środa, 28 listopada 2012

Dzień dwudziesty ósmy - prawie przymarzły stopy do podłogi - nogi, nogi i jeszcze raz nogi - 45 456


W ciągu następnych minut przemierzał na nowo parter budynku w poszukiwaniu okazji. Liczył na znalezienie jakiegoś przydatnego wyposarzenia, zostawionych ubrań, wyrzuconych butów czy chociażby foliowych butów jakie nabywa się przy wejściu do szpitala by nie rozprzestrzeniać wirusów.
Minuty trwały, a jemu w oczy nie rzucało się nic co by się mogło przydać podczas ucieczki na mróz. Jeżeli za wariactwo służby dyscyplinarne nie zrobią z nim porządku to najpewniej zamarznie tam na śmierć.
Jednak nie pozostało mu nic innego jak zaryzykować własnym życiem. Stał teraz oparty pod ścianą przyglądając się otwartej paczce czerwonych tytoniowych listków. Nie było rady, zmuszony został do poświęcenia życia, jednak pozostanie w środku wcale nie zwiększało szans przetrwania.
Zmęczony, wychłodzony z sinymi od zimna stopami kroczył walcząc o każdy krok, dochodził już prawie do wyjścia kiedy to na podłodze przyuważył błyszczącą blaszkę. Zboczył zatem z samobójczego kursu w stronę świecidełka, kilka ruchów dalej kiedy stał nad eliptycznym metalem na którym dostrzegł wygrawerowany z czarnym wypełnieniem numer „13”. Oznaka nieszczęścia, albo stawienie czoła nie powodzeniom. Podniósł  z zimnej posadzki niewielką wybitą cyfrę zaciskając s pięści by mieć pewność jej bezpieczeństwa.
Szybko kroczył w kierunku, z którego przed sekundą wracał. Naprzeciw ściany, o jaką się opierał we wnęce znajdowała się szatnia, szerokie i wysokie okno, a po jego drugiej stronie nie wielkie podłużne pomieszczenie z poutykanymi stojącymi metalowymi rusztowaniami z hakami czekającymi na wykorzystanie ich do celu odwieszenia odzieży wierzchniej, w zamian stróżowie poczekalni przedmiotów martwych rozdawali srebrne blaszki bardzo podobne do tej znalezionej na podłodze parędziesiąt sekund temu i znajdującej się w tym momencie w ręku pisarza.
- Trzynaście – roztrzęsiony położył na kamienny blat błyskotkę z liczbą.
Trwał w niewiedzy, zmęczony czekaniem oraz chwilą. Marzył o ciepłej herbacie w zaciszu mieszkania, ogrzewającym go łóżku oraz smaku kobiecych ust, choć na chwilę. By spędzić jeszcze jedną noc, z którąś ze swoim przeszłych miłości, nawet tych jednonocnych, potrzebował ciepła, nie na zewnątrz, zmroziło go życie od środka, zamieniło serce w lodową bryłę i znieczuliło na świat. Stał się tym przed czym uciekał, tym co negował i tym co kiedyś sprawiało mu żal.
Obsługa szpitalna wzięła od niego przedmiot i dziwnie patrząc, spojrzała na cyfry potem jeszcze raz na niego i znów w grawerowanie.  Bez słowa skierowała się między wieszaki i wybierając jeden z pierwszych wymieniła numerek na grubą zimową kurtkę.
Czarna, gruba puchówka z kapturem oraz sztucznym futrem na około. Wyglądała na męską dlatego cieszył się z trafności oraz żałował że odpowiedzialna za upuszczenie osoba zostanie bez odzienia w tę pogodę, jednak tutaj chodziło o przetrwanie.
- To wszystko?
- To wasze rzeczy, sami sprawdźcie – sucho powiedziała węsząc podejrzenie.
- No tak – uśmiechnął się mimo woli i odszedł.
Rozpiął ciepłe odzienie po czym z przyjemnością założył na siebie. Pasowało jak ulał, jakby w rzeczywistości należało do niego, posiadało przy tym wiele kieszeni i spenetrowanie ich wszystkich zajęło mu czas do wyjścia. Znalazł portfel z dwoma banknotami po sto, co za idiota zostawia portfel w kurtce? Pomyślał, John Shepard, znalazł dokument tożsamości w jednej z przegródek, wyciągnął jedynie wszystkie pieniądze całą zawartość włącznie z opakowaniem zostawił w punkcie ochrony nie podając żadnych informacji i starając się zachować niezauważalność.
Pozostawił także Johnowi kluczyki od samochodu i całą resztę dobytku, która w tej chwili nie będzie mu przydatna. Zabrał pieniądze, bilet transportu publicznego oraz odzienie.
Najgorszym punktem pozostawał brak obuwia, stał więc na boso między drzwiami zmieniając co jakiś czas nogę z powodu zimna, próbował zdecydować się na krok za strefę względnie bezpieczną.
Po drugiej stronie ulicy na wysokim bilbordzie zauważył reklamę jednego z tanich sklepów obuwianych mówiącą, że w przejściu podziemnym znajduje się punkt.
Cóż za przychylność losy, można by było powiedzieć, bez trwogi zapalił papierosa i wyszedł na zimną ulicę. Już pierwsze kroki zabiły na nim ćwieka, każdy krok był jak wbijanie tysięcy drobnych igiełek w przemarznięte stopy. Jednak szczęście w nieszczęściu cieszył się z bólu, to mogło oznaczać, że amputacja obu kończyn nie będzie konieczna.
Kolejne stąpanie wcale nie okazywało się łatwiejsze z powodu przyzwyczajenia do temperatury, za to coraz trudniej unosił nogi i zginał podbicia kostniejące z każdą kolejną chwilę, cierpiał i jak najszybciej chciał znaleźć się w podziemiach jednak brak odporności na ból, odrętwiałe kończyny, roztrzęsione mięśnie, wycieńczony organizm oraz brak obuwia sprawiały, że te dwieście metrów do przejścia poniżej ulicą zajmowało mu wieku, a przynajmniej według jego samego.
*
Tłocząca się masa schodziła i wchodziła do tunelu, młody mężczyzna w modnej fryzurze i planowanym zarostem, w czarnej eleganckiej kurtce z torbą na komputer na ramieniu wyrzucał właśnie w połowie nie dopalonego papierosa na wilgotne kamienne schody.
Drobna, szczuplutka panna w wieku dziewiętnastu, może dwudziestu lat dopiero zapalała cienki rulonik z nabitym machorką do wewnątrz. W intensywnej czerwieni od góry do dołu znacznie wyróżniała się z tłumu, w wysokich, krwistych kozakach na śmigłym obcasie ostrożnie stąpała między kałużami wewnątrz słabo oświetlonego tunelu.
Niezaspokojeni mężczyźni podpierających kafelkowe ściany uważnie obserwowali zgrabne ruchy jej drobnych pośladków opinanych przez czerwoną suknię. Zagadywali do siebie nawzajem by podzielić się swoimi erotycznymi myślami o przechodzącej kobiecie, pociągali tanie papierosy i popijali szczynami pospolicie zwanymi tanim piwem.
Pod ścianą nieopodal na małym krzesełku siedział z gitarą mężczyzna w długich, płowych i falowanych włosach z kolczykiem we brwi. Miał ogromne usta z szerokimi wargami, przez które wydobywał się piękny basowy głos śpiewające artystyczne piosenki artysty z przed wielu lat, sławionego do dzisiaj jednak zapomnianego przez masę popularności, przez mas media oraz tych których sztuka interesuje tyle co zeszłoroczny śnieg. Szarpał wysłużone struny wypracowanego instrumentu z prędkością niesamowicie szybką, nie wielu artystów potrafi w takim tempie pociągać za cięciwy by wydobyć tak czysty i dynamiczny dźwięk, połączony z niesamowitym męskim głosem.
Kobieta w czerwonym zatrzymała się przed nim, zajrzała do torebki i wyciągnęła banknot o nie niewielkim nominale i kucając tak by nie odsłaniać swych ud oraz bardziej skrytych partii ciała wrzuciła mu do pokrowca, do którego zbierał pieniądze. Uśmiechnęła się i poczekała chwilę.
- Dziękuję – wyrwało się stłumionym głosem między kolejnymi słowami piosenki,
Ruszyła dalej przed siebie zostawiając grajka w swoim świecie, gdzie zapraszał przechodniów wsłuchujących się w jego artyzm.
W podziemiu pojawił się ubrany w luźne spodnie mężczyzna z papierosem w ustach i czarnej kurtce, przeskakiwał z nogi na nogę mijając szybko blokujących przejście ludzi tłoczących się w kierunku wejścia do poziemnej kolei. Szybko przechodząc nie zważał na otoczenie dopóki nie usłyszał wokalu ulicznego grajka, popatrzył mu w oczy, znał go skądś, nie mógł jednak przypomnieć sobie kompletnie skąd, wrzucił mu papierosa z paczki i ruszył dalej bo ścierpłe bose stopy dawały znać o sobie coraz bardziej. Zaczął biec uważając przy tym by nie poślizgnąć się na zlodowaciałych kamieniach i nie zabić się na półmetku swojej trudnej drogi odwroty.
*
Pisarz wbiegł na teren sklepu zwracając na siebie uwagę połowy znajdujących się w środku zjadaczy chleba. Popatrzyli się na dziwacznego osobnika bez butów po czym wrócili do swoich zakupów nie interesując się nim dalej, ochrona stała się uważna i  z ukrycia śledziła poczynania nowoprzybyłego klienta.
Nie zważał jednak na nastawienie obsługi i przemieścił się w głąb salonu w poszukiwaniu męskiego działu a w nim butów zimowych. Mijał niskie regały z ułożonymi jednakowymi pudełkami z obuwiem wewnątrz. Eleganckie, codzienne, wyjściowe, modne, stylowe, damskie, dziecięce, a na samym końcu męskie buty. Niewielkie stanowisko z zimowymi butami. Kilkanaście modeli na krzyż w tym kwarta sportowe, bądź nienadające się do wyjścia na dwór. Jednak interesujący go model z ocieplanym wnętrzem znajdował się w zakresie jego funduszy. Sam w sobie model nie wydał mu się specjalnie interesujący jednak w tym momencie istotna była jedynie funkcjonalność, a przez pogodę na powierzchni ogrzewanie stanowiło czołowy argument w wyborze akurat tej pary.
Kiedy rozsiadł się na niewielkiej kanapie w celu obejrzenia poharatanych stóp podeszła do niego ekspedientka:
- Dzień dobry – przywitała się, fałszywie, kurtuazyjnie do zdecydowanego klienta – W czym mogę pomóc?
- Macie może jakieś skarpetki do przymierzania butów? – zapytał bezpośrednio nie odwracając uwagi od zlodowaciałych palców.
Starał się pobudzić w nich krążenie masując energicznie obiema rękoma.
Po chwili zastanowienia kobieta odpowiedziała mu:
- Mamy na dziale damskim.
- A mogłaby mi panie przynieść bo nie chciałbym przymierzać obuwia na boso – odwrócił oczy na sprzedawczynie  i uśmiechnął się.
-Mogłabym - odpowiedziała mu niska, w średnim wieku, pomarszczona blondynka o krótkich, stylizowanych włosach z nadmiarem różowej szminki na ustach i zniknęła między regałami.
Nie patrzył gdzie, pochłonięty był rozgrzewaniem własnego ciała, kamienne kafelki szpitala oraz śnieg na ulicach nie wpływał na zdrowie kończyn, a co gdy mówimy o bosych nogach przy temperaturze minusowej.
Ułożył prawą, dolną kończynę na kolanie czarne od brudu podbiciem do góry i pocierał rytmicznie oboma kciukami do zewnątrz, poczynając od poduszki przechodząc do poszczególnych palców, a kończąc na śródstopiu, po tym zabiegu zrobił dokładnie to samo z drugą, kiedy poczuł się nieco lepiej starał się nie utrzymywać długiego kontaktu między podłogą, a nagą skórą.
Po chwili powróciła ekspedientka, z oddali nieśmiało przyglądał się jemu ten sam ochroniarz, który znajdował się przy wejściu kiedy to wbiegł do salonu obuwianego.
- Proszę, bardzo – podała mu z obrzydzeniem w oczach – jak, pan, prosił.
- Dziękuję.
Kobieta odsunęła się kawałek od niego zachowując dystans jednak obserwując jego ruchy.
Złapał zwinięte w kulkę skarpetki po czym rozwijając się wziął w ręce jedną sztukę, rozciągnął, przetarł stopę z piachu i wciągnął, identycznie postąpił z drugą.
Stanął teraz wygodnie na obu nogach i przeszedł w poszukiwaniu odpowiedniego rozmiaru, zlokalizował pion pod wystawą z oczekiwanym obuwiem i kucając z trudem zaczął przemieszczać się palcem wskazującym po rozmiarach butów. Postukał dwa razy w odpowiednie pudełko po czym z samego dnia wyciągnął obniżając poziom o wartość wysokości jednego pojemnika.
Usiadł z powrotem na miejscu i przyjrzał się raz jeszcze butom.
- Jak się nie ma co się lubi, to się nosi co się ma… albo będzie mieć w tym przypadku.
Włożył oba na siebie. Powstał i rozejrzał się za lustrem, bawełna od środka ogrzewała ciało, przy samej ścianie stało wysokie pochylone zwierciadło w kierunku, którego udał się w celu rozpatrzenia kwestii estetycznych jego nowego wizażu. Przejrzał się z jednej strony, z drugiej przerzucił wzrokiem marnując kolejne cenne minuty jakie powinien wykorzystać na oddalenie się jak najdalej od Kapitolu.
- Jak pół dupy bez krzaka – skomentował swój wygląd – spierdalam, zanim ktoś mnie przyuważy, i jeszcze te pekaesy trzeba zgolić – zażartował mówiąc o niechlujnym zaroście.
Spakował buty do pojemnika, materiał izolujący włożył w kieszeń i po zimnej, brudnej posadzce powędrował prosto do kasy, a za nim dyskretny ochroniarz. Przy stanowiskach płatniczych znajdowały się duże kosze z akcesoriami, między innymi właśnie grube skarpety, pierwsze co zrobił to chwycił jedną parę, potem spojrzał na cenę. Liczył na to, że na wszystko mu wystarczy i nie będzie musiał się tłumaczyć, ani odkładać poszczególnych artykułów.
Przed nim znajdowała się wypachniona młoda brunetka w białym futrze do kolan, trzymająca pod ręką firmową torebkę, w drugiej wielką saszetkę przypominającą portmonetkę, blisko niej trzymała się malutka dziewczynka, wtulała się w ciepło po zwierzęcego okrycia.
Kolejka przemieszczała się makabrycznie wolno, robiło mu się na nowo zimno w nogi, a gorąco w środku.
- Mamo, mamo – dziewczynka ożywiła się – czemu ten pan nie ma butów?
Kobieta spojrzała się na jego gołe stopy i z obrzydzeniem schowała dziecko pod śnieżne okrycie nie udzielając słownej odpowiedzi.
- Mamo… - maleństwo nie ustępowało
- Cichaj.
- Mamo… - niezadowolona ciągnęła.
- Powiedziałam! – matka zdecydowanie zabroniła kontynuacji dialogu na temat nagości mężczyzny
*
Po oczekiwaniu na swój zakup zdążyły mu na nowo przemarznąć kończyny, jednak cieszył się, że cały ten koszmar niebawem się skończy musiał tylko zapłacić za oba towary.
Według wyliczeń powinno pozostać mu jeszcze trochę gotówki na później.
- Dzień dobry. – odezwała się kasjerka, zabierając od niego karton.
- Dzień dobry. – odpowiedział.
Kobieta przeskanowała kod kreskowy, zajrzała do środka, poprawiła ułożenie i poprosiła o gotówkę.
- Sto pięćdziesiąt dziewięć, poproszę – wyczytała z ekranu komputera.
Podał jej oba banknoty i patrząc w głębokie zielone oczka starał się nie sprawić złego wrażenia swoim opłakanym wyglądem. Jednak kobieta nie okazywała najmniejszego zainteresowania, bezemocjonalnie wykonywała swoją pracę.
- Dziękujemy i zapraszamy ponownie – zapakowała w dużą torbę z równie wielkim znak firmowym sklepu i posunęła ją w stronę klienta, patrząc i zaczynając rozmowę z następnym kupującym.
Chwycił zakupy i skierował się do najbliższej sofy w celu nałożenia w końcu na siebie butów po które wystał się tyle w kolejce.
*
Uczucie jakiego doznał idąc spokojnie podziemnymi tunelami miasta w ciepłych zimowych butach z grubymi grzejącymi go skarpetami oraz z dobrej jakości palącym się tytoniem przy sobie było trudne do opisania, bowiem mieszała się radość, duma oraz odrobina ekscytacja całym tym zajściem.
Przemierzał mroki podziemi w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca. Miejsca, w którym zacznie się jego podróż do wolności.
*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz