sobota, 1 grudnia 2012

Informacja - 01.12.2012

Powitania dla wszystkich czytających!
***
*****
Wyrazy - 50 027
Znaki - 281 031
Strony - 93
Akapity - 1 951
Wiersze - 4 507
*****
***

Odezwa dotycząca będzie wszystkiego co do tej pory zapisałem w trakcie całego miesiąca pisania.
Na początku wyjaśnię cel codziennego wypisywania określonej ilości słów:
Od wielu lat miesiąc listopad jest Międzynarodowych Miesiące Pisania Noweli (w skrócie NaNoWriMo), a jako iż odkryłem tę pisarską zabawę po przez post na portalu społecznościowym jednego z ciekawszych młodych twórców tekstów, autora Defektu Pamięci, zajrzałem więc na stronę internetową projektu NaNoWriMo.org oraz zarejestrowałem się bowiem.

Potem na około miesiąc zapomniałem o tej inwencji i dzień przed listopadem na biegu zacząłem poszukiwać dokładnych informacji i wytycznych dotyczących pisania. Zarejestrowałem powieść, nadałem jej pierwszy tytuł "Co z tego wyniknie..." nie posiadając kompletnie pojęcia o czym zaraz opowiem. Zacząłem więc pisać o pisaniu, przedstawiłem losy szarego nieznanego nikomu prozaika ze Stolicy. Potem opowieść zrobiła się nieco dziwniejsza i mniej zwyczajna, poznajemy nowe fakty z jego życia.
Dzień w dzień zasiadałem przed monitorem komputera i patrząc w czarne literki próbowałem wykrzesać ze swojego umysłu nowe fakty i opisać je w sposób literacki, a czy mi wyszło to już Wy oceńcie.

Zaczął się miesiąc grudzień i mam zamiar zrobić sobie chwilę odstępu od słów (zobaczymy jak mi się uda) przez ten czas nabędę nowego spojrzenia na sprawę, może coś sobie przypomnę, może coś zapomnę. Wrócę do tekstu po czasie i przeredaguje. Wtedy pojawią się kolejne zaktualizowane fragmenty powieści tutaj. Dlatego jeżeli zainteresowała Cię powieść, historia piszącego palacza i masz ochotę śledzić na bieżąco zmiany w jego życiu zasubskrybuj.

Jeżeli czytając to co już napisane znajdziesz błędy, bądź coś co odraża, napisz, a ja się zapoznam i zastosuję, o ile się zgodzę.

Zapraszam bądź żegnam!
C.

PS.
Zmieniona została oprawa graficzna bloga dla łatwiejszego poruszania się między napisanymi i nowo powstającymi słowami.
Pod spodem wycinek mojego NaNo profilu dla zainteresowanych.

piątek, 30 listopada 2012

Dzień trzydziesty! - SKOŃCZONE - o godzinie 22:30 skończyłem swój miesiąc pisania - 50k zrobione - 50 027


Po małym pokoju obłożonym drewnem oraz wyglądającym na połączony z resztą konstrukcji blat, w którym we wnętrzu znajdował się niewielki monitor z różnymi możliwościami.
Niewielkie pomieszczenie było doskonale oświetlone nie pozwalając na pozostanie cieni nawet wywołanych jego obecnością w środku.
Postawił niedużą, ale grubą oraz ciężką skrzynką na stole, a w tym oto miejscu czekała go ostatnia próba potwierdzająca jego pełnomocnictwo na dostanie się do wnętrza.
Chwycił ją obiema rękoma na przeciwnych ściankach, kciuki kierując na delikatne wgłębienia w górnej płytce i zaczekał.
Na konsoli znajdującej się na uboczu po prawo pojawiła się klawiatura oraz prośba o wprowadzenie hasła dostępu do depozytu. Ekran stylizowany był na jasnoniebieskie, wręcz błękitne kolory. Czarne, prostokątne obramowanie, a w nim migająca pionowa linii czekała na przesunięcie się oraz zapełnienie wolnej przestrzeni jednakowymi znakami ukrywającymi prawdziwe znaczenie.
Odsunął dłonie od skrzynki, a pod palcami metal lśnił tą samą barwą w kształcie linii papilarnych co tło monitora. Przeniósł się naprzeciw elektronicznej konsoli oraz przeciągnął palcami po powierzchni.
- Ostatni bastion, co? – zapytał sam siebie – No to zaczynajmy.
Położył palce na elektronicznej klawiaturze oraz inicjował wprowadzanie klucza.
- Nasza – mówił szeptem –generacja odczuje – wstukiwał kolejne litery do zapełniającego się identycznymi symbolami kwadratu - silny ból metafizyczny – skończył.
Potwierdził, a skrzynka zawarczała, uchylając delikatnie wieko.
- Nareszcie – otworzył łapczywie i od tego momentu śpieszył się by wszystko wykonać jak najszybciej, a zarazem dokładnie – tak, tak, tak. To też.
W środku znajdował się nowy aparat telefoniczny, paszport umożliwiający swobodne podróżowanie po regionach, obszerny plik pieniędzy używanych w większości sektorów, kilka osobistych drobiazgów takich jak zdjęcie, list, stary zegarek oraz kilka innych.
Zapakował wszystko do kurtki, na dnie pudła pozostała owinięta w papier książka w twardej bordowej okładce o złotym tytule i ramą w owym kolorze na odległości jednej jednostki od marginesów, przyozdobionej na rogach niewielkimi gwiazdkami o sześciu wierzchołkach.
Zawartość pozostała nieznana. Nie odwinął jej, przyłożył zaledwie dłoń do zabezpieczenia po czym zamknął skrzynkę i zapalając papierosa skierował się do mechanicznie zamykanych wrót. Stanął naprzeciw i dotknął wyróżniającej się metalowej płytki umieszczonej bezpośrednio na nich. Po cichu usunęły się w prawo dając mu możliwość opuszczenia klimatycznie kameralnego pomieszczenia.
W pobliżu nie widział człowieka w garniturze. Postanowił sam zająć się sobą i obładowany wartościowymi i niezbędnymi do przeżycia przedmiotami skierował się samotnie do szkłem opancerzonym pokrytych drzwi. Droga dłużyła mu si na nowo, niczym ta ze szpitala na powierzchnie.
Ciemny korytarz nie pomagał mu w uspokojeniu własnego umysłu, który próbował płatać mu różne figle. Drogę rozświecały jedynie rzadko pozapalane lampy u podstawy wysokiego sufitu. Mroki drogi wydłużały czas przejścia, sam nie wiedział czy odczuwa strach czy to podświadomość próbuje mu go podpowiedzieć. Kontrolował stawiane jednakowo kroki w identycznym rytmie, aby móc być pewnym, że nie zwalnia podświadomie.
Traci rozum.
Znowu.
Mieniło mu się przed oczyma, widział, nie widział.
Nie wiedział na co patrzy.
Surrealizm.
Królik? Powiedziało echo w jego myślach
- Co! – krzyknął rozglądając się po sali
Zając? Zapytało ponownie.
- Kto tam jest! – przyśpieszał tempa patrząc się na boki
Nie zając? To może królik jednak? Wołał go pogłos umiejscowiony w nim samym, jak miał z nim walczyć? Jak go powstrzymać? W jaki sposób uciszyć?
Odpowiedział głosowi milczeniem, ale to go nie zraziło:
Jesteś tam Pisarzu? Zwróciło się do niego, jego własne myśli go zdradzały i wystawiałyby na publiczne poniżenie, gdyby ktoś inny miał możliwość usłyszenia ich. Wiem, że tam jesteś nie ukrywaj się po kątach, choć tu do mnie. Teraz słyszał jakby głos kobiety, młodej kobiety wołającej go, namawiającej do ukazania się.
Nie miał takiego zamiaru, wiedział bowiem, że to się nie skończy dobrze. Zaufanie własnym myślą w tych okolicznościach nie przyniosłoby mu ukojenia, a jeszcze więcej bólu – na przestrzeni czasu.
Czas go gonił, nie miał trwania na odpoczynek, musiał iść na przód, potrzebował wydostać się, by nic i nikt nie pozostał w nim samym.
Oczyszczenie.
Oczyszczenie ze zła i dobra, potrzebował oczyścić się ze wszystkiego co złe i dobre za razem. Pustka w głowie pozwoliłaby mu na nowo zacząć życie tak jakby sobie zapragnął.
Nie uwolnisz się ode mnie, mój ty pisarzyno, ja jestem tobą, jak i ty byłeś mną. Kobieta wciąż mówiła pogłosem, nie potrafił zidentyfikować właścicielki, ani nawet powodu w jaki sposób siedzi i mówi do niego żeńskie echo.
Nie myśl, podąż za mną.
Przyniosę ci ukojenie, dostaniesz to czego potrzebujesz, a w zamian dasz mi siebie. Na własność, na wieczność. Na nowo będziemy ze sobą, ty we mnie tak jak ja w tobie. Będzie ci dobrze. Tylko idź za mną.
Idź za mną… Idź za mną… Idź…  Nawoływania nie gasły, wszędzie słyszał echo kobiecego głosu wmawiającego mu kuriozalną prawdę. Starał się ją zagłuszyć, lecz było to wręcz niemożliwe, nie miał takiej mocy, starał się, zatykał uszy, krzyczał, nucił i nic. Nawet trochę nie poprawiło to odbioru. W akcie desperacji zaczął biec wypuszczając palącego się nadal papierosa na podłogę, nie zważał teraz na nikotynę. Wariował. Ważniejszym stało się uspokojenie własnej głowy…
- Zamknij się!! – krzyczał desperacko, patrzył przed siebie starając się pochwycić klamkę drzwi znajdujących się już na wyciągnięcie ręki.
Otworzył, z szybkością światła znalazł się w bezpiecznej strefie, stał w pełnym świetle otoczony ze wszystkich stron światłem.
Głos ustał.
Nastała cisza w przekazie, jasność rozpędziła mroki oraz jej sługi.
Zmęczony oraz na śmierć przelękniony opadł plecami o wejście do windy i zsunął się po nim na podłogę.
Zapalił kolejnego papierosa, na odstresowanie.
Patrzył na czerwony punkt w oddali, to wciąż palący się niedopałek między mrokami.
Zgasł.
Palenie pomogło mu uspokoić umysł, znużyło go zarazem, stał się śpiący, a może był to efekt paniki i wycieńczenia psychicznego, spalał papierosa za papierosem.
Nie patrzył teraz na zegarek, liczyła się dla niego jedynie cisza i spokój. Nie interesowało go nic poza tym.
*
Papierosy w paczce nikły i z prawie pełnego opakowanie, kiedy znalazł ją w skradzionej kurtce pozostały dwa, lecz nie przejmując się o płuca wyciągał kolejnego.
Zdążył przyłożyć ogień do bibułki kiedy drzwi windy otworzyły się, a on bezwładnie opadł na podłogę kabiny.
W środku stał szczupły mężczyzna w granatowym garniturze.
- A więc tu pan jest, już się zastanawiałem czy coś się stało, bo jak pan wie nie mamy tutaj żadnych kamer, na tym poziomie oczywiście – wciąż uśmiechał się patrząc na nieogolonego użytkownika podpalającego papierosa na leżąco.
- Możemy już jechać na górę – orzekł.
- Możemy.
Winda zamknęła się i otworzyła siedem poziomów wyżej w samym wielkim holu, w którym oczekiwał nadejścia przedstawiciela .
*
Podziemne miasto dla odstępców nie posiadało praw oraz obowiązków. Korzystało z tego co niepotrzebne na górze i przetwarzało to na coś bardziej użytecznego pod powierzchnią. Nie mieli panów, ani sług. Ci którzy chcieli łączyli się w plemiona, gangi, szajki co kto wolał, jednak większa ilość podziemnej populacji preferowała samotny tryb życia, w ewentualności w niewielkich obozowiskach (w przypadku posiadania rodziny, bądź bytu w związku). Ludność nie należała także do najbardziej rozmownych oraz gościnnych, starali się zachować neutralność i nie mieszać się w sprawy obcych. Jeżeli pragnąłbyś pojawić się w tunelach nikomu by fakt taki nie przeszkadzał, jednak nie napotkał byś na ciepłe powitanie. Byli specyficznymi ludźmi, dlatego tam zamieszkali, niechciani, nieakceptowani przez powierzchnie, albo sami nie godzić się na byt na powierzchni między śpieszącymi się kukłami podążającymi za przywódcami, realizującymi karierę kosztem życia.
Nie dążyli do władzy, a ci co rządy próbowali ustawić pod powierzchnią długo się w ciemnościach nie na byli. Chcieli wolności, nie interesowali ich władcy oraz systemy. Każdy miał to na co sobie zapracował, nie oczekiwali pomocy, i sami rzadko jej udzielali, każdy żył na własny rachunek.
*
- Masz ognia? – zaczepił go młody mężczyzna w ortalionowym odzieniu pokazując gestem iż potrzebuje zapalniczki
- Masz ognia – wyciągnął narzędzie tworzące płomień z ulatniającego się gazu i podał je chłopakowi, mało na pełnoletniego wyglądającego – masz fajka? – zapytał iż jego opakowanie zawierało ostatniego skręta z tytoniem.
Jednak jego ojcem nie był, sam palił od młodości nie pozostanie więc hipokrytą. Hipokryzją się on brzydził, nienawidził ludzi radzących mu jedno, a robiących dokładnie to przed czym go ostrzegają. Izolował się od hipokrytów, izolował się od wszystkich, lecz to całkowicie inna historia.
Przemierzał teraz główną ulicę Stolicy, wielka przestrzeń przeznaczona dla zatłoczonego przez samochody miasta. Pięć zakorkowanych pasów w jedną, pięć w drugą, przez wysokie ciężarówki, autobusy z trudem dało się dostrzec budynki po drugiej stronie, nie znajdowały się przy niej bowiem wieżowce, raczej kamienice mieszkalne oraz zagospodarowane na sklepy branżowe oraz towarowe centra.
Mijał wielu podobnych ludzi w zimowych ciemno kolorowych, przybrudzonych kurtkach, inni bardziej elegancko odziani w wełniane płaszcze do kolan z komputerami w ręku i skórzanymi rękawicami. Kobiety poubierane w długie kurtki zakrywające ich kobiece wdzięki ukrywając prawdę o posturze, tylko nieliczne nie patrzyły na warunki i zawsze wyglądać chciały olśniewająco, problematyczne stawało się jednak stąpanie po niedokładnie odśnieżonej powierzchni chodnika w butach na wysokim obcasie średnicy paznokcia małego palca u ręki. Wtedy mniej wyćwiczone potrafiły bardziej rozbawić niż przyciągnąć walorami. Kiedy z pod białego futra rozpiętego i z pod skąpych ubrań widniały piersi trzęsące się podczas niestabilnego chodu. Bądź modni chłopcy ubrani w cienkie bluzy i czapki założone na pół głowy udających twardzieli, iż przy takiej temperaturze jest im gorąco, mimo że trzęśli się przy tym z przechłodzenia pociągając nosami.
Pisarzowi zawsze sprawiała radość ludzka głupota, nie tępił, ani nie pochlebiał jej, z wielu powodów, głównym była czyste szczęście przyglądając się trudom osób trzecich spowodowanych najzwyklejszą głupotą bądź brakiem umiejętności logicznego myślenia.
*
Zejście do podziemnego miasta tylu nieznający prawdy o tamtym miejscu i obowiązujących  tam zasadach, bo brak zasad też jest zasadą, trafiało tam z własnej woli i tylko najsilniejsi przeżywali. Ci potrafiący się dostosować do innych, do wszechogarniającej obojętności, dlatego brak stawał przeciwko dla okrucha czerstwego chleba, albo dla pary znalezionych onucy.
Wielu ginęło, innych pochłoną mrok, jeszcze inni stali się więźniami tych co zeszli na dół w poszukiwaniu władzy i nie zostali jeszcze stłumieni.
Młodzi systemowo wchodzili do podziemia od północny miasta gdzie, oczyszczone bądź nie, ścieki kanalizacyjne trafiały do rzeki, tam też przeważnie znajdowały się siedliska handlarzy żywym towarem, pozwalali zapuścić się ochotnikom w ciemności gdzie wychwytywali ich i w zależności od pożyteczności przeznaczali do różnych celów. Większość trafiało do nielegalnych obozów pracy gdzie produkowano narkotyki oraz broń. Tam pod przymusem wykonywali powierzone zadania w przeciwnym razie kończyli w miejscu, z którego przybyli tyle że nogami do góry.
Tym, którzy okazali się bystrzejsi bądź zaczerpnęli zawczasu rady przygotowywali się na ewentualność ataku bądź napływali pod powierzchnie od innych stron, mniej atrakcyjnych, mniej znanych i popularnych. Tak by nie stać się łatwym łupem dla kapturowych piratów.
Tylko co poniektórzy pozostawali przy życiu po pierwszym miesiącu, organizm musiał przyzwyczaić się do niezwykle niesterylnego, wilgotnego otoczenia gdzie nawet najzwyklejsza rana mogła przerodzić się w poważne zakażenie doprowadzając do chorób, amputacji bądź w ekstremalnych wypadkach nawet do zgonu.
Zgony to kolejny problem podziemia, tu nikt nie dowie się kim byłeś, jeżeli byś umarł to jedynymi czyścicielami stawały się szczury oraz inne odrażające gryzonie. Potrafiły w ciągu doby oskubać rosłego mężczyznę do kości rozrywając na strzępy dobytek i pozostawiając czysty szkielet.
Straszna rzeczywistość, lecz z reguły sami się na nią decydowali.
Pod zatłoczonymi chodnikami, sterylnymi mieszkaniami i czystymi ubraniami, znajdował się kolejny świat. Świat spowity w mroku, śmierdzący potem, nieczystościami i wilgocią, gdzie nie zdążało się napotkać porządku w jego prawdziwej postaci. Nowi po przez zapach byli identyfikowani, brudny to mieszkaniec, czysty turysta.
Śmierdzącymi się nikt nie interesował, jednak ci nie splamieni jeszcze otoczeniem stawali się okienkiem zainteresowania u wybranych. Kobiety legły do takich, to był plus (jeżeli miało się duży dystans do warunków podczas stosunku), jednak przeważał to wielki minus… zostawali namierzanie przez nielubiących, bądź chcących wykorzystać, nowych.
*
Zbliżała się noc, a Writerowi nie upodobało się nocne spacerowanie po ulicach wielkiej metropolii z całym swoim dobytkiem w kieszeniach. Musiał jeszcze przed zmrokiem znaleźć względnie tani i bezpieczny motel, albo hotel w celu spędzenia w nim nocy oraz porannego wymarszu, dokończenia niezakończonego w mieście swojego dzieciństwa i ruszyć przed siebie gdzie nikt go nigdy nie znajdzie, dopóty nie zachce zostać odnalezionym.
- I na chuj to wszystko, skoro i tak muszę znowu gdzieś się przespać? – popatrzył na zegar atomowy na wieży jakiegoś biurowca z godziną na przemian wyświetlaną wraz z datą – Jutro już mnie tu powinno nie być… wszystko na ostatnią chwilę, jełopie – denerwował się sam na siebie sięgając po kolejnego przyjaciela, już ostatniego.
Zapalił popatrzywszy jeszcze raz na datę. „30.11”
- Jasna cholera – pokazała się godzina, a on zobaczył dwudziestą, zrobił się już ciemno, a on wciąż nie posiadał bezpiecznego spania, w którym nie napadnie go banda rzezimieszków zatrudnionych przez właściciela w celu zwiększenia dochodu  kosztem jednego z klientów.
*
Korzystając z karty komunikacji miejskiej spenetrował połowę miasta w poszukiwaniu wolnego miejsca noclegowego dla kogoś takiego jak on. Dopiero w okolicach północy dostał wolny pokój w motelu „Julianna” w spokojnej dzielnicy na północ miasta, kilka kilometrów do obwodnicy, miał przynajmniej stamtąd niedaleko do jutrzejszego celu.
Dostał jednoosobowy pokój na piętrze z własną toaletą oraz ciepłą wodą.
W recepcji urzędował pięćdziesięcioletni, otyły mężczyzna z łysiną. Siedział na wysiedzianym krześle obrotowym na kółkach przy lekko brudnej ladzie i przewracał kolejne strony starej, wypożyczonej w rejonowej bibliotece, książki. W pomieszczeniu obok recepcji nazwanym przez właściciela pokojem do relaksacji siedziało kilku młodych ludzi zajętych sobą, leżała na kanapie także skośnooka kobieta o głowę niższa od Pisarza i starsze o parę lat.
Nie był jednak nikt zainteresowany nowymi znajomościami, tak samo jak Pisarzyna zresztą.
Kiedy wszedł do pokoju pierwszym krokiem obowiązkowym to zamknięcie się na klucz. Następnie zdjął całe okrycie wierzchnie zostając w koszuli i spodniach uwierających jego skurczone, od zimna, genitalia z powodu braku bielizny. Zasłonił okna i rozebrał się do naga, skierował prosto do łazienki zabierając ze sobą torbę z przedmiotami zakupionymi w sklepie w trakcie podróży wieczornej w poszukiwaniu wolnego pokoju do spędzenia nocy.
Postawił siatkę na toalecie, otworzył drzwiczki prowadzące pod prysznic i wszedł do środka. Postał chwilę wpatrując się w pokrętło regulujące temperaturę i odkręcił.
Poleciała lodowata woda, która po dłuższej chwili oczekiwania zmieniła się w strumień przyjemnego, ciepłego płynu obmywającego jego zmęczone ciało. Nie ruszał się spod natrysku przez dobrą godzinę marnując hektolitry wody.  Przez ten czas zdążył wielokrotnie obmyć ciało płynem zakupionym wcześniej. W środku nocy skończył kojący oraz odprężający prysznic.
- Już widzę wczesne wstawanie – patrząc w mrok nocy przez zasłonięty lufcik.
Skierował się przez zaparowane lustro, przetarł ręką odsłaniając jego zaniedbane oblicze. Wyciągnął z torby kolejny przedmioty – żyletkę jednorazowego użycia oraz piankę do golenia. Ustawił obok siebie na umywalce i spojrzał w odbicie.
- A może nie będę tego golił jeszcze? – pytał sam siebie przecierając zarost – wtopię się w otoczenie, a tutaj kto na mnie patrzy, no i wyglądam inaczej niż normalnie. – przyglądał się sobie – Pierdolę, idę spać.
I rzeczywiście jak powiedział tak zrobił.
Nagi, czysty po długim relaksie pod gorącą wodą spoczął w pojedynczym, wygodnym łóżku w motelu „Julianna”. Między mrokiem, cieniami oraz blaskiem latarni dobiegającym od ulicy.
Usnął.
 *
Przed oczami stanęło mu wielkie miasto oddalone od niego wiekami w przeszłość oraz mieszczące się daleko na wschodzie globu. Niskie, kredowe, rozpadające się budynki. Wielkie targowiska przy każdych większych ulicach, Kupcy przekrzykujący się z potencjalnymi nabywcami o ostateczną cenę. Owoce, warzywa, zwierzęta, odzież, skóry, futra, drogie tkaniny, barwniki, przyprawy. Tysiące małych straganików, a przy każdym otyły mężczyzna w turbanie z brodą oraz w kolorowych szatach. Jedni w bardziej tradycyjnych ubraniach inni wyglądali jak przybysze z innych krain, co poniektórzy mieszali jedno z drugim tworząc kompletnie nowe kompozycje.
Po ulicach przewijały się dziesiątki tysięcy ludzi, kobiety, mężczyźni, dzieci. Bogaci, biedni. Uczciwi, oszuści. Przyzwoici oraz ci lekkich obyczajów.
Wiele profesji pod jedną opatrznością. Kupcy, robotnicy, płatnerze, zbrojmistrzowie, jubilerzy, dziwki, złodzieje oraz zabójcy.
Na ulicach roiło się od strażników miejskich pod bronią, jedni bardziej inni słabiej uzbrojeni, i wyszkoleni, patrolowali niebezpieczne ulice wielkiego miasta starając się zapobiec burdom i awanturom. Nie wysokie kamienne budynki przebijane były przez nieco wyższe wierze widokowe, na których stacjonowali kolejni strażnic.
Aleje nie stanowił jednak mimo starań bezpiecznego otoczenia, wystarczyło nie obejrzeć się za siebie w odpowiednim momencie, a mogło strać się cały dobytek, jak nie największą wartość – życie.
W samej metropolii jak to w wielkich ośrodkach bytu ludzi znajdowały się bardziej mniej zamożne dzielnice. Tak i tutaj stały domy, które zdobione kolorami pokazywały zamożność rodu zamieszkującego wnętrze, ale za to kilkadziesiąt alejek dalej wznosiły się rozpadające już chaty, gdzie mieszkało po dziesięć, piętnaście osób nie mające co wrzucić do garnka i co ugotować dzieciom na strawę poranną. Chodzili po ulicach błagając o niewielką pomoc ze strony, tych którym powiodło się w życiu i mieli możliwość wyzbycia się z kilku nędznych miedziaków, które ratowałyby dzień najbiedniejszym. Jednak ci biedni zawsze potrafili świecić przykładem dla bogaczy pokazując jak cieszyć się z najmniejszych rzeczy, kiedy tamci mając mnóstwo czasu oraz pieniędzy nie byli w stanie uszczęśliwić swych dusz.
Miasto miało także swoje koszary, twierdze i wewnętrze fortyfikacje wojskowe niedostępne dla plebsu, w których murach działy się bardziej oraz mniej dozwolone czynności. Szkolenia żołnierzy mających zasilić kolejne wyprawy zbrojne przeciw innowiercą, wytwarzanie kolejnych pancerzy w tempie ekspresowym, ale także w lochach więzieni byli winni, bądź niewinni, poddawani strasznym zabiegom. Same warunki w jakich egzystowali pozostawiało wiele do życzenia, ale codzienna chłosta, przypalanie, brak codziennego posiłku, drwiny, poniżenie. Tortury, zniesławienie bądź najłatwiejsza do osiągnięcia – śmierć.
Ale tam gdzie zło, zawsze było i dobro.
Znajdowały się w grodzie miejsca gdzie ludzie po zapadnięciu zmroku oddawali się sportowi znanemu od za rajów dziejów, mężczyzna i kobieta połączeni węzłem przyrzeczenia okazywali swe uczucia nie tylko w formie słów, gestów, miłości mentalnej. Wtedy nadchodził czas na drapieżność, na porządnie, chęć okazania swych emocji drogą płciową, po przez połączenie ciał. Oddawali się sobie przeciwstawiając razem trudnościom, godząc się po dziennych kłótniach wywołanych problemami w życiu codziennym. 
Miasto żyło. Jak ludzie przepełnione było bólem, cierpieniem i nienawiścią, radością, zaufaniem i miłością.
*
Obudził się z przyjemnego snu. Wiedział jaka jest jego droga do prawdziwej wolności i zamierzał nią podążyć, mimo przeciwnościom losu…

czwartek, 29 listopada 2012

Dzień dwudziesty dziewiąty - brak weny przedostatniego dnia nie wróży najlepiej zakończeniu - na jutro ciężki kawałek chleba - 3k słów w jeden wieczór 47 085


Miejskie podziemia to sieć tuneli znajdujących się na różnej wysokości poniżej poziomu miasta, połączonych ze sobą dziesiątkami stacji kolei złączonych w sieć transportu, w pewnym sensie stwierdzenie o podziemnym miejcie słusznym okazywało się z wyjątkiem mieszkań tutaj mieszkali bezdomni, więc to do nich należał owe miejsce jednak za dnia korzystali z niego ludzie żyjący w sposób przyjęty za normalny, lokatorzy kryli się w mrokach tuneli oczekując zamknięcia obszaru na noc, wtedy wychodzili i zaczynali własne żywot pozbawiony wygód i czystości, jednak cieszyli się, że mają co zjeść, przy czym się ogrzać, szczęśliwi byli, że mają czas dla siebie samych, dla bliskich oraz na zwykłą rozmowę z bliskimi im osobnikami.
Dla postronnych wyglądało to surrealistycznie jednak oni nie zostali zmuszeni do przeniesienia się w ciemność i życia jak wyrzutem, a przynajmniej w większości, na pewno znalazł się między nimi ktoś komu się nie poszczęściło, kto uciekał przed kimś i tam właśnie znaleźć mógł najlepszą kryjówkę. Kto szukałby między tysiącami zarośniętych, niedokładnie umytych z różnymi chorobami włóczęgów byłego biznesmena, bądź nauczyciela na Uniwersytecie Generalnym, jeżeli pragnąłbyś zniknąć ze świata tam znalazłbyś dokonały kamuflaż, nie zawsze jednak bezpieczny…
*
Płacił właśnie za ogromnego zawijanego w cienkie ciasto z ostrym sosem i baraniną kebab za jedną piątą pozostałej mu gotówki po zakupie wciąż sprawiających mu radość butów. Posiadywał sobie przy okrągłym niewielkim stoliczku z ciepłym, smacznym posiłkiem w dłoni. Uwielbiał takie szybkie jedzenie, spoglądał na nie napoczęte jeszcze ciasto, a w ustach robiło mu się wilgotno, a brzuch zaciskał się przez dobiegający go po przez nozdrza zapach.
Spojrzał na tłum uciekający mu z przed oczy zza szyby lokalu. Cieszył się teraz chwilą, już tutaj z trudnością komukolwiek udałoby się go zlokalizować pośród dziesiątków pawilonów z tanią odzieżą, z elektroniką, ulicznych restauracji, przydrożnych barów oraz straganów z prasą poranną oraz drobiazgami takimi jak kolorowe czasopisma, bilety komunikacyjne oraz inne przydatne w biegu artykuły.
Znajdował się już po drugim końcu miasta w tunelach pod najstarszą z dzielnic, owe korytarze także nie należały do jedynych z najnowszych i najbardziej zadbanych, dochodziło tu do większej ilości kradzieży, napadów oraz przypadkowych wypadków niż w innych obszarach masowego zaludnienia.
Spoglądał na młodszych, starszych, ładniejszych i brzydszych osobników przeciwnej jemu płci zajadając się w spokoju i z ochotą zagranicznemu wynalazku zawiniętym szczelnie w cienkie ciasto. Delektował się powolnie jakby nie miał nic w ustach od dawna, i w nie wiele różniło się to od rzeczywistości bowiem od kiedy został przywieziony do kliniki pokarm podawano mu po przez kroplówkę, wszystkie wartości odżywcze potrzebne do przeżycia jego z wegetowanego organizmu. Wychudł to zauważył już w pierwszej chwili jednak wcześniej był bardziej przejęty aktualną sytuacją niż ubytkiem na wadze.
Znajdował się już blisko celu, jednak oczekiwał odpowiedniego momentu by  zniknąć, nie mógł po prostu wsiąść do pociągu i opuścić miasta, mimo iż wydawało się to z pozoru łatwym do osiągnięcia. Dla osoby nieznającej polityki miejskiego życia tak mogło się wydawać, jednak rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Gangi uliczne, wielkie korporacje, służby militarne kontrolowały i rejestrowały ruchy każdego członka regionu, potajemnie oczywiście, dlatego aby uzyskać po cichu opuścić obszar Kapitolu musiał postarać się nieco bardziej, bowiem nie podążał by ktokolwiek podążył jego tropem. Wolał zniknąć bez śladu. Niech dziwne zachowanie w sklepie obuwniczym pozostanie jedyną szramą w jego pogoni za wolnością.
*
Po długim, sycącym posiłku postanowił wziąć się za składowe planu.
Potrzebne było mu udanie się do miejsc gdzie wielu już zapomniało o jego istnieniu, a ci którzy wciąż pamiętali starali się zapomnieć. Niezbędnie musiał udać się zarówno do obszarów zakazanych, gdzie żyją odstępcy, oraz do punktów dla szaraków zwyczajnych.
- Koniec opierdalania się – powiedział do siebie wkładając dwunastego z paczki papierosa do ust – Czas się robotą zająć – skorzystał z ogniotwórczego instrumentu – i zwiewać nim zaczną obławy za mną puszczać.
Ruszył wzdłuż korytarza przepełnionego identycznymi postaciami.
- I ogoliłbym te brodę bo wyglądam jak pół dupy zza krzaka – skomentował zauważając w kałuży swoje odbicie – tyle, że krzaka nawet nie mamy.
*
Wybiło południe na sąsiadującej, wysokiej wierzy zegarowej znajdującej się kilka ulic dalej na południe. Pisarz pociągał kolejnego papierosa, musiał w końcu zrekompensować sobie brak nikotyny przez ostatnie tygodnie, stał naprzeciw wielkiego budynku wznoszącego się na pięć pięter z masywnymi kredowymi kolumnami, na szczycie widniał portyk z napisami w języku umarłym, jakiego przeczytać nie potrafił. Proste, nieokrągłe wzniesienia skrywały przed zimowym słońcem równie wielkie drzwi do środka, w owych ogromnych, ciemno drewnianych wrotach znajdowały się kolejne znacznie mniejsze, na wysokość półtora człowieka i o takiej też szerokości, wyglądały jak wycięte z całości i wstawione w zawiasy oraz okute żelazem.
Przez te zakute w metal wejście wkroczył do wysokiej, przestrzennej sali z wybielonymi ścianami o wiszących sztandarach na balkonach po lewo i prawo. Wszędzie chodzili ludzie elegancko ubrani. Zajęci byli swoimi sprawami, kobiety za biurkami przeglądały dokumenty, stawiały pieczątki, podpisywały, przepisywały dane z jednego do drugiego arkusza, pisały na komputerach, mężczyźni dodawali im pracy, witali się z gośćmi, reprezentowali markę na zewnątrz.
Na środku parterowego holu znajdowała się obszerna lada z tym samym niecodziennym znakiem co na flagach wiszących na ścianach. Całe otoczenie otumaniało przepychem oraz patosem. Wszystko było wyszukane, drogie i dopasowane, a jakiś nieogolony obwieś śmiał zakłócać pożądany kanon.
Jednakże nie zwrócił na niego uwagi ani jeden pracownik. Wszyscy pogrążeni w swoich działaniach mijali ubranego niechlujnie pisarza.
Podszedł do recepcji, przy której siedziała młoda blondynka z drobnymi, długimi dłońmi o pomalowanych bezbarwnie zadbanych paznokciach. Na serdecznym palcu prawej ręki widniał złoty pierścionek z niewielkim rubinem u zwieńczenia. Długich włosach blond kobieta pochłonięta obowiązkami nie zauważyła nadejścia prozaika.
Sam uświadomił ją o swej obecności.
Zastukał palcami o blat wytrącając ją z wertowania i podpisywania dokumentów.
- Przepraszam najmocniej – popatrzyła z przerażeniem na niego – Dzień dobry. W czym mogłabym pomóc.
Kurtuazja zaniechana być nie może.
- Przyszedłem w sprawie skrytki.
- Skrytki… – przyjrzała się mu dokładniej po czym kontynuowała - … proszę chwilę zaczekać, za chwilę podejdzie człowiek odpowiedzialny za ten dział naszej rozległej działalności.
- Poczekam zatem – wskazał palcem skórzaną ciemnobrązową kanapę – tam.
Białe ściany wyłożone zostały identycznymi flagami oraz wielkoformatowymi portretami poniżej, pod którymi stały kanapy takie jak ta, na jakiej właśnie zasiadał ukierunkowując  oczy na twarz jednego z dawnych prezesów. Miał kiedyś przyjemność spotkania go przypadkiem kiedy wchodził do budynku, a przewodniczący wychodził klnąc przez telefon ja swojego niekompetentnego podwykonawcę tracącego w tamtym momencie posadę.
- Dzień dobry, pan w sprawie depozytu? – wyciągnął w kierunku niego dłoń niski brunet z wąsami w granatowym garniturze oraz krawatem na białej koszuli  zapiętej po samą szyję.
- Witam – odpowiedział wraz z gestem – tak to ja.
- Zapraszam zatem szanownego pana za mną – wskazał rękę na windę na samym końcu korytarza.
*
- Zanim wsiądziemy do windy chciałbym, aby przeszedł pan etap weryfikacji. Pozwoli nam to dopasować osobę do depozytu dzięki czemu będziemy wiedzieć gdzie jedziemy – uśmiechnął się wskazując nowoczesny czytnik linii papilarnych znajdujący się na cokole z lewej strony od dźwigu.
Pisarz wyciągnął śmiało dłoń, spojrzał na wewnętrzną jej część i położył we wskazany przez przewodnika sposób.
Jasne białe światło uderzyło go po oczach zamieniając się w wąski strumień skanujący jego linie życia, jasność przecięła trzykrotnie długość jego śródręcza po czym zmieniło swoją barwę na jasno zieloną i otworzyły się wrota windy.
- Doskonale! – entuzjastycznie powiedział członek załogi wchodząc pierwszy do środka.
- Zatem gdzie teraz.
- Na.. – spojrzał się na spis poziomów znajdujący się wewnątrz nad drzwiami - … siódme piętro.
- Jest tutaj siedem pięter? – zdziwił się widząc o dwa mniej z przed budynku.
- A kto powiedział, że jedziemy na górę – spojrzał się odpowiadając nie jasno.
Metalowe wrota zatrzasnęły się i ruszyli.
*
- Jak się do pana zwracać? – zadał pytanie nie odwracając na niego wzroku
- Writer.
- Słucham?
- Writer, to odpowiedź na pytanie.
- Jest pan pisarzem?
Po chwili namysłu:
- Można tak powiedzieć –zbył zapytanie.
- Czy tu można palić? – przyszła kolej na jedno z ważniejszych pytań dla Pisarza.
- Mi nie wolno, ale panu owszem.
- Palisz?
- Palę – zeszli z oficjalnego szyku zdań.
Wyciągnął jednego dla siebie i drugiego dla człowieka po jego lewej.
Tamten chwycił i wsadził między zęby szukając ognia po kieszeniach. Pisarz uprzedził go i jako pierwszemu zapalił, po czym sam zaciągnął się kolejną porcją palonego tytoniu.
- Zatem, Writerze, piętro siódme.. – kontynuował dialog skupiając się na czerpaniu  radości  z papierosa - … co tam trzymacie, tajne akta, może informacje dotyczące następnej książki, która wywoła rewolucję, albo może coś jeszcze bardziej abstrakcyjnego?
- Nic takiego – zbił z tematu
- Nic co znajduje się na tamtym poziomie nie jest „niczym takim” –zademonstrował doinformowanie – pracuję tu wystarczająco długo by wiedzieć to i tamto.
Winda zatrzymała się, po czym drzwi otworzyły się, przed nimi rozświecała się właśnie przestrzenna hala z wieloma regałami, w których znajdowały się jednakowych rozmiarów kasetki z numerami na każdej.
Wysiedli, między nimi, a depozytem znajdowała się jeszcze jedna przeszkoda mająca na celu zabezpieczać przed niepożądanymi gośćmi.
- Oto kolejny etap weryfikacji pańskiej tożsamości – wrócił do oficjalnego szyku wyrzucając na podłogę niedopałek i przydeptując go butem.
Otoczenie ze szkła pancernego sprawiało dziwne wrażenie, dla pisarza sprawiając, że czuł się mało komfortowo, jednak przy drzwiach z tego samego materiału znajdowała się niewielka półkolista kamera, przy której znajdował się ekran ciekłokrystaliczny aktualnie z logiem instytucji. Przewodnik zachęcił go uśmiechem do podejścia i przyjrzenia się obiektowi.
Pisarzyna zrobił co należało. Stanął naprzeciw nakierował otwarte oko na kamerę z wbudowanym projektorem i wpatrywał się dopóki niewielkie, czerwone światełko nie przestało się błyszczeć. Po tej akcji na monitorze pojawiło się jego zdjęcie, a zamek w pancernych drzwiach otworzył się umożliwiając im dalszą penetrację poziomu.
*
- Tutaj zostajesz sam, Pisarzu – powiedział pokazując mu pokój ogrodzony ze trzech stron ścianami oraz wysuwanymi drzwiami przy których teraz stali – oto pomieszczenie gdzie możesz w ciszy i spokoju zrobić co chcesz ze swoim rzeczami. W razie jakichkolwiek problemów w środku znajduje się konsola, przez którą wezwać możesz mnie.
- Dzięki. Tam też mogę palić?
- Tak – uśmiechnął się zatrzymując na chwilę krok. 

środa, 28 listopada 2012

Dzień dwudziesty ósmy - prawie przymarzły stopy do podłogi - nogi, nogi i jeszcze raz nogi - 45 456


W ciągu następnych minut przemierzał na nowo parter budynku w poszukiwaniu okazji. Liczył na znalezienie jakiegoś przydatnego wyposarzenia, zostawionych ubrań, wyrzuconych butów czy chociażby foliowych butów jakie nabywa się przy wejściu do szpitala by nie rozprzestrzeniać wirusów.
Minuty trwały, a jemu w oczy nie rzucało się nic co by się mogło przydać podczas ucieczki na mróz. Jeżeli za wariactwo służby dyscyplinarne nie zrobią z nim porządku to najpewniej zamarznie tam na śmierć.
Jednak nie pozostało mu nic innego jak zaryzykować własnym życiem. Stał teraz oparty pod ścianą przyglądając się otwartej paczce czerwonych tytoniowych listków. Nie było rady, zmuszony został do poświęcenia życia, jednak pozostanie w środku wcale nie zwiększało szans przetrwania.
Zmęczony, wychłodzony z sinymi od zimna stopami kroczył walcząc o każdy krok, dochodził już prawie do wyjścia kiedy to na podłodze przyuważył błyszczącą blaszkę. Zboczył zatem z samobójczego kursu w stronę świecidełka, kilka ruchów dalej kiedy stał nad eliptycznym metalem na którym dostrzegł wygrawerowany z czarnym wypełnieniem numer „13”. Oznaka nieszczęścia, albo stawienie czoła nie powodzeniom. Podniósł  z zimnej posadzki niewielką wybitą cyfrę zaciskając s pięści by mieć pewność jej bezpieczeństwa.
Szybko kroczył w kierunku, z którego przed sekundą wracał. Naprzeciw ściany, o jaką się opierał we wnęce znajdowała się szatnia, szerokie i wysokie okno, a po jego drugiej stronie nie wielkie podłużne pomieszczenie z poutykanymi stojącymi metalowymi rusztowaniami z hakami czekającymi na wykorzystanie ich do celu odwieszenia odzieży wierzchniej, w zamian stróżowie poczekalni przedmiotów martwych rozdawali srebrne blaszki bardzo podobne do tej znalezionej na podłodze parędziesiąt sekund temu i znajdującej się w tym momencie w ręku pisarza.
- Trzynaście – roztrzęsiony położył na kamienny blat błyskotkę z liczbą.
Trwał w niewiedzy, zmęczony czekaniem oraz chwilą. Marzył o ciepłej herbacie w zaciszu mieszkania, ogrzewającym go łóżku oraz smaku kobiecych ust, choć na chwilę. By spędzić jeszcze jedną noc, z którąś ze swoim przeszłych miłości, nawet tych jednonocnych, potrzebował ciepła, nie na zewnątrz, zmroziło go życie od środka, zamieniło serce w lodową bryłę i znieczuliło na świat. Stał się tym przed czym uciekał, tym co negował i tym co kiedyś sprawiało mu żal.
Obsługa szpitalna wzięła od niego przedmiot i dziwnie patrząc, spojrzała na cyfry potem jeszcze raz na niego i znów w grawerowanie.  Bez słowa skierowała się między wieszaki i wybierając jeden z pierwszych wymieniła numerek na grubą zimową kurtkę.
Czarna, gruba puchówka z kapturem oraz sztucznym futrem na około. Wyglądała na męską dlatego cieszył się z trafności oraz żałował że odpowiedzialna za upuszczenie osoba zostanie bez odzienia w tę pogodę, jednak tutaj chodziło o przetrwanie.
- To wszystko?
- To wasze rzeczy, sami sprawdźcie – sucho powiedziała węsząc podejrzenie.
- No tak – uśmiechnął się mimo woli i odszedł.
Rozpiął ciepłe odzienie po czym z przyjemnością założył na siebie. Pasowało jak ulał, jakby w rzeczywistości należało do niego, posiadało przy tym wiele kieszeni i spenetrowanie ich wszystkich zajęło mu czas do wyjścia. Znalazł portfel z dwoma banknotami po sto, co za idiota zostawia portfel w kurtce? Pomyślał, John Shepard, znalazł dokument tożsamości w jednej z przegródek, wyciągnął jedynie wszystkie pieniądze całą zawartość włącznie z opakowaniem zostawił w punkcie ochrony nie podając żadnych informacji i starając się zachować niezauważalność.
Pozostawił także Johnowi kluczyki od samochodu i całą resztę dobytku, która w tej chwili nie będzie mu przydatna. Zabrał pieniądze, bilet transportu publicznego oraz odzienie.
Najgorszym punktem pozostawał brak obuwia, stał więc na boso między drzwiami zmieniając co jakiś czas nogę z powodu zimna, próbował zdecydować się na krok za strefę względnie bezpieczną.
Po drugiej stronie ulicy na wysokim bilbordzie zauważył reklamę jednego z tanich sklepów obuwianych mówiącą, że w przejściu podziemnym znajduje się punkt.
Cóż za przychylność losy, można by było powiedzieć, bez trwogi zapalił papierosa i wyszedł na zimną ulicę. Już pierwsze kroki zabiły na nim ćwieka, każdy krok był jak wbijanie tysięcy drobnych igiełek w przemarznięte stopy. Jednak szczęście w nieszczęściu cieszył się z bólu, to mogło oznaczać, że amputacja obu kończyn nie będzie konieczna.
Kolejne stąpanie wcale nie okazywało się łatwiejsze z powodu przyzwyczajenia do temperatury, za to coraz trudniej unosił nogi i zginał podbicia kostniejące z każdą kolejną chwilę, cierpiał i jak najszybciej chciał znaleźć się w podziemiach jednak brak odporności na ból, odrętwiałe kończyny, roztrzęsione mięśnie, wycieńczony organizm oraz brak obuwia sprawiały, że te dwieście metrów do przejścia poniżej ulicą zajmowało mu wieku, a przynajmniej według jego samego.
*
Tłocząca się masa schodziła i wchodziła do tunelu, młody mężczyzna w modnej fryzurze i planowanym zarostem, w czarnej eleganckiej kurtce z torbą na komputer na ramieniu wyrzucał właśnie w połowie nie dopalonego papierosa na wilgotne kamienne schody.
Drobna, szczuplutka panna w wieku dziewiętnastu, może dwudziestu lat dopiero zapalała cienki rulonik z nabitym machorką do wewnątrz. W intensywnej czerwieni od góry do dołu znacznie wyróżniała się z tłumu, w wysokich, krwistych kozakach na śmigłym obcasie ostrożnie stąpała między kałużami wewnątrz słabo oświetlonego tunelu.
Niezaspokojeni mężczyźni podpierających kafelkowe ściany uważnie obserwowali zgrabne ruchy jej drobnych pośladków opinanych przez czerwoną suknię. Zagadywali do siebie nawzajem by podzielić się swoimi erotycznymi myślami o przechodzącej kobiecie, pociągali tanie papierosy i popijali szczynami pospolicie zwanymi tanim piwem.
Pod ścianą nieopodal na małym krzesełku siedział z gitarą mężczyzna w długich, płowych i falowanych włosach z kolczykiem we brwi. Miał ogromne usta z szerokimi wargami, przez które wydobywał się piękny basowy głos śpiewające artystyczne piosenki artysty z przed wielu lat, sławionego do dzisiaj jednak zapomnianego przez masę popularności, przez mas media oraz tych których sztuka interesuje tyle co zeszłoroczny śnieg. Szarpał wysłużone struny wypracowanego instrumentu z prędkością niesamowicie szybką, nie wielu artystów potrafi w takim tempie pociągać za cięciwy by wydobyć tak czysty i dynamiczny dźwięk, połączony z niesamowitym męskim głosem.
Kobieta w czerwonym zatrzymała się przed nim, zajrzała do torebki i wyciągnęła banknot o nie niewielkim nominale i kucając tak by nie odsłaniać swych ud oraz bardziej skrytych partii ciała wrzuciła mu do pokrowca, do którego zbierał pieniądze. Uśmiechnęła się i poczekała chwilę.
- Dziękuję – wyrwało się stłumionym głosem między kolejnymi słowami piosenki,
Ruszyła dalej przed siebie zostawiając grajka w swoim świecie, gdzie zapraszał przechodniów wsłuchujących się w jego artyzm.
W podziemiu pojawił się ubrany w luźne spodnie mężczyzna z papierosem w ustach i czarnej kurtce, przeskakiwał z nogi na nogę mijając szybko blokujących przejście ludzi tłoczących się w kierunku wejścia do poziemnej kolei. Szybko przechodząc nie zważał na otoczenie dopóki nie usłyszał wokalu ulicznego grajka, popatrzył mu w oczy, znał go skądś, nie mógł jednak przypomnieć sobie kompletnie skąd, wrzucił mu papierosa z paczki i ruszył dalej bo ścierpłe bose stopy dawały znać o sobie coraz bardziej. Zaczął biec uważając przy tym by nie poślizgnąć się na zlodowaciałych kamieniach i nie zabić się na półmetku swojej trudnej drogi odwroty.
*
Pisarz wbiegł na teren sklepu zwracając na siebie uwagę połowy znajdujących się w środku zjadaczy chleba. Popatrzyli się na dziwacznego osobnika bez butów po czym wrócili do swoich zakupów nie interesując się nim dalej, ochrona stała się uważna i  z ukrycia śledziła poczynania nowoprzybyłego klienta.
Nie zważał jednak na nastawienie obsługi i przemieścił się w głąb salonu w poszukiwaniu męskiego działu a w nim butów zimowych. Mijał niskie regały z ułożonymi jednakowymi pudełkami z obuwiem wewnątrz. Eleganckie, codzienne, wyjściowe, modne, stylowe, damskie, dziecięce, a na samym końcu męskie buty. Niewielkie stanowisko z zimowymi butami. Kilkanaście modeli na krzyż w tym kwarta sportowe, bądź nienadające się do wyjścia na dwór. Jednak interesujący go model z ocieplanym wnętrzem znajdował się w zakresie jego funduszy. Sam w sobie model nie wydał mu się specjalnie interesujący jednak w tym momencie istotna była jedynie funkcjonalność, a przez pogodę na powierzchni ogrzewanie stanowiło czołowy argument w wyborze akurat tej pary.
Kiedy rozsiadł się na niewielkiej kanapie w celu obejrzenia poharatanych stóp podeszła do niego ekspedientka:
- Dzień dobry – przywitała się, fałszywie, kurtuazyjnie do zdecydowanego klienta – W czym mogę pomóc?
- Macie może jakieś skarpetki do przymierzania butów? – zapytał bezpośrednio nie odwracając uwagi od zlodowaciałych palców.
Starał się pobudzić w nich krążenie masując energicznie obiema rękoma.
Po chwili zastanowienia kobieta odpowiedziała mu:
- Mamy na dziale damskim.
- A mogłaby mi panie przynieść bo nie chciałbym przymierzać obuwia na boso – odwrócił oczy na sprzedawczynie  i uśmiechnął się.
-Mogłabym - odpowiedziała mu niska, w średnim wieku, pomarszczona blondynka o krótkich, stylizowanych włosach z nadmiarem różowej szminki na ustach i zniknęła między regałami.
Nie patrzył gdzie, pochłonięty był rozgrzewaniem własnego ciała, kamienne kafelki szpitala oraz śnieg na ulicach nie wpływał na zdrowie kończyn, a co gdy mówimy o bosych nogach przy temperaturze minusowej.
Ułożył prawą, dolną kończynę na kolanie czarne od brudu podbiciem do góry i pocierał rytmicznie oboma kciukami do zewnątrz, poczynając od poduszki przechodząc do poszczególnych palców, a kończąc na śródstopiu, po tym zabiegu zrobił dokładnie to samo z drugą, kiedy poczuł się nieco lepiej starał się nie utrzymywać długiego kontaktu między podłogą, a nagą skórą.
Po chwili powróciła ekspedientka, z oddali nieśmiało przyglądał się jemu ten sam ochroniarz, który znajdował się przy wejściu kiedy to wbiegł do salonu obuwianego.
- Proszę, bardzo – podała mu z obrzydzeniem w oczach – jak, pan, prosił.
- Dziękuję.
Kobieta odsunęła się kawałek od niego zachowując dystans jednak obserwując jego ruchy.
Złapał zwinięte w kulkę skarpetki po czym rozwijając się wziął w ręce jedną sztukę, rozciągnął, przetarł stopę z piachu i wciągnął, identycznie postąpił z drugą.
Stanął teraz wygodnie na obu nogach i przeszedł w poszukiwaniu odpowiedniego rozmiaru, zlokalizował pion pod wystawą z oczekiwanym obuwiem i kucając z trudem zaczął przemieszczać się palcem wskazującym po rozmiarach butów. Postukał dwa razy w odpowiednie pudełko po czym z samego dnia wyciągnął obniżając poziom o wartość wysokości jednego pojemnika.
Usiadł z powrotem na miejscu i przyjrzał się raz jeszcze butom.
- Jak się nie ma co się lubi, to się nosi co się ma… albo będzie mieć w tym przypadku.
Włożył oba na siebie. Powstał i rozejrzał się za lustrem, bawełna od środka ogrzewała ciało, przy samej ścianie stało wysokie pochylone zwierciadło w kierunku, którego udał się w celu rozpatrzenia kwestii estetycznych jego nowego wizażu. Przejrzał się z jednej strony, z drugiej przerzucił wzrokiem marnując kolejne cenne minuty jakie powinien wykorzystać na oddalenie się jak najdalej od Kapitolu.
- Jak pół dupy bez krzaka – skomentował swój wygląd – spierdalam, zanim ktoś mnie przyuważy, i jeszcze te pekaesy trzeba zgolić – zażartował mówiąc o niechlujnym zaroście.
Spakował buty do pojemnika, materiał izolujący włożył w kieszeń i po zimnej, brudnej posadzce powędrował prosto do kasy, a za nim dyskretny ochroniarz. Przy stanowiskach płatniczych znajdowały się duże kosze z akcesoriami, między innymi właśnie grube skarpety, pierwsze co zrobił to chwycił jedną parę, potem spojrzał na cenę. Liczył na to, że na wszystko mu wystarczy i nie będzie musiał się tłumaczyć, ani odkładać poszczególnych artykułów.
Przed nim znajdowała się wypachniona młoda brunetka w białym futrze do kolan, trzymająca pod ręką firmową torebkę, w drugiej wielką saszetkę przypominającą portmonetkę, blisko niej trzymała się malutka dziewczynka, wtulała się w ciepło po zwierzęcego okrycia.
Kolejka przemieszczała się makabrycznie wolno, robiło mu się na nowo zimno w nogi, a gorąco w środku.
- Mamo, mamo – dziewczynka ożywiła się – czemu ten pan nie ma butów?
Kobieta spojrzała się na jego gołe stopy i z obrzydzeniem schowała dziecko pod śnieżne okrycie nie udzielając słownej odpowiedzi.
- Mamo… - maleństwo nie ustępowało
- Cichaj.
- Mamo… - niezadowolona ciągnęła.
- Powiedziałam! – matka zdecydowanie zabroniła kontynuacji dialogu na temat nagości mężczyzny
*
Po oczekiwaniu na swój zakup zdążyły mu na nowo przemarznąć kończyny, jednak cieszył się, że cały ten koszmar niebawem się skończy musiał tylko zapłacić za oba towary.
Według wyliczeń powinno pozostać mu jeszcze trochę gotówki na później.
- Dzień dobry. – odezwała się kasjerka, zabierając od niego karton.
- Dzień dobry. – odpowiedział.
Kobieta przeskanowała kod kreskowy, zajrzała do środka, poprawiła ułożenie i poprosiła o gotówkę.
- Sto pięćdziesiąt dziewięć, poproszę – wyczytała z ekranu komputera.
Podał jej oba banknoty i patrząc w głębokie zielone oczka starał się nie sprawić złego wrażenia swoim opłakanym wyglądem. Jednak kobieta nie okazywała najmniejszego zainteresowania, bezemocjonalnie wykonywała swoją pracę.
- Dziękujemy i zapraszamy ponownie – zapakowała w dużą torbę z równie wielkim znak firmowym sklepu i posunęła ją w stronę klienta, patrząc i zaczynając rozmowę z następnym kupującym.
Chwycił zakupy i skierował się do najbliższej sofy w celu nałożenia w końcu na siebie butów po które wystał się tyle w kolejce.
*
Uczucie jakiego doznał idąc spokojnie podziemnymi tunelami miasta w ciepłych zimowych butach z grubymi grzejącymi go skarpetami oraz z dobrej jakości palącym się tytoniem przy sobie było trudne do opisania, bowiem mieszała się radość, duma oraz odrobina ekscytacja całym tym zajściem.
Przemierzał mroki podziemi w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca. Miejsca, w którym zacznie się jego podróż do wolności.
*