- To pana zabije – serdecznie pouczył
go elegancko ubrany mężczyzna.
Popatrzył na niego za to z
pogardą.
Stali prawie, że naprzeciw
siebie, pomieszczenie skrywały mroki, a lampy świeciły się jedynie wewnątrz
heksagonu złożonego z betonowych kolumien. Pisarz miał okazję przyjrzeć się teraz
gospodarzowi. Z takiej odległości widać było, że bladość wywołana jest
sztucznie, a z pod maski dawało się dostrzec ukrywane niedoskonałości. Usta
delikatne i naturalnego koloru, oczy intensywnie niebieskie z przebarwieniami o
długich i grubych rzęsach.
- Miałem się tu czegoś dowiedzieć
– powiedział z papierosem w ustach – chyba.
- Jeżeli jeszcze pan nie
zrozumiał, na czym polegają dzisiejsze podchodu to zawiodłem się. – spuścił
wzrok aktorsko, po czym obrócił się i scenicznie oddalał się od rozmówcy- Ale…
zacznijmy od początku. Nazywam się Steward Kenvetch, ale to już pan wie, jestem
dyrektorem, a zarazem łowcą, w sektorze kapitalnym, czyli tym, w którym właśnie
jesteśmy – dodał – zna pan nas, widział nas, słyszał, a nawet rozmawiał – stał teraz
po drugiej stronie stołu, położył laskę na blat po czym oparł się rękoma i mówił
dalej – jestem Dyrektorem dystryktu Stolicy, ale praktycznym zajęciem jest
śledzenie odmieńców takich jak ty, którzy myślą, że są cwani – elegant przestawał
być znów takim eleganckim i dystyngowany człowiekiem. W momencie gdy gospodarz
zaczynał temat jego oraz śledzenia na monitorach zaczęły pojawiać się notatki,
gazety, zdjęcia te które znalazł w chacie Łukasza. Przelatywały także strony
książek, okładki, umowy, podpisy. Jeden wielki bałagan informacyjny – a człowiek,
jaki cię tu przywiódł to mój agent. Rzeczywiście ma problemy, cierpi na
autystyczny zespół Aspergera i dzięki naszej pomocy udaje się mu wykorzystywać,
zarówno plusy tej choroby jak i niwelować minusy. Niebawem stanie się idealnym łowcą.
- Zajebiście, panie Stewardzie –
powiedział z nieukrywaną obojętnością – ale co to ma ze mną wspólnego, jak dla
mnie to możecie sobie nawet pietruszki tutaj sadzić.
- Śledzimy takich jak ty, tych
którzy przeciwstawili się nam i złamali podstawową regułę umowy – na pisarza
padło ostre spojrzenie eleganta – anonimowość.
Prozaik był prawie pewny z kim ma
do czynienia, wolał jednak odrywać głupca, i niedouczonego, gdyby miał rację,
bowiem skończyło by się to nie najlepiej dla niego samego.
Na ekranie monitora znajdującego
się na wprost artysty, pojawiła się karta papieru, umowa, na dole której
widniało jego nazwisko wraz z podpisem.
- Jest pan, panie Pisarzu,
skończony. Złamałeś zasadę, przestałeś grać według reguł i dlatego będziemy
musieli zakończyć współpracę, mimo wielkiego talentu jaki posiadasz.
- Tak… - musiał już grać w
otwarte karty, bowiem wszyscy wiedzieli co się dzieje, a udawanie idioty wiele
nie zmieni w tej sytuacji – a w jaki sposób niby złamałem ową umowę? – zapytał unosząc
rękę z papierosem wskazując na ekran.
- Czyżby mój posłannik ci tego
nie przekazał? – retoryczne pytanie, na które mistrz słowa postanowił jednak
odpowiedzieć
- Czy użycie względnie podobnego
miejsca z kilku nie łączących się tytułach jest zdradą? Nie wymieniałem,
żadnych imion, żadnych prawdziwych punktów wskazujących łączność tego
wszystkiego ze mną – wypluł nadmiar śliny na podłogę – a potem z wami.
- Jednak Łukasz je znalazł.
- Łukasz… – wypowiedział po woli
- … znał mnie z waszych akt, jest chodzącym komputerem i zapamiętuje wszystko,
a osoba przeciętna tego nie zrobi.
- On nie miał niczego, po prostu czytał
książki, które mu daliśmy.
- To mu wystarczyło by znaleźć
podobieństwa, ale normalnie działająca osoba tego nie zrobi, nawet przypadkowo
z zespołem Aspergera – nie będzie ona w stanie przekazać tego światu –
tłumaczył się.
Pomieszczenie popadło w mrok,
świecił się tylko ekran z umową rzucający światło na Stewarda, którego czarną
postać opływało białe światło tworząc go jeszcze bardziej przerażającego.
Znajdował się nie ruchomo, obaj nie drgnęli, dym z ostatka papierosa przecinał
niewidomą przestrzeń, podmuch wiatru zmienił na chwile jego kierunek.
Przestrzeń przecinała głucha cisza, nie dobiegały żadne dźwięki, a mrok
spowijał wszystko poza prezesem w cylindrze.
Usłyszał stukanie bytów od tyłu,
gwałtownie obrócił się przerażony, niczego nie zauważył. Cofnął się do krawędzi
stołu, niczego nie widział.
Kroki umilkły, odwrócił się gwałtownie
w stronę, gdzie przed chwilą stał mężczyzna, nie było go tam. Obrócił się ponownie.
Zaczął biec. Przed siebie, widział za plecami światło ekranu, to stanowiło
punkt odniesienia. Znalazł się pod ścianą. Chropowata, nie równa cegła, zaczął
skrobać, lecz okazało się to nie skuteczne, walił w ścianę, znów usłyszał obcas
zbliżający się do niego. Obrócił się przylegając do ściany, serce waliło mu w
piersi, nogi drżały, pot spływał po powiekach i zasłaniał rzeczywistość. Kroki
z prawej, potem z lewej. Znów zaczął biec, na oślep widział przed sobą ekran wiszącego
telewizora na którym widniała głowa rozbawionego klauna w wysokim fioletowym
kapeluszu, podobnym stylem do tego, który nosił Kenvetch, przewrócił się. Upadł
na miękkie materace. Podniósł się szybko i zaczął biec ile sił w nogach, wpadł
na biurko.
Zatrzymał się. Pomyślał. Nie miał
przy sobie niczego, co mogłoby wytworzyć światło. Nie wiedział gdzie idzie, nie
wiedział gdzie się znajduje i nie wiedział co jest mu pisane.
Chociaż w to nie wierzył. Był
pewien, że jeżeli niczego sam nie zrobi to nikt niczego za niego nie uczyni.
Roztrzęsiony nie miał pojęcia co robić. Schował się po cichu pod mebel i
czekał.
Niczego nie słyszał. Niczego nie
widział.
Ani stukania, ani kroków.
Światła pogaszone. Mrok.
Spędził na podłodze dobre kilka
godzin bez ruchu oraz jakiegokolwiek szmeru. Starał się zachowywać tak jakby go
tu nie było. Sam chciał w to wierzyć, ale nie wierzył.
Strach mijał. Rozum przejmował
kontrolę nad ciałem. Serce zwolniło rytm. Writer myślał dużo co powinien w tym
wypadku uczynić, jedyne wyjście to szyb przed który znalazł się tutaj, jednak
wydawało się to nie możliwe lub graniczące z cudem. Ciemność nadal go
przerażała, nie miał pojęcia co się wydarzy jeżeli zaufa sobie i pójdzie w
mroku działać.
Czekał. Mijały minuty, dziesiątki
minut, setki minut, a on siedział w bezruchu pod tym samym blatem, tego samego
stołu co na początku, mimo pełnego pęcherza i serca w przełyku siedział i
kontemplował każdy pochwycony detal otoczenia.
Stanął prosto. Odrętwiałe mięśnie
utrzymywały go, a odleżałe stawy zdradziły pozycję.
Stał. Kontemplował ciemność.
Niczego nie widział, miał nadzieję, że jego też nikt nie widzi.
Mylił się.
Zza pleców dobiegł tłumiony
dźwięk wystrzału. Gumowa kula trafiła go w łopatkę. Upadł na kolana. Kolejny wystrzał.
Padł na podłogę. Stracił przytomność.
Plastikowa kula, tak mu się
wydawało, nie była wcale kulą plastikową, a strzałką mającą za zadanie uśpić
cel. Zapanowała całkowita ciemność, w jego umyśle. Nie miał pojęcia co się
dzieje, gdzie go niosą. Lampy wciąż milczały, a ku niemu podbiegło kilku
ubranych w ciężkie buty osobników. Z
maskami na twarzach i opancerzeni jakby przyszli na wojnę z samym Odynem. Jeden
chwycił go i przerzucił przez ramię. Odeszli skąd przybyli. Nie pozostawiając
po sobie śladów. Tropy i wskazówki dla przypadkowych odkrywców zostały
zniszczone, bowiem cała hala została odpowiednio spreparowana by pozostałości
po czyjejś obecności nie dało się wykryć.
*
Pokój bez drzwi i okien. Białe
pomieszczenie z białym prostym stołem i zeszytem. Tym samym, w którym pisał
powieść o Nowo rosyjskim pułkowniku. Leżał na miękkiej podłodze w śnieżnym
ubraniu. Spodnie i koszulka w jednym kolorze, żadnych sznurków, żadnego paska,
ani guzików. Nawet nogi od stołu były jakieś giętkie.
Obudził się w wyłożonym
poduszkami pokoju bez okien i klamek, całość zlewała się w jedną masę, kredowe
ściany, kredowe podłogi, blat kredowobiały. Z letargu wyrwało go mocne światło,
któro nagle się włączyło. Brak było zegara, kalendarza, okien. Nie miał pojęcia
gdzie, kiedy i po co jest, choć zeszyt na stole wskazywał na obowiązek
kontynuacji powieści, jednak pewności nie miał.
Podniósł się z ziemi, podszedł do
zeszytu, przewrócił kartki. Nic. Tylko to co sam zapisał. Żadnych wskazówek,
żadnych instrukcji ni podpowiedzi.
- Halo??? – zawołał rozglądając
się po ścianach – jest tam ktoś?
Pomieszczenie milczało.
Chodził po pokoju nerwowo z kąta
w kąt, dotykał ścian, podłogi, próbował znaleźć jakiejś przerwy, jakiegoś
odstępstwa. Macał między łączeniami poduszek, szukał wentylatorów, drzwi. Nic.
Niczego nie znalazł. Usiadł oparty o ścianę i czekał. Czekał i liczył na dalsze
rozwikłanie się problemu.
Może
to ci od Kenvetch mnie tu wsadzili, a może to wszystko to urojenie jakich dużo
od tygodnia.
Tygodnia???
Ile już tu siedzę, dzień, dwa, a może kilka godzin. A może miesiąc?? Co było
ostatnie? Tak.. Tak… Ciemność. Ciemność i głusza. Kapelusz. Wredna śmiejąca się
twarz…
Wariuję.
A
może to moje urojenia. Może zamknąłem się w tym pokoju o białych ścianach i
teraz świruję. Albo leżę w łóżku i ten papieros nadal mi się pali, a ja się nie
obudziłem, może obudzi mnie znów pukanie Wariata do drzwi. Może znów Weronika
mnie zaciągnie na łóżko, może snów zagrają Sowy.
Co
się tu dzieje? Ja tylko przyjechał odpocząć i napisać powieść. Czy to takie
złe? Co takiego złego komukolwiek uczyniłem??
Tak!
Użyłem jednego miejsca i postaci kilka razy! Co w tym jest złego?? Ilu Artystów
tak nie robi? Ilu Pisarzy nie odzwierciedla prawdy w fikcji? Fikcja to nic
innego jak Prawda w przenośni! Symbol! Metafora! Irrealizm, surrealizm. To
zawsze realizm tylko, że dla zaawansowanych!
Czemu
tu jestem?
Większość
śpi nadal przez sen się uśmiecha, a kto się zbudzi nie wierzy w przebudzenie.
Może
śpię? A może to my wszyscy śpimy!? I obudzimy się dopiero po śmierci, albo
będziemy spać dalej? Kto to wie? On to wie, On wie. Na pewno wie! Kto jak nie
On wiedzieć będzie?
Szaleję!
Szaleję?
Na
pewno, Szaleję!!!
Śmieję
się, bo szaleję!
- Wstawać! – rozległ się nagle
głos ze ściany – Śniadanie!
Wyrwany z letargu mężczyzna podniósł
się z podłogi, przypomniał o dziwacznym śnie, ale wciąż znajdował się w białym
pokoju, na jedynym meblu obok notatnika znajdowała się teraz taca z
plastikowymi naczyniami, w których przygotowana była strawa dla lokatora.
Wiedział, że musi jak najszybciej
dowiedzieć się o co w tym wszystkich chodzi.
Poczuł jednak wilczy głód. Usiadł
więc przy potrawie i wpatrywał się w dziwną mleczną papkę. Kromkę ciemnego
chleba, większy kubek wody oraz dwie niepodpisane białe tabletki.
- Czy tutaj wszystko musi być
białe!? – krzyknął do ścian. Odpowiedziały mu milczeniem – a gotować też nie
umiecie Panie Ściany? – zamoczył usta w misce z zupą.
O sztućcach mógł zapomnieć, nie
pozostało mu więc nic innego jak powrót do dzieciństwa i dziecinnego sposobu
spożywania pożywienia. Kiedyś na porządku dziennym jego życia było właśnie takie
jedzenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz