środa, 21 listopada 2012

Dzień dwudziesty pierwszy - dziś na okoliczność ładnej daty nadganiamy, ponad 2k słów - przebiliśmy 3/5 - jeszcze tydzień i koniec, a to oznacza jedno, spinę - 31 922


Opadł na znajdujące się obok niego krzesło. Przez otwarte okno widział odmalowany jednak stary plac zabaw. Matka z małym dzieckiem podawali sobie na zmianę małą gumową we wzorki piłkę. Na zmianę matka – dziecko, dziecko – matka. Wcześnie wybrali się na codzienny spacer, kobieta wyglądała na młodą, nie więcej niż dwadzieścia dwa lata miała długie blond włosy dokładnie ułożone pod kolorystycznie pasującą do pogody białą czapkę, ciepłą zarazem grubą, puchową kurtkę o barwie kremu i czarne ortalionowe spodnie.
Pomyśleć, iż zaczynał się listopad i takie warunki atmosferyczne nie są tu codziennością, o tej porze, ale cóż począć? Świat się zmienia, ludzie się zmieniają, co za tym idzie klimat też się zmienia. Od kilkudziesięciu lat atmosfera wariuje coraz zażarciej, opady śniegu w lipcu, grad oraz upały w grudniu. Powodzie na zmianę z suszami. Trzęsienia ziemi, ogromne fale zalewające miasta, wybuchy wulkanów. Miliony ludzi ginęło, jedni nazywać to zaczynają Ragnarokiem, Apokalipsą, bądź po prostu końcem świata. Cóż więcej mówić? Ludzkość zbliża się wolnym krokiem do upadkowi tylko przez własną nieuwagę i ignorancję. Brak poszanowania dla otoczenia, wysysają co najlepsze z ziemi i ruszają w poszukiwaniach dalej nie zważając na przyszłość. Czym dalej w czasoprzestrzeń tym bardziej znaczące skutki zaczynała, i wciąż ma w samo destrukcję. Nie wykluczane są prognozy, iż za kilkaset, kilka tysięcy (o ile tyle nasza Matka wytrzyma) nie pozostanie minerał na minerale, a ludzie będą zmuszeniu sobie znaleźć, ewentualnie stworzyć nowy dom, który zamienią w pył o ile nie zrozumieją.
Kobieta z dzieckiem odbijały monotonie piłkę, raz jedno raz drugie. Dziecko opatulone było w podobny kostium, jaki Writer pamięta z własnych zdjęci pochodzących jeszcze z czasów dzieciństwa. Jednoczęściowy kombinezon w ciemnoniebieski z długim od kroku po szyję suwakiem oraz kapturem. Do tego duże jednopalczaste bordowe rękawiczki oraz czapka i szalik. Twarz maleństwa przykrywała w znacznej części pokrywały akcesoria anty chłodzące, lecz dało przebijały się drobne, niewinne oczka.
Chłopczyk mimo sztywnych ruchów kopał nadlatującą z wysoką częstotliwością piłkę zgrabnie i prawie zawszę w stronę matki. Oboje mieli szerokie uśmiechy na ustach, śmiali się i cieszyli chwilą, nie patrzyli na problemy liczyła się tylko zabawa. Wychowanek jeszcze nie miał pojęcia, że jedno z rodziców niebawem wyjedzie daleko i być może nie wróci.
- Wszystko w porządku? – Zapytał zdziwiony Alojzy, który podszedł do pokoju.
- Słucham? – wyrwany, zapytał odruchowo.
- Pytam, czy wszystko w porządku – powtórzył.
- Tak, tak – odparł mu na biegu jeszcze nie do końca powróciwszy do rzeczywistości.
Odpowiedź nie był z godna z prawdą, ale intuicja wygrała szybkością z  ciekawością. Jednak nie dał za wygraną.
- Co się stało z tym pokojem? – złapał mężczyznę za ramię.
- A co się miało stać? – starzec stanął po zadanym pytaniu.
- Kiedy wynajmowałem ten lokal, Weronika – tu na chwilę utkwił – drzwi zamknięte stały na kłódkę, po której dzisiaj brak śladu, a po drugie, gdy weszliśmy obejrzeć te pomieszczenie było kompletnie białe. Chciałbym dlatego wiedzieć dlaczego dzisiaj jest ono pełne mebli.
- O czym pan mówi? – dziadyga zapytał przejęty i zdziwiony niczym Pisarz przy pierwszym zetknięciem z wyposażonym pokojem – całe mieszkanie zostało oddane do użytku i nie mam pojęcia o co chodzi z żadną kłódką.
- Mogę przysiąść, że w tym miejscu znajdował się zamek – pokazał na drzwi gdzie ostatnio znajdywało się zamknięcie  - nie rozumiem…
Zrezygnowany porzucił temat, a obaj siedzieli już w średniej klasy samochodzie. Kierował pan Bieluch, pisarz zanim odjechali widział jeszcze cząstkę szczęśliwej rodziny wciąż bawiącą się na szarym podwórku. Uśmiechnął się patrząc na ich dostatek.
- Wracam do siebie.
- Słucham? – zapytał zdziwiony mężczyzna.
Radosny pisarz w końcu zrozumiał, że najlepiej nie jest mu wcale w luksusach i pięknych blokach z miłymi sąsiadami, a najlepiej czuje się między prostymi mieszkańcami brudnych podwórek, które zawsze pełne są uczuć – gniew, radość, żal, zaufanie, ból, podziw, odrzucenie, troska. Tam jego dusza czuje się wolna. Nie chciał wiedzieć, czy to co się stało przez ostatnie dni w jego głowie, miało się dopiero wydarzyć, a może była to przestroga. Nie miał ochoty dowiedzieć się o tym tak samo jak pewność rozpierała jego ciało, że wraca do domu, gdzie będzie żył tak jak ma na to ochotę.
- Słucham? -  powtórzył nieco zdenerwowany. Zatrzymał pojazd przy chodniku mało znanej pasażerowi ulicy.
- Wracam do domu, proszę zawieźć mnie najpierw w sprawie wpłaty, a następnie bezpośrednio na dworzec.
- Coś się stało?
- W sumie to wiele – odpowiedział zgodnie z prawdą – jednak jest to zbyt trudne do wytłumaczenia. To po prostu jest, a ja muszę sobie z tym poradzić.
- W takim razie nie naciskam.
Samochód ruszył na nowo.
Mijali te same ulice, chodniki, drzewa co jadąc kilka dni temu taksówką. Po kilku kilometrach ulicą główną skręcili w prawo – w wąski, odrestaurowany zaułek gdzie pierwszym lokalem właśnie był punkt transakcyjny. Na szyldzie widniała duża litera „M”.
- To tutaj – oznajmił kierowca – poczekam tutaj.
- Masz jakiś numer konta – pierwszy raz zwrócił się do Alojzego Dionizego von Bielucha bezpośrednio – jakoś muszę przelać pieniądze
Uśmiechnął się.
- Mam. – Wyciągnął z kieszonki w samochodzie wizytówkę z danymi – tu znajdziesz wszystkie potrzebne ci informacje.
- Dzięki.
Dionizy uśmiechnął się teraz do niego, tylko jakoś krzywo.
Prozaik stał na środku chodnika mijany przez przypadkowych przechodniów. Starszych bądź młodszych, jedni zwrócili uwagę na stojącego na samym środku człowieka, inni mijali go podążając swoimi ścieżkami nie zwracając uwagi na jednego szarego przechodnia.
Czy na pewno szarego?
Prozaik stał na środku chodnika mijany przez przypadkowych przechodniów. Starszych bądź młodszych, jedni zwrócili uwagę na stojącego na samym środku człowieka, inni mijali go podążając swoimi ścieżkami nie interesując się szarym człowieczkiem, który unosił dłoń w celu zatrucia się po raz kolejny nikotyną. Gdy zakończył swój rytuał ruszył do drzwi z tekturką w dłoni.
Wnętrze lokalu odzwierciedlało ducha czasu – proste, ubogie w kolory. Równe bryły ubrane w jedną barwę oraz otoczenie kontrastujące. Na prawej ścianie znajdowała się informacja oraz biuro szybkich transakcji, po lewo od wejścia boksy dla osób zaznajamiających się z funkcjonowaniem instytucji. W rogu znajdował się także komputer służący pewno również do celów płatniczych.
- Chciałbym dokonać transferu pieniężnego – oznajmił sucho młodemu mężczyźnie w czarnych wąskich okularach.
Nie zareagował na prośbę pisarza.
Obcięty schludnie, z niewielką bródką, w różowej koszuli w prążki.
- Chciałbym dokonać transferu pieniężnego – podniósł głos nie doczekawszy się odpowiedzi od obsługi.
- Słucham? – wyrwany z pracy nad dokumentami spojrzał na klienta i kartkę w ręku – czym mogę służyć.
Wciął głęboki oddech.
- Chciałbym… – zirytowany powtórzył po raz trzeci - …dokonać transferu pieniężnego.
- Na jakie nazwisko – na to podał mu kartkę z danymi Alojzego.
- Doskonale – przeciągnął przyglądając się wizytówce – a pański numer klienta.
- 511… 051… 463 – powoli podyktował obsługującemu go człowiekowi
- … 463 – zawtórował członek punktu – jaką kwotę panie…
- Writer.
- Słucham?
- Tak proszę się do mnie zwracać – grzecznie nakazał – Panie Writer.
- Jaką więc kwotę chce pan przelać, Panie Writer?
- 1024.
- Doskonale – uśmiechnął się do niego mężczyzna w okularach – jeszcze tylko… – wyrwał nowo wydrukowany dokument i podał go do podpisania – autograf poproszę i gotowe.
Chwycił długopis po czym przeciągnął go po papierze tworząc mało czytelną parafę. Skierował oczy na pracownika, narzędzie wylądowało na blacie.
- Popatrzmy. – Przejrzał oczyma po kartce - … doskonale. – zatwierdził, i kiwnął na pożegnanie.
- Kopia? – zapytał sucho
- Racja, racja… gdzie ja mam głowę? – uderzył się  w czoło i podał identyczny kawałek papieru pisarzowi – oto i kopia.
Złożył powolnie kartkę dwa razy na pół i schował do wewnętrznej kieszeni kurtki. Spojrzał na pracownika zajętego na nowo stosami makulatury. Rozejrzał się po pomieszczeniu.
Pusto. W pomieszczeniu nie znajdował się ani jeden klient prócz niego. Dziwne.
Jednak był tam bankomat, to mu wystarczyło. Udał się zatem po gotówkę.
Po chwili gotowy był do podróży.
Obrócił się i stanowczym krokiem opuścił obszar zamknięty. Wypalił w drodze do samochodu jeszcze jednego papierosa. Ulica też wydała się jakaś wymarła. Minął tylko starszej daty kobietę w wy chodzonej kurtce, długiej ciemnej spódnicy i ciemno różowej czapce. Szła o lasce z siatką pełną zakupów. Nie śpieszyła się, w pewnym wieku staje się to trudnością. Zmierzała powolutku od strony głównej alei w głąb małych i coraz to rzadziej odnowionych kamienic.
- Nienawidzę takich miejsc, możemy już jechał?
- Ależ oczywiście – zwolnił hamulec i zawrócił na drogę – a co z rzeczami, które zostały w mieszkaniu?
- Wyśle mi je pan na ten adres – naznaczył na odwrocie wizytówki, jaką dostał kilka chwil temu adres zamieszkania.
- Dobrze, skoro tak.
- Tylko wdzięczny będę za pośpiech, gdyż zapomniałem swojego zeszytu, a w nim mam notatki dotyczące powstawania książki.
- W taki razie przesyłka jeszcze dzisiaj wyląduje na poczcie.
- Dziękuję. – mijał najnormalniejszych przechodniów, samochody większe, mniejsze, bardziej, mniej zniszczone użytkowaniem – jest to ważne dla mnie, aby mimo wszystko nie czytał pan zawartości.
Popatrzył się dziwnie na niego, ale zachowując zobojętnienie odparł:
- Oczywiście. To pańskie dzieło. Przeczytam je dopiero gdy zostanie opublikowane.
- Oczywiście. – dodał, wiedząc, że nie do końca tak to będzie wyglądać.
- Jakkolwiek by ona nie została podpisana – uśmiechnął się nie jednoznacznie. Pisarz jednakże wolał nie ciągnąć wątku.
Jechali w milczeniu do samego dworca.  Gdzie uściskiem dłoni pożegnali się, nie wspominając słowem o Weronice.
Siedział na nowo w zadymionym przedziale zniszczonego pociągu. Pisarz w ścisku i zaduchu wypacał się do nie przytomności. Kochał się jak pies z kotem z tłumami. Do tego zablokowane okno i dym od papierosów. Naprzeciw niemu siedziały trzy osoby. Matka, syn i dziad. Zarówno rodzic jak i mężczyzna trzymali w dłoniach papierosy zatruwając dymem dziecko. Oboje zniszczeni od nadmiernego palenia. Gruba brzydko umalowana kobieta zaciągała się wpatrując się w swoje odbicie w szybie i wyglądała jakby liczyła sobie zmarszczki, bądź pryszcze – trudno ocenić. Nierówno podmalowane oczy czarną kredką i czerwone, popękane usta.
Pisarzyna zastanawiał jak można się z czymś takim… Nie, nie miał ochoty na rozmyślania tego kalibry, a co dopiero spłodzić potomstwo.
Straszne, skrzywił się po dłuższe obserwacji. Jednak dziecko nie było aż tak szkaradne, widocznie musiało wdać się w ojca.
Dziadek też nie było obrzydliwy, nie wliczając wielkiej czerwonej krosty nad okiem.
Autora słów zawsze przerażały takie detale, bo znając siebie nie wytrzymałby z wystającym kikutem, a przypadkowe zerwanie mogłoby skutkować nie najmilej dla jego osoby.
Miał mnóstwo zmarszczek i znamion jednak znaczenie tego dodawało mu charakteru niż obrzydzało, w porównaniu do synowej.
W lustrze po drugiej stronie przedziału widział sąsiadów z kanapy. Siedziała obok niego para staruszków nie wyróżniających się specjalnie, nie palili jednak ani razu od kiedy pociąg ruszył, trapił go powód jazdy w pomieszczeniu tak zadymionym z braku głębszego powodu.
A może właśnie mieli powód…
- Przepraszam – odważył się na rozmowę.
Wszyscy członkowie podróży spojrzeli się na niego.
- Czemu państwo jadą w przedziale dla palących nie paląc? – skierował się bezpośrednio wychylając się by obejmować wzrokiem obojga sąsiadów
- To proste – uśmiechnął się mężczyzna – lubimy się biernie zaciągać.
Odpowiedź była naprawdę zaskakująca, bowiem nigdy nie spotkał osób zaciągających się jedynie w sposób bierny. Kobieta widząc twarz chłopaka dodała.
- On żartował – skazała kciukiem na męża – po prostu skończyły nam się fajki – po czym oboje zarechotali.
Pisarz też się uśmiechnął i wrócił do pozycji z przed rozmowy.
Rozwikłał drobną zagadkę zwykłym pytaniem. Czuł się z tym lepiej.
Do stacji końcowej wpatrywał się w mijaną przestrzeń.
Dom. Drzewo. Krzak. Krzak. Dok. Drzewo. Ulica.
Jednak wszystko razem tworzyło obrazy podmiejskie, a czasami wręcz bezludne. Pokryte warstwą śniegu pola, a na około nich drzewa tak samo białe. Porównywał pejzaże zimowe do tych, jakie mijał latem, bądź jesienią przemierzając te trasę.
Nie raz używał kolei, i nie raz przemierzał regiony, we wszystkich kierunkach. To było jego zajęcie – poznawanie. Poznawanie i zapisywanie. Zapisywanie prawdy przetworzonej na fikcje. Uwielbiał to. Był Pisarzem. Nie zwykłym pisarzem, który piszę dla pieniędzy, mimo iż robił to właśnie dla dobra materialnego, jednak czynił to głównie dla pasji. Zaspokojenia się wewnętrznie. Wypowiedzenia się w wielu sprawach, jakich bez pisania dyskusja stanowiłaby duży problem.
Mijał nieodśnieżone samochody, śliskie ulice, białe podwórza z drzewami. Dzieci bawiące się bezbarwnymi soplami. Zima! W listopadzie….
- Dworzec zwierzchni Stolicy – odezwał się głos z sufitu.
Koniec – pomyślał sobie – nareszcie – dodał wstając i sięgając po ciężką kurtkę pozostawianą na półce ponad głowami.
Po opuszczeniu pociągu nie wiedział co ze sobą zrobić. Miał kilka pomysłów jednak nie miał pojęcia, który okaże się najbardziej owocny. W ścianie budynku znajdowało się okienko. Podszedł do niego i zakupił średnich rozmiarów notesik i długopis.
Miał plan. Nie sprecyzowany i mało oczywisty, jednak zamierzał go dopełnić…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz