Siedział sobie samotnie w podziemiach
świątyni. Dookoła tylko wilgoć ciemnych i zimnych murów. Cela była zupełnie
pusta. Nie bytowało tam łózko ani wychodek. Przypomniało mu się jak pisał
kiedyś o takich warunkach i nie do końca mail pojęcie czy to co pisał zgodne
było z rzeczywistością... Jeżeli posiedziałby tu dłużej na pewno by się
dowiedział.
Nie dostąpił tego zaszczytu. Po kilku
godzinach zamarzania w lochach grube żeliwne wrota uchyliły się a do środka
wszedł podobnie zakapturzony klecha co ten który pojmał go za herezje. Owy był
nieco tłustszy i wyższy. Na twarzy wypisane miał szczęście, uśmiechał się do
niego od momentu wejścia
Po chwili od przekroczenia progu więzienia
przez duchownego zasuwa jak pod niechcenia zamknęła wrota...
- Młodzieńcze. Słyszałem iż brak ci wiary we
Wszechmogącego? - klecha usiadł obok niego na kamieniu i zapytał retorycznie. -
dobrze. Nikt nie będzie cię do tego zmuszał nie to jest w końcu istota wiary.
Nasz Brat Tak jest zbyt impulsywny oraz natarczywy. To czyni go słabym
pasterzem ale skoro Pan go powołał nie mamy prawa się temu przeciwstawić.
- Zabijcie go. To przecież robi się ze
słabymi - beznamiętnie powiedział dwa zdania - i niewiernymi – dodał.
Mówił o sobie, nakłaniał do morderstwa jego
osoby, jednak znajomość ludzkiego umysłu pozwalała mu na tyle wyczytać, że
księżulek tego nie zrobi, miał bowiem co do niego inne plany, a on sam mógł
wykorzystać to do ucieczki ze świata wyobrażeń.
- Możesz iść.
- Słucham?!? – spodziewał się
wszystkiego, ale nie tego. Mógł się spodziewać egzekucji, chłosty, aresztu –
wszystkiego, ale wolności?? Może to tylko jego wyobrażenia, którymi sam steruje
i tylko musi się nauczyć jak, a to on będzie Bogiem tego świata.
- Idź. I nie plugaw tego świata
dłużej – czy on wiedział? A może coś różniło go od wyobrażeń, może był zbyt
prawdziwy, za mało szary? Za mało przeciętny? Nie wnikał. Wstał.
Wrota od celi otworzyły się. W
ciemności korytarza oświetlanego dalekim blaskiem pochodni błyszczał się
pancerz strażnika, czemu strażnicy są
wyekwipowani w rekwizyty wprost ze średniowiecza? Nie wnikam, bo wsiąknę, a
chcę się stąd jak najszybciej wydostać…
W eskorcie jednego blaszaka
dotarł do wejściowych wrót, otworzyły się samoczynnie, przekroczył tylko próg,
a na nowo się zatrzasnęły, słychać było tylko trzeszczące zasuwy. Było po
zmroku. Ogromny plac pustoszał, przewinął się tylko czasem jakiś bezdomny pies,
albo szczur.
Wieża zegarowa wybiła. Spojrzał w
tarczę, przypominając sobie w raz iż od tego się wszystko zaczęło…
Oraz skończyło.
Patrzył na nowo na małego
psychodelicznego kotka ze wskazówkami. Jego stara przyjaciółka właśnie siadała
na fotelu obok stawiając dwie herbaty.
Jedenasta zero pięć.
- Tak więc pragnąłeś ode mnie
dwóch informacji, a propos chłopaka z dołu oraz okolicy, tak?
- Dokładnie.
- Od czego więc zacząć? –
zapytała się biorąc łyk gorącej herbaty do ust.
- Może… - pociągnął – …od
chłopaka?
- Tak też myślałam. –
westchnęła - więc zacznijmy. Tak naprawdę
to co ja mogę ci powiedzieć mieszkam tu zbyt krótki czas, wiem tyle co
usłyszałam, zapytałam, albo sobie dopowiedziałam.
- Mów co wiesz…
- Mówię. Chłopak jest jakoś w
moim wieku, jest upośledzony umysłowo, ale myśli jak komputer, albo i szybciej,
ma tylko problemy z przedstawieniem tego co myśli nam, najnormalniejszym
użytkownikom tego świata..
- Skoro jest taki perfekcyjny to
czemu pomylił piętra?
- Może nie pomylił?
- A jaki miałby mieć cel w tym,
żeby z rana pukać do mnie do drzwi? Budzić mnie? Wygłaszać mowy o należności
mojego lokalu, oraz na samym końcu stwierdzić, że jednak się pomylił? –
wyrzucił jej wyliczając każdą z jego pomyłek – to skoro tak to słaby ma
procesor! – prawie się wydarł.
- Napij się herbatki… chodzi o
to, że on ma przebłyski, dużo trenuje i próbuje się przystosować, dlatego
strasznie dużo czasu poświęca na spacery oraz przebywanie w środowisku ludzi
normalnych. – popatrzyła na ścianę – Czasami płaci za to, jest poniżany i
odrzucany, ale ma niezwykle silną wolę. Powiedziałbym, że silniejszą od twojej…
- Spojrzał się na nią z niedowierzaniem.
- to przez fajki…
- Nie o to chodzi, to właśnie ten
jego dar. Ty kiedy dziesięciu skinów będzie chciało ci wpierdolić za to co
myślisz – uciekniesz, on zostanie i do końca będzie bronił swojego zdania. To
dzięki temu nie przystosowaniu, nie czuje strachu.
- Czuje…
- Tylko kiedy się na niego
krzyczy zwłaszcza o jego upośledzeniu. – podkreśliła wyciągając palec
wskazujący. Zakończyła łykiem naparu.
- Zauważyłem. Nie ważne… muszę
sobie to przemyśleć raz jeszcze. – zbity z tropu, upił w ślad za Weroniką
trochę herbaty. – a co z okolicą?
- Jeżeli chcesz mam mapę
dzielnicy, mogę ci ją udostępnić w zamian za małą przysługę.
- Mam się bać? – zironizował,
niepotrzebnie.
- Potrzebuję się rozluźnić, a ty
miałeś, i pewnie wciąż masz, dłonie masażysty… - popatrzyła się na jego
spracowane szorstkie dłonie – chcę, abyś zrobił mi masaż.
Spojrzał się na nią z
niedowierzaniem. Nie mógł uwierzyć w to co słyszy, nie mógł uwierzyć w tak
diametralną zmianę, która zaszła w tej kobiecie, ale prawda była taka. Ona
wciąż go pociągała, brak mu było od dawna kontaktu fizycznego, sama się
prosiła, a i tak miał mnóstwo czasu.
- Jasne. – odparł wzruszając
ramionami – a gdzie jest toaleta?
- Doskonale wiesz, widziałeś przychodząc
tu pierwszy raz. – zrobiła się nagle strasznie złośliwa, jak za dawnych lat –
zawsze byłeś, - wycedziła – spostrzegawczy.
- Dobra, Mała. Tylko żadnych mi
tu podtekstów! To będzie tylko masaż, nic więcej, nic mnie. Transakcja. Mapa za
przyjemność cielesną zwaną masażem.
- A coś ty myślał, że chcę się
pukać? – zaśmiała się zdejmując bluzkę.
Piersi zatrząsały się w
odpowiednio dobranym staniku, czarny z różową kokardką między foremkami. Jakże ona się zmieniła, marzył sobie
tak, aż chciało się wspominać na nowo.
Umył ręce dokładnie, wiedział, że
jest to ważny punkt dobrego masażu, wytarł dokładnie w ręcznik leżący na koszu
na pranie. Przetarł ręce rozgrzewając, spojrzał w lustro, poprawił włosy, i
ruszył.
- Tutaj!
Zawołała go z pokoju, gdzie za pierwszym razem
widział ją nagą. Teraz leżała na łóżku tylko w spodniach. Głową do okna, nogami
do niego, plecami do góry a cyckami do kołdry.
- Gotowa? – pokręciła głową na
potwierdzenie – to dobrze, przypomnisz sobie jak to było kiedyś, ale tylko
spróbujesz namieszać mi w głowie przeszłością i wychodzę! – powiedział
spokojnie, jednakże przekonywująco.
Tylko położyła głowę bokiem na
rękach. Myślała sobie bowiem właśnie o
przeszłości, jak to ją zaprzepaściła dla chwili, zapłakała cicho by pisarz nie
zauważył.
Zauważył, lecz zignorował.
Uklęknął nad jej ciałem na
wysokości miednicy. Położył obie ręce na karku dziewczyny. Lewą rękę zacisną
delikatnie na szyi, prawą za to nieco mocniej, ale z gracją wymacał
poszczególne kręgi. Wrócił obiema kończynami do pozycji początkowej i subtelnie
rozpoczął krążenie kciukami po łopatkach i górnych partiach pleców. Co jakiś
czas zwiększając, bądź zmniejszając natężenie. Czasami przyciskał, czasami
rozluźniał, uderzał w te miejsca, które znał z przeszłości, znał kobiece słabe punkty,
które podniecają, a które sprawiają czystą przyjemność.
- A teraz tak jak kiedyś… do
niczego cię nie zobowiązuję, chcę tylko poczuć to co straciłam… - odwróciła się
do niego twarzą, oraz cała resztą ciała. Duże sutki sterczały już na baczność, nadal zbyt szybko się podnieca,
uśmiechnął się w myślach – nie będę ci kazać zostać, będziesz mógł sam wybrać,
chcę jedynie jeszcze raz poczuć twe ciepło. Bez uczuć, bez zobowiązań –
dzisiaj.
-Nie gadaj tylko się odwróć
–speszyła się, przeszedł ją dreszcz. Wróciła do pozycji wyjściowej i czekała na
odrobinę jego ciepła.
Masował w ciąż jednolicie,
czasami zmieniał detal, czasem coś dodawał czasem odejmował. W końcu sam siebie
przekonał. Przybliżył usta do jej pleców i pocałował w odgarnięty z włosów
kark. Delikatnie i spokojnie.
Weronikę przeszył kolejny
dreszcz. Nie spodziewała się tego. On sam nie wierzył, że dał się ponieść, lecz
miał dziś na to ochotę. Ulec nie oznacza zawsze być słabym. Tak przynajmniej
kiedyś ktoś mówił. Wbijając delikatnie palce między żebra, uklepując mięśnie,
rozluźniając kobietę całował ją coraz niże wciąż w linii grzbietu. Kiedy
doszedł już do granicy wolności, zatrzymał się, spodnie przeszkadzały mu w
dalszej wędrówce, jednak wrócił w okolicę szyi i zaczął ją gryźć, całować,
podgryzać, czuł tylko jak wiła mu się pod ustami unieruchomiona pisarskimi
zębami. Wyrwała się niedelikatnym posunięciem, na ślepo wymacała jego kroczę i
ścisnęła. Odessał się od razu. Miała zatem kilka chwil nim mężczyzna się otrząśnie.
Odwróciła się do niego twarzą.
- Teraz moja kolej… - wyszeptała
- Ale to do niczego mnie nie zobowiąże?
– zapytał trzymając rękę na genitaliach.
- Tylko do tego, że będziesz
zmuszony odebrać ode mnie mapę okolicy – uśmiechnęła się.
Dał więc znak, że jest gotowy.
Uderzyła z całej siły. Przylgnęli do siebie, całowali się na zmianę z rozbieraniem.
Wylądowali na podłodze, pomieszczenie nie było na tyle rozległe by mogli się
obracać w nieskończoność, jednak na razie nie przejmowali się tym. Siedziała
teraz na nim, rozpinając mu zamek u spodni nie odrywając od niego wzroku. Uniosła
się delikatnie od tyłu ściągając z niego dolną część garderoby, leżał teraz na
podłodze jedynie w bokserkach z naprężonym członkiem. Kobieta uśmiechnęła się
spoglądając w jego stronę.
Mężczyzna nie zważając na myśli przeciwniczki
usiadł obejmując ją i całując na zmianę w lewą to prawą pierś. Gdy podgryzał zachodniego
sutka to dłonią zadowalał wschodniego i na odwrót, aby żaden nie był bez
przyjemności, kobieta ze szczęścia wbijała długie paznokcie w jego plecy, te
mocniejsze zostawiały ślady, a w co poniektórych podrażnieniach lśniła krew,
ale jemu tez się to podobało.
- Sowy – powiedział tłumiony
robotą, całowaniem się z sutkiem – nadal lubisz sowy?
Nadal nie przestawał zaspokajać
jej fizycznie.
Dziewczyna uśmiechnęła się pozostawiając jego
pytanie wciąż bez odpowiedzi. On za to nabrał ochoty na więcej niż kształtne
cycuszki. Prawą dłoń skierował nie odrywając jej od ciała ku kwiatowi lotosu,
skrytego pod dolną garderobą. Rozpiął guzik, wrócił do brzucha, krążył dookoła
niego zwalniając to przyspieszając, zawracając lub zatrzymując się.
Potem wrócił do zachcianki i
zwinnie zsunął spodnie z miednicy zostawiając je w okolicach kolan. Włożył dłoń
między nogi i zaczął pocierać o czarne figi.
Powtórzył pytanie:
- Nadal kochasz sowy? – włożył
rękę pod majtki i zaczął pocierać delikatnie wargi.
- Tak… - wymówiła podnieconym
głosem - … tak.
- Śniły mi się ostatnio.
Ułożył obie ręce na niej tak, jak
ojciec na niemowlęciu i wstał z nią na rękach, położył koślawo na łóżku, a sam
uklęknął między nogami, zaczął całować jej uda kierując się do łona, spokojnie
i subtelnie, tylko dotykał suchymi ustami jej skóry. Na skrzyżowaniu obu kończyn uniósł głowę ku
górze, chwycił oburącz bieliznę uwydatniając kobiecy skarb usunął ostatnią
przeszkodę.
- Połóż się. – nacisnął ręką
brzuch dziewczyny
Kobieta rozłożyła się wygodnie,
dłoń lewą położyła na piersi i zaczęła delikatnie podszczypywać prawą
skierowała na podbrzusze i włosy kochanka, kiedy on zanurzył się w niej ona
masowała jego głowę, pociągała za włosy, przeczesywała.
Jego usta skupione były teraz by
zaspokoić partnerkę fizycznie. Spotykali
się kiedyś przez długi okres czasu jednak zdarzyło się mu robić to z nią raz
kiedy jeszcze nigdy wcześniej nie uprawiał takiego stosunku, teraz miał już
znacznie większą w tym wprawę, a jego partnerka bardziej do tego zachęcała. Starannie
ogolona, z cienki, krótki pasmem włosków na podbrzuszu dodającym charakteru
całości.
Pocałował. Wsadzając na początku
język jak najgłębiej w otchłań. Po czym szybkim ruchem świdrował, słyszał
muzykę… naglę w uszach zaczęła mu wybrzmiewać melodia grana na fortepianie.
Jednak mimo wszystko wertował językiem między miłosnymi ustami, a jego
partnerka cichutko pojękiwała. Muzyka jednak stawała się coraz
głośniejsza, podniósł głowę, a ale nie
było przed nim pokoju, kobiety, a ni prywatności. Znajdował się za to na auli
koncertowej. Nie duża, lecz majętnie ozdobiona sala, wyciemniona. Białe światło
padało jedynie na muzyka oraz instrument. Wielki, czarny fortepian stał na
środku estrady, a ubrany w kruczy smoking pianista przesuwał palcami po jasnych
i ciemnych klawiszach w tempie niezwykle szybkim. Instrument uderzany przez
artystę w odpowiednim miejscu wydawał dźwięk, dźwięk zmieniał się melodię, a
melodia na końcu w utwór.
Siedział teraz w stalowym
garniturze, w tylnych rzędach teatru i słuchał koncertu fortepianowego w wykonaniu
człowieka znajdującego się w tym momencie na scenie. Nigdy wcześniej nie
zdarzyło mu się chodzić na takie występy dlatego czuł się nieswojo w otoczeniu
eleganckich ludzi. Prosty mężczyzna z niego, jednak dzięki mrokowi publik mógł
się wyciszyć na tyle by zatracić się w nutach.
- Zasnąłeś tam czy co? – nie odpowiedział
na wezwanie, chciał słuchać muzyki. Chciał zostać w wyobrażeniu. Spodobało mu
się tutaj. Nikt go nie widział, a on widział wszystkich. Bowiem widział oczami swoimi, oraz oczami Moderatora,
takiej osoby sprawującej pieczę nad bytem świata, można go nazwać Bogiem, Stwórcą,
Najwyższym i tak dalej.
Zasłuchany w dźwięki fortepianu
popadał w kolejny trans, taki sen w śnie.
Spoglądał teraz na salę z estrady
nie miał ciała widzialnego był bytem bez masy oraz nie widzialną. Spoglądał
teraz w miejscu gdzie nie ruchomo przebywało jego ciało oparte o wygodne
oparcie fotela teatralnego. Spojrzał się na pianistę. Podszedł do niego,
zlustrował mu dłonie, przyglądał się obrączce na palcu serdecznym lewej ręki.
Wywijał paluszkami, z niezwykłą prędkością naciskał i puszczał, mocniej bądź
lżej, struny w środku uderzane niewielkimi młoteczkami drżały wypuszczając
dźwięki kojące uszy widzów przybyłych tu na tę uroczystość.
Pianista skończył. Wytarł czoło z
potu, wstał do publiczności ukłonił się, uśmiechnął na dźwięk głośnych owacji. Gdy
po kilku nawrotach na scenę klaskanie umilkło, a artysta na dobre zniknął za
kulisami z pierwszego rzędu wstało kilkanaście ubranych na czarno biało
postaci. Pod osłoną mroku nie dało się dostrzec ich twarz jednak coś było
dziwnego w ich fizjonomiach.
- Żyjesz? – krzyk Weroniki
zagłuszył majaczenia – Writer! – przerażenie w jej głosie było tak prawdziwe,
że chciał wstać, ale był tak pochłonięty mężczyznami, iż nie potrafił teraz
wyjść.
Fikcja wciągała go środka.
Znów patrzył oczami osoby
siedzącej na trybunach. Na scenę wyszło jedenastu mężczyzn ubranych w czarne
garnitury, białe koszule. Wyglądali identycznie. Sekta. Pomyślał, ale czemu w
takim razie wszyscy mieli głowy zwierzęce? Ciała ludzi, a ptasie głowy.
To nie była przenośnia literacka
mówiąca o rysach twarzy. Jedenastu nieznanych mu ludzi z sowimi łbami. Wielkie
pierzaste łby z wielkimi ciemnymi oczami oraz spiczastymi dziobami. Stanęli w
rzędzie.
Zastawiał się czy to ich
prawdziwe głowy czy spreparowane maski, ale oni poruszali dziobami,
jednocześnie jakby recytowali jakąś modlitwę. Może był to koncert jakiegoś
kultu, albo obrzędu, może za chwilę i artysta wyjdzie zza zasłony z sowią głową
na sobie, albo z sową w ręku, którą zabije na potrzeby święta.
Znów był bytem.
Postanowił skorzystać z okazji
bycia wszędzie i przyjrzenia się nowym gościom. Stał teraz na tyle blisko, że
mógł dostrzec przebierańców, ale nie byli przebierańcami…
Ich głowy były prawdzie, mieli
prawdziwe brązowe sowie pióra, nie idealnie splamione bielą, różniły się od
siebie jak to każda istota, w końcu nie są to atrapy przygotowane na tę okazję
oni rzeczywiście byli pół ludźmi pół ptakami. Tylko jak to możliwe???
No
tak, przecież to moje wyobrażenie, nic więc dziwnego, myślałem o sowach
Weroniki, no i mam jedenaście sów Weroniki.
- Pogotowie? Mój przyjaciel
zemdlał i nie chce się obudzić od kilku minut, niepokoję się…
Obudziłem
się.
- Weronika, czemu dzwonisz po
karetkę? – powiedział do niej jakby nigdy nic.
Rzuciła słuchawkę i wpadała mu w
ramiona. Tego to się po niej nie spodziewał. Usiadł z nią na kolanach na łóżko
i objął, siedzieli tak dobre jedenaście minut.
- Co się stało? – zapytał ciekawy
jak to wyglądało od tej strony.
- Nie wiem, to było dziwne. –
powiedziała przez łzy. Czuł wilgoć na ramieniu jednak nie odepchnął jej, stare
uczucia dały górę, a on nie pozwalał być jej smutną – najpierw mnie całowałeś,
aż nagle przestałeś, myślałam, że to celowo, ale jak nie ruszałeś się przez
chwilę to się zaniepokoiłam. Mówiłam do ciebie, ale nie reagowałeś. Położyłam
na podłodze i starałam się obudzić. – zatrzymała się na oddech po pogoni słów –
Zadzwoniłam, a wtedy się obudziłeś.
- Ile mnie „nie było”?
- kilka minut…
Wytrzeszczył oczy, dałby głowę,
że spełnił w nicości dobre pół godziny, a tu kilka chwil zaledwie.
- Co się stało? – teraz ona
zadała to pytanie
- Nie wiem, to było dziwne –
zaczęli tak samo – nagle usłyszałem melodię potem poszedłem za tą melodią.
Znalazłem się na auli koncertowej, grał jakiś mężczyzna w dłuższych błąd
włosach o dziecięcej twarzy. Był niesamowity, kiedy skończył usłyszałem ciebie,
ale zobaczyłem coś co mnie przyciągnęło, zostałem tam. Potem okazało się, że to
jedenastu ludzi ptaków, o ogromnych łbach średnio proporcjonalnych do reszty ciała.
Przypominali trochę zapomnianych bogów, potem usłyszałem ciebie po raz drugi no
i wróciłem.
12.12
- Nigdzie nie idź dzisiaj,
proszę.
- a jakie ty masz prawo prosić
mnie o coś? Zostawiłaś mnie dla jakiegoś frajera, bez słowa wyjaśnia, kiedy
chciałem się spotkać nie oddzwoniłaś i tak zakończyłaś naszą znajomość, a teraz
nagle pragniesz wrócić bo okazał się złym wyborem, tak?
- Nie, chcę pobyć z tobą na nowo, nie będę ci kazała zostać.
Chcę cię poczuć.
- Już poczułaś, przez ostatnie
kilkadziesiąt minut, nie wystarczy ci? – z pretensją zadawał pytania – Może trzeba
było zacząć nie od ruchania, a od kochania? Nie sądzisz, kiedyś byś nawet o tym
nie pomyślała…
- Ty też, weszła mu w zdanie
- ja myślałem zawsze, stopowałem
się dla ciebie, nie zauważyłaś tego
nigdy. Nie zauważasz jednej rzeczy. Miałaś swoją szansę, i ją straciłaś, teraz
jest mi dobrze tak jak jest i nie chcę niczego już zmieniać. – pokręcił głową,
strącił ją z kolan.
Wstał i zlokalizował na podłodze
swoją koszulkę oraz jej majtki, koszulkę założył, a majtki rzucił do niej by
mogła się ubrać a nie chodzić naga przy nim.
- Ubierz się, szkoda mi ciebie, ale
tobie nie było szkoda mojej osoby, nie potrafiłaś się nawet przyznać do błędu
Zapłakana Weronika nie potrafiła
wydobyć słowa
- Nawet nie wiesz jakbym pragnął
starych dziejów, ale to co stare to stare, nie odkopujmy tego. – zamyślił się –
nie jestem dobrym kandydatem do partnera.
- To po co ze mną byłeś? –
wyszeptała
- Bo cię kochałem, temu nie
zaprzeczam, ale to było dawno, a dzisiaj nie chcę mieć wspólnego niczego z
przeszłością.
Wyszedł z pokoju zostawiając ją w
nim samą.
Ukradł jej papierosa z paczki i
zapalił wychodząc. Żal mu było tej kobiety, zwłaszcza po tym co przeszła, no
ale każdy robi to co chce, ona wybrała - kiedyś, on też – teraz. Przestał być empatom
już dawno temu. Wciąż jest dobry i stara się czynić dobro, lecz robi to na inne
sposoby niż kiedyś, kiedyś robił, dzisiaj myśli. Brak mu przeszłości, dniami do
niej wraca zapominając o teraźniejszości, ale co się dziwić, w końcu zostawił w
niej wszystko – na własne życzenie. Wyjechał nie było go na tyle długo, że
ludzie o nim zapomnieli, założyli rodziny, firmy – zajęli się sobą, a tam nie
było miejsca już na dobrego kolegi z podwórka. Musiał sam znaleźć pracę, popadł
w nałóg, ale ma dobrą pracę, robi to co kocha, i się niczym nie przejmuje. Ma
zawsze na chlep i papierosy.
Brakuje mu tylko ciepła, ciepła
drugiej osoby. Nie brakuje mu już Weroniki, brakuje mu po prostu przyjaciela.
Osoby, do pogadania, do spędzenia czasu, odprężenia.
Kogoś kto bezwarunkowo…
KONIEC
Stwierdził, że koniec myślenia o
przeszłości. Wiedział co należy teraz zrobić i miał zamiar to teraz zrobić.
Cokolwiek, ktokolwiek teraz sobie myślał o nim bądź o jego życiu.
Ale na początku musiał iść się
przespać.. w południe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz