Po małym
pokoju obłożonym drewnem oraz wyglądającym na połączony z resztą konstrukcji
blat, w którym we wnętrzu znajdował się niewielki monitor z różnymi
możliwościami.
Niewielkie
pomieszczenie było doskonale oświetlone nie pozwalając na pozostanie cieni
nawet wywołanych jego obecnością w środku.
Postawił
niedużą, ale grubą oraz ciężką skrzynką na stole, a w tym oto miejscu czekała
go ostatnia próba potwierdzająca jego pełnomocnictwo na dostanie się do
wnętrza.
Chwycił ją
obiema rękoma na przeciwnych ściankach, kciuki kierując na delikatne wgłębienia
w górnej płytce i zaczekał.
Na konsoli
znajdującej się na uboczu po prawo pojawiła się klawiatura oraz prośba o
wprowadzenie hasła dostępu do depozytu. Ekran stylizowany był na
jasnoniebieskie, wręcz błękitne kolory. Czarne, prostokątne obramowanie, a w
nim migająca pionowa linii czekała na przesunięcie się oraz zapełnienie wolnej
przestrzeni jednakowymi znakami ukrywającymi prawdziwe znaczenie.
Odsunął
dłonie od skrzynki, a pod palcami metal lśnił tą samą barwą w kształcie linii
papilarnych co tło monitora. Przeniósł się naprzeciw elektronicznej konsoli oraz
przeciągnął palcami po powierzchni.
- Ostatni
bastion, co? – zapytał sam siebie – No to zaczynajmy.
Położył
palce na elektronicznej klawiaturze oraz inicjował wprowadzanie klucza.
- Nasza –
mówił szeptem –generacja odczuje – wstukiwał kolejne litery do zapełniającego
się identycznymi symbolami kwadratu - silny ból metafizyczny – skończył.
Potwierdził,
a skrzynka zawarczała, uchylając delikatnie wieko.
- Nareszcie
– otworzył łapczywie i od tego momentu śpieszył się by wszystko wykonać jak
najszybciej, a zarazem dokładnie – tak, tak, tak. To też.
W środku
znajdował się nowy aparat telefoniczny, paszport umożliwiający swobodne
podróżowanie po regionach, obszerny plik pieniędzy używanych w większości
sektorów, kilka osobistych drobiazgów takich jak zdjęcie, list, stary zegarek
oraz kilka innych.
Zapakował
wszystko do kurtki, na dnie pudła pozostała owinięta w papier książka w twardej
bordowej okładce o złotym tytule i ramą w owym kolorze na odległości jednej
jednostki od marginesów, przyozdobionej na rogach niewielkimi gwiazdkami o
sześciu wierzchołkach.
Zawartość
pozostała nieznana. Nie odwinął jej, przyłożył zaledwie dłoń do zabezpieczenia
po czym zamknął skrzynkę i zapalając papierosa skierował się do mechanicznie
zamykanych wrót. Stanął naprzeciw i dotknął wyróżniającej się metalowej płytki
umieszczonej bezpośrednio na nich. Po cichu usunęły się w prawo dając mu
możliwość opuszczenia klimatycznie kameralnego pomieszczenia.
W pobliżu
nie widział człowieka w garniturze. Postanowił sam zająć się sobą i obładowany
wartościowymi i niezbędnymi do przeżycia przedmiotami skierował się samotnie do
szkłem opancerzonym pokrytych drzwi. Droga dłużyła mu si na nowo, niczym ta ze
szpitala na powierzchnie.
Ciemny
korytarz nie pomagał mu w uspokojeniu własnego umysłu, który próbował płatać mu
różne figle. Drogę rozświecały jedynie rzadko pozapalane lampy u podstawy
wysokiego sufitu. Mroki drogi wydłużały czas przejścia, sam nie wiedział czy
odczuwa strach czy to podświadomość próbuje mu go podpowiedzieć. Kontrolował stawiane
jednakowo kroki w identycznym rytmie, aby móc być pewnym, że nie zwalnia
podświadomie.
Traci rozum.
Znowu.
Mieniło mu
się przed oczyma, widział, nie widział.
Nie wiedział
na co patrzy.
Surrealizm.
Królik? Powiedziało echo w jego myślach
- Co! –
krzyknął rozglądając się po sali
Zając? Zapytało ponownie.
- Kto tam
jest! – przyśpieszał tempa patrząc się na boki
Nie zając? To może królik jednak? Wołał go pogłos umiejscowiony w nim samym,
jak miał z nim walczyć? Jak go powstrzymać? W jaki sposób uciszyć?
Odpowiedział
głosowi milczeniem, ale to go nie zraziło:
Jesteś tam Pisarzu? Zwróciło się do niego, jego własne myśli go
zdradzały i wystawiałyby na publiczne poniżenie, gdyby ktoś inny miał możliwość
usłyszenia ich. Wiem, że tam jesteś nie
ukrywaj się po kątach, choć tu do mnie. Teraz słyszał jakby głos kobiety,
młodej kobiety wołającej go, namawiającej do ukazania się.
Nie miał
takiego zamiaru, wiedział bowiem, że to się nie skończy dobrze. Zaufanie
własnym myślą w tych okolicznościach nie przyniosłoby mu ukojenia, a jeszcze
więcej bólu – na przestrzeni czasu.
Czas go
gonił, nie miał trwania na odpoczynek, musiał iść na przód, potrzebował
wydostać się, by nic i nikt nie pozostał w nim samym.
Oczyszczenie.
Oczyszczenie
ze zła i dobra, potrzebował oczyścić się ze wszystkiego co złe i dobre za
razem. Pustka w głowie pozwoliłaby mu na nowo zacząć życie tak jakby sobie
zapragnął.
Nie uwolnisz się ode mnie, mój ty pisarzyno,
ja jestem tobą, jak i ty byłeś mną. Kobieta
wciąż mówiła pogłosem, nie potrafił zidentyfikować właścicielki, ani nawet
powodu w jaki sposób siedzi i mówi do niego żeńskie echo.
Nie myśl, podąż za mną.
Przyniosę ci ukojenie, dostaniesz to czego
potrzebujesz, a w zamian dasz mi siebie. Na własność, na wieczność. Na nowo
będziemy ze sobą, ty we mnie tak jak ja w tobie. Będzie ci dobrze. Tylko idź za
mną.
Idź za mną… Idź za mną… Idź… Nawoływania
nie gasły, wszędzie słyszał echo kobiecego głosu wmawiającego mu kuriozalną
prawdę. Starał się ją zagłuszyć, lecz było to wręcz niemożliwe, nie miał takiej
mocy, starał się, zatykał uszy, krzyczał, nucił i nic. Nawet trochę nie
poprawiło to odbioru. W akcie desperacji zaczął biec wypuszczając palącego się
nadal papierosa na podłogę, nie zważał teraz na nikotynę. Wariował. Ważniejszym
stało się uspokojenie własnej głowy…
- Zamknij
się!! – krzyczał desperacko, patrzył przed siebie starając się pochwycić klamkę
drzwi znajdujących się już na wyciągnięcie ręki.
Otworzył, z
szybkością światła znalazł się w bezpiecznej strefie, stał w pełnym świetle
otoczony ze wszystkich stron światłem.
Głos ustał.
Nastała
cisza w przekazie, jasność rozpędziła mroki oraz jej sługi.
Zmęczony
oraz na śmierć przelękniony opadł plecami o wejście do windy i zsunął się po
nim na podłogę.
Zapalił
kolejnego papierosa, na odstresowanie.
Patrzył na
czerwony punkt w oddali, to wciąż palący się niedopałek między mrokami.
Zgasł.
Palenie
pomogło mu uspokoić umysł, znużyło go zarazem, stał się śpiący, a może był to
efekt paniki i wycieńczenia psychicznego, spalał papierosa za papierosem.
Nie patrzył
teraz na zegarek, liczyła się dla niego jedynie cisza i spokój. Nie
interesowało go nic poza tym.
*
Papierosy w
paczce nikły i z prawie pełnego opakowanie, kiedy znalazł ją w skradzionej
kurtce pozostały dwa, lecz nie przejmując się o płuca wyciągał kolejnego.
Zdążył
przyłożyć ogień do bibułki kiedy drzwi windy otworzyły się, a on bezwładnie
opadł na podłogę kabiny.
W środku
stał szczupły mężczyzna w granatowym garniturze.
- A więc tu
pan jest, już się zastanawiałem czy coś się stało, bo jak pan wie nie mamy
tutaj żadnych kamer, na tym poziomie oczywiście – wciąż uśmiechał się patrząc
na nieogolonego użytkownika podpalającego papierosa na leżąco.
- Możemy już
jechać na górę – orzekł.
- Możemy.
Winda
zamknęła się i otworzyła siedem poziomów wyżej w samym wielkim holu, w którym
oczekiwał nadejścia przedstawiciela .
*
Podziemne
miasto dla odstępców nie posiadało praw oraz obowiązków. Korzystało z tego co
niepotrzebne na górze i przetwarzało to na coś bardziej użytecznego pod
powierzchnią. Nie mieli panów, ani sług. Ci którzy chcieli łączyli się w
plemiona, gangi, szajki co kto wolał, jednak większa ilość podziemnej populacji
preferowała samotny tryb życia, w ewentualności w niewielkich obozowiskach (w
przypadku posiadania rodziny, bądź bytu w związku). Ludność nie należała także
do najbardziej rozmownych oraz gościnnych, starali się zachować neutralność i
nie mieszać się w sprawy obcych. Jeżeli pragnąłbyś pojawić się w tunelach
nikomu by fakt taki nie przeszkadzał, jednak nie napotkał byś na ciepłe
powitanie. Byli specyficznymi ludźmi, dlatego tam zamieszkali, niechciani,
nieakceptowani przez powierzchnie, albo sami nie godzić się na byt na
powierzchni między śpieszącymi się kukłami podążającymi za przywódcami,
realizującymi karierę kosztem życia.
Nie dążyli
do władzy, a ci co rządy próbowali ustawić pod powierzchnią długo się w
ciemnościach nie na byli. Chcieli wolności, nie interesowali ich władcy oraz
systemy. Każdy miał to na co sobie zapracował, nie oczekiwali pomocy, i sami
rzadko jej udzielali, każdy żył na własny rachunek.
*
- Masz
ognia? – zaczepił go młody mężczyzna w ortalionowym odzieniu pokazując gestem
iż potrzebuje zapalniczki
- Masz ognia
– wyciągnął narzędzie tworzące płomień z ulatniającego się gazu i podał je
chłopakowi, mało na pełnoletniego wyglądającego – masz fajka? – zapytał iż jego
opakowanie zawierało ostatniego skręta z tytoniem.
Jednak jego
ojcem nie był, sam palił od młodości nie pozostanie więc hipokrytą. Hipokryzją
się on brzydził, nienawidził ludzi radzących mu jedno, a robiących dokładnie to
przed czym go ostrzegają. Izolował się od hipokrytów, izolował się od
wszystkich, lecz to całkowicie inna historia.
Przemierzał
teraz główną ulicę Stolicy, wielka przestrzeń przeznaczona dla zatłoczonego
przez samochody miasta. Pięć zakorkowanych pasów w jedną, pięć w drugą, przez
wysokie ciężarówki, autobusy z trudem dało się dostrzec budynki po drugiej
stronie, nie znajdowały się przy niej bowiem wieżowce, raczej kamienice
mieszkalne oraz zagospodarowane na sklepy branżowe oraz towarowe centra.
Mijał wielu
podobnych ludzi w zimowych ciemno kolorowych, przybrudzonych kurtkach, inni
bardziej elegancko odziani w wełniane płaszcze do kolan z komputerami w ręku i
skórzanymi rękawicami. Kobiety poubierane w długie kurtki zakrywające ich
kobiece wdzięki ukrywając prawdę o posturze, tylko nieliczne nie patrzyły na
warunki i zawsze wyglądać chciały olśniewająco, problematyczne stawało się
jednak stąpanie po niedokładnie odśnieżonej powierzchni chodnika w butach na
wysokim obcasie średnicy paznokcia małego palca u ręki. Wtedy mniej wyćwiczone
potrafiły bardziej rozbawić niż przyciągnąć walorami. Kiedy z pod białego futra
rozpiętego i z pod skąpych ubrań widniały piersi trzęsące się podczas
niestabilnego chodu. Bądź modni chłopcy ubrani w cienkie bluzy i czapki
założone na pół głowy udających twardzieli, iż przy takiej temperaturze jest im
gorąco, mimo że trzęśli się przy tym z przechłodzenia pociągając nosami.
Pisarzowi
zawsze sprawiała radość ludzka głupota, nie tępił, ani nie pochlebiał jej, z
wielu powodów, głównym była czyste szczęście przyglądając się trudom osób
trzecich spowodowanych najzwyklejszą głupotą bądź brakiem umiejętności
logicznego myślenia.
*
Zejście do
podziemnego miasta tylu nieznający prawdy o tamtym miejscu i obowiązujących tam zasadach, bo brak zasad też jest zasadą,
trafiało tam z własnej woli i tylko najsilniejsi przeżywali. Ci potrafiący się
dostosować do innych, do wszechogarniającej obojętności, dlatego brak stawał
przeciwko dla okrucha czerstwego chleba, albo dla pary znalezionych onucy.
Wielu
ginęło, innych pochłoną mrok, jeszcze inni stali się więźniami tych co zeszli
na dół w poszukiwaniu władzy i nie zostali jeszcze stłumieni.
Młodzi
systemowo wchodzili do podziemia od północny miasta gdzie, oczyszczone bądź nie,
ścieki kanalizacyjne trafiały do rzeki, tam też przeważnie znajdowały się
siedliska handlarzy żywym towarem, pozwalali zapuścić się ochotnikom w
ciemności gdzie wychwytywali ich i w zależności od pożyteczności przeznaczali
do różnych celów. Większość trafiało do nielegalnych obozów pracy gdzie
produkowano narkotyki oraz broń. Tam pod przymusem wykonywali powierzone
zadania w przeciwnym razie kończyli w miejscu, z którego przybyli tyle że
nogami do góry.
Tym, którzy
okazali się bystrzejsi bądź zaczerpnęli zawczasu rady przygotowywali się na
ewentualność ataku bądź napływali pod powierzchnie od innych stron, mniej
atrakcyjnych, mniej znanych i popularnych. Tak by nie stać się łatwym łupem dla
kapturowych piratów.
Tylko co
poniektórzy pozostawali przy życiu po pierwszym miesiącu, organizm musiał
przyzwyczaić się do niezwykle niesterylnego, wilgotnego otoczenia gdzie nawet
najzwyklejsza rana mogła przerodzić się w poważne zakażenie doprowadzając do
chorób, amputacji bądź w ekstremalnych wypadkach nawet do zgonu.
Zgony to
kolejny problem podziemia, tu nikt nie dowie się kim byłeś, jeżeli byś umarł to
jedynymi czyścicielami stawały się szczury oraz inne odrażające gryzonie. Potrafiły
w ciągu doby oskubać rosłego mężczyznę do kości rozrywając na strzępy dobytek i
pozostawiając czysty szkielet.
Straszna
rzeczywistość, lecz z reguły sami się na nią decydowali.
Pod
zatłoczonymi chodnikami, sterylnymi mieszkaniami i czystymi ubraniami,
znajdował się kolejny świat. Świat spowity w mroku, śmierdzący potem,
nieczystościami i wilgocią, gdzie nie zdążało się napotkać porządku w jego
prawdziwej postaci. Nowi po przez zapach byli identyfikowani, brudny to
mieszkaniec, czysty turysta.
Śmierdzącymi
się nikt nie interesował, jednak ci nie splamieni jeszcze otoczeniem stawali się
okienkiem zainteresowania u wybranych. Kobiety legły do takich, to był plus
(jeżeli miało się duży dystans do warunków podczas stosunku), jednak przeważał
to wielki minus… zostawali namierzanie przez nielubiących, bądź chcących
wykorzystać, nowych.
*
Zbliżała się
noc, a Writerowi nie upodobało się nocne spacerowanie po ulicach wielkiej
metropolii z całym swoim dobytkiem w kieszeniach. Musiał jeszcze przed zmrokiem
znaleźć względnie tani i bezpieczny motel, albo hotel w celu spędzenia w nim
nocy oraz porannego wymarszu, dokończenia niezakończonego w mieście swojego
dzieciństwa i ruszyć przed siebie gdzie nikt go nigdy nie znajdzie, dopóty nie
zachce zostać odnalezionym.
- I na chuj
to wszystko, skoro i tak muszę znowu gdzieś się przespać? – popatrzył na zegar
atomowy na wieży jakiegoś biurowca z godziną na przemian wyświetlaną wraz z
datą – Jutro już mnie tu powinno nie być… wszystko na ostatnią chwilę, jełopie
– denerwował się sam na siebie sięgając po kolejnego przyjaciela, już
ostatniego.
Zapalił
popatrzywszy jeszcze raz na datę. „30.11”
- Jasna
cholera – pokazała się godzina, a on zobaczył dwudziestą, zrobił się już
ciemno, a on wciąż nie posiadał bezpiecznego spania, w którym nie napadnie go
banda rzezimieszków zatrudnionych przez właściciela w celu zwiększenia
dochodu kosztem jednego z klientów.
*
Korzystając
z karty komunikacji miejskiej spenetrował połowę miasta w poszukiwaniu wolnego
miejsca noclegowego dla kogoś takiego jak on. Dopiero w okolicach północy
dostał wolny pokój w motelu „Julianna” w spokojnej dzielnicy na północ miasta,
kilka kilometrów do obwodnicy, miał przynajmniej stamtąd niedaleko do
jutrzejszego celu.
Dostał
jednoosobowy pokój na piętrze z własną toaletą oraz ciepłą wodą.
W recepcji
urzędował pięćdziesięcioletni, otyły mężczyzna z łysiną. Siedział na
wysiedzianym krześle obrotowym na kółkach przy lekko brudnej ladzie i
przewracał kolejne strony starej, wypożyczonej w rejonowej bibliotece, książki.
W pomieszczeniu obok recepcji nazwanym przez właściciela pokojem do relaksacji siedziało kilku młodych ludzi zajętych sobą,
leżała na kanapie także skośnooka kobieta o głowę niższa od Pisarza i starsze o
parę lat.
Nie był
jednak nikt zainteresowany nowymi znajomościami, tak samo jak Pisarzyna
zresztą.
Kiedy wszedł
do pokoju pierwszym krokiem obowiązkowym to zamknięcie się na klucz. Następnie
zdjął całe okrycie wierzchnie zostając w koszuli i spodniach uwierających jego
skurczone, od zimna, genitalia z powodu braku bielizny. Zasłonił okna i
rozebrał się do naga, skierował prosto do łazienki zabierając ze sobą torbę z
przedmiotami zakupionymi w sklepie w trakcie podróży wieczornej w poszukiwaniu
wolnego pokoju do spędzenia nocy.
Postawił
siatkę na toalecie, otworzył drzwiczki prowadzące pod prysznic i wszedł do
środka. Postał chwilę wpatrując się w pokrętło regulujące temperaturę i
odkręcił.
Poleciała
lodowata woda, która po dłuższej chwili oczekiwania zmieniła się w strumień
przyjemnego, ciepłego płynu obmywającego jego zmęczone ciało. Nie ruszał się
spod natrysku przez dobrą godzinę marnując hektolitry wody. Przez ten czas zdążył wielokrotnie obmyć
ciało płynem zakupionym wcześniej. W środku nocy skończył kojący oraz
odprężający prysznic.
- Już widzę
wczesne wstawanie – patrząc w mrok nocy przez zasłonięty lufcik.
Skierował
się przez zaparowane lustro, przetarł ręką odsłaniając jego zaniedbane oblicze.
Wyciągnął z torby kolejny przedmioty – żyletkę jednorazowego użycia oraz piankę
do golenia. Ustawił obok siebie na umywalce i spojrzał w odbicie.
- A może nie
będę tego golił jeszcze? – pytał sam siebie przecierając zarost – wtopię się w
otoczenie, a tutaj kto na mnie patrzy, no i wyglądam inaczej niż normalnie. –
przyglądał się sobie – Pierdolę, idę spać.
I
rzeczywiście jak powiedział tak zrobił.
Nagi, czysty
po długim relaksie pod gorącą wodą spoczął w pojedynczym, wygodnym łóżku w
motelu „Julianna”. Między mrokiem, cieniami oraz blaskiem latarni dobiegającym
od ulicy.
Usnął.
*
Przed oczami
stanęło mu wielkie miasto oddalone od niego wiekami w przeszłość oraz
mieszczące się daleko na wschodzie globu. Niskie, kredowe, rozpadające się
budynki. Wielkie targowiska przy każdych większych ulicach, Kupcy
przekrzykujący się z potencjalnymi nabywcami o ostateczną cenę. Owoce, warzywa,
zwierzęta, odzież, skóry, futra, drogie tkaniny, barwniki, przyprawy. Tysiące
małych straganików, a przy każdym otyły mężczyzna w turbanie z brodą oraz w
kolorowych szatach. Jedni w bardziej tradycyjnych ubraniach inni wyglądali jak
przybysze z innych krain, co poniektórzy mieszali jedno z drugim tworząc
kompletnie nowe kompozycje.
Po ulicach
przewijały się dziesiątki tysięcy ludzi, kobiety, mężczyźni, dzieci. Bogaci,
biedni. Uczciwi, oszuści. Przyzwoici oraz ci lekkich obyczajów.
Wiele
profesji pod jedną opatrznością. Kupcy, robotnicy, płatnerze, zbrojmistrzowie,
jubilerzy, dziwki, złodzieje oraz zabójcy.
Na ulicach
roiło się od strażników miejskich pod bronią, jedni bardziej inni słabiej
uzbrojeni, i wyszkoleni, patrolowali niebezpieczne ulice wielkiego miasta
starając się zapobiec burdom i awanturom. Nie wysokie kamienne budynki
przebijane były przez nieco wyższe wierze widokowe, na których stacjonowali kolejni
strażnic.
Aleje nie
stanowił jednak mimo starań bezpiecznego otoczenia, wystarczyło nie obejrzeć
się za siebie w odpowiednim momencie, a mogło strać się cały dobytek, jak nie największą
wartość – życie.
W samej metropolii
jak to w wielkich ośrodkach bytu ludzi znajdowały się bardziej mniej zamożne
dzielnice. Tak i tutaj stały domy, które zdobione kolorami pokazywały zamożność
rodu zamieszkującego wnętrze, ale za to kilkadziesiąt alejek dalej wznosiły się
rozpadające już chaty, gdzie mieszkało po dziesięć, piętnaście osób nie mające
co wrzucić do garnka i co ugotować dzieciom na strawę poranną. Chodzili po
ulicach błagając o niewielką pomoc ze strony, tych którym powiodło się w życiu
i mieli możliwość wyzbycia się z kilku nędznych miedziaków, które ratowałyby
dzień najbiedniejszym. Jednak ci biedni zawsze potrafili świecić przykładem dla
bogaczy pokazując jak cieszyć się z najmniejszych rzeczy, kiedy tamci mając
mnóstwo czasu oraz pieniędzy nie byli w stanie uszczęśliwić swych dusz.
Miasto miało
także swoje koszary, twierdze i wewnętrze fortyfikacje wojskowe niedostępne dla
plebsu, w których murach działy się bardziej oraz mniej dozwolone czynności.
Szkolenia żołnierzy mających zasilić kolejne wyprawy zbrojne przeciw
innowiercą, wytwarzanie kolejnych pancerzy w tempie ekspresowym, ale także w
lochach więzieni byli winni, bądź niewinni, poddawani strasznym zabiegom. Same
warunki w jakich egzystowali pozostawiało wiele do życzenia, ale codzienna
chłosta, przypalanie, brak codziennego posiłku, drwiny, poniżenie. Tortury,
zniesławienie bądź najłatwiejsza do osiągnięcia – śmierć.
Ale tam
gdzie zło, zawsze było i dobro.
Znajdowały
się w grodzie miejsca gdzie ludzie po zapadnięciu zmroku oddawali się sportowi
znanemu od za rajów dziejów, mężczyzna i kobieta połączeni węzłem przyrzeczenia
okazywali swe uczucia nie tylko w formie słów, gestów, miłości mentalnej. Wtedy
nadchodził czas na drapieżność, na porządnie, chęć okazania swych emocji drogą
płciową, po przez połączenie ciał. Oddawali się sobie przeciwstawiając razem
trudnościom, godząc się po dziennych kłótniach wywołanych problemami w życiu
codziennym.
Miasto żyło.
Jak ludzie przepełnione było bólem, cierpieniem i nienawiścią, radością,
zaufaniem i miłością.
*
Obudził się
z przyjemnego snu. Wiedział jaka jest jego droga do prawdziwej wolności i
zamierzał nią podążyć, mimo przeciwnościom losu…