środa, 14 listopada 2012

Dzień czternasty - jakby od tego zależało życie ludzi to kilku by już umarło z mojej winy - 23 585


- Tak więc Panie Pisarzu, może zauważasz coś ciekawego i znajomego w tym coś właśnie przeczytał? – zapytał gestykulując nadmiernie.
- Tak. – kiwnął z niechęcią – To fragment książki, którą czytałem kilka lat temu – odpowiedział mu – tak nawiasem, całkiem dobrej książki.
- Może i tak, a to pamiętasz? –rzucił mu kolejną książkę – Czytaj!
Spojrzał na kolejny wolumin, po czym skrawek papieru, jaki już przejrzał zgniótł i upuścił.
Znalazł podkreślone słowa, przewertował wzrokiem i deklamował:
- Na wysokiej wieży stało dwóch mężczyzn jeden w średnim wieku, drugi młody, miał bowiem nie mniej i nie więcej jak dwadzieścia wiosen. Długie błąd włosy i wąską wychudzoną twarz. Na oczach malowała mu się dobroć i niewinność, mimo iż strudzona życiem sierota, potrafił cieszyć się tym co ma.
A teraz miał to wszystko stracić, ponieważ pomylono go z kimś innym, a może szukano po prostu kozła, ginącego dla wolności przestępcy, którego swoboda kosztowała kilka złotych monet.
Obie wieże były identyczne, symetryczne ku środkowi. Z podstawy sześciokąta foremnego ku niebu wyrastały ceglane ściany unoszące się na cztery piętra, tam wieża miała swoją dziuplę, siany zamieniły się w podłogę, z krenelażu na zewnątrz prowadziła solidna drewniana droga, ku nicości.
Mężczyzna przypominającego swoją osobą egzekutora znajdował się za młodzieńcem i popychał go co jakiś czas by nie stawał w miejscu, a szedł do celu. W średnim wieku, wysoki dobrze zbudowany mężczyzna, z umięśnionymi odkrytymi mięśniami. Miał na sobie czarne płócienne spodnie do kostek, czarne komiczne butki, oraz obroże na szyi. Twarz zakryta była białą maską bez wyrazu, dało się dostrzec tylko jasnoniebieskie oczy przez szerokie otwory. Łysa poharatana głowa z małymi uszkami, wyglądał komicznie w pewnym momentach lecz teraz nie nastał ten czas. Teraz jego postać wzbudzała lęk, strach i obrzydzenie.
Między budowlami znajdowała się estrada, gdzie stało kilku bogato odzianych sędziwych mężczyzn. Kwartet  ubrany na biało, piaty w czerni. Szata obnażał jedynie jego dłonie i głowę, którą porastała długo pielęgnowana siwa broda. Podobnie jak kat przewodniczący zgromadzenia także był bezwłosy, jednak ten nie przerażał, a wzbudzał zaufanie, mimo silnym i twardym rysom twarzy sprawiał raczej wrażenie dobrego wujka, niż surowego ojca.
Gdy przyszły skazaniec zajął swoją pozycję, starzec wyszedł na środek sceny, młodzieńcowi założono gruby sznur na krtań i zaciśnięto. Star teraz wpatrzony w słońce, które jeszcze świeciło jasno, jednak już miało w swoich planach rozpłynięcie się z horyzontem by następnego poranka stanąć na straży światła po raz kolejny.
Młodemu mężczyźnie zaszkliły się oczy, czuł żal. Tyle było jeszcze przed nim, tyle chciał osiągnąć, tyle zobaczyć. Nie miał nawet jeszcze okazji opuścić tego miasta na dłużej niż kilka dni w celach handlowych. Nie poznał jeszcze dobrze życia, a oni pragnęli mu je tak wcześnie odebrać.
Obaj wzięli głęboki oddech, starzec i młodziak. Młody zaczął nucić pieśń żeglarzy, mówca szykował się do przemowy:
- Drodzy zebrani! – chłopak skoczył
Łza spłynęła mu po policzku, a on z pieśnią na ustach przechylił się w stronę przepaści i runął na długiej linie w dół. W trakcie tego ułamka sekundy nim kręgi rozerwały się zabijając go, zdążył dorosnąć. Jakiego poświęcenia musiał doznać, co zrobił by nie oczerniać swojego imienia, by zapamiętano go takim jakim naprawdę był, by ci którym zależało na jego dobru, znali prawdę nie zachwianą przez mowę klechy.
Przed skokiem spojrzał po raz ostatni w słońce, świecące jakby mocniej tego popołudnia…
W karku strzeliło, chłopak zakończył swe dzieje.
Tłum pod nim szalał, zaniepokojony i zdziwiony zajściem, kobiety płakały, krzyczały. Mężczyźni pluli pod nogi, narzekali na nie udane przedstawienie, inny zwrot akcji przypadł do gustu. Kapłani oraz kat nie ukrywali zdziwienia, takiego scenariusza nie przewidzieli, zastanawiali się co teraz, skoro sąd nie odbył się według reguł co pozostawało do zrobienia, mieli po prostu się rozejść, a może podburzyć tłum przeciw rodzinie zabitego, albo wywołać represje.
Kapłan generalny uniósł ręce ku niebu:
- Panie, przyjmij tego nieszczęśnika na swoje łono, bądź wtrąć go do piekieł za jego poczynania. Bowiem sam na siebie wykonał wyrok sprzeciwiając się Twemu prawu. Uczyć to co uważasz za najlepsze, jesteśmy tylko sługami w  Twej wierze i potędze. Daj nam zbawienie i odpuść nam winy.
- Amen. – odparł zgodnie tłum.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz