czwartek, 29 listopada 2012

Dzień dwudziesty dziewiąty - brak weny przedostatniego dnia nie wróży najlepiej zakończeniu - na jutro ciężki kawałek chleba - 3k słów w jeden wieczór 47 085


Miejskie podziemia to sieć tuneli znajdujących się na różnej wysokości poniżej poziomu miasta, połączonych ze sobą dziesiątkami stacji kolei złączonych w sieć transportu, w pewnym sensie stwierdzenie o podziemnym miejcie słusznym okazywało się z wyjątkiem mieszkań tutaj mieszkali bezdomni, więc to do nich należał owe miejsce jednak za dnia korzystali z niego ludzie żyjący w sposób przyjęty za normalny, lokatorzy kryli się w mrokach tuneli oczekując zamknięcia obszaru na noc, wtedy wychodzili i zaczynali własne żywot pozbawiony wygód i czystości, jednak cieszyli się, że mają co zjeść, przy czym się ogrzać, szczęśliwi byli, że mają czas dla siebie samych, dla bliskich oraz na zwykłą rozmowę z bliskimi im osobnikami.
Dla postronnych wyglądało to surrealistycznie jednak oni nie zostali zmuszeni do przeniesienia się w ciemność i życia jak wyrzutem, a przynajmniej w większości, na pewno znalazł się między nimi ktoś komu się nie poszczęściło, kto uciekał przed kimś i tam właśnie znaleźć mógł najlepszą kryjówkę. Kto szukałby między tysiącami zarośniętych, niedokładnie umytych z różnymi chorobami włóczęgów byłego biznesmena, bądź nauczyciela na Uniwersytecie Generalnym, jeżeli pragnąłbyś zniknąć ze świata tam znalazłbyś dokonały kamuflaż, nie zawsze jednak bezpieczny…
*
Płacił właśnie za ogromnego zawijanego w cienkie ciasto z ostrym sosem i baraniną kebab za jedną piątą pozostałej mu gotówki po zakupie wciąż sprawiających mu radość butów. Posiadywał sobie przy okrągłym niewielkim stoliczku z ciepłym, smacznym posiłkiem w dłoni. Uwielbiał takie szybkie jedzenie, spoglądał na nie napoczęte jeszcze ciasto, a w ustach robiło mu się wilgotno, a brzuch zaciskał się przez dobiegający go po przez nozdrza zapach.
Spojrzał na tłum uciekający mu z przed oczy zza szyby lokalu. Cieszył się teraz chwilą, już tutaj z trudnością komukolwiek udałoby się go zlokalizować pośród dziesiątków pawilonów z tanią odzieżą, z elektroniką, ulicznych restauracji, przydrożnych barów oraz straganów z prasą poranną oraz drobiazgami takimi jak kolorowe czasopisma, bilety komunikacyjne oraz inne przydatne w biegu artykuły.
Znajdował się już po drugim końcu miasta w tunelach pod najstarszą z dzielnic, owe korytarze także nie należały do jedynych z najnowszych i najbardziej zadbanych, dochodziło tu do większej ilości kradzieży, napadów oraz przypadkowych wypadków niż w innych obszarach masowego zaludnienia.
Spoglądał na młodszych, starszych, ładniejszych i brzydszych osobników przeciwnej jemu płci zajadając się w spokoju i z ochotą zagranicznemu wynalazku zawiniętym szczelnie w cienkie ciasto. Delektował się powolnie jakby nie miał nic w ustach od dawna, i w nie wiele różniło się to od rzeczywistości bowiem od kiedy został przywieziony do kliniki pokarm podawano mu po przez kroplówkę, wszystkie wartości odżywcze potrzebne do przeżycia jego z wegetowanego organizmu. Wychudł to zauważył już w pierwszej chwili jednak wcześniej był bardziej przejęty aktualną sytuacją niż ubytkiem na wadze.
Znajdował się już blisko celu, jednak oczekiwał odpowiedniego momentu by  zniknąć, nie mógł po prostu wsiąść do pociągu i opuścić miasta, mimo iż wydawało się to z pozoru łatwym do osiągnięcia. Dla osoby nieznającej polityki miejskiego życia tak mogło się wydawać, jednak rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Gangi uliczne, wielkie korporacje, służby militarne kontrolowały i rejestrowały ruchy każdego członka regionu, potajemnie oczywiście, dlatego aby uzyskać po cichu opuścić obszar Kapitolu musiał postarać się nieco bardziej, bowiem nie podążał by ktokolwiek podążył jego tropem. Wolał zniknąć bez śladu. Niech dziwne zachowanie w sklepie obuwniczym pozostanie jedyną szramą w jego pogoni za wolnością.
*
Po długim, sycącym posiłku postanowił wziąć się za składowe planu.
Potrzebne było mu udanie się do miejsc gdzie wielu już zapomniało o jego istnieniu, a ci którzy wciąż pamiętali starali się zapomnieć. Niezbędnie musiał udać się zarówno do obszarów zakazanych, gdzie żyją odstępcy, oraz do punktów dla szaraków zwyczajnych.
- Koniec opierdalania się – powiedział do siebie wkładając dwunastego z paczki papierosa do ust – Czas się robotą zająć – skorzystał z ogniotwórczego instrumentu – i zwiewać nim zaczną obławy za mną puszczać.
Ruszył wzdłuż korytarza przepełnionego identycznymi postaciami.
- I ogoliłbym te brodę bo wyglądam jak pół dupy zza krzaka – skomentował zauważając w kałuży swoje odbicie – tyle, że krzaka nawet nie mamy.
*
Wybiło południe na sąsiadującej, wysokiej wierzy zegarowej znajdującej się kilka ulic dalej na południe. Pisarz pociągał kolejnego papierosa, musiał w końcu zrekompensować sobie brak nikotyny przez ostatnie tygodnie, stał naprzeciw wielkiego budynku wznoszącego się na pięć pięter z masywnymi kredowymi kolumnami, na szczycie widniał portyk z napisami w języku umarłym, jakiego przeczytać nie potrafił. Proste, nieokrągłe wzniesienia skrywały przed zimowym słońcem równie wielkie drzwi do środka, w owych ogromnych, ciemno drewnianych wrotach znajdowały się kolejne znacznie mniejsze, na wysokość półtora człowieka i o takiej też szerokości, wyglądały jak wycięte z całości i wstawione w zawiasy oraz okute żelazem.
Przez te zakute w metal wejście wkroczył do wysokiej, przestrzennej sali z wybielonymi ścianami o wiszących sztandarach na balkonach po lewo i prawo. Wszędzie chodzili ludzie elegancko ubrani. Zajęci byli swoimi sprawami, kobiety za biurkami przeglądały dokumenty, stawiały pieczątki, podpisywały, przepisywały dane z jednego do drugiego arkusza, pisały na komputerach, mężczyźni dodawali im pracy, witali się z gośćmi, reprezentowali markę na zewnątrz.
Na środku parterowego holu znajdowała się obszerna lada z tym samym niecodziennym znakiem co na flagach wiszących na ścianach. Całe otoczenie otumaniało przepychem oraz patosem. Wszystko było wyszukane, drogie i dopasowane, a jakiś nieogolony obwieś śmiał zakłócać pożądany kanon.
Jednakże nie zwrócił na niego uwagi ani jeden pracownik. Wszyscy pogrążeni w swoich działaniach mijali ubranego niechlujnie pisarza.
Podszedł do recepcji, przy której siedziała młoda blondynka z drobnymi, długimi dłońmi o pomalowanych bezbarwnie zadbanych paznokciach. Na serdecznym palcu prawej ręki widniał złoty pierścionek z niewielkim rubinem u zwieńczenia. Długich włosach blond kobieta pochłonięta obowiązkami nie zauważyła nadejścia prozaika.
Sam uświadomił ją o swej obecności.
Zastukał palcami o blat wytrącając ją z wertowania i podpisywania dokumentów.
- Przepraszam najmocniej – popatrzyła z przerażeniem na niego – Dzień dobry. W czym mogłabym pomóc.
Kurtuazja zaniechana być nie może.
- Przyszedłem w sprawie skrytki.
- Skrytki… – przyjrzała się mu dokładniej po czym kontynuowała - … proszę chwilę zaczekać, za chwilę podejdzie człowiek odpowiedzialny za ten dział naszej rozległej działalności.
- Poczekam zatem – wskazał palcem skórzaną ciemnobrązową kanapę – tam.
Białe ściany wyłożone zostały identycznymi flagami oraz wielkoformatowymi portretami poniżej, pod którymi stały kanapy takie jak ta, na jakiej właśnie zasiadał ukierunkowując  oczy na twarz jednego z dawnych prezesów. Miał kiedyś przyjemność spotkania go przypadkiem kiedy wchodził do budynku, a przewodniczący wychodził klnąc przez telefon ja swojego niekompetentnego podwykonawcę tracącego w tamtym momencie posadę.
- Dzień dobry, pan w sprawie depozytu? – wyciągnął w kierunku niego dłoń niski brunet z wąsami w granatowym garniturze oraz krawatem na białej koszuli  zapiętej po samą szyję.
- Witam – odpowiedział wraz z gestem – tak to ja.
- Zapraszam zatem szanownego pana za mną – wskazał rękę na windę na samym końcu korytarza.
*
- Zanim wsiądziemy do windy chciałbym, aby przeszedł pan etap weryfikacji. Pozwoli nam to dopasować osobę do depozytu dzięki czemu będziemy wiedzieć gdzie jedziemy – uśmiechnął się wskazując nowoczesny czytnik linii papilarnych znajdujący się na cokole z lewej strony od dźwigu.
Pisarz wyciągnął śmiało dłoń, spojrzał na wewnętrzną jej część i położył we wskazany przez przewodnika sposób.
Jasne białe światło uderzyło go po oczach zamieniając się w wąski strumień skanujący jego linie życia, jasność przecięła trzykrotnie długość jego śródręcza po czym zmieniło swoją barwę na jasno zieloną i otworzyły się wrota windy.
- Doskonale! – entuzjastycznie powiedział członek załogi wchodząc pierwszy do środka.
- Zatem gdzie teraz.
- Na.. – spojrzał się na spis poziomów znajdujący się wewnątrz nad drzwiami - … siódme piętro.
- Jest tutaj siedem pięter? – zdziwił się widząc o dwa mniej z przed budynku.
- A kto powiedział, że jedziemy na górę – spojrzał się odpowiadając nie jasno.
Metalowe wrota zatrzasnęły się i ruszyli.
*
- Jak się do pana zwracać? – zadał pytanie nie odwracając na niego wzroku
- Writer.
- Słucham?
- Writer, to odpowiedź na pytanie.
- Jest pan pisarzem?
Po chwili namysłu:
- Można tak powiedzieć –zbył zapytanie.
- Czy tu można palić? – przyszła kolej na jedno z ważniejszych pytań dla Pisarza.
- Mi nie wolno, ale panu owszem.
- Palisz?
- Palę – zeszli z oficjalnego szyku zdań.
Wyciągnął jednego dla siebie i drugiego dla człowieka po jego lewej.
Tamten chwycił i wsadził między zęby szukając ognia po kieszeniach. Pisarz uprzedził go i jako pierwszemu zapalił, po czym sam zaciągnął się kolejną porcją palonego tytoniu.
- Zatem, Writerze, piętro siódme.. – kontynuował dialog skupiając się na czerpaniu  radości  z papierosa - … co tam trzymacie, tajne akta, może informacje dotyczące następnej książki, która wywoła rewolucję, albo może coś jeszcze bardziej abstrakcyjnego?
- Nic takiego – zbił z tematu
- Nic co znajduje się na tamtym poziomie nie jest „niczym takim” –zademonstrował doinformowanie – pracuję tu wystarczająco długo by wiedzieć to i tamto.
Winda zatrzymała się, po czym drzwi otworzyły się, przed nimi rozświecała się właśnie przestrzenna hala z wieloma regałami, w których znajdowały się jednakowych rozmiarów kasetki z numerami na każdej.
Wysiedli, między nimi, a depozytem znajdowała się jeszcze jedna przeszkoda mająca na celu zabezpieczać przed niepożądanymi gośćmi.
- Oto kolejny etap weryfikacji pańskiej tożsamości – wrócił do oficjalnego szyku wyrzucając na podłogę niedopałek i przydeptując go butem.
Otoczenie ze szkła pancernego sprawiało dziwne wrażenie, dla pisarza sprawiając, że czuł się mało komfortowo, jednak przy drzwiach z tego samego materiału znajdowała się niewielka półkolista kamera, przy której znajdował się ekran ciekłokrystaliczny aktualnie z logiem instytucji. Przewodnik zachęcił go uśmiechem do podejścia i przyjrzenia się obiektowi.
Pisarzyna zrobił co należało. Stanął naprzeciw nakierował otwarte oko na kamerę z wbudowanym projektorem i wpatrywał się dopóki niewielkie, czerwone światełko nie przestało się błyszczeć. Po tej akcji na monitorze pojawiło się jego zdjęcie, a zamek w pancernych drzwiach otworzył się umożliwiając im dalszą penetrację poziomu.
*
- Tutaj zostajesz sam, Pisarzu – powiedział pokazując mu pokój ogrodzony ze trzech stron ścianami oraz wysuwanymi drzwiami przy których teraz stali – oto pomieszczenie gdzie możesz w ciszy i spokoju zrobić co chcesz ze swoim rzeczami. W razie jakichkolwiek problemów w środku znajduje się konsola, przez którą wezwać możesz mnie.
- Dzięki. Tam też mogę palić?
- Tak – uśmiechnął się zatrzymując na chwilę krok. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz