Pociąg telepał i huczał nie dając pasażerom chwili spokoju w trakcie jazdy. Niektórzy zajęci sobą czytali elektroniczne egzemplarze książek, starsi członkowie jadącej społeczności preferowali tradycyjne lektury. Młodsi korzystali z nowoczesności poczytywali na telefonach, cyfrowych wolumenach, inni czytali gazety jeszcze kolejni grali w gry wideo dostępne na ich cybernetycznych zabawkach.
*
Brązowo włosa kobieta przeszukiwała zawartość torebki. Duży, brązowy bagaż mieścił w sobie sporą zawartość jej dobytku. Na sobie miała długa, czarna, puchową kurtkę, a z pod nią różowo-szara chusta, skrywająca ciemnozieloną koszulka z dekoltem. Pod koszulką nie duże upięte w stanik piersi ledwie dostrzegalne pod zimowym zestawem odzieży wierzchniej.
Na prawym oku miała ciemnoróżowy bąbel. Osoba dostrzegająca szczegóły mogła dostrzec degeneracje twarzy spowodowana czynnym paleniem tytoniu, a co za tym zwykle szło wdychaniem smogu. Mimo tego makijaż skrywał większość niedoskonałości i nie wliczając oka oblicze miała ładne. Dobrze się prezentowała podczas powszedniej podróży.
*
Niski, szczupły mężczyzna z cienkimi papierosami w białej paczce skrytymi w lewej kieszeni ciepłej kurtki, wstał gdy przez megafon ogłoszono kolejny przystanek na jego  trasie.
Miał kwadratową, niezniszczoną, dokładnie ogoloną twarz. Stojące, ale ułożone krocze włosy które po skierowaniu się ku wyjściu układał dłonią z pierścieniem na palcu serdecznym.
*
Koniec trasy kolei. Wszyscy pasażerowie jak na rozkaz powstali chwytając swoje manele i kierując się do drzwi, kiedy ostatni z jadących opuścił środek transportu wszystkie wrota zostały otwarte.
Po sprawdzeniu przez obsługę czy aby na pewno nikt nie zapomniał wysiąść z pojazdu. Po krótkiej chwili ruszył z hukiem. Tory zadrżały.
*
Młoda o długich, mocnych włosach panna szła po peronie z bukietem czerwonych kwiatów, skierowanych w stronę ziemi. owiniętych w przezroczysta folie ze złotym zakończeniem.
Oczekujący następnych przejazdów ludzie rozmawiali miedzy sobą w różnych jeżykach. Jednakże przeważał jeżyk narodowy. Kolejne pociągi stawały oraz odjeżdżały. Kolejni mężczyźni i kobiety przemierzali swoje ścieżki.
*
Para dojrzałych kochanków stała pod szerokim filarem obłożonym marmurem. Kobieta przygwożdżona przez ubranego w ciemnozieloną kurtkę do ud kochanka dawała szeptać sobie do ucha mile słowa o jej urodzie, o uczuciach i postanowieniach na wieczór. Uśmiechała się do niego i odpowiadała upewniając go w tym co oboje czują. Obejmowała go chwytając oburącz za głowę i namiętnie całując między tysiącami zwykłych nic nie znaczących dla nich ludzi
*
W sile wieku kobieta w ciemny róż odziana kierowała się wzdłuż peronu poprawiając swoją bawełniany beret.
Jej drogę przecinało wielu członków komunikacji miejskiej. Dziewczyna od tyłu przypominająca płeć przeciwną jednak z twarzy piękną i odzwierciedlającą wszystko co powinna swemu żeńskiemu rodowi.
Starsza pani w jasnokremowym futrze do nóg dostojnie chodziła nie zważając na innych oczekujących i ich koleiny.
Pociągi przyjeżdżały i odjeżdżały.
*
Kolejka ruszyła, wszystkimi zatelepała silą odśrodkowa sprawiając iż cała zawartość zrobili krok w przeciwnym kierunku do czoła maszyny.
*
Biedna kobieta ze zniszczoną twarzą i grubą, wysoką czapką na głowie, a także z tabliczką na piersi i kubeczkiem po daninę w dłoni składała pokłony modląc się o zdrowie tych którzy dali albo nie zechcieli ofiarować jej kawałka swego bogactwa.
Mijali ją wszyscy, ale tylko nieliczni znaleźli się na gest podarowania jej nieznacznej ilości pieniędzy dzięki którym będzie mogła posilić się tego wieczoru.
*
Ciemnej karnacji mężczyzna z lekkim zarostem wpatrywał się w nazwę stacji w oczekiwaniu na kolejny środek transportu.
Ubrany w imitującą skórę, świecącą kurtkę ze ściągaczami u dołu. Trzymał w jednym ręku plastikową torbę w drugiej telefon z kablem wędrującym pod jego odzieniem wprost do uszu. Przez elektryczność słyszał dźwięki nowoczesnej wschodniej muzyki.
Ktoś biegł do zamykającego się już pociągu. Nie zdążył drzwi zamknęły się przed nim a światełko nad nimi zapaliło się przestając migotać co oznaczać miało koniec przeładunku.
*
Mały gruby chłopczyk ubrany od góry do dołu w regionalne moro i grubą czarna czapkę, szedł podziemnymi tunelami rozglądając się na wszystkie strony na ludzi i banery reklamowe.  Poprawiał nerwowo cienki szalik spadający mu z szyi. Po tłustych policzkach spływał mu pot a on wytrzeszczał paszczękę na otaczających go uczestników ruchu podziemnego. Zbiegł po schodach prawie się nie przewróciwszy i zniknął w jednym z wielu ukrytych pod ziemią pociągów.
*
W granatowe spodnie i brązowe lakierki ubrany stał twarzą do drzwi mężczyzna. Patrzył sobie sam w oczy i myślał. Jego osoba poruszana była przez siły działające na pojazd.
*
Długa stacja z rzeźbionymi ścianami o kremowym kolorze opływała w tłumy przechodniów.
Wysoki łukowaty sufit z dziesiątkami żyrandoli wiszących w parach wzdłuż. Kwiaciaste wzory leczące drobne elementy w całość. Czerwono szaro czarna kamienna podłoga po której stąpało wiele tysięcy stop naraz kiedy na peron wjeżdżały pociągi.
Halas uderzania kol o szyny pantofli o kamienie mieszały się z syrenami oznajmiającymi przyjazd nowego pojazdu zabierającego pasażerów.
*
Zgrabne odsłonięte nogi wielu przypadkowych młodych kobiet które stąpały po chodnikach w wysokich i cienkich obcasach. Jedne proste drugie bardziej wyszukane. Z różnych materiałów skonstruowane - skora, zamsz, eko materiały czego dusza pragnęła. Wystarczyło zaledwie przysiąść na jednej z wielu law ustawionych wzdłuż filarów.
*
Długie ruchome schody zabierały podróżujących z, lub, na powierzchnie globu ważkim tunelem oświetlonym dwoma rzędami kulistych latarni poustawianych miedzy pasami schodów. Wielu w spokoju czekało aż dojada na sam szczyt inni pomagali sobie siłą własnych kończyn w celu przedostania się na szczyt.
Górna hala kompleksu podziemnych pociągów również nie wyglądała na tanią. Wielkie mosiężne żyrandole oświetlających wnętrze bez okien swoim blaskiem. Złota farba ozdobione barierki z wytopionymi imitacjami wstęgowa na które i tak nikt by uwagi nie zwrócił...
*
Stare nieodremontowany budynek wyglądający na dom handlowy zagospodarowany i oddany do użytku betonowe bloki połączone żelaznymi nitami tworząc wysoka konstrukcje na dziewięć pięter pokryty został tylko na pierwszych dwóch poziomach ciemnym kamieniem by atrakcyjnie wygadał dla idących ulica ludzi. Przy tej samej ulicy tyle że po drugiej stronie stal ładny jasny budynek z kolumnami  oświetlony zielenią na jedynej jego kopule.
*
Ulica dosyć znana szły dwie pary innej narodowości rozmawiających po ojczystemu szła tez piata osoba znająca ich jeżyk. Usłyszawszy zwolniła kroku patrząc spod kaptura na nich. Upewniwszy się ich tożsamości podeszła przywitać się jednak na mile powitanie nie napotkała jedynie jedna kobieta nieśmiało odpowiedziała po czym zapadła cicha. Z powodu braku jakiegokolwiek zainteresowania samotnik odszedł śmiejąc się z tych ze ludzi po cichu. Przez dłuższa chwile nie rozmawiali. Wznowili dialog miedzy sobą po jakiejś chwili ale piaty już był daleko od nich.
*
Na środku bulwaru stała postać. Przewyższająca swym wzrostem przechodniów. Ubrana w luźne garniturowe spodnie kamizelkę marynarkę tego samego koloru. Trzymała ręce w kieszeni i z uśmiechem przyglądała się przechodnia, którzy co jakiś czas starali się uchwycić postać na dłużej. Postać była na wpół lisa. Jedynie na potylicy rozkwitała bujna fryzura.
*
Szybkim ruchem zamknął niewielki notatnik zapisany w znacznej części po dzisiejszym dniu.
Postanowił przejść się po okolicach dworca, pojeździć koleją podziemną i zabawić się w grę z przed lat, czyli w opisywanie napotkanych przypadkiem ludzi, miejsc, sytuacji.
Uwieczniał w ten sposób fragment realnego świata. Nigdy nie myślał o wykorzystywaniu ćwiczeń w ostatecznych pracach jednak są mu inspiracją i natchnieniem w czasach pustki.
Zamknął notes i schował wraz z długopisem do bezpieczniej kieszeni by przypadkiem nie zagubić swoich kilkugodzinnych wzmianek o otoczeniu.
Rozejrzał się po okolicy w celu uświadomienia gdzie jego przemarznięte kończyny go przywiały. Niedaleko stąd znajdowała się interesująca i dobrze znana mu restauracja. Postanowił zjeść dzisiaj ciepły i wyśmienity obiad.
Od tygodnia w końcu jego dieta ograniczała się do herbat, kanapek oraz papierosów tak więc miał prawo odreagować.
Kilka ulic bliżej centrum znajdowała się w wysokiej kamienicy staromodna restauracja.