Ocucony
został delikatnym dotykiem młodej, jasnowłosej pielęgniarki. Ocierała mu twarz
ścierką nasączoną gąbką.
Otworzył
ospałe oczy, ku zdziwieniu znajdował się w szpitalu, tym samym, w którym leżał podczas ostatniej pobudki.
Spostrzegł krzątającą się na około niego pomoc szpitalną, chciał zapytać ją
najwyraźniej o coś, lecz przez nie napojone gardło z trudem wydobył się dźwięk.
- Siostro, –
wychrypiał - … wody.
Ona nienerwowo,
lecz pośpiesznie opuściła pokój zostawiając misę oraz zanurzoną w niej niedużą
ścierkę. Pisarz doszedł do wniosku, że musiało minąć sporo czasu od kiedy tu
przyjechał, że tak trudno jest mu mówić, i wciąż zastanawiało go ostatnie
spotkanie z mężczyzną w czerni.
Kobieta
przyszła z powrotem wraz z dużą szklanką do połowy napełnioną wodą bez gazu.
- Proszę –
podała nie wypuszczając z dłoni naczynia – powoli – poinstruowała
oprzytomniałego i spokojnie przechylała
kubek wraz z tempem jego opróżniania.
Pacjentowi
po obu stronach pociekły po dwie krople przecinając nieogoloną twarz.
Głęboko
odetchnął gdy napój się skończył. Pragnął jeszcze jednak pomocy mu odmówiono, a
o ruszaniu się średnio myślał przykuty do łóżka bezsilnością mięśni nie
używanych od pewnego czasu.
- Który
dzisiaj mamy? – złapał za umykającą przed nim ręką.
Kobieta
miała zimną, delikatną, wybieloną skórę. Drobne dłonie z pomalowanymi taktownie
długimi paznokciami połyskującym, czerwonym lakierem.
Spojrzała
przestraszona, i wysokim, kobiecym głosem odpowiedziała:
- Wtorek
dwudziestego siódmego listopada.
- Dziękuję.
Chciałbym się wypisać.
- To nie
możliwe – nie zwracając na dalsze uwagi pacjenta opuściła pojedynczą salę
pozostawiając go sam na sam z własną osobą uwięzioną w bezwładnym ciele.
*
Nie był
pewien co się dzieję, czemu tutaj jest, i co ma się stać.
Pewnym
stawało się iż najprawdopodobniej za kilka dni, a dokładniej za trzy przyjdą po
niego i zażądają skończonej powieści, która leżała teraz w jego mieszkaniu o
ile nie została skonfiskowana przez kuriera, jako że nie potwierdził on odbioru
podpisem.
Rozmyślał
nad wieloma opcjami dotyczącymi przyszłości, nieodległej przyszłości.
Bał się.
Wydawało mu
się, iż jedynym rozsądnym wyjściem była ucieczka.
Ukrycie się
z dala od wszystkich.
Wiedział
gdzie chciał się udać.
I wiedział
także co ma dalej nastąpić.
Jednakże, na
przeszkodzie stało mu jedno.
Łóżko.
*
- Dasz radę
– sam przekonywał siebie starając się przesunąć obolałe nogi poza obszar
leżyska. Opuścił je na podłogę. Ubrany w szpitalne odzienie wyglądał komicznie.
Jasnoniebieska tunika zasłaniająca ledwo pośladki.
Stanął
ostrożnie na podłodze obiema nogami podpierając się o szafkę postawioną przy
szpitalnej pryczy.
- Doskonale
– pochwalił własne postępy – a teraz spokojnie i bez gwałtownych ruchów przed
siebie…
Na głos
deklarował swoje postanowienia.
Nie opierając
się o nic stacjonował na giętkich nogach, przesunął nie odrywając stopy od
podłoża się o krok do przodu, druga nogą to samo.
- Nie jest
tak źle.
Starał się
teraz podnieść nieco poprzeczkę i przemieścić się uginając kolana. Poniósł
prawą kończynę, zgiął i postawił.
Runął na
ziemię z całym sprzętem medycznym, który do niego podpięty został. Kroplówka na
kółkach zaturkotała o białe kafelki podłogi szpitalnej. Miernik pracy serca z
hukiem wylądował na podłodze, wydając równy dźwięk bo przypięte do niego
przyssawki mierzące funkcjonalność centrum krwioobiegu. Od razu zbiegła się
służba medyczna by obejrzeć nagie pośladki rozkraczonego mężczyzny próbującego
wstać z miejsca.
- Ale i tak
nie najgorzej jak na pierwszy raz – wytłumaczył się z twarzą na zimnej
podłodze.
- Co pan
robi! – lekarz dyżurny rzucił się na niego podnosząc go ostrożnie pod pachami –
musi się pan oszczędzać.
Kiedy już
został położony z powrotem, a wszyscy
poza doktorem opuścili pomieszczenie rozmowa zaczęła się na nowo.
- Czemu leżę
tutaj prawie, że dwa tygodnie i ledwo co się ruszam.
- Wciąż
staramy się to ustalić… - z trudem wypowiedział te słowa medyk - … trafił pan
do nas nieprzytomny w karetce i od tego czasu nie dało nawiązać się, żadnego
kontaktu.
- Nie
możliwe! – nie wierzył mu – a co z wczorajszą wizytą?
- Jaką
wizytą? Nikogo nie było.
- Ależ
oczywiście, wiem z kim rozmawiałem, wczoraj dwudziestego siódmego! Skąd
wiedziałbym o tym?
- Poczekaj
chwilę. – powiedział pokazując palcem i wychodząc.
Znów został
sam.
Lecz nie na
długo. Po kilku minutach wymierzonych na wiszącym zegarze na przeciwległej
ścianie. Lekarz wpatrywał się na kartę wizytatorów przewracając strony w
poszukiwaniu nazwiska pacjenta by określić czy rzeczywiście znalazł się ktoś
odwiedzjący go dnia uprzedniego, kiedy to ponoć nie wykazywał aktywnego
stosunku do życia.
- Popatrzmy…
– wertował kolejne karty z odręcznie wypełnionymi rejestrami – nie ma tutaj
niczego, musiałeś sobie to uroić podczas śpiączki
- Nie! On
był prawdziwy, tak jak pan i ja tutaj…
- A może
wcale nie jestem prawdziwy, tak jak i cała ta sytuacja? - przed nim stał teraz człowiek o ciemnych
włosach przystrzyżonych niedaleko do skóry w stroju lekarski. Trzymał te same
papiery, jednak wyglądał dokładnie jak postać nawiedzająca go dnia
poprzedniego.
Może śpi?
Może wciąż
wegetuje na szpitalnym łóżku?
- Nie! –
otrząsnął się, a naprzeciw niego znajdował się na nowo krótko obcięty blondyn –
wiem co widziałem, i wiem co teraz widzę!
Nie róbcie sobie ze mnie wariata - … którym
zaczynam przez was być, pomyślał nie kończąc zdenerwowany.
-Skoro tak
pan twierdzi… proszę się uspokoić, potrzebuje pan odpoczynku nim zregenerują
się mięśnie. Nie wiadomo czemu w tak krótkim czasie tkanka mięśniowa pozanikała
i nie masz możliwości ruchu – tłumaczył jak najlepiej potrafił dla nieznającego
się na medycynie człowieka
- Nie mamy
czasu na takie zabiegi, do wieczora muszę wyjechać i zrobię to z waszą lub bez
waszej pomocy – pogroził obojętnie – masz fajka? Muszę zapalić, wieli nie
czułem nikotyny w sobie.
- Nie.
Krótko
zakończył pozostawiając po sobie listę na półce i opuszając pomieszczenie.
Opuścił
także pisarza w ciężkim dla niego momencie bez dokładnego wyjaśnienie problemu,
a on zszokowany jeszcze nie myślał o zadawaniu konkretnych pytań.
*
Rozmyślania
przerwała mu nagła decyzja.
Ucieka.
Nie zważając
na okoliczności i dyskomfort zaniku mięśni. Przetrwał wiele trudności, z taką
by sobie nie poradził?
Przewertował
raz jeszcze tabele w poszukiwaniu swojego gości lecz rzeczywiście niczego nie
znalazł. Zrzucił kołdrę i wstał, tak samo powoli nie odrywając jeszcze nóg
kroczył w stronę umywalki.
Przeciwstawiając
się bólowi naciąganych mięśni, czuł się jakby biegł bez przerwy od miesiąca, a
teraz miał potworne zakwasy. Przejście kilku metrów zajęło mu dobre pięć minut
co nieco zdemotywowało go do działań zbiega, jednak siła woli zwyciężyła. Obmoczył
ciało chłodną wodą, przetarł przepocone pachwiny, napił się nawadniając
spragniony przełyk oraz złudnie nasycając wycieńczony organizm.
Od razu
zrobiło mu się przyjemniej. Kroki stawiane stały się łatwiejsze i przychodziły
mu z łatwością. Ciekawe co może zdziałać najzwyklejsza kranówa. Obejrzał się
dookoła pokoju w poszukiwaniu jakiegoś normalnego przebrania, bo sukienka
zakrywająca genitalia była marną przykrywką zwłaszcza po tym jak wszyscy
zobaczyli jego pierwszą próbę.
- Kutwa – zaklął
z braku ubrań codziennych – mogliby chociaż jakieś spodnie mi założyć –
spojrzał na latającego bezwiednie penisa.
Nie zważając
na niedogodnie udał się do przeszklonych drzwi. W przeciwnym pokoju leżał stary
mężczyzna, spał, na ramie pryczy wisiały spodnie i wygnieciona koszula.
- Jak się
nie ma co się lubi – rozejrzał się po korytarzu czy aby nikt nie patrzył i
przemknął – to się lubi co się ma.
Pochwycił
ubranie odpoczywającego starca i schował się w prostopadło stojącej toalecie.
Szpitalny
szalet nie prezentował się zbyt ciekawie, niewielki, nieodrestaurowany,
śmierdzący kałem oraz moczem. W kontach rozwijały się zarazki, a w łączenia
kafelków odpadały zabierając ze sobą płytki rozbijające się na podłodze. Lustro
obdrapane z wyrytymi napisami, podpisami oraz datami. Obraz nędzy i rozpaczy.
Starając się
nie oddychać zdjął szpitalne szaty wymieniając je na prześmiardnięte starczym
zapachem gnicia ubrania. Przejrzał się w zwierciadle, poprawił, włożył koszulę
w spodnie, odwinął nogawki by spełniały wymagania nowego użytkownika.
- Chyba
dobrze? – zapytał przeglądając się jeszcze chwilę – szału nie ma, ale może nikt
mnie nie przyuważy… tylko ten zarost.. – pogładził się po policzkach.
Uchylając
toaletowe wejście popatrzył jeszcze raz na dziadka, na przejście.
Ruszył.
W prawo na
lewo były okna. Mijał szybko kolejne pomieszczania z leżącymi w nich ludźmi, a
dookoła co poniektórych znajdowali się krewni. Uśmiechnął się widząc taką
troskę.
- Uhh! –
zasyczała pielęgniarka upuszczając dokumenty – proszę uważać!
Odezwała się
siostra schylając po dokumentację, przypominała tę kobietę, którą zobaczył gdy
po raz pierwszy się tego dnia obudził.
Czerwone
paznokcie. Zauważył.
Kurwa. Pomyślał. Jeżeli
mnie rozpozna to będę miał przesrane. Szybko minął mi ten „ból mięśni”. Zauważył.
- Przepraszam
najmocniej – powiedział modulując struny głosowe by nie poznała go po głosie.
Nie
pomagając kobiecie ruszył szybkim krokiem jak najdalej od niej, aby tylko nie
zorientował się z kim miała odczynienia.
- Mężczyźni…
- usłyszał piękny głos strofujący zachowanie pisarza, który nie był w stanie
pomóc pielęgniarce, ze znanych względów – …nawet nie pomoże.
On już
znajdował się daleko od niej. Skręcał w kolejny korytarz, gdzie stało kilku
pacjentów, którzy na jego widok schowali papierosy pod siebie wiedząc, że
palenie w tym miejscu jest zabronione.
Prozaik
uśmiechnął się tylko do nich i nacisnął przycisk wzywający dźwig.
A co jak z windy wysiądzie lekarz, który mnie
zna? Cholera!
- Macie papierosa, panowie?
Jeden ze
starców wyciągnął paczkę z kieszeni i podał uciekinierowi.
- Dzięki,
mogę dwa? – zapytał łapczywie
- Bierz.
- Dzięki
wielki.
Schował oba
tytoniowe skręty do kieszeni i skorzystał ze schodów nie czekając na
nadjeżdżającą windę.
Jednak nie
odzyskał sił w zupełności, potrafił bez większych problemów iść, jednak
zbieganie ze schodów nie należało do najłatwiejszych zajęć. Dłuższą chwilę
zajęła mu zatem podróż z trzeciego piętra szpitala.
*
Stanął
między windami, a schodami, po raz drugi, tyle że tym razem trzy poziomy niżej.
Wpatrywał się w informacje o punkcie z wyjściem z budynku. Zajęło mu odrobinę
nim zorientował się, w którą stronę ma się udać, ale znalazł. Na lewo, potem na
prawo, prosto, znów na prawo i znów lewo. Istny labirynt, ale nie pozostało mu
nic innego jak podążenie wyznaczonym szlakiem, trasę dało się śledzić pamięcią,
bądź uważając na ścieżkę dla ludzi niewidomych wyznaczoną na posadzce
wystającymi metalowymi liniami.
Ruszył przed
siebie powoli, żeby bez potrzeby nie przemęczyć organizmu, gdyby nagle okazał
się potrzebny intensywny wysiłek.
Szedł
zgodnie z zapamiętanymi wskazówkami, minął korytarz pełen palących, a jego
zapotrzebowanie na nikotynę wzrosło wielokrotnie, jednak wiedział, że palenie w
takim momencie nie byłoby dobrym pomysłem. Oddalił się od nich jak najszybciej
i skręcił w kolejne przejście, gdzie na siedzeniach oczekiwali ludzie na
przyjęcie do odpowiedniego doktora. Siedziały kobiety w ciąży, wraz z nimi
kochankowie, bądź mężowie. Dzieci też czekały, na dentystów, na rodzinnych
lekarzy.
Każdy
wyczekiwał swojej kolei.
Za następnym
zakrętem było oszklone po obu stronach przejście między blokami, widział teraz
rozmiar kompleksu, zrozumiał czemu tyle trzeba przejść by się stamtąd wydostać.
Szpital mieścił się w ogromnych rozmiarów budynku. Rozciągającym się zarówno
wzwyż oraz na boki. Trudno wyobrazić sobie ilu pacjentów musiała przyjmować ta
placówka, oraz jak dużą ilość personelu zatrudnia.
Ta myśl
rozluźniła go zmniejszeniem szansy na napotkanie zespołu, jaki zajmował się
jego osobą.
Dotarł do
ostatniego korytarza. Długi tunel otoczony ścianami oraz jednakowymi drzwiami z
tabliczkami o rodzaju leczenia w środku oraz nazwiskiem lekarza urzędującego w
danym pokoju. Na samym końcu świecił się świat, białe światło kontrastowało z
mrocznym wystrojem budynku.
Kiedy leżał
w pokoju dałby głowę, że jest to sektorowy szpital, w którym bywał na
kontrolach kiedy mieszkał z rodzicami jako chłopiec, jednak po krótkim spacerze
przez nowoodkrytą klinikę doszedł do wniosku, że pojęcia nie ma gdzie się
znajduje. Miał tylko nadzieję, że blisko
centrum.
Droga
dłużyła mu się, zaczynał na nowo odczuwał bole mięśni oraz stawów. Nie chciał
jednak zatrzymać się na odpoczynek ze strachu przed wykryciem. Mijał kolejne
drzwi, a jego podróż wciąż trwała jakby przemieszczał się umysłem, ale ciało
stało wciąż w tym samym miejscu, z którego zaczęło. Nie potrafił tego wyjaśnić,
ni wytłumaczyć, a tym bardziej zrozumieć.
Wydawało mu
się, że rzeczywiście fantazjuje. Dawał wiarę, iż lekarz, który go odwiedził,
mówiąc prawdę o śnieniu, a on nie posłuchał się rozsądku i wciąż błądzi po
zakamarkach umysłu. Stanął. Nie szedł. Zatrzymał się w przestrzeni, nie
zważając na niebezpieczeństwo zdemaskowania. Tkwić w punkcie, mijali go
postronni zajęci własnym życiem i własnymi problemami, zdrowotnymi najczęściej
w tym miejscu. Nie planował kontynuacji swej podróży bez zrozumienia prawdy.
Czym zatem
była owa prawda?
Odpowiedzią?
Na co? Na pytanie? Na rzeczywistość, bądź fikcję? Czym jest prawda, a czym
fałsz?
Usiadł na
podłużnej ławie zamykając oczy próbował przypomnieć sobie po kolei co się
działo od kiedy… od kiedy zaczynał przejawiać anormalne zachowanie. Wizje,
błędy myślowe, braki bądź nadmiary w pamięci. Tworzenie realnych fikcji, a może
nadal spał i obudzić się miał we własnym łóżku w wielki bólem głowy, a może to
coś więcej?
Czym jest
prawda? Pytanie zrodzone w jego głowie i w jego głowie oczekujące na odpowiedź.
Nie ważne jaką, potrzebował wiedzieć.
- Wszystko w
porządku? – z transu myślowego wyrwała go młoda kobieta przechodząca akurat obok
niego – Wyglądasz na zmęczonego?
- Słucham? –
nie dosłyszawszy pytania poprosił o powtórkę – Znaczy tak, wszystko w porządku,
tylko… sam nie wiem.
- Czego nie
wiesz? – usiadła obok niego zdejmując zimową kurtkę i kładąc ją na ławie
- Niczego, w
tym jest problem… - czy to była prawda? Przyszła do niego w śnie bądź
rzeczywistości?
- No to
rzeczywiście mamy problem – uśmiechnęła się w jego kierunku.
- Chodzi o
to – zaczął nieśmiało – że nie mam pojęcia, czy żyję w śnie czy to jest prawda,
coś tam w środku – stuknął się w czoło – mi szwankuje i sam nie wiem czy to co
widzę jest prawdą, czy tylko wytworem mojej szaleńczo kreatywnej mózgownicy.
- No… to
doskonałe pytanie, ale odpowiedź na nie znajdziesz sam – odpowiedziała
niejednoznacznie – z moją pomocą wiele nie uzyskasz. Potrzebna jest Ci…
przerwa…
- Wiem,
próbuję się wyrwać, ale ciągle coś staje mi na przeszkodzie – zaczął się
tłumaczyć – najpierw wyjechałem za miasto, umarła… właścicielka wynajmowanego
mieszkania, chciałem powrotu, po czym zapragnąłem powrotu do przeszłości i
odcięcia się od codzienności.
Uśmiechnęła
się na splot rymu.
- Ale
zapomniałem notatek, i kiedy oczekiwałem na ich nadejście przy kurierze,
zemdlałem i obudziłem się tutaj. Po dwóch tygodniach – pociągnął się za
niedbały zarost i stare ubrania.
- Wyjedź.
- Jak?
-
Najzwyczajniej, chwyć kilka groszy i coś na czym dorobisz i rusz tam gdzie cię
nogi poniosą, tam gdzie poczujesz wolność…
Przerwała
wstając, chwyciła swoje rzeczy
- Tam
odnajdziesz prawdę. – Uśmiechnęła się odchodząc – Powodzenia, przyjacielu.
- Dziękuję –
powiedział po chwili raczej do siebie.
Jego ciało
zregenerował się wystarczająco by iść dalej, przeznaczenie? Że zatrzymał się tu
na chwilę i poznał nieznajomą, która wskazała mu kierunek.
Powstał i
przeciągając rozluźnił spięte mięśnie. Powolnie skierował się do drzwi.
Między
wyjściem, a wejściem zorientował się, że zima nadeszła a ubiór jaki na sobie
nosi nie odpowiada warunkom atmosferycznym. Bowiem nie padał śnieg, ani deszcz,
jednak śnieg leżał na kostki, a temperatura spadła dużo poniżej zera. Na boso
raczej trudno mu będzie poruszać się unikając odmarznięcia kończyn.
Przejrzał
kieszenie starca, znalazł kilkanaście moniaków, paczkę papierosów wraz z
zapalniczką oraz tę parę, o którą poprosił palących wcześniej. Na nie wiele mu
się to mogło zdać, trochę drobniaków i fajki.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz