Miejskie
podziemia to sieć tuneli znajdujących się na różnej wysokości poniżej poziomu
miasta, połączonych ze sobą dziesiątkami stacji kolei złączonych w sieć transportu,
w pewnym sensie stwierdzenie o podziemnym miejcie słusznym okazywało się z
wyjątkiem mieszkań tutaj mieszkali bezdomni, więc to do nich należał owe
miejsce jednak za dnia korzystali z niego ludzie żyjący w sposób przyjęty za
normalny, lokatorzy kryli się w mrokach tuneli oczekując zamknięcia obszaru na
noc, wtedy wychodzili i zaczynali własne żywot pozbawiony wygód i czystości,
jednak cieszyli się, że mają co zjeść, przy czym się ogrzać, szczęśliwi byli,
że mają czas dla siebie samych, dla bliskich oraz na zwykłą rozmowę z bliskimi
im osobnikami.
Dla postronnych
wyglądało to surrealistycznie jednak oni nie zostali zmuszeni do przeniesienia
się w ciemność i życia jak wyrzutem, a przynajmniej w większości, na pewno znalazł
się między nimi ktoś komu się nie poszczęściło, kto uciekał przed kimś i tam
właśnie znaleźć mógł najlepszą kryjówkę. Kto szukałby między tysiącami
zarośniętych, niedokładnie umytych z różnymi chorobami włóczęgów byłego
biznesmena, bądź nauczyciela na Uniwersytecie Generalnym, jeżeli pragnąłbyś
zniknąć ze świata tam znalazłbyś dokonały kamuflaż, nie zawsze jednak
bezpieczny…
*
Płacił
właśnie za ogromnego zawijanego w cienkie ciasto z ostrym sosem i baraniną kebab
za jedną piątą pozostałej mu gotówki po zakupie wciąż sprawiających mu radość
butów. Posiadywał sobie przy okrągłym niewielkim stoliczku z ciepłym, smacznym
posiłkiem w dłoni. Uwielbiał takie szybkie jedzenie, spoglądał na nie napoczęte
jeszcze ciasto, a w ustach robiło mu się wilgotno, a brzuch zaciskał się przez
dobiegający go po przez nozdrza zapach.
Spojrzał na
tłum uciekający mu z przed oczy zza szyby lokalu. Cieszył się teraz chwilą, już
tutaj z trudnością komukolwiek udałoby się go zlokalizować pośród dziesiątków
pawilonów z tanią odzieżą, z elektroniką, ulicznych restauracji, przydrożnych
barów oraz straganów z prasą poranną oraz drobiazgami takimi jak kolorowe
czasopisma, bilety komunikacyjne oraz inne przydatne w biegu artykuły.
Znajdował
się już po drugim końcu miasta w tunelach pod najstarszą z dzielnic, owe korytarze
także nie należały do jedynych z najnowszych i najbardziej zadbanych,
dochodziło tu do większej ilości kradzieży, napadów oraz przypadkowych wypadków
niż w innych obszarach masowego zaludnienia.
Spoglądał na
młodszych, starszych, ładniejszych i brzydszych osobników przeciwnej jemu płci
zajadając się w spokoju i z ochotą zagranicznemu wynalazku zawiniętym szczelnie
w cienkie ciasto. Delektował się powolnie jakby nie miał nic w ustach od dawna,
i w nie wiele różniło się to od rzeczywistości bowiem od kiedy został
przywieziony do kliniki pokarm podawano mu po przez kroplówkę, wszystkie
wartości odżywcze potrzebne do przeżycia jego z wegetowanego organizmu. Wychudł
to zauważył już w pierwszej chwili jednak wcześniej był bardziej przejęty
aktualną sytuacją niż ubytkiem na wadze.
Znajdował
się już blisko celu, jednak oczekiwał odpowiedniego momentu by zniknąć, nie mógł po prostu wsiąść do pociągu
i opuścić miasta, mimo iż wydawało się to z pozoru łatwym do osiągnięcia. Dla
osoby nieznającej polityki miejskiego życia tak mogło się wydawać, jednak
rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Gangi uliczne, wielkie korporacje,
służby militarne kontrolowały i rejestrowały ruchy każdego członka regionu,
potajemnie oczywiście, dlatego aby uzyskać po cichu opuścić obszar Kapitolu musiał
postarać się nieco bardziej, bowiem nie podążał by ktokolwiek podążył jego tropem.
Wolał zniknąć bez śladu. Niech dziwne zachowanie w sklepie obuwniczym pozostanie
jedyną szramą w jego pogoni za wolnością.
*
Po długim,
sycącym posiłku postanowił wziąć się za składowe planu.
Potrzebne
było mu udanie się do miejsc gdzie wielu już zapomniało o jego istnieniu, a ci
którzy wciąż pamiętali starali się zapomnieć. Niezbędnie musiał udać się
zarówno do obszarów zakazanych, gdzie żyją odstępcy, oraz do punktów dla
szaraków zwyczajnych.
- Koniec
opierdalania się – powiedział do siebie wkładając dwunastego z paczki papierosa
do ust – Czas się robotą zająć – skorzystał z ogniotwórczego instrumentu – i zwiewać
nim zaczną obławy za mną puszczać.
Ruszył
wzdłuż korytarza przepełnionego identycznymi postaciami.
- I
ogoliłbym te brodę bo wyglądam jak pół dupy zza krzaka – skomentował zauważając
w kałuży swoje odbicie – tyle, że krzaka nawet nie mamy.
*
Wybiło
południe na sąsiadującej, wysokiej wierzy zegarowej znajdującej się kilka ulic
dalej na południe. Pisarz pociągał kolejnego papierosa, musiał w końcu
zrekompensować sobie brak nikotyny przez ostatnie tygodnie, stał naprzeciw wielkiego
budynku wznoszącego się na pięć pięter z masywnymi kredowymi kolumnami, na
szczycie widniał portyk z napisami w języku umarłym, jakiego przeczytać nie
potrafił. Proste, nieokrągłe wzniesienia skrywały przed zimowym słońcem równie
wielkie drzwi do środka, w owych ogromnych, ciemno drewnianych wrotach
znajdowały się kolejne znacznie mniejsze, na wysokość półtora człowieka i o
takiej też szerokości, wyglądały jak wycięte z całości i wstawione w zawiasy
oraz okute żelazem.
Przez te
zakute w metal wejście wkroczył do wysokiej, przestrzennej sali z wybielonymi
ścianami o wiszących sztandarach na balkonach po lewo i prawo. Wszędzie
chodzili ludzie elegancko ubrani. Zajęci byli swoimi sprawami, kobiety za
biurkami przeglądały dokumenty, stawiały pieczątki, podpisywały, przepisywały
dane z jednego do drugiego arkusza, pisały na komputerach, mężczyźni dodawali
im pracy, witali się z gośćmi, reprezentowali markę na zewnątrz.
Na środku
parterowego holu znajdowała się obszerna lada z tym samym niecodziennym znakiem
co na flagach wiszących na ścianach. Całe otoczenie otumaniało przepychem oraz
patosem. Wszystko było wyszukane, drogie i dopasowane, a jakiś nieogolony
obwieś śmiał zakłócać pożądany kanon.
Jednakże nie
zwrócił na niego uwagi ani jeden pracownik. Wszyscy pogrążeni w swoich
działaniach mijali ubranego niechlujnie pisarza.
Podszedł do recepcji,
przy której siedziała młoda blondynka z drobnymi, długimi dłońmi o pomalowanych
bezbarwnie zadbanych paznokciach. Na serdecznym palcu prawej ręki widniał złoty
pierścionek z niewielkim rubinem u zwieńczenia. Długich włosach blond kobieta
pochłonięta obowiązkami nie zauważyła nadejścia prozaika.
Sam
uświadomił ją o swej obecności.
Zastukał
palcami o blat wytrącając ją z wertowania i podpisywania dokumentów.
-
Przepraszam najmocniej – popatrzyła z przerażeniem na niego – Dzień dobry. W
czym mogłabym pomóc.
Kurtuazja
zaniechana być nie może.
- Przyszedłem
w sprawie skrytki.
- Skrytki… –
przyjrzała się mu dokładniej po czym kontynuowała - … proszę chwilę zaczekać,
za chwilę podejdzie człowiek odpowiedzialny za ten dział naszej rozległej
działalności.
- Poczekam
zatem – wskazał palcem skórzaną ciemnobrązową kanapę – tam.
Białe ściany
wyłożone zostały identycznymi flagami oraz wielkoformatowymi portretami poniżej,
pod którymi stały kanapy takie jak ta, na jakiej właśnie zasiadał ukierunkowując
oczy na twarz jednego z dawnych prezesów.
Miał kiedyś przyjemność spotkania go przypadkiem kiedy wchodził do budynku, a przewodniczący
wychodził klnąc przez telefon ja swojego niekompetentnego podwykonawcę
tracącego w tamtym momencie posadę.
- Dzień
dobry, pan w sprawie depozytu? – wyciągnął w kierunku niego dłoń niski brunet z
wąsami w granatowym garniturze oraz krawatem na białej koszuli zapiętej po samą szyję.
- Witam –
odpowiedział wraz z gestem – tak to ja.
- Zapraszam
zatem szanownego pana za mną – wskazał rękę na windę na samym końcu korytarza.
*
- Zanim
wsiądziemy do windy chciałbym, aby przeszedł pan etap weryfikacji. Pozwoli nam
to dopasować osobę do depozytu dzięki czemu będziemy wiedzieć gdzie jedziemy –
uśmiechnął się wskazując nowoczesny czytnik linii papilarnych znajdujący się na
cokole z lewej strony od dźwigu.
Pisarz
wyciągnął śmiało dłoń, spojrzał na wewnętrzną jej część i położył we wskazany
przez przewodnika sposób.
Jasne białe
światło uderzyło go po oczach zamieniając się w wąski strumień skanujący jego
linie życia, jasność przecięła trzykrotnie długość jego śródręcza po czym
zmieniło swoją barwę na jasno zieloną i otworzyły się wrota windy.
- Doskonale!
– entuzjastycznie powiedział członek załogi wchodząc pierwszy do środka.
- Zatem
gdzie teraz.
- Na.. –
spojrzał się na spis poziomów znajdujący się wewnątrz nad drzwiami - … siódme
piętro.
- Jest tutaj
siedem pięter? – zdziwił się widząc o dwa mniej z przed budynku.
- A kto powiedział,
że jedziemy na górę – spojrzał się odpowiadając nie jasno.
Metalowe wrota
zatrzasnęły się i ruszyli.
*
- Jak się do
pana zwracać? – zadał pytanie nie odwracając na niego wzroku
- Writer.
- Słucham?
- Writer, to
odpowiedź na pytanie.
- Jest pan
pisarzem?
Po chwili
namysłu:
- Można tak
powiedzieć –zbył zapytanie.
- Czy tu
można palić? – przyszła kolej na jedno z ważniejszych pytań dla Pisarza.
- Mi nie
wolno, ale panu owszem.
- Palisz?
- Palę –
zeszli z oficjalnego szyku zdań.
Wyciągnął
jednego dla siebie i drugiego dla człowieka po jego lewej.
Tamten
chwycił i wsadził między zęby szukając ognia po kieszeniach. Pisarz uprzedził
go i jako pierwszemu zapalił, po czym sam zaciągnął się kolejną porcją palonego
tytoniu.
- Zatem,
Writerze, piętro siódme.. – kontynuował dialog skupiając się na czerpaniu radości z papierosa - … co tam trzymacie, tajne akta,
może informacje dotyczące następnej książki, która wywoła rewolucję, albo może
coś jeszcze bardziej abstrakcyjnego?
- Nic
takiego – zbił z tematu
- Nic co
znajduje się na tamtym poziomie nie jest „niczym takim” –zademonstrował
doinformowanie – pracuję tu wystarczająco długo by wiedzieć to i tamto.
Winda
zatrzymała się, po czym drzwi otworzyły się, przed nimi rozświecała się właśnie
przestrzenna hala z wieloma regałami, w których znajdowały się jednakowych
rozmiarów kasetki z numerami na każdej.
Wysiedli,
między nimi, a depozytem znajdowała się jeszcze jedna przeszkoda mająca na celu
zabezpieczać przed niepożądanymi gośćmi.
- Oto
kolejny etap weryfikacji pańskiej tożsamości – wrócił do oficjalnego szyku wyrzucając
na podłogę niedopałek i przydeptując go butem.
Otoczenie ze
szkła pancernego sprawiało dziwne wrażenie, dla pisarza sprawiając, że czuł się
mało komfortowo, jednak przy drzwiach z tego samego materiału znajdowała się
niewielka półkolista kamera, przy której znajdował się ekran ciekłokrystaliczny
aktualnie z logiem instytucji. Przewodnik zachęcił go uśmiechem do podejścia i
przyjrzenia się obiektowi.
Pisarzyna
zrobił co należało. Stanął naprzeciw nakierował otwarte oko na kamerę z
wbudowanym projektorem i wpatrywał się dopóki niewielkie, czerwone światełko nie
przestało się błyszczeć. Po tej akcji na monitorze pojawiło się jego zdjęcie, a
zamek w pancernych drzwiach otworzył się umożliwiając im dalszą penetrację
poziomu.
*
- Tutaj
zostajesz sam, Pisarzu – powiedział pokazując mu pokój ogrodzony ze trzech stron
ścianami oraz wysuwanymi drzwiami przy których teraz stali – oto pomieszczenie
gdzie możesz w ciszy i spokoju zrobić co chcesz ze swoim rzeczami. W razie
jakichkolwiek problemów w środku znajduje się konsola, przez którą wezwać możesz
mnie.
- Dzięki. Tam
też mogę palić?
- Tak –
uśmiechnął się zatrzymując na chwilę krok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz