wtorek, 27 listopada 2012

Dzień dwudziesty siódmy - trzy dni do końca... - a przed nami jeszcze powyżej 6k słów - damy radę! - 43 384


Ocucony został delikatnym dotykiem młodej, jasnowłosej pielęgniarki. Ocierała mu twarz ścierką nasączoną gąbką.
Otworzył ospałe oczy, ku zdziwieniu znajdował się w szpitalu, tym samym,  w którym leżał podczas ostatniej pobudki. Spostrzegł krzątającą się na około niego pomoc szpitalną, chciał zapytać ją najwyraźniej o coś, lecz przez nie napojone gardło z trudem wydobył się dźwięk.
- Siostro, – wychrypiał - … wody.
Ona nienerwowo, lecz pośpiesznie opuściła pokój zostawiając misę oraz zanurzoną w niej niedużą ścierkę. Pisarz doszedł do wniosku, że musiało minąć sporo czasu od kiedy tu przyjechał, że tak trudno jest mu mówić, i wciąż zastanawiało go ostatnie spotkanie z mężczyzną w czerni.
Kobieta przyszła z powrotem wraz z dużą szklanką do połowy napełnioną wodą bez gazu.
- Proszę – podała nie wypuszczając z dłoni naczynia – powoli – poinstruowała oprzytomniałego  i spokojnie przechylała kubek wraz z tempem jego opróżniania.
Pacjentowi po obu stronach pociekły po dwie krople przecinając nieogoloną twarz.
Głęboko odetchnął gdy napój się skończył. Pragnął jeszcze jednak pomocy mu odmówiono, a o ruszaniu się średnio myślał przykuty do łóżka bezsilnością mięśni nie używanych od pewnego czasu.
- Który dzisiaj mamy? – złapał za umykającą przed nim ręką.
Kobieta miała zimną, delikatną, wybieloną skórę. Drobne dłonie z pomalowanymi taktownie długimi paznokciami połyskującym, czerwonym lakierem.
Spojrzała przestraszona, i wysokim, kobiecym głosem odpowiedziała:
- Wtorek dwudziestego siódmego listopada.
- Dziękuję. Chciałbym się wypisać.
- To nie możliwe – nie zwracając na dalsze uwagi pacjenta opuściła pojedynczą salę pozostawiając go sam na sam z własną osobą uwięzioną w bezwładnym ciele.
*
Nie był pewien co się dzieję, czemu tutaj jest, i co ma się stać.
Pewnym stawało się iż najprawdopodobniej za kilka dni, a dokładniej za trzy przyjdą po niego i zażądają skończonej powieści, która leżała teraz w jego mieszkaniu o ile nie została skonfiskowana przez kuriera, jako że nie potwierdził on odbioru podpisem.
Rozmyślał nad wieloma opcjami dotyczącymi przyszłości, nieodległej przyszłości.
Bał się.
Wydawało mu się, iż jedynym rozsądnym wyjściem była ucieczka.
Ukrycie się z dala od wszystkich.
Wiedział gdzie chciał się udać.
I wiedział także co ma dalej nastąpić.
Jednakże, na przeszkodzie stało mu jedno.
Łóżko.
*
- Dasz radę – sam przekonywał siebie starając się przesunąć obolałe nogi poza obszar leżyska. Opuścił je na podłogę. Ubrany w szpitalne odzienie wyglądał komicznie. Jasnoniebieska tunika zasłaniająca ledwo pośladki.
Stanął ostrożnie na podłodze obiema nogami podpierając się o szafkę postawioną przy szpitalnej pryczy.
- Doskonale – pochwalił własne postępy – a teraz spokojnie i bez gwałtownych ruchów przed siebie…
Na głos deklarował swoje postanowienia.
Nie opierając się o nic stacjonował na giętkich nogach, przesunął nie odrywając stopy od podłoża się o krok do przodu, druga nogą to samo.
- Nie jest tak źle.
Starał się teraz podnieść nieco poprzeczkę i przemieścić się uginając kolana. Poniósł prawą kończynę, zgiął i postawił.
Runął na ziemię z całym sprzętem medycznym, który do niego podpięty został. Kroplówka na kółkach zaturkotała o białe kafelki podłogi szpitalnej. Miernik pracy serca z hukiem wylądował na podłodze, wydając równy dźwięk bo przypięte do niego przyssawki mierzące funkcjonalność centrum krwioobiegu. Od razu zbiegła się służba medyczna by obejrzeć nagie pośladki rozkraczonego mężczyzny próbującego wstać z miejsca.
- Ale i tak nie najgorzej jak na pierwszy raz – wytłumaczył się z twarzą na zimnej podłodze.
- Co pan robi! – lekarz dyżurny rzucił się na niego podnosząc go ostrożnie pod pachami – musi się pan oszczędzać.
Kiedy już został położony z powrotem,  a wszyscy poza doktorem opuścili pomieszczenie rozmowa zaczęła się na nowo.
- Czemu leżę tutaj prawie, że dwa tygodnie i ledwo co się ruszam.
- Wciąż staramy się to ustalić… - z trudem wypowiedział te słowa medyk - … trafił pan do nas nieprzytomny w karetce i od tego czasu nie dało nawiązać się, żadnego kontaktu.
- Nie możliwe! – nie wierzył mu – a co z wczorajszą wizytą?
- Jaką wizytą? Nikogo nie było.
- Ależ oczywiście, wiem z kim rozmawiałem, wczoraj dwudziestego siódmego! Skąd wiedziałbym o tym?
- Poczekaj chwilę. – powiedział pokazując palcem i wychodząc.
Znów został sam.
Lecz nie na długo. Po kilku minutach wymierzonych na wiszącym zegarze na przeciwległej ścianie. Lekarz wpatrywał się na kartę wizytatorów przewracając strony w poszukiwaniu nazwiska pacjenta by określić czy rzeczywiście znalazł się ktoś odwiedzjący go dnia uprzedniego, kiedy to ponoć nie wykazywał aktywnego stosunku do życia.
- Popatrzmy… – wertował kolejne karty z odręcznie wypełnionymi rejestrami – nie ma tutaj niczego, musiałeś sobie to uroić podczas śpiączki
- Nie! On był prawdziwy, tak jak pan i ja tutaj…
- A może wcale nie jestem prawdziwy, tak jak i cała ta sytuacja?  - przed nim stał teraz człowiek o ciemnych włosach przystrzyżonych niedaleko do skóry w stroju lekarski. Trzymał te same papiery, jednak wyglądał dokładnie jak postać nawiedzająca go dnia poprzedniego.
Może śpi?
Może wciąż wegetuje na szpitalnym łóżku?
- Nie! – otrząsnął się, a naprzeciw niego znajdował się na nowo krótko obcięty blondyn – wiem co widziałem, i  wiem co teraz widzę! Nie róbcie sobie ze mnie wariata - … którym zaczynam przez was być, pomyślał nie kończąc zdenerwowany.
-Skoro tak pan twierdzi… proszę się uspokoić, potrzebuje pan odpoczynku nim zregenerują się mięśnie. Nie wiadomo czemu w tak krótkim czasie tkanka mięśniowa pozanikała i nie masz możliwości ruchu – tłumaczył jak najlepiej potrafił dla nieznającego się na medycynie człowieka
- Nie mamy czasu na takie zabiegi, do wieczora muszę wyjechać i zrobię to z waszą lub bez waszej pomocy – pogroził obojętnie – masz fajka? Muszę zapalić, wieli nie czułem nikotyny w sobie.
- Nie.
Krótko zakończył pozostawiając po sobie listę na półce i opuszając pomieszczenie.
Opuścił także pisarza w ciężkim dla niego momencie bez dokładnego wyjaśnienie problemu, a on zszokowany jeszcze nie myślał o zadawaniu konkretnych pytań.
*
Rozmyślania przerwała mu nagła decyzja.
Ucieka.
Nie zważając na okoliczności i dyskomfort zaniku mięśni. Przetrwał wiele trudności, z taką by sobie nie poradził?
Przewertował raz jeszcze tabele w poszukiwaniu swojego gości lecz rzeczywiście niczego nie znalazł. Zrzucił kołdrę i wstał, tak samo powoli nie odrywając jeszcze nóg kroczył w stronę umywalki.
Przeciwstawiając się bólowi naciąganych mięśni, czuł się jakby biegł bez przerwy od miesiąca, a teraz miał potworne zakwasy. Przejście kilku metrów zajęło mu dobre pięć minut co nieco zdemotywowało go do działań zbiega, jednak siła woli zwyciężyła. Obmoczył ciało chłodną wodą, przetarł przepocone pachwiny, napił się nawadniając spragniony przełyk oraz złudnie nasycając wycieńczony organizm.
Od razu zrobiło mu się przyjemniej. Kroki stawiane stały się łatwiejsze i przychodziły mu z łatwością. Ciekawe co może zdziałać najzwyklejsza kranówa. Obejrzał się dookoła pokoju w poszukiwaniu jakiegoś normalnego przebrania, bo sukienka zakrywająca genitalia była marną przykrywką zwłaszcza po tym jak wszyscy zobaczyli jego pierwszą próbę.
- Kutwa – zaklął z braku ubrań codziennych – mogliby chociaż jakieś spodnie mi założyć – spojrzał na latającego bezwiednie penisa.
Nie zważając na niedogodnie udał się do przeszklonych drzwi. W przeciwnym pokoju leżał stary mężczyzna, spał, na ramie pryczy wisiały spodnie i wygnieciona koszula.
- Jak się nie ma co się lubi – rozejrzał się po korytarzu czy aby nikt nie patrzył i przemknął – to się lubi co się ma.
Pochwycił ubranie odpoczywającego starca i schował się w prostopadło stojącej toalecie.
Szpitalny szalet nie prezentował się zbyt ciekawie, niewielki, nieodrestaurowany, śmierdzący kałem oraz moczem. W kontach rozwijały się zarazki, a w łączenia kafelków odpadały zabierając ze sobą płytki rozbijające się na podłodze. Lustro obdrapane z wyrytymi napisami, podpisami oraz datami. Obraz nędzy i rozpaczy.
Starając się nie oddychać zdjął szpitalne szaty wymieniając je na prześmiardnięte starczym zapachem gnicia ubrania. Przejrzał się w zwierciadle, poprawił, włożył koszulę w spodnie, odwinął nogawki by spełniały wymagania nowego użytkownika.
- Chyba dobrze? – zapytał przeglądając się jeszcze chwilę – szału nie ma, ale może nikt mnie nie przyuważy… tylko ten zarost.. – pogładził się po policzkach.
Uchylając toaletowe wejście popatrzył jeszcze raz na dziadka, na przejście.
Ruszył.
W prawo na lewo były okna. Mijał szybko kolejne pomieszczania z leżącymi w nich ludźmi, a dookoła co poniektórych znajdowali się krewni. Uśmiechnął się widząc taką troskę.
- Uhh! – zasyczała pielęgniarka upuszczając dokumenty – proszę uważać!
Odezwała się siostra schylając po dokumentację, przypominała tę kobietę, którą zobaczył gdy po raz pierwszy się tego dnia obudził.
Czerwone paznokcie. Zauważył.
Kurwa. Pomyślał. Jeżeli mnie rozpozna to będę miał przesrane. Szybko minął mi ten „ból mięśni”. Zauważył.
- Przepraszam najmocniej – powiedział modulując struny głosowe by nie poznała go po głosie.
Nie pomagając kobiecie ruszył szybkim krokiem jak najdalej od niej, aby tylko nie zorientował się z kim miała odczynienia.
- Mężczyźni… - usłyszał piękny głos strofujący zachowanie pisarza, który nie był w stanie pomóc pielęgniarce, ze znanych względów – …nawet nie pomoże.
On już znajdował się daleko od niej. Skręcał w kolejny korytarz, gdzie stało kilku pacjentów, którzy na jego widok schowali papierosy pod siebie wiedząc, że palenie w tym miejscu jest zabronione.
Prozaik uśmiechnął się tylko do nich i nacisnął przycisk wzywający dźwig.
A co jak z windy wysiądzie lekarz, który mnie zna? Cholera!
 - Macie papierosa, panowie?
Jeden ze starców wyciągnął paczkę z kieszeni i podał uciekinierowi.
- Dzięki, mogę dwa? – zapytał łapczywie
- Bierz.
- Dzięki wielki.
Schował oba tytoniowe skręty do kieszeni i skorzystał ze schodów nie czekając na nadjeżdżającą windę.
Jednak nie odzyskał sił w zupełności, potrafił bez większych problemów iść, jednak zbieganie ze schodów nie należało do najłatwiejszych zajęć. Dłuższą chwilę zajęła mu zatem podróż z trzeciego piętra szpitala.
*
Stanął między windami, a schodami, po raz drugi, tyle że tym razem trzy poziomy niżej. Wpatrywał się w informacje o punkcie z wyjściem z budynku. Zajęło mu odrobinę nim zorientował się, w którą stronę ma się udać, ale znalazł. Na lewo, potem na prawo, prosto, znów na prawo i znów lewo. Istny labirynt, ale nie pozostało mu nic innego jak podążenie wyznaczonym szlakiem, trasę dało się śledzić pamięcią, bądź uważając na ścieżkę dla ludzi niewidomych wyznaczoną na posadzce wystającymi metalowymi liniami.
Ruszył przed siebie powoli, żeby bez potrzeby nie przemęczyć organizmu, gdyby nagle okazał się potrzebny intensywny wysiłek.
Szedł zgodnie z zapamiętanymi wskazówkami, minął korytarz pełen palących, a jego zapotrzebowanie na nikotynę wzrosło wielokrotnie, jednak wiedział, że palenie w takim momencie nie byłoby dobrym pomysłem. Oddalił się od nich jak najszybciej i skręcił w kolejne przejście, gdzie na siedzeniach oczekiwali ludzie na przyjęcie do odpowiedniego doktora. Siedziały kobiety w ciąży, wraz z nimi kochankowie, bądź mężowie. Dzieci też czekały, na dentystów, na rodzinnych lekarzy.
Każdy wyczekiwał swojej kolei.
Za następnym zakrętem było oszklone po obu stronach przejście między blokami, widział teraz rozmiar kompleksu, zrozumiał czemu tyle trzeba przejść by się stamtąd wydostać. Szpital mieścił się w ogromnych rozmiarów budynku. Rozciągającym się zarówno wzwyż oraz na boki. Trudno wyobrazić sobie ilu pacjentów musiała przyjmować ta placówka, oraz jak dużą ilość personelu zatrudnia.
Ta myśl rozluźniła go zmniejszeniem szansy na napotkanie zespołu, jaki zajmował się jego osobą.
Dotarł do ostatniego korytarza. Długi tunel otoczony ścianami oraz jednakowymi drzwiami z tabliczkami o rodzaju leczenia w środku oraz nazwiskiem lekarza urzędującego w danym pokoju. Na samym końcu świecił się świat, białe światło kontrastowało z mrocznym wystrojem budynku.
Kiedy leżał w pokoju dałby głowę, że jest to sektorowy szpital, w którym bywał na kontrolach kiedy mieszkał z rodzicami jako chłopiec, jednak po krótkim spacerze przez nowoodkrytą klinikę doszedł do wniosku, że pojęcia nie ma gdzie się znajduje.  Miał tylko nadzieję, że blisko centrum.
Droga dłużyła mu się, zaczynał na nowo odczuwał bole mięśni oraz stawów. Nie chciał jednak zatrzymać się na odpoczynek ze strachu przed wykryciem. Mijał kolejne drzwi, a jego podróż wciąż trwała jakby przemieszczał się umysłem, ale ciało stało wciąż w tym samym miejscu, z którego zaczęło. Nie potrafił tego wyjaśnić, ni wytłumaczyć, a tym bardziej zrozumieć.
Wydawało mu się, że rzeczywiście fantazjuje. Dawał wiarę, iż lekarz, który go odwiedził, mówiąc prawdę o śnieniu, a on nie posłuchał się rozsądku i wciąż błądzi po zakamarkach umysłu. Stanął. Nie szedł. Zatrzymał się w przestrzeni, nie zważając na niebezpieczeństwo zdemaskowania. Tkwić w punkcie, mijali go postronni zajęci własnym życiem i własnymi problemami, zdrowotnymi najczęściej w tym miejscu. Nie planował kontynuacji swej podróży bez zrozumienia prawdy.
Czym zatem była owa prawda?
Odpowiedzią? Na co? Na pytanie? Na rzeczywistość, bądź fikcję? Czym jest prawda, a czym fałsz?
Usiadł na podłużnej ławie zamykając oczy próbował przypomnieć sobie po kolei co się działo od kiedy… od kiedy zaczynał przejawiać anormalne zachowanie. Wizje, błędy myślowe, braki bądź nadmiary w pamięci. Tworzenie realnych fikcji, a może nadal spał i obudzić się miał we własnym łóżku w wielki bólem głowy, a może to coś więcej?
Czym jest prawda? Pytanie zrodzone w jego głowie i w jego głowie oczekujące na odpowiedź. Nie ważne jaką, potrzebował wiedzieć.
- Wszystko w porządku? – z transu myślowego wyrwała go młoda kobieta przechodząca akurat obok niego – Wyglądasz na zmęczonego?
- Słucham? – nie dosłyszawszy pytania poprosił o powtórkę – Znaczy tak, wszystko w porządku, tylko… sam nie wiem.
- Czego nie wiesz? – usiadła obok niego zdejmując zimową kurtkę i kładąc ją na ławie
- Niczego, w tym jest problem… - czy to była prawda? Przyszła do niego w śnie bądź rzeczywistości?
- No to rzeczywiście mamy problem – uśmiechnęła się w jego kierunku.
- Chodzi o to – zaczął nieśmiało – że nie mam pojęcia, czy żyję w śnie czy to jest prawda, coś tam w środku – stuknął się w czoło – mi szwankuje i sam nie wiem czy to co widzę jest prawdą, czy tylko wytworem mojej szaleńczo kreatywnej mózgownicy.
- No… to doskonałe pytanie, ale odpowiedź na nie znajdziesz sam – odpowiedziała niejednoznacznie – z moją pomocą wiele nie uzyskasz. Potrzebna jest Ci… przerwa…
- Wiem, próbuję się wyrwać, ale ciągle coś staje mi na przeszkodzie – zaczął się tłumaczyć – najpierw wyjechałem za miasto, umarła… właścicielka wynajmowanego mieszkania, chciałem powrotu, po czym zapragnąłem powrotu do przeszłości i odcięcia się od codzienności.
Uśmiechnęła się na splot rymu.
- Ale zapomniałem notatek, i kiedy oczekiwałem na ich nadejście przy kurierze, zemdlałem i obudziłem się tutaj. Po dwóch tygodniach – pociągnął się za niedbały zarost i stare ubrania.
- Wyjedź.
- Jak?
- Najzwyczajniej, chwyć kilka groszy i coś na czym dorobisz i rusz tam gdzie cię nogi poniosą, tam gdzie poczujesz wolność…
Przerwała wstając, chwyciła swoje rzeczy
- Tam odnajdziesz prawdę. – Uśmiechnęła się odchodząc – Powodzenia, przyjacielu.
- Dziękuję – powiedział po chwili raczej do siebie.
Jego ciało zregenerował się wystarczająco by iść dalej, przeznaczenie? Że zatrzymał się tu na chwilę i poznał nieznajomą, która wskazała mu kierunek.
Powstał i przeciągając rozluźnił spięte mięśnie. Powolnie skierował się do drzwi.
Między wyjściem, a wejściem zorientował się, że zima nadeszła a ubiór jaki na sobie nosi nie odpowiada warunkom atmosferycznym. Bowiem nie padał śnieg, ani deszcz, jednak śnieg leżał na kostki, a temperatura spadła dużo poniżej zera. Na boso raczej trudno mu będzie poruszać się unikając odmarznięcia kończyn.
Przejrzał kieszenie starca, znalazł kilkanaście moniaków, paczkę papierosów wraz z zapalniczką oraz tę parę, o którą poprosił palących wcześniej. Na nie wiele mu się to mogło zdać, trochę drobniaków i fajki. 
*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz