piątek, 16 listopada 2012

Dzień szesnasty - w godzinę mało wyrzeźbiłem, ale weekend i dużo pisania się zapowiada - chce dobić do 30k - 24 726


-  Już się nie mogę doczekać – odparł rozglądając się i krocząc ku centralnemu punktowi pomieszczenia.
Kiedy zbliżali się do stołu w zaciemnionym pomieszczeniu, gdzie paliły się tylko nieliczne lamy, światła rozpromieniły się i wraz cały pokój ożywić się, a czarne ekrany stały się białymi z widniejącym na nich znakiem. Błękitny hełm wikingów z białymi rogami, z herbem pod sobą. Błękitna tarcza z pionowymi słowami o małej czcionce, której nie dało się rozczytać. Symboliki nie znał, nigdy wcześniej też nie spotkał się z takim znakiem, jednak niebawem miał się przekonać iż nasza generacja odczuje silny ból metafizyczny, spowodowany zbyt małą ostrożnością. Największy ekran pokazywał teraz osamotniony symbol ∑ zwany w matematycznym świecie jako Sigma.
- Sigma? – zapytał unosząc brwi do góry pisarz uchylający głowę w stronę stojącego kawałek za nim przewodnika.
- Czekaj. Zaraz wszystkiego się dowiesz.
Światła zgasły, po czym zapaliły się na nowo. Po drugiej stronie stołu stał teraz człowiek. Ubrany w czarny, lśniący smoking, z wysokim cylindrem na głowie i białą jak kościotrup twarzą. Dłonie skryte miał pod białymi rękawiczkami opartymi o złotą głowicę buławy. Stał nieruchomo mierząc wzrokiem przybysza. Po krótkiej przerwie podrzucił laskę ku sufitowi i złapał w powietrzu gładkim ruchem ręki.
- Czym my się znamy? – zapytał pełen elegancji głos o perfekcyjnej dykcji. Zaczął kroczyć ku nim na około stołu pewnym powolnym i spokojnym ruchem. Zachowywał się jak światowiec żyjący kilka wieków w przeszłość.
Pisarz nie miał pojęcia co mu odpowiedzieć. Nie bał się go, lecz szanował, czuł wobec niego dystans, który sam stworzył w swojej myślicielskiej głowie. Zabierał się do wygłoszenia jakiejś mowy jednak Łukasz go wyprzedził.
- To ten, o którym panu mówiłem – powiedział monotonnie pochylając z lekka głowę.
- Doskonale – ucieszył się, podnosząc kąciki ust ku oczom, miał dołeczki na policzkach oraz delikatne wąskie wargi. Cała jego twarz delikatna i młoda, choć głos nadawał mu wieku, to pisarzyna wciąż nie był pewien ile ma on lat. – Możesz już nas opuścić = wskazał dłoniom do rozmówcy po czym skierował wzrok na nowej zdobyczy – Writerze.
Kiedy tylko pośrednik zniknął w mrokach sali elegant wznowił krok oraz rozmowę.
- Nazywam się Steward Kenvetch, i pochodzę z centralnego rejonu, co już pewnie spostrzegłeś, Pisarzu – przedstawił się – pewnie zastanawiasz się co to wszystko ma ze sobą wspólnego. Czemu stoi przed tobą, trupioblady mężczyzna ubrany jak dżentelmen lat dawnych i mówi do ciebie w ten, a nie inny sposób – zamienił jego myśli w słowa – i w jaki sposób zostałeś powiązany z dziełami pozornie różnych autorów.
- Rzeczywiście – potwierdził – zastanawia mnie to i z chęcią dowiem się jak najwięcej…
- Niebawem – nie dał mu dokończyć – niebawem, młodzieńcze.
- Niebawem, zaraz, niedługo, spokojnie – zaczął wyliczać mu słowa, które słyszał od ostatnich kilku godzin pytając o jakiekolwiek szczegóły – ile jeszcze mam czekać! Do kurwy nędzy!
- Cóż za agresja, z pańskiej strony Panie Pisarzu. – oburzony elegant pokazał na niego głownią buławy – nie życzę sobie takiego słownictwa pod własnym dachem!
- Ja się nie wpraszałem, sami mnie tu zaprosiliście i podpuszczając zwabiliście – nie uląkł się jednak jego słów – a teraz lepiej gadaj o co chodzi, albo wskaż mi stronę, gdzie znajdę jakąś windę, schody, albo chociaż drabinę.
- Daj mi chwilę, a będziesz wiedział wszystko. Jesteśmy już w półfinale. Nie masz co się złościć przyjacielu. Cierpliwość… - zastanowił się nad tym słowem - … nie jest twoją mocną stroną.
- Nie – powiedział zapalając papierosa znalezionego w kieszeni kurtki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz