W ciągu
następnych minut przemierzał na nowo parter budynku w poszukiwaniu okazji.
Liczył na znalezienie jakiegoś przydatnego wyposarzenia, zostawionych ubrań,
wyrzuconych butów czy chociażby foliowych butów jakie nabywa się przy wejściu
do szpitala by nie rozprzestrzeniać wirusów.
Minuty
trwały, a jemu w oczy nie rzucało się nic co by się mogło przydać podczas
ucieczki na mróz. Jeżeli za wariactwo służby dyscyplinarne nie zrobią z nim
porządku to najpewniej zamarznie tam na śmierć.
Jednak nie
pozostało mu nic innego jak zaryzykować własnym życiem. Stał teraz oparty pod
ścianą przyglądając się otwartej paczce czerwonych tytoniowych listków. Nie
było rady, zmuszony został do poświęcenia życia, jednak pozostanie w środku
wcale nie zwiększało szans przetrwania.
Zmęczony,
wychłodzony z sinymi od zimna stopami kroczył walcząc o każdy krok, dochodził
już prawie do wyjścia kiedy to na podłodze przyuważył błyszczącą blaszkę.
Zboczył zatem z samobójczego kursu w stronę świecidełka, kilka ruchów dalej kiedy
stał nad eliptycznym metalem na którym dostrzegł wygrawerowany z czarnym
wypełnieniem numer „13”. Oznaka nieszczęścia, albo stawienie czoła nie
powodzeniom. Podniósł z zimnej posadzki
niewielką wybitą cyfrę zaciskając s pięści by mieć pewność jej bezpieczeństwa.
Szybko
kroczył w kierunku, z którego przed sekundą wracał. Naprzeciw ściany, o jaką
się opierał we wnęce znajdowała się szatnia, szerokie i wysokie okno, a po jego
drugiej stronie nie wielkie podłużne pomieszczenie z poutykanymi stojącymi metalowymi
rusztowaniami z hakami czekającymi na wykorzystanie ich do celu odwieszenia
odzieży wierzchniej, w zamian stróżowie poczekalni przedmiotów martwych rozdawali
srebrne blaszki bardzo podobne do tej znalezionej na podłodze parędziesiąt
sekund temu i znajdującej się w tym momencie w ręku pisarza.
- Trzynaście
– roztrzęsiony położył na kamienny blat błyskotkę z liczbą.
Trwał w
niewiedzy, zmęczony czekaniem oraz chwilą. Marzył o ciepłej herbacie w zaciszu
mieszkania, ogrzewającym go łóżku oraz smaku kobiecych ust, choć na chwilę. By
spędzić jeszcze jedną noc, z którąś ze swoim przeszłych miłości, nawet tych
jednonocnych, potrzebował ciepła, nie na zewnątrz, zmroziło go życie od środka,
zamieniło serce w lodową bryłę i znieczuliło na świat. Stał się tym przed czym
uciekał, tym co negował i tym co kiedyś sprawiało mu żal.
Obsługa
szpitalna wzięła od niego przedmiot i dziwnie patrząc, spojrzała na cyfry potem
jeszcze raz na niego i znów w grawerowanie.
Bez słowa skierowała się między wieszaki i wybierając jeden z pierwszych
wymieniła numerek na grubą zimową kurtkę.
Czarna,
gruba puchówka z kapturem oraz sztucznym futrem na około. Wyglądała na męską dlatego
cieszył się z trafności oraz żałował że odpowiedzialna za upuszczenie osoba
zostanie bez odzienia w tę pogodę, jednak tutaj chodziło o przetrwanie.
- To
wszystko?
- To wasze
rzeczy, sami sprawdźcie – sucho powiedziała węsząc podejrzenie.
- No tak –
uśmiechnął się mimo woli i odszedł.
Rozpiął
ciepłe odzienie po czym z przyjemnością założył na siebie. Pasowało jak ulał,
jakby w rzeczywistości należało do niego, posiadało przy tym wiele kieszeni i
spenetrowanie ich wszystkich zajęło mu czas do wyjścia. Znalazł portfel z dwoma
banknotami po sto, co za idiota zostawia
portfel w kurtce? Pomyślał, John Shepard, znalazł dokument tożsamości w
jednej z przegródek, wyciągnął jedynie wszystkie pieniądze całą zawartość
włącznie z opakowaniem zostawił w punkcie ochrony nie podając żadnych
informacji i starając się zachować niezauważalność.
Pozostawił
także Johnowi kluczyki od samochodu i całą resztę dobytku, która w tej chwili
nie będzie mu przydatna. Zabrał pieniądze, bilet transportu publicznego oraz
odzienie.
Najgorszym
punktem pozostawał brak obuwia, stał więc na boso między drzwiami zmieniając co
jakiś czas nogę z powodu zimna, próbował zdecydować się na krok za strefę
względnie bezpieczną.
Po drugiej
stronie ulicy na wysokim bilbordzie zauważył reklamę jednego z tanich sklepów
obuwianych mówiącą, że w przejściu podziemnym znajduje się punkt.
Cóż za
przychylność losy, można by było powiedzieć, bez trwogi zapalił papierosa i
wyszedł na zimną ulicę. Już pierwsze kroki zabiły na nim ćwieka, każdy krok był
jak wbijanie tysięcy drobnych igiełek w przemarznięte stopy. Jednak szczęście w
nieszczęściu cieszył się z bólu, to mogło oznaczać, że amputacja obu kończyn
nie będzie konieczna.
Kolejne
stąpanie wcale nie okazywało się łatwiejsze z powodu przyzwyczajenia do
temperatury, za to coraz trudniej unosił nogi i zginał podbicia kostniejące z
każdą kolejną chwilę, cierpiał i jak najszybciej chciał znaleźć się w
podziemiach jednak brak odporności na ból, odrętwiałe kończyny, roztrzęsione
mięśnie, wycieńczony organizm oraz brak obuwia sprawiały, że te dwieście metrów
do przejścia poniżej ulicą zajmowało mu wieku, a przynajmniej według jego
samego.
*
Tłocząca się
masa schodziła i wchodziła do tunelu, młody mężczyzna w modnej fryzurze i planowanym
zarostem, w czarnej eleganckiej kurtce z torbą na komputer na ramieniu wyrzucał
właśnie w połowie nie dopalonego papierosa na wilgotne kamienne schody.
Drobna,
szczuplutka panna w wieku dziewiętnastu, może dwudziestu lat dopiero zapalała
cienki rulonik z nabitym machorką do wewnątrz. W intensywnej czerwieni od góry
do dołu znacznie wyróżniała się z tłumu, w wysokich, krwistych kozakach na śmigłym
obcasie ostrożnie stąpała między kałużami wewnątrz słabo oświetlonego tunelu.
Niezaspokojeni
mężczyźni podpierających kafelkowe ściany uważnie obserwowali zgrabne ruchy jej
drobnych pośladków opinanych przez czerwoną suknię. Zagadywali do siebie nawzajem
by podzielić się swoimi erotycznymi myślami o przechodzącej kobiecie, pociągali
tanie papierosy i popijali szczynami pospolicie zwanymi tanim piwem.
Pod ścianą
nieopodal na małym krzesełku siedział z gitarą mężczyzna w długich, płowych i falowanych
włosach z kolczykiem we brwi. Miał ogromne usta z szerokimi wargami, przez
które wydobywał się piękny basowy głos śpiewające artystyczne piosenki artysty
z przed wielu lat, sławionego do dzisiaj jednak zapomnianego przez masę
popularności, przez mas media oraz tych których sztuka interesuje tyle co
zeszłoroczny śnieg. Szarpał wysłużone struny wypracowanego instrumentu z
prędkością niesamowicie szybką, nie wielu artystów potrafi w takim tempie
pociągać za cięciwy by wydobyć tak czysty i dynamiczny dźwięk, połączony z
niesamowitym męskim głosem.
Kobieta w
czerwonym zatrzymała się przed nim, zajrzała do torebki i wyciągnęła banknot o
nie niewielkim nominale i kucając tak by nie odsłaniać swych ud oraz bardziej
skrytych partii ciała wrzuciła mu do pokrowca, do którego zbierał pieniądze.
Uśmiechnęła się i poczekała chwilę.
- Dziękuję –
wyrwało się stłumionym głosem między kolejnymi słowami piosenki,
Ruszyła
dalej przed siebie zostawiając grajka w swoim świecie, gdzie zapraszał
przechodniów wsłuchujących się w jego artyzm.
W podziemiu
pojawił się ubrany w luźne spodnie mężczyzna z papierosem w ustach i czarnej
kurtce, przeskakiwał z nogi na nogę mijając szybko blokujących przejście ludzi
tłoczących się w kierunku wejścia do poziemnej kolei. Szybko przechodząc nie zważał
na otoczenie dopóki nie usłyszał wokalu ulicznego grajka, popatrzył mu w oczy,
znał go skądś, nie mógł jednak przypomnieć sobie kompletnie skąd, wrzucił mu
papierosa z paczki i ruszył dalej bo ścierpłe bose stopy dawały znać o sobie
coraz bardziej. Zaczął biec uważając przy tym by nie poślizgnąć się na
zlodowaciałych kamieniach i nie zabić się na półmetku swojej trudnej drogi
odwroty.
*
Pisarz
wbiegł na teren sklepu zwracając na siebie uwagę połowy znajdujących się w
środku zjadaczy chleba. Popatrzyli się na dziwacznego osobnika bez butów po
czym wrócili do swoich zakupów nie interesując się nim dalej, ochrona stała się
uważna i z ukrycia śledziła poczynania nowoprzybyłego klienta.
Nie zważał
jednak na nastawienie obsługi i przemieścił się w głąb salonu w poszukiwaniu męskiego
działu a w nim butów zimowych. Mijał niskie regały z ułożonymi jednakowymi
pudełkami z obuwiem wewnątrz. Eleganckie, codzienne, wyjściowe, modne, stylowe,
damskie, dziecięce, a na samym końcu męskie buty. Niewielkie stanowisko z
zimowymi butami. Kilkanaście modeli na krzyż w tym kwarta sportowe, bądź
nienadające się do wyjścia na dwór. Jednak interesujący go model z ocieplanym
wnętrzem znajdował się w zakresie jego funduszy. Sam w sobie model nie wydał mu
się specjalnie interesujący jednak w tym momencie istotna była jedynie
funkcjonalność, a przez pogodę na powierzchni ogrzewanie stanowiło czołowy
argument w wyborze akurat tej pary.
Kiedy
rozsiadł się na niewielkiej kanapie w celu obejrzenia poharatanych stóp
podeszła do niego ekspedientka:
- Dzień
dobry – przywitała się, fałszywie, kurtuazyjnie do zdecydowanego klienta – W
czym mogę pomóc?
- Macie może
jakieś skarpetki do przymierzania butów? – zapytał bezpośrednio nie odwracając
uwagi od zlodowaciałych palców.
Starał się
pobudzić w nich krążenie masując energicznie obiema rękoma.
Po chwili
zastanowienia kobieta odpowiedziała mu:
- Mamy na
dziale damskim.
- A mogłaby
mi panie przynieść bo nie chciałbym przymierzać obuwia na boso – odwrócił oczy
na sprzedawczynie i uśmiechnął się.
-Mogłabym -
odpowiedziała mu niska, w średnim wieku, pomarszczona blondynka o krótkich,
stylizowanych włosach z nadmiarem różowej szminki na ustach i zniknęła między
regałami.
Nie patrzył
gdzie, pochłonięty był rozgrzewaniem własnego ciała, kamienne kafelki szpitala
oraz śnieg na ulicach nie wpływał na zdrowie kończyn, a co gdy mówimy o bosych
nogach przy temperaturze minusowej.
Ułożył
prawą, dolną kończynę na kolanie czarne od brudu podbiciem do góry i pocierał
rytmicznie oboma kciukami do zewnątrz, poczynając od poduszki przechodząc do
poszczególnych palców, a kończąc na śródstopiu, po tym zabiegu zrobił dokładnie
to samo z drugą, kiedy poczuł się nieco lepiej starał się nie utrzymywać
długiego kontaktu między podłogą, a nagą skórą.
Po chwili
powróciła ekspedientka, z oddali nieśmiało przyglądał się jemu ten sam
ochroniarz, który znajdował się przy wejściu kiedy to wbiegł do salonu
obuwianego.
- Proszę,
bardzo – podała mu z obrzydzeniem w oczach – jak, pan, prosił.
- Dziękuję.
Kobieta
odsunęła się kawałek od niego zachowując dystans jednak obserwując jego ruchy.
Złapał zwinięte
w kulkę skarpetki po czym rozwijając się wziął w ręce jedną sztukę, rozciągnął,
przetarł stopę z piachu i wciągnął, identycznie postąpił z drugą.
Stanął teraz
wygodnie na obu nogach i przeszedł w poszukiwaniu odpowiedniego rozmiaru, zlokalizował
pion pod wystawą z oczekiwanym obuwiem i kucając z trudem zaczął przemieszczać
się palcem wskazującym po rozmiarach butów. Postukał dwa razy w odpowiednie
pudełko po czym z samego dnia wyciągnął obniżając poziom o wartość wysokości
jednego pojemnika.
Usiadł z
powrotem na miejscu i przyjrzał się raz jeszcze butom.
- Jak się
nie ma co się lubi, to się nosi co się ma… albo będzie mieć w tym przypadku.
Włożył oba
na siebie. Powstał i rozejrzał się za lustrem, bawełna od środka ogrzewała
ciało, przy samej ścianie stało wysokie pochylone zwierciadło w kierunku,
którego udał się w celu rozpatrzenia kwestii estetycznych jego nowego wizażu.
Przejrzał się z jednej strony, z drugiej przerzucił wzrokiem marnując kolejne
cenne minuty jakie powinien wykorzystać na oddalenie się jak najdalej od
Kapitolu.
- Jak pół
dupy bez krzaka – skomentował swój wygląd – spierdalam, zanim ktoś mnie przyuważy,
i jeszcze te pekaesy trzeba zgolić – zażartował mówiąc o niechlujnym zaroście.
Spakował
buty do pojemnika, materiał izolujący włożył w kieszeń i po zimnej, brudnej
posadzce powędrował prosto do kasy, a za nim dyskretny ochroniarz. Przy stanowiskach płatniczych znajdowały się
duże kosze z akcesoriami, między innymi właśnie grube skarpety, pierwsze co
zrobił to chwycił jedną parę, potem spojrzał na cenę. Liczył na to, że na wszystko
mu wystarczy i nie będzie musiał się tłumaczyć, ani odkładać poszczególnych artykułów.
Przed nim
znajdowała się wypachniona młoda brunetka w białym futrze do kolan, trzymająca
pod ręką firmową torebkę, w drugiej wielką saszetkę przypominającą portmonetkę,
blisko niej trzymała się malutka dziewczynka, wtulała się w ciepło po
zwierzęcego okrycia.
Kolejka
przemieszczała się makabrycznie wolno, robiło mu się na nowo zimno w nogi, a
gorąco w środku.
- Mamo, mamo
– dziewczynka ożywiła się – czemu ten pan nie ma butów?
Kobieta
spojrzała się na jego gołe stopy i z obrzydzeniem schowała dziecko pod śnieżne
okrycie nie udzielając słownej odpowiedzi.
- Mamo… - maleństwo
nie ustępowało
- Cichaj.
- Mamo… -
niezadowolona ciągnęła.
-
Powiedziałam! – matka zdecydowanie zabroniła kontynuacji dialogu na temat
nagości mężczyzny
*
Po
oczekiwaniu na swój zakup zdążyły mu na nowo przemarznąć kończyny, jednak
cieszył się, że cały ten koszmar niebawem się skończy musiał tylko zapłacić za
oba towary.
Według
wyliczeń powinno pozostać mu jeszcze trochę gotówki na później.
- Dzień
dobry. – odezwała się kasjerka, zabierając od niego karton.
- Dzień
dobry. – odpowiedział.
Kobieta
przeskanowała kod kreskowy, zajrzała do środka, poprawiła ułożenie i poprosiła
o gotówkę.
- Sto
pięćdziesiąt dziewięć, poproszę – wyczytała z ekranu komputera.
Podał jej
oba banknoty i patrząc w głębokie zielone oczka starał się nie sprawić złego
wrażenia swoim opłakanym wyglądem. Jednak kobieta nie okazywała najmniejszego
zainteresowania, bezemocjonalnie wykonywała swoją pracę.
- Dziękujemy
i zapraszamy ponownie – zapakowała w dużą torbę z równie wielkim znak firmowym
sklepu i posunęła ją w stronę klienta, patrząc i zaczynając rozmowę z następnym
kupującym.
Chwycił
zakupy i skierował się do najbliższej sofy w celu nałożenia w końcu na siebie
butów po które wystał się tyle w kolejce.
*
Uczucie
jakiego doznał idąc spokojnie podziemnymi tunelami miasta w ciepłych zimowych
butach z grubymi grzejącymi go skarpetami oraz z dobrej jakości palącym się
tytoniem przy sobie było trudne do opisania, bowiem mieszała się radość, duma
oraz odrobina ekscytacja całym tym zajściem.
Przemierzał
mroki podziemi w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca. Miejsca, w którym zacznie
się jego podróż do wolności.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz