poniedziałek, 26 listopada 2012

Dzień dwudziesty piąty - niedzielne wieczorne pisanie bez składu i ładu - 38 813


Obudził się nad ranem cały spocony z kołdra powywracaną w połowie leżącą na podłodze. Jego obnażone ciało pokryte było mokrą powłokę. Otworzył szeroko oczy po czym zmrużył powieki kiedy spotkał się ze światłem dobiegającym z dworu.
- Pieprzone sny – powiedział podnosząc się.
Zebrał pościel i ułożył ją na łóżku, po czym goły skierował się do łazienki gdzie bez jakiegokolwiek przygotowania wsunął się do kabiny prysznicowej. Odkręcił zawór w stronę niebieskiego okręgu i stał pod strumieniem klnąc na własną głupotę. Po kilku minutach lodowatego strumienia doleciała do niego umiarkowanie ciepła woda.
Odetchnął z ulgą po czym sięgnął po gąbkę jeszcze nie wyschniętą po wczorajszym myciu. Nałożył nadmiar mydła i wtarł w ciało.
Po wielu minutach pod strumieniem wynurzył się, ubrał w czyste ubrania złożone na oddzielnych półkach jego wielkiej szafy.
Po kwadransie siedział na biurkowym krześle ustawionym w centrum pokoju i popalał kolejnego papierosa, w napoczętej paczce pozostał mu już ostatni.
- No i co teraz zrobimy – zapytał sam siebie – zeszytu ni chuja, pamięci tak sama – wyliczał – wena mnie nie nawiedza…
Siedział wpatrując się w dym palonego tytoniu bezwładnie wędrujący ku górze niezniekształcony  przez podmuchy wiatru.
- Wyjedź – powiedział cichy głos zza pleców.
Gwałtownie obrócił się na krześle w stronę szeptu.
Lecz nikt za nim nie stał.
- Kurwa.. – przeciągnął – wariujesz, gościu. – po czym zaciągnął się raz jeszcze, aż po sam filtr.
Z mieszania nad nim dobiegało wysokie szczekanie psa, popatrzył na sufit z pożałowaniem, w zdechnął i dowiedział.
- Od rana do wieczora – wypuścił smog z płuc – to samo. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz