Wybiło
południe na sąsiadującej, wysokiej wierzy zegarowej znajdującej się kilka ulic
dalej na południe. Pisarz pociągał kolejnego papierosa, musiał w końcu
zrekompensować sobie brak nikotyny przez ostatnie tygodnie, stał naprzeciw
wielkiego budynku wznoszącego się na pięć pięter z masywnymi kredowymi
kolumnami, na szczycie widniał portyk z napisami w języku umarłym, jakiego
przeczytać nie potrafił. Proste, nieokrągłe wzniesienia skrywały przed zimowym
słońcem równie wielkie drzwi do środka, w owych ogromnych, ciemno drewnianych
wrotach znajdowały się kolejne znacznie mniejsze, na wysokość półtora człowieka
i o takiej też szerokości. Wyglądały jak wycięte z całości i wstawione w
zawiasy oraz okute żelazem.
Przez
te zakute w metal wejście wkroczył do wysokiej, przestrzennej sali z
wybielonymi ścianami, o wiszących na balkonach sztandarach po lewo i prawo.
Wszędzie chodzili ludzie elegancko ubrani. Zajęci byli swoimi sprawami, kobiety
za biurkami przeglądały dokumenty, stawiały pieczątki, podpisywały, przepisywały
dane z jednego do drugiego arkusza, pisały na komputerach, mężczyźni dodawali
im pracy, witali się z gośćmi, reprezentowali markę na zewnątrz.
Na
środku parterowego holu znajdowała się obszerna lada z tym samym niecodziennym
znakiem co na flagach wiszących na ścianach. Całe otoczenie otumaniał przepych
oraz patos. Wszystko było wyszukane, drogie i dopasowane, a jakiś nieogolony
obwieś śmiał zakłócać pożądany kanon.
Jednakże
nie zwrócił na niego uwagi ani jeden pracownik. Wszyscy pogrążeni w swoich działaniach
mijali ubranego niechlujnie pisarza.
Podszedł
do recepcji, przy której siedziała młoda blondynka z drobnymi, długimi dłońmi o
zadbanych, pomalowanych bezbarwnie paznokciach. Na serdecznym palcu prawej ręki
widniał złoty pierścionek z niewielkim rubinem u zwieńczenia. W długich włosach
blond kobieta pochłonięta obowiązkami nie zauważyła nadejścia prozaika.
Sam
uświadomił ją o swej obecności.
Zastukał
palcami o blat wytrącając ją z wertowania i podpisywania dokumentów.
-
Przepraszam najmocniej – popatrzyła z przerażeniem na niego – Dzień dobry. W
czym mogłabym pomóc.
Kurtuazja
zaniechana być nie może.
-
Przyszedłem w sprawie skrytki.
-
Skrytki… – przyjrzała się mu dokładniej po czym kontynuowała - … proszę chwilę
zaczekać, za chwilę podejdzie człowiek odpowiedzialny za ten dział naszej
rozległej działalności.
-
Poczekam zatem – wskazał palcem skórzaną, ciemnobrązową kanapę – tam.
Białe
ściany wyłożone zostały identycznymi flagami oraz wielkoformatowymi portretami
poniżej, pod którymi stały kanapy takie jak ta, na jakiej właśnie zasiadł
ukierunkowując oczy na twarz jednego z dawnych prezesów. Miał kiedyś
przyjemność spotkania go przypadkiem kiedy wchodził do budynku, a
przewodniczący opuszczał go klnąc przez telefon na swojego, niekompetentnego
podwykonawcę tracącego w tamtym momencie posadę.
-
Dzień dobry, pan w sprawie depozytu? – wyciągnął w kierunku niego dłoń niski
brunet z wąsami, w granatowym garniturze oraz krawatem na białej koszuli zapiętej po samą szyję.
-
Witam – odpowiedział wraz z gestem – tak to ja.
-
Zapraszam zatem szanownego pana za mną – wskazał ręką na windę na samym końcu
korytarza.
**
-
Zanim wsiądziemy do windy chciałbym, aby przeszedł pan etap weryfikacji.
Pozwoli nam to dopasować osobę do depozytu, dzięki czemu będziemy wiedzieć gdzie
jedziemy – uśmiechnął się wskazując nowoczesny czytnik linii papilarnych
znajdujący się na cokole z lewej strony od dźwigu.
Pisarz
wyciągnął śmiało dłoń, spojrzał na wewnętrzną jej część i położył we wskazany
przez przewodnika sposób.
Jasne,
białe światło uderzyło go po oczach zamieniając się w wąski strumień skanujący
jego linie życia. Jasność przecięła trzykrotnie długość jego śródręcza po czym
zmieniła swoją barwę na jasno zieloną i otworzyły się wrota windy.
-
Doskonale! – entuzjastycznie powiedział członek załogi wchodząc pierwszy do
środka.
-
Zatem gdzie teraz?
-
Na.. – spojrzał się na spis poziomów znajdujący się wewnątrz nad drzwiami - …
siódme piętro.
-
Jest tutaj siedem pięter? – zdziwił się widząc o dwa mniej z przed budynku.
-
A kto powiedział, że jedziemy na górę? – spojrzał się odpowiadając nie jasno.
Metalowe
wrota zatrzasnęły się i ruszyli.
**
-
Jak się do pana zwracać? – zadał pytanie nie odwracając na niego wzroku
-
Writer.
-
Słucham?
-
Writer, to odpowiedź na pytanie.
-
Jest pan pisarzem?
Po
chwili namysłu:
-
Można tak powiedzieć – zbył zapytanie.
-
Czy tu można palić? – przyszła kolej na jedno z ważniejszych pytań w życiu
Pisarza.
-
Mi nie wolno, ale panu owszem.
-
Palisz?
-
Palę – zeszli z oficjalnego szyku wypowiedzi.
Wyciągnął
jednego dla siebie i drugiego dla człowieka po jego lewej.
Tamten
chwycił i wsadził między zęby szukając ognia po kieszeniach. Pisarz uprzedził
go i jako pierwszemu podpalił, po czym sam zaciągnął się kolejną porcją
palonego tytoniu.
-
Zatem, Writerze, piętro siódme.. – kontynuował dialog skupiając się na
czerpaniu radości z papierosa - … co tam trzymacie, tajne akta,
może informacje dotyczące następnej książki, która wywoła rewolucję, albo może
coś jeszcze bardziej abstrakcyjnego?
-
Nic takiego – zbił z tematu, ponownie.
-
Nic co znajduje się na tamtym poziomie nie jest „niczym takim” –zademonstrował
doinformowanie – pracuję tu wystarczająco długo by wiedzieć to i tamto.
Winda
zatrzymała się, po czym drzwi otworzyły się, przed nimi rozświecała się właśnie
przestrzenna hala z wieloma regałami, w których znajdowały się jednakowych
rozmiarów kasetki z numerami na każdej.
Wysiedli.
Między nimi, a depozytem znajdowała się jeszcze jedna przeszkoda mająca na celu
zabezpieczać przed niepożądanymi gośćmi.
-
Oto kolejny etap weryfikacji pańskiej tożsamości – wrócił do oficjalnego szyku
wyrzucając na podłogę niedopałek i przydeptując go butem.
Otoczenie
ze szkła pancernego sprawiało dziwne wrażenie, dla pisarza, sprawiając, że czuł
się mało komfortowo, jednak przy drzwiach z tego samego materiału znajdowała
się niewielka półkolista kamera, przy której znajdował się ekran
ciekłokrystaliczny, aktualnie z logiem instytucji. Przewodnik zachęcił go
uśmiechem do podejścia i przyjrzenia się obiektowi.
Pisarzyna
zrobił co należało. Stanął naprzeciw, nakierował otwarte oko na kamerę z
wbudowanym projektorem i wpatrywał się dopóki niewielkie, czerwone światełko
nie przestało się błyszczeć. Po tej akcji na monitorze pojawiło się jego
zdjęcie oraz numer depozytu wraz ze wskazanym jego położeniem na schemacie, a
zamek w pancernych drzwiach otworzył się umożliwiając im dalszą penetrację
poziomu.
**
-
Tutaj zostajesz sam, Pisarzu – powiedział pokazując mu pokój ogrodzony ze
trzech stron ścianami oraz wysuwanymi drzwiami przy których teraz stali – oto
pomieszczenie gdzie możesz w ciszy i spokoju zrobić co tylko zapragniesz ze
swoim rzeczami. W razie jakichkolwiek problemów w środku znajduje się konsola,
przez którą wezwać możesz mnie.
-
Dzięki. Tam też mogę palić?
-
Tak – uśmiechnął się zatrzymując na chwilę krok.
**
Po
małym pokoju obłożonym drewnem oraz, wyglądającym na połączony z resztą
konstrukcji, blat, w którego wnętrzu znajdował się niewielki monitor z różnymi
możliwościami.
Nieduże
pomieszczenie było doskonale oświetlone nie pozwalając na powstanie cieni nawet
wywołanych jego obecnością w środku.
Postawił
niedużą, ale grubą oraz ciężką skrzynką na stole, a w tym oto miejscu czekała
go ostatnia próba potwierdzająca jego pełnomocnictwo na dostanie się do
wnętrza.
Chwycił
ją obiema rękoma na przeciwnych ściankach, kciuki kierując na delikatne
wgłębienia w górnej płytce i zaczekał.
Na
konsoli znajdującej się na uboczu po prawo pojawiła się klawiatura oraz prośba
o wprowadzenie hasła dostępu do depozytu. Ekran stylizowany był na
jasnoniebieskie, wręcz błękitne kolory. Czarne, prostokątne obramowanie, a w
nim migająca pionowa linii czekała na przesunięcie się oraz zapełnienie wolnej
przestrzeni jednakowymi znakami ukrywającymi prawdziwe znaczenie.
Odsunął
dłonie od skrzynki, a pod palcami metal lśnił tą samą barwą, w kształcie linii
papilarnych, co tło monitora. Przeniósł się naprzeciw elektronicznej konsoli
oraz przeciągnął palcami po powierzchni.
-
Ostatni bastion, co? – zapytał sam siebie – No to zaczynajmy.
Położył
palce na elektronicznej klawiaturze oraz inicjował wprowadzanie klucza.
-
Nasza generacja – mówił szeptem – odczuje – wstukiwał kolejne litery do
zapełniającego się identycznymi symbolami kwadratu - silny ból metafizyczny –
skończył.
Potwierdził,
a skrzynka zawarczała, uchylając delikatnie wieko.
-
Nareszcie – otworzył łapczywie i od tego momentu śpieszył się by wszystko
wykonać jak najszybciej, a zarazem dokładnie – tak, tak, tak. To też.
W
środku znajdował się nowy aparat telefoniczny, paszport umożliwiający swobodne
podróżowanie po regionach, obszerny plik pieniędzy używanych w większości
sektorów, kilka osobistych drobiazgów takich jak zdjęcie, list, stary zegarek
oraz kilka innych.
Zapakował
wszystko do kurtki, na dnie pudła pozostała owinięta w szary papier książka w
twardej bordowej okładce o złotym tytule i ramą w owym kolorze na odległości
jednej jednostki od marginesów, przyozdobionej na rogach niewielkimi gwiazdkami
o pięciu wierzchołkach.
Zawartość
pozostała nieznana. Nie odwinął jej, przyłożył zaledwie dłoń do zabezpieczenia
po czym zamknął skrzynkę i zapalając papierosa skierował się do mechanicznie
zamykanych wrót. Stanął naprzeciw i dotknął wyróżniającej się metalowej płytki
umieszczonej bezpośrednio na nich. Po cichu usunęły się w prawo dając mu
możliwość opuszczenia klimatycznie kameralnego pomieszczenia.
W
pobliżu nie widział człowieka w garniturze. Postanowił sam zająć się sobą i
obładowany wartościowymi i niezbędnymi do przeżycia przedmiotami skierował się
samotnie do szkłem opancerzonym pokrytych drzwi. Droga dłużyła mu si na nowo,
niczym ta ze szpitala na powierzchnie.
Ciemny
korytarz nie pomagał mu w uspokojeniu własnego umysłu, który próbował płatać mu
różne figle. Drogę rozświecały jedynie rzadko pozapalane lampy u podstawy
wysokiego sufitu. Mroki ścieżki wydłużały czas przejścia, sam nie wiedział czy
odczuwa strach czy to podświadomość próbuje mu go podpowiedzieć. Kontrolował
stawiane jednakowo kroki w identycznym rytmie, aby móc być pewnym, że nie
zwalnia podświadomie.
Traci
rozum.
Znowu.
Mieniło
mu się przed oczyma, widział, nie widział.
Nie
wiedział na co patrzy.
Surrealizm.
Królik? Powiedziało echo w jego myślach
-
Co!? – krzyknął rozglądając się po sali
Zając? Zapytało ponownie.
-
Kto tam jest!? – przyśpieszał tempa patrząc się na boki
Nie zając? To może królik jednak?
Wołał go pogłos
umiejscowiony w nim samym. Jak miał z nim walczyć? Jak go powstrzymać? W jaki
sposób uciszyć?
Odpowiedział
głosowi milczeniem, ale to go nie zraziło:
Jesteś tam, Pisarzu? Zwróciło się do niego, jego
własne myśli go zdradzały i wystawiałyby na publiczne poniżenie, gdyby ktoś
inny miał możliwość usłyszenia ich. Wiem,
że tam jesteś nie ukrywaj się po kątach, choć tu do mnie. Teraz słyszał
jakby głos kobiety, młodej kobiety wołającej go, namawiającej do ukazania się.
Nie
miał takiego zamiaru, wiedział bowiem, że to się nie skończy dobrze. Zaufanie
własnym myślą w tych okolicznościach nie przyniosłoby mu ukojenia, a jeszcze
więcej bólu – na przestrzeni czasu.
Czas
go gonił, nie miał trwania na odpoczynek, musiał iść na przód, potrzebował
wydostać się, by nic i nikt nie pozostał w nim samym.
Oczyszczenie.
Oczyszczenie
ze zła i dobra, potrzebował oczyścić się ze wszystkiego co złe i dobre za
razem. Pustka w głowie pozwoliłaby mu na nowo zacząć życie tak jakby sobie
zapragnął.
Nie uwolnisz się ode mnie, mój ty
pisarzyno, ja jestem tobą, jak i ty byłeś mną. Kobieta wciąż mówiła pogłosem,
nie potrafił zidentyfikować właścicielki, ani nawet powodu w jaki sposób siedzi
i mówi do niego żeńskie echo.
Nie myśl, podąż za mną.
Przyniosę ci ukojenie, dostaniesz
to czego potrzebujesz, a w zamian dasz mi siebie. Na własność, na wieczność. Na
nowo będziemy ze sobą, ty we mnie, tak jak ja w tobie. Będzie ci dobrze. Tylko
idź za mną.
Idź za mną… Idź za mną… Idź… Nawoływania
nie gasły, wszędzie słyszał echo kobiecego głosu wmawiającego mu kuriozalną
prawdę. Starał się ją zagłuszyć, lecz było to wręcz niemożliwe, nie miał takiej
mocy, starał się, zatykał uszy, krzyczał, nucił i nic. Nawet trochę nie
pogorszyło to odbioru. W akcie desperacji zaczął biec wypuszczając palącego się
nadal papierosa na podłogę, nie zważał teraz na nikotynę. Wariował. Ważniejszym
stało się uspokojenie własnej głowy…
-
Zamknij się!! – krzyczał desperacko, patrzył przed siebie starając się
pochwycić klamkę drzwi znajdujących się już na wyciągnięcie ręki.
Otworzył,
z szybkością światła znalazł się w bezpiecznej strefie, stał w pełnym świetle
otoczony ze wszystkich stron światłem.
Głos
ustał.
Nastała
cisza w przekazie, jasność rozpędziła mroki oraz jej sługi.
Zmęczony
oraz na śmierć przelękniony opadł plecami o wejście do windy i zsunął się po
nim na podłogę.
Zapalił
kolejnego papierosa, na odstresowanie.
Patrzył
na czerwony punkt w oddali, to wciąż palący się niedopałek między mrokami.
Zgasł.
Palenie
pomogło mu uspokoić umysł, znużyło go zarazem, stał się śpiący, a może był to
efekt paniki i wycieńczenia psychicznego? Spalał papierosa za papierosem.
Nie
patrzył teraz na zegarek, liczyła się dla niego jedynie cisza i spokój. Nie
interesowało go nic poza tym.
**
Papierosy
w paczce nikły i z prawie pełnego opakowania, kiedy znalazł ją w skradzionej
kurtce, pozostały dwa, lecz nie przejmując się o płuca, wyciągał kolejnego.
Zdążył
przyłożyć ogień do bibułki kiedy drzwi windy otworzyły się, a on bezwładnie
opadł na podłogę kabiny.
W
środku stał szczupły mężczyzna w granatowym garniturze.
-
A więc tu pan jest, już się zastanawiałem czy coś się stało, bo jak pan wie nie
mamy tutaj żadnych kamer, na tym poziomie oczywiście – wciąż uśmiechał się
patrząc na nieogolonego użytkownika podpalającego papierosa na leżąco.
-
Możemy już jechać na górę – orzekł pisarz.
-
Możemy.
Winda
zamknęła się i otworzyła siedem poziomów wyżej w tym samym wielkim holu, w
którym oczekiwał nadejścia przedstawiciela
jakiś czas temu.
Podziemia opisanie II, obywatele.
Podziemne miasto dla odstępców nie
posiadało praw oraz obowiązków. Korzystało z tego co niepotrzebne na górze i
przetwarzało to na coś bardziej użytecznego pod powierzchnią. Nie mieli panów,
ani sług. Ci którzy chcieli łączyli się w plemiona, gangi, szajki co kto wolał,
jednak większa ilość podziemnej populacji preferowała samotny tryb życia, w
ewentualności, w niewielkich obozowiskach (w przypadku posiadania rodziny, bądź
bytu w związku). Ludność nie należała także do najbardziej rozmownych oraz
gościnnych, starali się zachować neutralność i nie mieszać się w sprawy obcych.
Jeżeli pragnąłbyś pojawić się w
tunelach nikomu by fakt taki nie przeszkadzał, jednak nie napotkałbyś na ciepłe
powitanie. Byli specyficznymi ludźmi, dlatego tam zamieszkali. Niechciani,
nieakceptowani przez powierzchnie, albo sami nie godzić się na jestestwo na
powierzchni między śpieszącymi się kukłami podążającymi za przywódcami,
realizującymi karierę kosztem życia.
Nie dążyli do władzy, a ci co rządy
próbowali ustawić pod powierzchnią długo się w ciemnościach nie na byli.
Chcieli wolności, nie interesowali ich władcy oraz systemy. Każdy miał to na co
sobie zapracował, nie oczekiwali pomocy, i sami rzadko jej udzielali, każdy żył
na własny rachunek.
**
-
Masz ognia? – zaczepił go młody mężczyzna w ortalionowym odzieniu pokazując
gestem iż potrzebuje zapalniczki
-
Masz ognia – wyciągnął narzędzie tworzące płomień z ulatniającego się gazu i
podał je chłopakowi, mało na pełnoletniego wyglądającego – masz fajka? –
zapytał iż jego opakowanie zawierało ostatniego skręta z tytoniem.
Jednak
jego ojcem nie był, sam palił od młodości nie pozostanie więc hipokrytą.
Hipokryzją się on brzydził, nienawidził ludzi radzących mu jedno, a robiących
dokładnie to przed czym go ostrzegają. Izolował się od hipokrytów, izolował się
od wszystkich, lecz to całkowicie inna historia.
Przemierzał
teraz główną ulicę Stolicy, wielka przestrzeń przeznaczona dla zatłoczonego
przez samochody miasta. Pięć zakorkowanych pasów w jedną, pięć w drugą, przez
wysokie ciężarówki, autobusy z trudem dało się dostrzec budynki po drugiej
stronie, nie znajdowały się przy niej bowiem wieżowce, raczej kamienice
mieszkalne, oraz zagospodarowane na sklepy branżowe oraz towarowe centra.
Mijał
wielu podobnych ludzi w zimowych, ciemno kolorowych, przybrudzonych kurtkach.
Inni bardziej elegancko odziani w wełniane płaszcze do kolan z komputerami w
ręku i skórzanymi rękawicami. Kobiety poubierane w długie kurtki zakrywające
ich kobiece wdzięki, bądź ukrywając prawdę o posturze, tylko nieliczne nie
patrzyły na warunki i zawsze wyglądać chciały olśniewająco, problematyczne
stawało się jednak stąpanie po niedokładnie odśnieżonej powierzchni chodnika w
butach na wysokim obcasie średnicy paznokcia małego palca u ręki. Wtedy mniej
wyćwiczone potrafiły bardziej rozbawić niż przyciągnąć walorami. Kiedy z pod
białego futra rozpiętego i spod skąpych ubrań widniały piersi trzęsące się
podczas niestabilnego chodu. Bądź modni chłopcy ubrani w cienkie bluzy i
czapki, założone na pół głowy, udający twardzieli, iż przy takiej temperaturze
jest im gorąco, mimo że trzęśli się przy tym z przechłodzenia pociągając
nosami.
Pisarzowi
zawsze sprawiała radość ludzka głupota, nie tępił, ani nie pochlebiał jej, z
wielu powodów, głównym była czyste szczęście przyglądania się trudom osób
trzecich spowodowanych najzwyklejszą głupotą bądź brakiem umiejętności
logicznego myślenia.
(*) Podziemia opisanie III, przetrwanie
Zejście do podziemnego miasta tylu
nieznającym prawdy, o tamtym miejscu i obowiązujących tam zasadach, (bo brak zasad też jest
zasadą), trafiało tam z własnej woli i tylko najsilniejsi przeżywali. Ci
potrafiący się dostosować do innych, do wszechogarniającej obojętności, dlatego
brat stawał przeciwko bratu, dla okrucha czerstwego chleba, albo dla pary
znalezionych onucy.
Wielu ginęło, innych pochłaniał
mrok, jeszcze inni stali się więźniami tych co zeszli na dół w poszukiwaniu
władzy i nie zostali jeszcze stłumieni.
Młodzi systemowo wchodzili do
podziemia od północny miasta gdzie, oczyszczone bądź nie, ścieki kanalizacyjne
trafiały do rzeki. Tam też przeważnie znajdowały się siedliska handlarzy żywym
towarem, pozwalali zapuścić się ochotnikom w ciemności gdzie wychwytywali ich i
w zależności od pożyteczności przeznaczali do różnych celów. Większość trafiało
do nielegalnych obozów pracy, gdzie produkowano narkotyki oraz broń. Tam pod
przymusem wykonywali powierzone zadania, w przeciwnym razie kończyli w miejscu,
z którego przybyli, tyle że nogami do góry.
Tym, którzy okazali się bystrzejsi,
bądź zaczerpnęli zawczasu rady, przygotowywali się na ewentualność ataku, bądź
napływali pod powierzchnie od innych stron, mniej atrakcyjnych, mniej znanych i
popularnych. Tak by nie stać się łatwym łupem dla kapturowych piratów.
Tylko co poniektórzy pozostawali
przy życiu po pierwszym miesiącu. Organizm musiał przyzwyczaić się do niezwykle
niesterylnego, wilgotnego otoczenia gdzie nawet najzwyklejsza rana mogła
przerodzić się w poważne zakażenie doprowadzając do chorób, amputacji, bądź w
ekstremalnych wypadkach, nawet do zgonu.
Zgony to kolejny problem podziemia,
tu nikt nie dowie się kim byłeś. Jeżeli umarłaś to jedynymi czyścicielami
stawały się szczury oraz inne odrażające gryzonie. Potrafiły w ciągu doby
oskubać rosłego mężczyznę do kości rozrywając na strzępy dobytek i pozostawiając
czysty szkielet.
Straszna rzeczywistość, lecz z
reguły sami się na nią decydowali.
Pod zatłoczonymi chodnikami,
sterylnymi mieszkaniami i czystymi ubraniami, znajdował się kolejny świat.
Świat spowity w mroku, śmierdzący potem, nieczystościami i wilgocią, gdzie nie
zdążało się napotkać porządku w jego prawdziwej postaci. Nowi po przez zapach
byli rozpoznawani, brudny to mieszkaniec, czysty turysta.
Śmierdzącymi nikt się nie
interesował, jednak ci niesplamieni jeszcze otoczeniem, stawali się szkiełkami
w oku u wybranych. Kobiety legły do takich, to był plus (jeżeli miało się duży
dystans do warunków podczas stosunku), jednak przeważał to wielki minus…
zostawali namierzanie przez nielubiących, bądź chcących wykorzystać, nowych.
**
Zbliżała
się noc, a Writerowi nie upodobało się nocne spacerowanie po ulicach wielkiej
metropolii z całym swoim dobytkiem w kieszeniach. Musiał jeszcze przed zmrokiem
znaleźć względnie tani i bezpieczny motel, albo hotel, w celu spędzenia w nim
nocy oraz porannego wymarszu, dokończenia niezakończonego w mieście swojego
dzieciństwa i ruszyć przed siebie gdzie nikt go nigdy nie znajdzie, dopóty nie
zachce zostać odnalezionym.
-
I na chuj to wszystko, skoro i tak muszę znowu gdzieś się przespać? – popatrzył
w kierunku zegar atomowego na wieży jakiegoś biurowca z godziną, na przemian
wyświetlaną, wraz z datą – Jutro już mnie tu powinno nie być… wszystko na
ostatnią chwilę, jełopie – denerwował się sam na siebie sięgając po kolejnego
przyjaciela, już ostatniego.
Zapalił
popatrzywszy jeszcze raz na datę. „30.11”
-
Jasna cholera – pokazała się godzina, a on zobaczył punkt dwudziestą, zrobiło
się już ciemno, a on wciąż nie posiadał bezpiecznego spania, w którym nie
napadnie go banda rzezimieszków zatrudnionych przez właściciela, w celu
zwiększenia dochodu, kosztem jednego z klientów.
**
Korzystając
z karty komunikacji miejskiej spenetrował połowę miasta w poszukiwaniu wolnego
miejsca noclegowego dla kogoś takiego jak on. Dopiero w okolicach godziny
dwudziestej dostał wolny pokój w motelu „Julianna” w spokojnej dzielnicy na
północ miasta, kilka kilometrów do obwodnicy, miał przynajmniej stamtąd
niedaleko do jutrzejszego celu.
Dostał
jednoosobowy pokój na piętrze, z własną toaletą oraz ciepłą wodą.
W
recepcji urzędował pięćdziesięcioletni, otyły mężczyzna z łysiną. Siedział na
wysłużonych krześle obrotowym na kółkach, przy lekko brudnej ladzie i
przewracał kolejne strony starej, wypożyczonej w rejonowej bibliotece, książki.
W pomieszczeniu obok, nazwanym przez właściciela pokojem do relaksacji, siedziało kilku młodych ludzi zajętych sobą,
leżała na kanapie także skośnooka kobieta o głowę niższa od Pisarz, a o parę
lat starsza.
Nie
był jednak nikt zainteresowany nowymi znajomościami, tak samo jak Pisarzyna,
zresztą.
Kiedy
wszedł do pokoju pierwszym krokiem obowiązkowym to zamknięcie się na klucz.
Następnie zdjęcie całego okucia wierzchniego zostając w samej koszuli i
spodniach uwierających jego skurczone, od zimna, genitalia z powodu braku
bielizny. Zasłonić okna i rozebrać się do naga, skierować prosto do łazienki
zabierając ze sobą torbę z przedmiotami zakupionymi w sklepie w trakcie podróży
wieczornej, w poszukiwaniu wolnego pokoju do spędzenia nocy.
Postawił
siatkę na toalecie, otworzył drzwiczki prowadzące pod prysznica i wszedł do
środka. Postał chwilę wpatrując się w pokrętło regulujące temperaturę i
odkręcił.
Poleciała
lodowata woda, która po dłuższej chwili oczekiwania zamieniła się w strumień
przyjemnego, ciepłego płynu obmywającego jego zmęczone ciało. Nie ruszał się
spod natrysku przez dobrą godzinę marnując hektolitry wody. Przez ten czas zdążył wielokrotnie obmyć
ciało płynem zakupionym wcześniej.
W
środku nocy skończył kojący oraz odprężający prysznic.
-
Już widzę wczesne wstawanie – patrząc w mrok nocy przez zasłonięty lufcik.
Skierował
się przez zaparowane lustro, przetarł ręką odsłaniając jego zaniedbane oblicze.
Wyciągnął z torby kolejne przedmioty – żyletkę jednorazowego użycia oraz piankę
do golenia. Ustawił obok siebie na umywalce i spojrzał w odbicie.
-
A może nie będę tego golił jeszcze? – pytał sam siebie przecierając zarost –
wtopię się w otoczenie, a tutaj kto na mnie patrzy? No i wyglądam inaczej niż
normalnie. – przyglądał się sobie – Pierdolę, idę spać.
I
rzeczywiście jak powiedział, tak zrobił.
Nagi,
czysty po długim relaksie pod gorącą wodą spoczął w pojedynczym, wygodnym łóżku
w motelu „Julianna”. Między mrokami, cieniami oraz blaskiem latarni
dobiegającym od ulicy.
Usnął.
**
Przed
oczami stanęło mu wielkie miasto oddalone od niego wiekami w przeszłość oraz
mieszczące się daleko na wschodzie globu. Niskie, kredowe, rozpadające się
budynki. Wielkie targowiska przy każdej z większych ulic. Kupcy przekrzykujący
się z potencjalnymi nabywcami o ostateczną cenę. Owoce, warzywa, zwierzęta,
odzież, skóry, futra, drogie tkaniny, barwniki, przyprawy. Tysiące małych
straganików, a przy każdym otyły mężczyzna w turbanie, z brodą oraz w
kolorowych szatach. Jedni w bardziej tradycyjnych ubraniach, inni wyglądali jak
przybysze z innych krain, co poniektórzy mieszali jedno z drugim tworząc
kompletnie nowe kompozycje.
Po
ulicach przewijały się dziesiątki tysięcy ludzi. Kobiety, mężczyźni, dzieci.
Bogaci, biedni. Uczciwi, oszuści. Przyzwoici oraz ci lekkich obyczajów.
Wiele
profesji pod jedną opatrznością. Kupcy, robotnicy, płatnerze, zbrojmistrzowie,
jubilerzy, dziwki, złodzieje oraz zabójcy.
Na
ulicach roiło się od strażników miejskich pod bronią, jedni bardziej, inni
słabiej uzbrojeni (i wyszkoleni), patrolowali niebezpieczne ulice wielkiego
miasta starając się zapobiec burdom i awanturom.
Nie
wysokie kamienne budynki przebijane były przez nieco wyższe wierze widokowe, na
których stacjonowali kolejni strażnic.
Aleje
nie stanowiły jednak mimo starań bezpiecznego otoczenia, wystarczyło nie
obejrzeć się za siebie w odpowiednim momencie, a mogło strać się cały dobytek,
jak nie największą wartość – życie.
W
samej metropolii, jak to w wielkich ośrodkach bytu ludzi, znajdowały się
bardziej mniej zamożne dzielnice. Tak i tutaj stały domy, które zdobione
kolorami pokazywały zamożność rodu zamieszkującego wnętrze, ale za to
kilkadziesiąt alejek dalej wznosiły się rozpadające już chaty, gdzie mieszkało
po dziesięć, piętnaście osób niemających co wrzucić do garnka i co ugotować
dzieciom na strawę poranną. Chodzili po ulicach błagając o niewielką pomoc ze
strony, tych którym powiodło się w życiu i mieli możliwość wyzbycia się z kilku
nędznych miedziaków, które ratowałyby dzień najbiedniejszym. Jednak ci ubodzy
zawsze potrafili świecić przykładem dla zamożnych pokazując jak cieszyć się z
najmniejszych rzeczy, kiedy tamci mając mnóstwo czasu oraz pieniędzy nie byli w
stanie uszczęśliwić swych dusz.
Miasto
miało także swoje koszary, twierdze i wewnętrze fortyfikacje wojskowe
niedostępne dla plebsu, w których murach działy się przeróżne dozwolone (i
niedozwolone) czynności. Szkolenia żołnierzy mających zasilić kolejne wyprawy
zbrojne przeciw innowiercom, wytwarzanie kolejnych pancerzy w tempie
ekspresowym, ale także w lochach więzieni byli winni, bądź niewinni, poddawani
strasznym zabiegom. Same warunki w jakich egzystowali pozostawiało wiele do
życzenia, ale na domiar tego, codzienna chłosta, przypalanie, brak regularnego
posiłku, drwiny, poniżenie. Tortury, zniesławienie, bądź najłatwiejsza do
osiągnięcia – śmierć.
Ale
tam gdzie zło, zawsze było, jest i będzie dobro.
Znajdowały
się w grodzie miejsca gdzie ludzie po zapadnięciu zmroku oddawali się sportowi
znanemu od zarania dziejów, mężczyzna i kobieta połączeni węzłem przyrzeczenia
okazywali swe uczucia nie tylko w formie słów, gestów, miłości mentalnej. Wtedy
nadchodził czas na drapieżność, na pożądanie, chęć okazania swych emocji drogą
płciową, poprzez połączenie ciał. Oddawali się sobie przeciwstawiając razem
trudnościom, godząc się po dziennych kłótniach wywołanych problemami w życiu
codziennym.
Miasto
żyło. Jak ludzie przepełnione było bólem, cierpieniem i nienawiścią, radością,
zaufaniem i miłością.
**
Obudził
się z przyjemnego snu. Wiedział jaka jest jego droga do prawdziwej wolności i
zamierzał nią podążyć, mimo przeciwnościom losu.