Dotarli do zaśnieżonej chatki w
głąb od ulicy, na około było pusto, przy drogach nie było tu budynków, a
zaśnieżone pole. Jedynie mała drewniana budka, zbita ręcznie przez kogoś z
małym doświadczeniem budowlanym. Łukasz otworzył mocnym szarpnięciem drzwiczki
zbite ręcznie z kilku cienkich desek. Spadający śnieg dostał się pod rękawy
oraz zasypał otwierającego, który nawet nie pisnął. Potrząsnął ciąłem w celu
szybkiego czyszczenia i bez słowa wszedł do ciemnego wnętrza. Za nim ruszył Pisarz.
Wewnątrz było dziwnie, ciemno, ponuro, ale ciekaw był dramaturg po co i dlaczego
to wszystko się dzieje. Czy ma to jakiś związek ze sobą, jak ma to mu w
rzeczywiście pomóc ? Dlaczego niepełnosprawny przyszedł do niego i z jakiego
powodu są teraz tutaj i patrzą na ciemności.
Światło.
Chłopak wziął duża latarkę i
położył na stoliku, ten zabieg sprawił, iż wszystko, iż wszystko co ciemne
stało się jasne.
To co zobaczył. To co zobaczył,
był co najmniej niepokojące.
Była do dziupla pełna wycinków z
gazet, notatek, powiązań jednego z drugim, a co najdziwniejsze – zdjęć. Zdjęć
Pisarzyny ze Stolicy. Cichego kreatora wolumenów dla innych, dla tych którzy
pragnęli zagościć na scenie literatury, ale nie potrafili pisać. Mieli pieniądze,
to najważniejsze w dzisiejszych czasach. Masz pieniądz, masz wszystko.
Czego nie kupisz za pośrednictwem
pieniędzy, kupisz za coś innego.
Gość rozejrzał się dokładnie po
czterech ścianach wypełnionych materiałami źródłowymi po czym skierował wzrok
na stojącego prawie w bez ruchu kompana.
- Zechcesz mi wyjaśnić – zaczął gestykulować.
Sam nie wiedział czy jest teraz zły, czy tylko zdziwiony i rządny prawdy.
- Do tego zmierzam – powiedział w
sposób taki by zaciekawić rozmówcę – wiem kim jesteś i czym się zajmujesz.
Zaczynał się bać.
- Jesteś Pisarzem, mieszkańcem
Miasta Stołecznego – wskazał zdjęcie jego oraz zmarłego przyjaciela zrobione
ponad rok temu ma jego pogrzebie – nikt cię nie zna, nie chcesz być znany.
Sprzedajesz słowa w zamian za życie. Tylko to umiesz robić – ton głosu stawał
się coraz silniejszy, a słuchający go Writer coraz bardziej był przestraszony.
Czuł przerażenie.
Nie widział o co może chodzić
postaci pozornie bezbronnej teraz jednak emanującej siłą i rozstawiającej po
kontach rozmówcę.
Pot zaczynał spływać mu spod
włosów, kropelka wody płynęła mu po pomarszczonej i zniszczonej życiem twarzy.
Oczy mrużył, nie potrafił dostrzec teraz rozmówcy ponieważ stał tuż za
reflektorem, a jego blask oślepiał pisarza.
Nerwowe drganie lewego kolana,
potliwość dłoni, napływ adrenaliny, zawroty głowy.
Majaczenie, mroczki przez oczyma,
imigracja ciepła, wszystko stawało się straszniejsze. Świat zwalniał, a on wraz
z nim, przestawało docierać do niego to co mówił Łukasz, przedtem autysta, nie
umiejący się porozumieć, teraz mówca, który jest jednym z niewielu, którym
udało przestraszyć się Pisarza.
W swoim średnio długim życiu
widział bowiem wiele dziwnych i dziwniejszych rzeczy. Na ekranie telewizora, na
monitorze komputera, na kartkach papieru, bądź na własne oczy. Wychował się na
podwórku, w jednej z biedniejszych i mniej bezpiecznych dzielnic miasta, to co
widziały jego oczy umysł pragnąłby wytrzeć z pamięci.
Dotarli do zaśnieżonej chatki w
głąb od ulicy, na około było pusto, przy drogach nie było tu budynków, a
zaśnieżone pole. Jedynie mała drewniana budka, zbita ręcznie przez kogoś z
małym doświadczeniem budowlanym. Łukasz otworzył mocnym szarpnięciem drzwiczki
zbite ręcznie z kilku cienkich desek. Spadający śnieg dostał się pod rękawy
oraz zasypał otwierającego, który nawet nie pisnął. Potrząsnął ciąłem w celu
szybkiego czyszczenia i bez słowa wszedł do ciemnego wnętrza. Za nim ruszył
Pisarz. Wewnątrz było dziwnie, ciemno, ponuro, ale ciekaw był dramaturg po co i
dlaczego to wszystko się dzieje. Czy ma to jakiś związek ze sobą, jak ma to mu
w rzeczywiście pomóc ? Dlaczego niepełnosprawny przyszedł do niego i z jakiego
powodu są teraz tutaj i patrzą na ciemności.
Światło.
Chłopak wziął duża latarkę i
położył na stoliku, ten zabieg sprawił, iż wszystko, iż wszystko co ciemne
stało się jasne.
To co zobaczył. To co zobaczył,
był co najmniej niepokojące.
Była do dziupla pełna wycinków z
gazet, notatek, powiązań jednego z drugim, a co najdziwniejsze – zdjęć. Zdjęć
Pisarzyny ze Stolicy. Cichego kreatora wolumenów dla innych, dla tych którzy
pragnęli zagościć na scenie literatury, ale nie potrafili pisać. Mieli
pieniądze, to najważniejsze w dzisiejszych czasach. Masz pieniądz, masz
wszystko.
Czego nie kupisz za pośrednictwem
pieniędzy, kupisz za coś innego.
Gość rozejrzał się dokładnie po
czterech ścianach wypełnionych materiałami źródłowymi po czym skierował wzrok
na stojącego prawie w bez ruchu kompana.
- Zechcesz mi wyjaśnić – zaczął
gestykulować. Sam nie wiedział czy jest teraz zły, czy tylko zdziwiony i rządny
prawdy.
- Do tego zmierzam – powiedział w
sposób taki by zaciekawić rozmówcę – wiem kim jesteś i czym się zajmujesz.
Zaczynał się bać.
- Jesteś Pisarzem, mieszkańcem
Miasta Stołecznego – wskazał zdjęcie jego oraz zmarłego przyjaciela zrobione
ponad rok temu ma jego pogrzebie – nikt cię nie zna, nie chcesz być znany.
Sprzedajesz słowa w zamian za życie. Tylko to umiesz robić – ton głosu stawał
się coraz silniejszy, a słuchający go Writer coraz bardziej był przestraszony.
Czuł przerażenie.
Nie widział o co może chodzić
postaci pozornie bezbronnej teraz jednak emanującej siłą i rozstawiającej po
kontach rozmówcę.
Pot zaczynał spływać mu spod
włosów, kropelka wody płynęła mu po pomarszczonej i zniszczonej życiem twarzy.
Oczy mrużył, nie potrafił dostrzec teraz rozmówcy ponieważ stał tuż za
reflektorem, a jego blask oślepiał pisarza.
Nerwowe drganie lewego kolana,
potliwość dłoni, napływ adrenaliny, zawroty głowy.
Majaczenie, mroczki przez oczyma,
imigracja ciepła, wszystko stawało się straszniejsze. Świat zwalniał, a on wraz
z nim, przestawało docierać do niego to co mówił Łukasz, przedtem autysta, nie
umiejący się porozumieć, teraz mówca, który jest jednym z niewielu, którym
udało przestraszyć się Pisarza.
W swoim średnio długim życiu
widział bowiem wiele dziwnych i dziwniejszych rzeczy. Na ekranie telewizora, na
monitorze komputera, na kartkach papieru, bądź na własne oczy. Wychował się na
podwórku, w jednej z biedniejszych i mniej bezpiecznych dzielnic miasta, to co
widziały jego oczy umysł pragnąłby wytrzeć z pamięci.
*
- Tylko to umiesz robić. –
Kontynuował
Przerażenie nie dało góry odezwał
się.
- Tylko to, i nie mam nic do
tego, każdy zarabia jak chce. Nie szkodzę tym nikomu więc nic w tym złego.
Pomagam ludziom mniej kreatywnym w znalezieniu się na szczytach. Mi to nie
potrzebne.
- Ale łamiesz zasady tego przedsięwzięcia. – Przerwał mu przenikliwym wzrokiem.
- Niby jak?
Łukasz nie odpowiedział mu słowem
lecz czynem. Przeszedł w kąt po przeciwnej stronie chaty, pisarz przesunął się
by obejmować wzrokiem jak najwięcej. Oparty o zakurzony stół zawalony
szpargałami przypatrywał się poczynaniom szaleńca.
Ten w końcu stanął przed nim z
plikiem książek, na których widniały znajome mu nazwiska. Nie zważając na
Writera podszedł do biurka, on w mig usunął się z drogi.
- Nie poznajesz tego? – zapytał
rozkładając książki i otwierając je na poszczególnych, zaznaczonych wcześnie
stronach – Tu i tu i tu – wskazywał palcami.
Czuł, mówił teraz już nie
jednostajnie, okazywało się, że jednak nie jest taki znowu aspołeczny jak
wpierw mu się wydało. Pokazywał mu zaznaczone kolorami wersy w tekstach,
pozornie przypadkowe nie mające ze sobą nic wspólnego dla szarego czytelnika.
Dopiero po zagłębieniu się we wszystkie księgi naraz. Wybranie fragmentów i
wydedukowanie prawidłowych wniosków pozwalało dotrzeć do prawdy.
- Tak, książki. A w nich słowa,
mające ze sobą tyle wspólnego co ty i ja – scenicznie wskazał wpierw na
rozmówcę, po czym na „ja” położył rękę na własnej klatce piersiowej
- Tak, masz rację – pokiwał głową
– to trafne porównanie. No to ma wspólnego tyle co my.
Rozmowa przybierała coraz to
dziwniejszego biegu oraz stawała się coraz to bardziej przenikliwa. Bo cóż miał
wspólnego pisarz, którego nikt nie zna
oraz autysta, będącym zarazem komputerem, który mimo zapowiedzi przejawiający
umiejętności przebywania w społeczeństwie, a nawet przerażania.
- Przeczytaj, a się dowiesz –
wyrwał jedną ze stronic i podał mu. On zachowując pozory wziął i zaczął czytać…
- Był bowiem rok pański. Milenium już
drugie, budowle wznosiły się bowiem wysoko, a ulice zawsze tłoczne, zapchane
przez ludzi różnych ras, nacji, wyznań oraz pokoleń. Jedni bardziej, drudzy
mniej nastawieni do innych pokojowo. Miasto bowiem skupiało wiele różnych i
różniejszych osób. – czytał, a wariat mu nie przeszkadzał.
-
Dziś jednak ulice Stolicy miały zamienić się w coś zupełnie innego. W coś nie
naturalnie złego i nie naturalnie normalnego. – ciągnął ten monolog wciąż niepewny o co
chodzi
-
Na placu głównym metropolii, na którym znajduje się wysokie dwie wieże mające
na celu jeszcze kilkaset lat temu ostrzec dawną osadę przed najeźdźcami dziś
służyła jako miejsce przemówień, bądź atrakcję dla przejezdnych. – Stop.
-
Dziś miały posłużyć jako wiadomość. – pomógł mu Łukasz, który na pewno przeczytał
te słowa wcześniej. Zatem Pisarz kontynuował swoją deklamację
-
Bowiem wieczorem, gdy słońce zaszło za horyzontem, a miasto rozświetliły miliony światełek, tych
ruchomych i tych stojących, na placu głównym pod wieżą zaczęło się pojawiać
coraz to więcej nie przypadkowych ludzi. Zaczął się tworzyć tłum wręcz
identycznie ubranych mężczyzn i kobiet. Mundurowi zdążyli już wezwać posiłki na
tę okazję i obstawić okolice. – Popatrzył na
autystę z podziwem.
- Czytaj tylko to co podkreślone –
dodał. Przerzucił wzrokiem kilka wersów i kontynuował
-
Na skwerze znajdowało się bowiem teraz dziesięć tysięcy manifestujących
mieszkańców oraz w liczbie łącznej dziesięciu tysięcy funkcjonariuszy
prewencyjnych. Zabezpieczonych w hełmy, tarcze, pałki oraz gaz łzawiący. Ci,
którzy gazu nie posiadali zabezpieczeni byli w broń na kule gumowe. – Spojrzenie stojącego nad nim spowodowało iż nie przerywał.
O
planowej godzinie 23:23, na jednej z wież pojawił się mężczyzna. Starszy
człowiek odziany w czarny skórzany płaszcz z łysą głową i oczami pełnymi
nienawiści. Miał on swoim przemówieniem rozpocząć przemarsz i przekonać tłum
zebranych i tych znajdujących się tam przypadkiem do własnego zdania, by
uwierzyli w to co wierzy i podążyli za nim.
-
Towarzysze w prawdzie! – zaczął starzec – Spotkaliśmy się tutaj by pokazać temu
miastu i tym ludziom naszą siłę. – Mówił głośno i mimo odległości, która
dzieliła go od reszty każdy słyszał doskonale słowa, a nie używał żądnych
urządzeń nagłaśniających w tym celu. – Towarzysze w przekonaniach i
wierzeniach! Jesteśmy to po to by zjednoczyć się tego wieczoru jak co rok i
przejść z hasłem na ustach! – Przełknął ślinę. Gdyby stało się na tyle blisko
by spojrzeć mu w oczy, dałoby się zobaczyć ten gniew i potęgę o których mówił –
Pokażmy im gniew naszej rasy i naszego przekonania! Niech miasto, a potem całe
miasto wie kim i po co istniejemy!
-
Oj! – krzyknął ktoś z tłumu – Oj! Oj! – odkrzyknął tłum.
-
OJ! – krzyknął zachrypniętym głosem przywódca.
Wraz
z tym okrzykiem, bez flag, bez sztandarów ruszyli w towarzystwie stróżów
uznanego prawa.
Tutaj przerwał mu krząknięciem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz