V – (wstęp do) Tajemnica(y) / Prawda, wprowadzenie
O
porze jednoznacznie przyzwoitej, stał przed drzwiami starego mieszkania. W
sobotnie południe zamierzał dostać się do tego lokalu w celu nawiązania
ponownego porozumienia. Miał nadzieję szczerą, że nie namieszał na tyle by go
nie wpuszczono.
Zwiedzanie
i poznawanie okolicy musiał odłożyć sobie na kolejny wolny termin, których było
coraz mniej. Nawet nie zawitał nigdzie w celu uzyskania środków do życia, które
miał na wykończeniu tak jak zapasy żywnościowe w lokalu, w którym stacjonował.
Zapukał
trzy razy w miękkie, przeżarte przez te wszystkie lata drewno. Po chwili
otworzyła mu starsza kobieta, nie specjalnie ucieszona widokiem pisarza.
-
Jest syn? – zapytał bezpośrednio
-
Nie ma. – chciała zamknąć mieszkanie mu przed nosem, lecz nie dał jej tego
uczynić wsuwając buta oraz rękę między framugę, a zamykające się drzwi.
-
Chciałbym z nim tylko porozmawiać, nic więcej.
-
Nie ma – wciąż upierała się przy swoim – wyszedł
-
Skoro wyszedł to wie pani gdzie on jest, w końcu zna go pani.
-
Nie wiem.
-
Proszę mi zaufać – postarał się rzeczywiście wzbudzić u niej wiarę – nie chcę
mu zrobić krzywdy, może uda mi się do niego dotrzeć. – popatrzyła się na niego
spod wielkich okularów po czym wpuściła do środka.
Wskazała
mu kierunek i zniknęła w potoku dnia codziennego. Zmywanie, prasowanie,
czytaniem oglądanie i wszystko to co może robić matka dwudziestokilkoletniego
mężczyzny.
Stał
teraz samotnie przed kolejnym pomieszczeniem, z którego nie dobiegał żaden
dźwięk poza rytmicznym stukaniem o drewniany przedmiot. Nabrał powietrza i
zapytał:
-
Mogę wejść? – myślał przy tym co mówić dalej.
-
Tak – obojętny głos odrzekł.
Writer
usiadł na krześle skierowanym w stronę łóżka, jakby spodziewał się jego
obecności.
Siedzieli
teraz naprzeciwko siebie, albo raczej pisarzyna siedział, a autysta leżał.
Panowała absolutna cisza, wydawałoby się, że czas się zatrzymał, z otoczenia
nie docierały dźwięki. Kobieta z kuchni zamarła, nie wydawała odgłosów, nie
słychać było dźwięczenia pracy, a Łukasz przestał uderzać w mebel.
Milczeli
i czekali, który pierwszy zacznie dialog, bądź wypowiadania słów.
-
Łukaszu – zaczął gość – wiem, że nie zaczęliśmy znajomości najżyczliwiej, ale
tak to już jest. Ludzi czasem ponosi, zwłaszcza nerwowych, a ja jestem niestety
impulsywny od czasu do czasu. Każdemu się zdarza.
Leżący
na łóżku człowiek nie przeszkadzał mu w monologu.
-
Chciałbym ci to jakoś wynagrodzić – przewrócił oczami – może, nie do końca
robię to dla przebaczenia jednak chciałbym, abyś mnie lepiej poznał, a przy
tym, byś zapoznał mnie lepiej z okolicą, co ty na to? – zakończył pytaniem.
Dłuższą
chwilę obaj konsternowali w ciszy, ani jeden, ani drugi nie spuszczał oczu.
Patrzyli po sobie, jakby chcieli przejrzeć nawzajem swoje dusze, spojrzeć przez
zwierciadło prawdy i dowiedzieć się o drugim tego czego powiedzieć nie ma
ochoty.
-
Mogę pokazać ci pewne miejsce, zwykłe, lecz rzadko odwiedzane.
-
No to idziemy – po czym wstał z krzesła i wyciągnął dłoń do Łukasza.
Ignorując
jego gest wstał i poszedł do kuchni. W ślad za nim po woli i nieśpiesznie
poszedł i Writer.
-Mamo,
wychodzimy. – Oznajmił wkładając skórzanego buta. Kobieta otarłszy dłonie w
fartuch podeszła do progu dzielącego kuchnię z przedpokojem.
-
A gdzie idziecie moi panowie? – niezmiernie miło zapytała, sam nie wiedział
kogo, jego czy syna, może obu, może żadnego.
-
W niezwykle zwykłe miejsce.
-
To znaczy? – ciekawska matka nie dawała za wygraną.
-
Kilka ulic na wschód, kilka na północ, jedną na zachód i raz jeszcze kilka w
kierunku północy, tam będziemy – powiedział prawdę, lecz w sposób taki by
rodzicielka nie zorientowała się gdzie idzie.
-
Ach ci młodzi – popatrzyła na pisarza i kręcąc głową dołączyła – kto ich
zrozumie?
Chwilę
potem byli już na dworze i kierowali się ku wschodzącemu słońcu, które dziś
pięknie świeciło. Mimo, że dniami mroziło, a nocami obficie śnieżyło to zazwyczaj
za górowania słonecznego opromieniający swym blaskiem przez nieskazitelnie
niebo czyste, aż chciało się wychodzić na dwór. Chodniki wysprzątane, psów
wiele nie zauważyli, a śnieg bielutki niesplamiony żółcią.
Szli
w milczeniu dobry kwadrans między wąskimi uliczkami miasteczka. Stare
kamieniczki, obdrapane bloki, wymalowane na ścianach słowa. Życie codzienne.
Nie było tu wielkich, odrestaurowanych pałacyków na cześć dawnych monarchów,
ani cokołów zbudowanych przez dzisiejszych, bądź ówczesnych polityków.
-
Czemu mnie zabrałeś dzisiaj ze sobą, poprosiłeś o pomoc? – przechodzili, akurat
obok domu jednorodzinnego, a właściwie chałupy, pamiętającej jeszcze
bratobójcze walki. Psy na łańcuchach szczekały jeden na drugiego odstraszając
złodziei oraz natrętów.
-
Chcesz wiedzieć? Po rozmowie z moją… znajomą uznałem, że skrzywdziłem cię, wolałbym cię lepiej poznać nim następnym
razem zaatakuję.
-
Miałeś prawo, wszedłem do twojego domu i zacząłem mieszać.
-
Ale jakim cudem, słyszałem, że się nie mylisz? – zdziwiony zapytał, ciekaw
prawdy.
Odpowiedziało
mu milczenie.
Skręcili
kilkakrotnie,
-
Nie pomyliłem się.
-
Co proszę? – sam nie wiedział czy się złościć, czy nie dowierzać, czy może się
cieszyć.
-
Mówię. Nie pomyliłem się. Nie mylę się, niestety.
-
To jaki cel był tego działania… – starał mówić się jak najładniej by nie
wybuchnąć. A tryskał w tym momencie złością, mimo wszystko miał wewnętrzny
przymus pozostania z chłopakiem.
-
Dojdziemy na miejsce to wszystko wyjaśnię. – Zamilkł i żadne wołanie, ani
namawianie nie pomagało. Teraz pisarzowi nie pozostawało nic innego jak tylko
czekać.
**
Dotarli
do zaśnieżonej chatki w głąb od ulicy, pustka na około, przy drogach nie było
tu budynków, a zaśnieżone pole. Jedynie mała drewniana budka, zbita ręcznie
przez kogoś z małym doświadczeniem budowlanym. Łukasz otworzył mocnym
szarpnięciem drzwiczki osobiście złożone w całość z kilku cienkich desek.
Spadający śnieg dostał się pod rękawy oraz zasypał otwierającego, który nawet
nie pisnął. Potrząsnął ciąłem w celu szybkiego czyszczenia i bez słowa wszedł
do ciemnego wnętrza. Za nim ruszył Pisarz.
Wewnątrz
było nietypowe, ciemno, ponuro, ale ciekaw był dramaturg po co i dlaczego to
wszystko się dzieje. Czy ma to jakieś ze sobą powiązanie, jak ma to mu w
rzeczywiście pomóc? Dlaczego niepełnosprawny przyszedł do niego i z jakiego
powodu są teraz tutaj i patrzą na ciemności?
Światło.
Chłopak
wziął dużą latarkę i położył na stoliku, ten zabieg sprawił, iż wszystko, iż
wszystko co ciemne stało się jasne.
To
co zobaczył. To co zobaczył, był co najmniej niepokojące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz