piątek, 30 listopada 2012

Dzień trzydziesty! - SKOŃCZONE - o godzinie 22:30 skończyłem swój miesiąc pisania - 50k zrobione - 50 027


Po małym pokoju obłożonym drewnem oraz wyglądającym na połączony z resztą konstrukcji blat, w którym we wnętrzu znajdował się niewielki monitor z różnymi możliwościami.
Niewielkie pomieszczenie było doskonale oświetlone nie pozwalając na pozostanie cieni nawet wywołanych jego obecnością w środku.
Postawił niedużą, ale grubą oraz ciężką skrzynką na stole, a w tym oto miejscu czekała go ostatnia próba potwierdzająca jego pełnomocnictwo na dostanie się do wnętrza.
Chwycił ją obiema rękoma na przeciwnych ściankach, kciuki kierując na delikatne wgłębienia w górnej płytce i zaczekał.
Na konsoli znajdującej się na uboczu po prawo pojawiła się klawiatura oraz prośba o wprowadzenie hasła dostępu do depozytu. Ekran stylizowany był na jasnoniebieskie, wręcz błękitne kolory. Czarne, prostokątne obramowanie, a w nim migająca pionowa linii czekała na przesunięcie się oraz zapełnienie wolnej przestrzeni jednakowymi znakami ukrywającymi prawdziwe znaczenie.
Odsunął dłonie od skrzynki, a pod palcami metal lśnił tą samą barwą w kształcie linii papilarnych co tło monitora. Przeniósł się naprzeciw elektronicznej konsoli oraz przeciągnął palcami po powierzchni.
- Ostatni bastion, co? – zapytał sam siebie – No to zaczynajmy.
Położył palce na elektronicznej klawiaturze oraz inicjował wprowadzanie klucza.
- Nasza – mówił szeptem –generacja odczuje – wstukiwał kolejne litery do zapełniającego się identycznymi symbolami kwadratu - silny ból metafizyczny – skończył.
Potwierdził, a skrzynka zawarczała, uchylając delikatnie wieko.
- Nareszcie – otworzył łapczywie i od tego momentu śpieszył się by wszystko wykonać jak najszybciej, a zarazem dokładnie – tak, tak, tak. To też.
W środku znajdował się nowy aparat telefoniczny, paszport umożliwiający swobodne podróżowanie po regionach, obszerny plik pieniędzy używanych w większości sektorów, kilka osobistych drobiazgów takich jak zdjęcie, list, stary zegarek oraz kilka innych.
Zapakował wszystko do kurtki, na dnie pudła pozostała owinięta w papier książka w twardej bordowej okładce o złotym tytule i ramą w owym kolorze na odległości jednej jednostki od marginesów, przyozdobionej na rogach niewielkimi gwiazdkami o sześciu wierzchołkach.
Zawartość pozostała nieznana. Nie odwinął jej, przyłożył zaledwie dłoń do zabezpieczenia po czym zamknął skrzynkę i zapalając papierosa skierował się do mechanicznie zamykanych wrót. Stanął naprzeciw i dotknął wyróżniającej się metalowej płytki umieszczonej bezpośrednio na nich. Po cichu usunęły się w prawo dając mu możliwość opuszczenia klimatycznie kameralnego pomieszczenia.
W pobliżu nie widział człowieka w garniturze. Postanowił sam zająć się sobą i obładowany wartościowymi i niezbędnymi do przeżycia przedmiotami skierował się samotnie do szkłem opancerzonym pokrytych drzwi. Droga dłużyła mu si na nowo, niczym ta ze szpitala na powierzchnie.
Ciemny korytarz nie pomagał mu w uspokojeniu własnego umysłu, który próbował płatać mu różne figle. Drogę rozświecały jedynie rzadko pozapalane lampy u podstawy wysokiego sufitu. Mroki drogi wydłużały czas przejścia, sam nie wiedział czy odczuwa strach czy to podświadomość próbuje mu go podpowiedzieć. Kontrolował stawiane jednakowo kroki w identycznym rytmie, aby móc być pewnym, że nie zwalnia podświadomie.
Traci rozum.
Znowu.
Mieniło mu się przed oczyma, widział, nie widział.
Nie wiedział na co patrzy.
Surrealizm.
Królik? Powiedziało echo w jego myślach
- Co! – krzyknął rozglądając się po sali
Zając? Zapytało ponownie.
- Kto tam jest! – przyśpieszał tempa patrząc się na boki
Nie zając? To może królik jednak? Wołał go pogłos umiejscowiony w nim samym, jak miał z nim walczyć? Jak go powstrzymać? W jaki sposób uciszyć?
Odpowiedział głosowi milczeniem, ale to go nie zraziło:
Jesteś tam Pisarzu? Zwróciło się do niego, jego własne myśli go zdradzały i wystawiałyby na publiczne poniżenie, gdyby ktoś inny miał możliwość usłyszenia ich. Wiem, że tam jesteś nie ukrywaj się po kątach, choć tu do mnie. Teraz słyszał jakby głos kobiety, młodej kobiety wołającej go, namawiającej do ukazania się.
Nie miał takiego zamiaru, wiedział bowiem, że to się nie skończy dobrze. Zaufanie własnym myślą w tych okolicznościach nie przyniosłoby mu ukojenia, a jeszcze więcej bólu – na przestrzeni czasu.
Czas go gonił, nie miał trwania na odpoczynek, musiał iść na przód, potrzebował wydostać się, by nic i nikt nie pozostał w nim samym.
Oczyszczenie.
Oczyszczenie ze zła i dobra, potrzebował oczyścić się ze wszystkiego co złe i dobre za razem. Pustka w głowie pozwoliłaby mu na nowo zacząć życie tak jakby sobie zapragnął.
Nie uwolnisz się ode mnie, mój ty pisarzyno, ja jestem tobą, jak i ty byłeś mną. Kobieta wciąż mówiła pogłosem, nie potrafił zidentyfikować właścicielki, ani nawet powodu w jaki sposób siedzi i mówi do niego żeńskie echo.
Nie myśl, podąż za mną.
Przyniosę ci ukojenie, dostaniesz to czego potrzebujesz, a w zamian dasz mi siebie. Na własność, na wieczność. Na nowo będziemy ze sobą, ty we mnie tak jak ja w tobie. Będzie ci dobrze. Tylko idź za mną.
Idź za mną… Idź za mną… Idź…  Nawoływania nie gasły, wszędzie słyszał echo kobiecego głosu wmawiającego mu kuriozalną prawdę. Starał się ją zagłuszyć, lecz było to wręcz niemożliwe, nie miał takiej mocy, starał się, zatykał uszy, krzyczał, nucił i nic. Nawet trochę nie poprawiło to odbioru. W akcie desperacji zaczął biec wypuszczając palącego się nadal papierosa na podłogę, nie zważał teraz na nikotynę. Wariował. Ważniejszym stało się uspokojenie własnej głowy…
- Zamknij się!! – krzyczał desperacko, patrzył przed siebie starając się pochwycić klamkę drzwi znajdujących się już na wyciągnięcie ręki.
Otworzył, z szybkością światła znalazł się w bezpiecznej strefie, stał w pełnym świetle otoczony ze wszystkich stron światłem.
Głos ustał.
Nastała cisza w przekazie, jasność rozpędziła mroki oraz jej sługi.
Zmęczony oraz na śmierć przelękniony opadł plecami o wejście do windy i zsunął się po nim na podłogę.
Zapalił kolejnego papierosa, na odstresowanie.
Patrzył na czerwony punkt w oddali, to wciąż palący się niedopałek między mrokami.
Zgasł.
Palenie pomogło mu uspokoić umysł, znużyło go zarazem, stał się śpiący, a może był to efekt paniki i wycieńczenia psychicznego, spalał papierosa za papierosem.
Nie patrzył teraz na zegarek, liczyła się dla niego jedynie cisza i spokój. Nie interesowało go nic poza tym.
*
Papierosy w paczce nikły i z prawie pełnego opakowanie, kiedy znalazł ją w skradzionej kurtce pozostały dwa, lecz nie przejmując się o płuca wyciągał kolejnego.
Zdążył przyłożyć ogień do bibułki kiedy drzwi windy otworzyły się, a on bezwładnie opadł na podłogę kabiny.
W środku stał szczupły mężczyzna w granatowym garniturze.
- A więc tu pan jest, już się zastanawiałem czy coś się stało, bo jak pan wie nie mamy tutaj żadnych kamer, na tym poziomie oczywiście – wciąż uśmiechał się patrząc na nieogolonego użytkownika podpalającego papierosa na leżąco.
- Możemy już jechać na górę – orzekł.
- Możemy.
Winda zamknęła się i otworzyła siedem poziomów wyżej w samym wielkim holu, w którym oczekiwał nadejścia przedstawiciela .
*
Podziemne miasto dla odstępców nie posiadało praw oraz obowiązków. Korzystało z tego co niepotrzebne na górze i przetwarzało to na coś bardziej użytecznego pod powierzchnią. Nie mieli panów, ani sług. Ci którzy chcieli łączyli się w plemiona, gangi, szajki co kto wolał, jednak większa ilość podziemnej populacji preferowała samotny tryb życia, w ewentualności w niewielkich obozowiskach (w przypadku posiadania rodziny, bądź bytu w związku). Ludność nie należała także do najbardziej rozmownych oraz gościnnych, starali się zachować neutralność i nie mieszać się w sprawy obcych. Jeżeli pragnąłbyś pojawić się w tunelach nikomu by fakt taki nie przeszkadzał, jednak nie napotkał byś na ciepłe powitanie. Byli specyficznymi ludźmi, dlatego tam zamieszkali, niechciani, nieakceptowani przez powierzchnie, albo sami nie godzić się na byt na powierzchni między śpieszącymi się kukłami podążającymi za przywódcami, realizującymi karierę kosztem życia.
Nie dążyli do władzy, a ci co rządy próbowali ustawić pod powierzchnią długo się w ciemnościach nie na byli. Chcieli wolności, nie interesowali ich władcy oraz systemy. Każdy miał to na co sobie zapracował, nie oczekiwali pomocy, i sami rzadko jej udzielali, każdy żył na własny rachunek.
*
- Masz ognia? – zaczepił go młody mężczyzna w ortalionowym odzieniu pokazując gestem iż potrzebuje zapalniczki
- Masz ognia – wyciągnął narzędzie tworzące płomień z ulatniającego się gazu i podał je chłopakowi, mało na pełnoletniego wyglądającego – masz fajka? – zapytał iż jego opakowanie zawierało ostatniego skręta z tytoniem.
Jednak jego ojcem nie był, sam palił od młodości nie pozostanie więc hipokrytą. Hipokryzją się on brzydził, nienawidził ludzi radzących mu jedno, a robiących dokładnie to przed czym go ostrzegają. Izolował się od hipokrytów, izolował się od wszystkich, lecz to całkowicie inna historia.
Przemierzał teraz główną ulicę Stolicy, wielka przestrzeń przeznaczona dla zatłoczonego przez samochody miasta. Pięć zakorkowanych pasów w jedną, pięć w drugą, przez wysokie ciężarówki, autobusy z trudem dało się dostrzec budynki po drugiej stronie, nie znajdowały się przy niej bowiem wieżowce, raczej kamienice mieszkalne oraz zagospodarowane na sklepy branżowe oraz towarowe centra.
Mijał wielu podobnych ludzi w zimowych ciemno kolorowych, przybrudzonych kurtkach, inni bardziej elegancko odziani w wełniane płaszcze do kolan z komputerami w ręku i skórzanymi rękawicami. Kobiety poubierane w długie kurtki zakrywające ich kobiece wdzięki ukrywając prawdę o posturze, tylko nieliczne nie patrzyły na warunki i zawsze wyglądać chciały olśniewająco, problematyczne stawało się jednak stąpanie po niedokładnie odśnieżonej powierzchni chodnika w butach na wysokim obcasie średnicy paznokcia małego palca u ręki. Wtedy mniej wyćwiczone potrafiły bardziej rozbawić niż przyciągnąć walorami. Kiedy z pod białego futra rozpiętego i z pod skąpych ubrań widniały piersi trzęsące się podczas niestabilnego chodu. Bądź modni chłopcy ubrani w cienkie bluzy i czapki założone na pół głowy udających twardzieli, iż przy takiej temperaturze jest im gorąco, mimo że trzęśli się przy tym z przechłodzenia pociągając nosami.
Pisarzowi zawsze sprawiała radość ludzka głupota, nie tępił, ani nie pochlebiał jej, z wielu powodów, głównym była czyste szczęście przyglądając się trudom osób trzecich spowodowanych najzwyklejszą głupotą bądź brakiem umiejętności logicznego myślenia.
*
Zejście do podziemnego miasta tylu nieznający prawdy o tamtym miejscu i obowiązujących  tam zasadach, bo brak zasad też jest zasadą, trafiało tam z własnej woli i tylko najsilniejsi przeżywali. Ci potrafiący się dostosować do innych, do wszechogarniającej obojętności, dlatego brak stawał przeciwko dla okrucha czerstwego chleba, albo dla pary znalezionych onucy.
Wielu ginęło, innych pochłoną mrok, jeszcze inni stali się więźniami tych co zeszli na dół w poszukiwaniu władzy i nie zostali jeszcze stłumieni.
Młodzi systemowo wchodzili do podziemia od północny miasta gdzie, oczyszczone bądź nie, ścieki kanalizacyjne trafiały do rzeki, tam też przeważnie znajdowały się siedliska handlarzy żywym towarem, pozwalali zapuścić się ochotnikom w ciemności gdzie wychwytywali ich i w zależności od pożyteczności przeznaczali do różnych celów. Większość trafiało do nielegalnych obozów pracy gdzie produkowano narkotyki oraz broń. Tam pod przymusem wykonywali powierzone zadania w przeciwnym razie kończyli w miejscu, z którego przybyli tyle że nogami do góry.
Tym, którzy okazali się bystrzejsi bądź zaczerpnęli zawczasu rady przygotowywali się na ewentualność ataku bądź napływali pod powierzchnie od innych stron, mniej atrakcyjnych, mniej znanych i popularnych. Tak by nie stać się łatwym łupem dla kapturowych piratów.
Tylko co poniektórzy pozostawali przy życiu po pierwszym miesiącu, organizm musiał przyzwyczaić się do niezwykle niesterylnego, wilgotnego otoczenia gdzie nawet najzwyklejsza rana mogła przerodzić się w poważne zakażenie doprowadzając do chorób, amputacji bądź w ekstremalnych wypadkach nawet do zgonu.
Zgony to kolejny problem podziemia, tu nikt nie dowie się kim byłeś, jeżeli byś umarł to jedynymi czyścicielami stawały się szczury oraz inne odrażające gryzonie. Potrafiły w ciągu doby oskubać rosłego mężczyznę do kości rozrywając na strzępy dobytek i pozostawiając czysty szkielet.
Straszna rzeczywistość, lecz z reguły sami się na nią decydowali.
Pod zatłoczonymi chodnikami, sterylnymi mieszkaniami i czystymi ubraniami, znajdował się kolejny świat. Świat spowity w mroku, śmierdzący potem, nieczystościami i wilgocią, gdzie nie zdążało się napotkać porządku w jego prawdziwej postaci. Nowi po przez zapach byli identyfikowani, brudny to mieszkaniec, czysty turysta.
Śmierdzącymi się nikt nie interesował, jednak ci nie splamieni jeszcze otoczeniem stawali się okienkiem zainteresowania u wybranych. Kobiety legły do takich, to był plus (jeżeli miało się duży dystans do warunków podczas stosunku), jednak przeważał to wielki minus… zostawali namierzanie przez nielubiących, bądź chcących wykorzystać, nowych.
*
Zbliżała się noc, a Writerowi nie upodobało się nocne spacerowanie po ulicach wielkiej metropolii z całym swoim dobytkiem w kieszeniach. Musiał jeszcze przed zmrokiem znaleźć względnie tani i bezpieczny motel, albo hotel w celu spędzenia w nim nocy oraz porannego wymarszu, dokończenia niezakończonego w mieście swojego dzieciństwa i ruszyć przed siebie gdzie nikt go nigdy nie znajdzie, dopóty nie zachce zostać odnalezionym.
- I na chuj to wszystko, skoro i tak muszę znowu gdzieś się przespać? – popatrzył na zegar atomowy na wieży jakiegoś biurowca z godziną na przemian wyświetlaną wraz z datą – Jutro już mnie tu powinno nie być… wszystko na ostatnią chwilę, jełopie – denerwował się sam na siebie sięgając po kolejnego przyjaciela, już ostatniego.
Zapalił popatrzywszy jeszcze raz na datę. „30.11”
- Jasna cholera – pokazała się godzina, a on zobaczył dwudziestą, zrobił się już ciemno, a on wciąż nie posiadał bezpiecznego spania, w którym nie napadnie go banda rzezimieszków zatrudnionych przez właściciela w celu zwiększenia dochodu  kosztem jednego z klientów.
*
Korzystając z karty komunikacji miejskiej spenetrował połowę miasta w poszukiwaniu wolnego miejsca noclegowego dla kogoś takiego jak on. Dopiero w okolicach północy dostał wolny pokój w motelu „Julianna” w spokojnej dzielnicy na północ miasta, kilka kilometrów do obwodnicy, miał przynajmniej stamtąd niedaleko do jutrzejszego celu.
Dostał jednoosobowy pokój na piętrze z własną toaletą oraz ciepłą wodą.
W recepcji urzędował pięćdziesięcioletni, otyły mężczyzna z łysiną. Siedział na wysiedzianym krześle obrotowym na kółkach przy lekko brudnej ladzie i przewracał kolejne strony starej, wypożyczonej w rejonowej bibliotece, książki. W pomieszczeniu obok recepcji nazwanym przez właściciela pokojem do relaksacji siedziało kilku młodych ludzi zajętych sobą, leżała na kanapie także skośnooka kobieta o głowę niższa od Pisarza i starsze o parę lat.
Nie był jednak nikt zainteresowany nowymi znajomościami, tak samo jak Pisarzyna zresztą.
Kiedy wszedł do pokoju pierwszym krokiem obowiązkowym to zamknięcie się na klucz. Następnie zdjął całe okrycie wierzchnie zostając w koszuli i spodniach uwierających jego skurczone, od zimna, genitalia z powodu braku bielizny. Zasłonił okna i rozebrał się do naga, skierował prosto do łazienki zabierając ze sobą torbę z przedmiotami zakupionymi w sklepie w trakcie podróży wieczornej w poszukiwaniu wolnego pokoju do spędzenia nocy.
Postawił siatkę na toalecie, otworzył drzwiczki prowadzące pod prysznic i wszedł do środka. Postał chwilę wpatrując się w pokrętło regulujące temperaturę i odkręcił.
Poleciała lodowata woda, która po dłuższej chwili oczekiwania zmieniła się w strumień przyjemnego, ciepłego płynu obmywającego jego zmęczone ciało. Nie ruszał się spod natrysku przez dobrą godzinę marnując hektolitry wody.  Przez ten czas zdążył wielokrotnie obmyć ciało płynem zakupionym wcześniej. W środku nocy skończył kojący oraz odprężający prysznic.
- Już widzę wczesne wstawanie – patrząc w mrok nocy przez zasłonięty lufcik.
Skierował się przez zaparowane lustro, przetarł ręką odsłaniając jego zaniedbane oblicze. Wyciągnął z torby kolejny przedmioty – żyletkę jednorazowego użycia oraz piankę do golenia. Ustawił obok siebie na umywalce i spojrzał w odbicie.
- A może nie będę tego golił jeszcze? – pytał sam siebie przecierając zarost – wtopię się w otoczenie, a tutaj kto na mnie patrzy, no i wyglądam inaczej niż normalnie. – przyglądał się sobie – Pierdolę, idę spać.
I rzeczywiście jak powiedział tak zrobił.
Nagi, czysty po długim relaksie pod gorącą wodą spoczął w pojedynczym, wygodnym łóżku w motelu „Julianna”. Między mrokiem, cieniami oraz blaskiem latarni dobiegającym od ulicy.
Usnął.
 *
Przed oczami stanęło mu wielkie miasto oddalone od niego wiekami w przeszłość oraz mieszczące się daleko na wschodzie globu. Niskie, kredowe, rozpadające się budynki. Wielkie targowiska przy każdych większych ulicach, Kupcy przekrzykujący się z potencjalnymi nabywcami o ostateczną cenę. Owoce, warzywa, zwierzęta, odzież, skóry, futra, drogie tkaniny, barwniki, przyprawy. Tysiące małych straganików, a przy każdym otyły mężczyzna w turbanie z brodą oraz w kolorowych szatach. Jedni w bardziej tradycyjnych ubraniach inni wyglądali jak przybysze z innych krain, co poniektórzy mieszali jedno z drugim tworząc kompletnie nowe kompozycje.
Po ulicach przewijały się dziesiątki tysięcy ludzi, kobiety, mężczyźni, dzieci. Bogaci, biedni. Uczciwi, oszuści. Przyzwoici oraz ci lekkich obyczajów.
Wiele profesji pod jedną opatrznością. Kupcy, robotnicy, płatnerze, zbrojmistrzowie, jubilerzy, dziwki, złodzieje oraz zabójcy.
Na ulicach roiło się od strażników miejskich pod bronią, jedni bardziej inni słabiej uzbrojeni, i wyszkoleni, patrolowali niebezpieczne ulice wielkiego miasta starając się zapobiec burdom i awanturom. Nie wysokie kamienne budynki przebijane były przez nieco wyższe wierze widokowe, na których stacjonowali kolejni strażnic.
Aleje nie stanowił jednak mimo starań bezpiecznego otoczenia, wystarczyło nie obejrzeć się za siebie w odpowiednim momencie, a mogło strać się cały dobytek, jak nie największą wartość – życie.
W samej metropolii jak to w wielkich ośrodkach bytu ludzi znajdowały się bardziej mniej zamożne dzielnice. Tak i tutaj stały domy, które zdobione kolorami pokazywały zamożność rodu zamieszkującego wnętrze, ale za to kilkadziesiąt alejek dalej wznosiły się rozpadające już chaty, gdzie mieszkało po dziesięć, piętnaście osób nie mające co wrzucić do garnka i co ugotować dzieciom na strawę poranną. Chodzili po ulicach błagając o niewielką pomoc ze strony, tych którym powiodło się w życiu i mieli możliwość wyzbycia się z kilku nędznych miedziaków, które ratowałyby dzień najbiedniejszym. Jednak ci biedni zawsze potrafili świecić przykładem dla bogaczy pokazując jak cieszyć się z najmniejszych rzeczy, kiedy tamci mając mnóstwo czasu oraz pieniędzy nie byli w stanie uszczęśliwić swych dusz.
Miasto miało także swoje koszary, twierdze i wewnętrze fortyfikacje wojskowe niedostępne dla plebsu, w których murach działy się bardziej oraz mniej dozwolone czynności. Szkolenia żołnierzy mających zasilić kolejne wyprawy zbrojne przeciw innowiercą, wytwarzanie kolejnych pancerzy w tempie ekspresowym, ale także w lochach więzieni byli winni, bądź niewinni, poddawani strasznym zabiegom. Same warunki w jakich egzystowali pozostawiało wiele do życzenia, ale codzienna chłosta, przypalanie, brak codziennego posiłku, drwiny, poniżenie. Tortury, zniesławienie bądź najłatwiejsza do osiągnięcia – śmierć.
Ale tam gdzie zło, zawsze było i dobro.
Znajdowały się w grodzie miejsca gdzie ludzie po zapadnięciu zmroku oddawali się sportowi znanemu od za rajów dziejów, mężczyzna i kobieta połączeni węzłem przyrzeczenia okazywali swe uczucia nie tylko w formie słów, gestów, miłości mentalnej. Wtedy nadchodził czas na drapieżność, na porządnie, chęć okazania swych emocji drogą płciową, po przez połączenie ciał. Oddawali się sobie przeciwstawiając razem trudnościom, godząc się po dziennych kłótniach wywołanych problemami w życiu codziennym. 
Miasto żyło. Jak ludzie przepełnione było bólem, cierpieniem i nienawiścią, radością, zaufaniem i miłością.
*
Obudził się z przyjemnego snu. Wiedział jaka jest jego droga do prawdziwej wolności i zamierzał nią podążyć, mimo przeciwnościom losu…

2 komentarze:

  1. Bardzo fajne zakończenie......podobają mi sie również słowa,które dobrze dobierasz do zdania.....nawet kilka archaizmów udało mi się znaleść(np. onuce,czyli skarpety ;) )....jedynie,do czego mógłbym się przyczepic,to brak znaków interpunkcyjnych w dosłowniw kilku miejscach oraz zły szyk wyrazów......były chyba 3 zdania....ale to takie moje wrażenia ;)...jedno było o drzwiach...nie pamiętam dokładnie,gdzie jest...ŚWIETNA ROBOTA ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawi mnie,jakbys poradził sobie przy pisaniu kryminałów...;)

    OdpowiedzUsuń