Było
południe gdy był już daleko za miastem, jechał na północ kraju w rozpadającym
się przedziale pociągu. Palił, spał i myślał na zmianę. O fabule, o stylu, o
wszystkim co ważne. Miał w końcu nie wiele czasu, a tak wiele do zrobienia.
12:12
Została
mu jeszcze godzina do docelowej stacji. Postanowił zdrzemnąć się z myślą, że to
da mu nowe spojrzenie na Historię, a drzemka dobrze mu zrobiła…
**
Mobilizacja!
Dwa najlepiej wyszkolone oddziały w obozie szykowały się właśnie do możliwie
najważniejszej misji na tym etapie wojny. Mieli do zajęcia dwa główne
strategicznie obiekty. Od tego zależały losy wielu cywili, a może nawet więcej.
Morale
oddziałów nigdy nie spadały poniżej standardów, jednakże to mogło dziś nie
wystarczyć do pomyślnego przebiegu bitwy.
-
Towarzysze! – pułkownik Sokołow, teraz ubrany w mundur polowy, w pełnym
uzbrojeniu, ze zmodyfikowanym karabinem AK-47 w dłoniach, na udzie pistolet
PJa, na plecach na wysokości nerek długi bojowy nóż. Opakowany w kamizelkę
bojową ze wszystkim co przydać mu się mogło na polu bitwy jakim miało stać się
niebawem owe miasto. Nabrał powietrza w płuca, wyprostował się – przyjął
pozycję jakiej uczyli go na zajęcia z przemawiania. –Towarzysze! – powtórzył –
Dziś stoi przed nami prawdopodobniej najtrudniejsze zadanie do tych czas! –
pauza – dzisiaj czeka nas starcie, w którym liczy się każda kropla potu. Każdy
z nas musi dać z siebie wszystko byśmy wszyscy doczekali najbliższego wschodu
słońca patrząc na ziemię Rodzimą, niepowodzenie jednego z nas może skończyć się
klęską dla nas wszystkich. To wielka odpowiedzialność… – pauza. Spojrzenie na
poszczególnych żołnierzy, by poczuli się wyróżnieni z szeregu – …ale i
zaszczyt. Nasz honor i duma, że możemy iść w bój z hasłem na ustach oraz ideą w
sercach. – podniesienie tomu – Dziś zwyciężymy, pójdziemy tam i skopiemy
polskie dupy, a Rosja znów będzie niezniszczalna! – uniesienie broni połączone
z okrzykiem bojowym
Odwzajemnienie
okrzyku poprzez z moralizowany tłum młodych męskich kukiełek zwanych pospolicie
żołnierzami.
-
Podpułkownik Iwanow do mnie! – odezwał się głos dowódcy wśród owacji i okrzyków
wywołanych emocjami po pięknym przemówieniu towarzysza pułkownika.
-Tak
jest! – przybiegł, zasalutował i spoczął
-
Słuchajcie, towarzyszu. Waszym zadaniem
będzie wraz z oddziałem Ҕ przejęcie Kwatery Głównej Milicji Narodowościowej,
przetrzymanie ważnych urzędników oraz całej ludności cywilnej, która będzie
znajdować się we wnętrzu budynku. Jednostki bojowe, militarne, uzbrojone
poniżej stopnia oficerskiego na miejscu zlikwidować. Zrozumieliście?
-
Tak jest Towarzyszu Pułkowniku! – wykrzyknął
-
Bóg z wami.
**
-
Przepraszam, gdzie pan wysiada? – zapytał starszy mężczyzna o siwych brwiach w
przechodzonym kaszkiecie.
Zapytany mężczyzna rozejrzał się i
zdenerwował:
-
Tutaj, dziękuję bardzo! – wykrzyczał odwracając lekko głowę w biegu ku
pomocnemu dziadkowi.
-
Nie ma za co, chciałem tylko mieć gdzie usiąść.
**
Wybieg
z pociągu na peron numer 2, rozejrzał się i mimo to nie zaprzestał biegu,
ruszył w stronę hali z kasami, a konkretniej szukał jakiegoś sklepu, w którym
mógł nabyć zeszyt i coś do pisania.
Po
chwili pośpiechu wyszedł szczęśliwy z przydrożnego kiosku z zeszytem w ręku i
paczką mocnych papierosów. Wypatrywał jakiejś wolnej ławki by móc zacząć
spisywać dalszą część powieści, która notabene przyśniła mu się i przez nią
prawie co nie przegapił stacji.
Na
przystanku autobusowych, naprzeciwko dworca kolejowego w tej niewielkiej
mieścinie siedział mężczyzna. Ubrany w stare podwinięte jeansach, trochę
podniszczonych, czarnych butach, bluzie i skórzanej kurtce z długopisem w ręku,
zeszytem na kolanach i papierosem w ustach. Siedział i notował to co mu się
przyśniło. I nie tylko.
**
Drzewa
lśniły złotem, czerwienią oraz brązem, pełne jesiennych liści gotowych na
sygnał do desantu, czekały na znak by mogły poszybować w dal, tam gdzie je
wiatr poniesie, chciały już zakosztować przyjemności lotu prekluzyjnego.
Chciały unieść się w niebo poczuć jak pikują w przestworzach targane w każdą
stronę świata, poznać to co nie przebyte, zobaczyć to co widzą wszystkie
dojrzałe liście, po czym opaść na mokrą od deszczów ziemię oddać się jej w
całości, zostać jej pokarmem by potem w miejscu gdzie one skonały wyrosło nowe
życie, by stały się częścią czegoś zupełnie nowego.
Mrok
nocy przeszył okrzyk nocnego łowcy. Czarny, wielki szybowiec zawirował w
świetle księżyca, bo noc była piękna, niebo czyste ozdobione dziś było milionem
białych lampionów wznoszących się daleko, daleko w górze. Jedni mówili, że to
po prostu kosmos, gwiazdy odbijające blaskiem Heliosa, inni za to wierzyli, że
to duchy przodków patrzą na nas z góry. Jedna i druga teoria nie miała już
większego sensu, w dzisiejszych czasach ludzie zapomnieli o historii, zajęci
teraźniejszością, a jeszcze bardziej przyszłością. Łowca wydał krzyk bojowy i
zanurkował w przestworzach, zniknął w cieniach ulic.
Miejskie
równiny opustoszały, na pierwszy rzut oka dało się zauważyć wśród mieszkańców,
barykady na bulwarach stworzone z rzeczy codziennego użytku, okna po zamykane,
pozasłaniane, nikt nie odważyłby się zapalić światła. Wielu nawet nie miało tej
nocy prądu, reszta wolała oszczędzać go na trudne dni, które miały niebawem
nadejść.
Gdy
mroczne ulice pokryte rozbitymi butelkami, nie uprzątniętymi resztkami trupów,
splamione krwią oraz licznymi pożarami przeszył nagle tupot ciężkich stóp,
ludność cywilna pochowała się w milczeniu w piwnicach bloków w obawie o własne
życia.
Co
jakiś czas dało się usłyszeć jedynie odgłosy walki, tłumione wystrzały z
karabinów. Wszystko odbywało się na tyle szybko, że reakcja była na tyle
skomplikowana, że aż niemożliwa. Żołnierze nowo radzieccy, tak nazywani przez
tutejszą młodzież walczącą, uwinęli się w mig, pierwsze jawne czyny zbrojne
dało się zauważyć we wewnątrz budynku, ale wtedy było już za późno na reakcję i
obronę, większość młodych znajdujących się w ratuszu zginęło podczas walki, albo
po walce, gdy komuniści urządzili sobie zawody w strzelaniu do celu.
**
Tak
małe miasteczko, a tak wielu ludzi kręciło się po ulicach. Wszędzie ruch. Gdzie
nie spojrzeć tam widać pędzących przed siebie śmiertelników.
Na
ulicy znajdował się przystanek, a na ławeczce przystankowej siedział mężczyzna.
Autobusy przyjeżdżały i odjeżdżały. Zabierając w dal tłumy mieszkańców.
Starych. Młodych. Chorych. Zdrowych. Biednych i bogatych. Przechodnie
przemierzali chodniki, kobiety stukały wysokimi obcasami o kostkę, emeryci
powolutku stawiali kroki wspomagając się na laskach. Młodzież wyprzedzała ich
nie bacząc na problemy. Śmiali się, cieszyli życiem, co poniektórzy, ci
bardziej zabawni, uprzykrzali pieszym życie. Bardziej agresywni zaczynali
bójki, spokojniejsi tylko obrzucali się wyzwiskami., a zamyślony prozaista
przelewał na papier swe myśli. Tworzył nową historię.
- Przepraszam, czy nie chciałby pan może
zagrać z emerytem? – powiedział zmęczonym głosem starzec ubrany w ciepłą zimową
kurtce, starym bawełniany szaliku starannie zasłaniający szyję oraz śmieszną
zimową czapce. Człowiek o sędziwej i
miłej twarzy. Szerokim uśmiechu i podkrążonych oczach. Kilku dniowy zarost,
długie wąsy, i krzaczaste brwi, a to wszystko w kolorze śniegu, który otaczał
ich na około.
Starszy
mężczyzna wyrwał piszącego z amoku i zamyślenia, lecz ten nie był zły na
nieznajomego, uśmiechnął się do niego szczerze. Zakończył ten etap powieści i
schował swój zeszyt do torby, którą dostał przy zakupach
-
Ależ oczywiście, ale ostrzegam, że grać nie potrafię.
-
A to nic nie szkodzi. – uśmiechnął się do młodzieńca – Lekarz kazał mi grywać w
takie gry, aby pamięć ćwiczyć, człowiek na stare lata musi coś robić. –
zamyślił się pocierając ręką o rękę z zimna, miał bowiem jedynie cienkie
rękawiczki z otworami na palce - Żeby po prostu nie zapomnieć. Nie zapomnieć,
że żyję… – starcu zaszkliły się oczy, popatrzył się w otchłań. Młody człowiek
nie poganiał, ani nie przerywał mu myśli. Uszanował jego uczucia. Sam zresztą
nigdzie się nie śpieszył. Jedyne co go czeka w tym miejscu to kubek ciepłej
herbaty, paczka papierosów oraz cały zeszyt słów do zapisania.
Rozpoczęli
więc rozgrywkę. Pisarz mimo, iż potrafi opisywać tego rodzaju zajęcia,
(codzienne życie), to jednak mimo wszystko grać nigdy nie potrafił. Nie był
nigdy specjalnym strategiem. Prawda. Potrafił przewidywać ruchy innych, lecz w
świecie rzeczywistym. Na polu szachowym nie wychodziło mu to ani trochę. Choć
może powodem był tylko brak wprawy i żadnych przeciwników dookoła.
Pisarz
zaczynał. Starzec kończył. Pisarz
próbował. Starzec robił.
-
Nie ma się pan co obawiać, czasem się przegrywa, a czasem wygrywa. Trzeba umieć
walczyć, a kto umie walczyć, zrozumie te słowa. – Powiedział mu na
rozweselenie.
Białe
pionki przegrały.
Stawką
rozgrywki była równowartość kawy w najbliższej kawiarni.
-
To może jeszcze raz zagramy? Dam panu szansę na rewanż. – Zapytał z uśmiechem
dziadek.
-
Możemy, ale w zamian jeśli uda mi się wygrać, to pójdziemy na kawę razem. A pan
opowie mi o sobie. – Powieściopisarz wpadł na pomysł, iż nie ma co robić sam w
tym miejscu, może oczami mieszkańca uda mu się poznać skrawek mieściny, a kto wie może spotka po drodze muzę (a co
najmniej napije się lokalnej czarnej).
Więc
rozpoczęli rozgrywkę o stawkę większą niż kawa, ponieważ był nią czas.
Tym
razem zaczynał staruszek. Szachownica, którą przyniósł ze sobą pamiętała pewnie
jeszcze czasu wojny. Pozacierane pola, obłamane figury na bokach, niektóre
cierpiały nawet na brak wierzchołków. Pisarz od dziecka miał sentyment do
starych przedmiotów. Do przedmiotów z historią, do takich które posiadają
duszę, dlatego też zawsze ubierał się w to samo, nosił jedną parę spodni przez
wiele lat, cerował, zaszywał, naszywał. Znajdował stare rzeczy i chował do
skrzynki pod łóżkiem. Matka zawsze mówiła mu, że robi z pokoju antykwariat, że
na co mu tyle takich rupieci. Powinien posprzątać, posegregować, powyrzucać,
więc wybierał tylko te najbardziej sentymentalne, a resztę wykładał pod klatkę
by przydały się innym. Nigdy nie dostrzegł kto korzysta z jego dobytku, ale
przedmioty znikały.
Przegrał.
-
No cóż, proszę pana. To dam panu na dwie kawy, niech pan stratny nie będzie –
powiedział lekko zrezygnowany. Zanurzył się jeszcze raz w przeszłości po czym
wrócił na przystanek i położył na drobnej szachownicy wartość dwóch napojów z
nadwyżką.
-Ależ
nie. Może chciałby się pan jednak przyłączyć i pójść wraz ze mną do tej
kawiarni? Podają tam naprawdę nienajgorszą kawę. A obsługa… - zachichotał
uwydatniając swoje braki w uzębieniu, staruszek oddał mu też pieniądze.
Po
krótkim namyśle potwierdził chęć spotkania kiwnięciem głowy.
**
Wejście
do lokalu znajdowało się od podwórza jednej z pobliskich kamienic. Do kawiarni
dało się dotrzeć jedynie przez starą bramę wiodącą z ulicy głównej właśnie na
teren mieszkalny. Klimatyczne miejsce. Gdy stanęło się na środku prawie
geometrycznego koła stworzonego przez mury bloku i popatrzyło na wejście, zza
którego widać było znikające i pojawiające się samochody, to: po lewej stronie
w zagłębieniu mieściła się kapliczka Kobiety w aureoli odzianej w niebieską
suknię z dzieciątkiem trzymanym na rękach. Dookoła niej leżały chaotycznie
rozmieszczone medaliki z jej podobiznami, modlitewniki, obrazki, listy. Dało
się dostrzec, iż religia jest ważnym elementem tego miejsca – rzadko to spotykane
w czasach, w których żyjemy, a to nie dobrze, tak przynajmniej myślał Pisarz.
Writer
przyglądał się uważnie wszystkiemu co go otaczało, chciał jak najdokładniej
zachować w pamięci obraz tego miejsca by któregoś razu móc wykorzystać go w
którejś ze swoich powieści (naprawdę go poruszyło).
Kapliczka
przy bramie, stare żeliwne wrota z liliowymi kształtami, czerwona jak krew
cegła, odpadająca farba z drzwi do poszczególnych klatek, rower przyczepiony na
łańcuch do ogrodzenia, leciwy dozorca z papierosem w ręku oczyszczający podjazd
ze śniegu. Małe dziewczynki bawiące się lalkami na górce ułożonej ze puchu oraz
gwar kawiarenki, która tętniła życiem mimo wczesnej pory, bowiem dochodziła
dopiero trzecia po południu, a był to środek tygodnia.
Kierownik
lokalu kurtuazyjnie przywitał nowych gości, zaproponował miejsca z pytaniem
„czy dla palących czy nie palących”. Writer już chciał się wyrwać i w
odpowiedzi dać strefę tytoniową, lecz starszy mężczyzna był pierwszy. Pisarz
musiał poczekać jeszcze trochę nim zapali kolejnego papierosa.
Usiedli
przy niewielkim kawiarnianym stoliku na wygodnych niskich fotelach. W milczeniu
czekali, aż obsługa ich zauważy. Pisarzyna liczył iż starzec pierwszy się
odezwie i napocznie temat.
Długo
nie musieli wypatrywać, kelnerka ubrana elegancko w czarne przylegające do niej
spodnie, czarną koszulę z rozpiętym dekoltem uwydatniała swą kobiecość, nie
rażąco, a z wdziękiem.
-
Witam. Co dziś pan pije, Panie Alojzy, i widzę, że ma pan gościa? – zapytała
niebrzydka kelnerka o ciemnych włosach do szyi, niebieskawo-zielonych oczach, w
których sprytne oko dostrzeże soczewki kontaktowe, zza ucha wystawał też
niewielki tatuaż ptaka.
-
Dzień dobry, panienko. Dla mnie kawę espresso i kremówkę, poranny zestaw –
uśmiechnął się spoglądając na kolegę – a mój gość, niech sam powie. –
Uśmiechnął się po raz drugi.
-
Tak więc co dla pana?
-
Herbatę, poproszę. – odparł unosząc wzrok ku jej oczom.
-
Coś jeszcze? Mamy pyszne ciasto…
-
Dziękuję, herbata wystarczy. Nie jadam za dużo. – przerwał jej taktownie, w jej
spojrzeniu było coś, nie umiał sobie tego wytłumaczyć, ale skądś znał to
spojrzenie.
Kobieta
uśmiechnęła się do obydwu gości i zniknęła we wnętrzu lokalu. Przez chwilę
jeszcze pisarz próbował podążyć za nią wzrokiem, lecz kiedy zagadnął go szachista
zgubił obiekt z pola widzenia.
-
Nie jesteś specjalnie rozmowny, prawda? –wychylił się w jego stronę staruszek.
-
Nie, ostatnio nie jestem. –odpowiedział, będąc jeszcze myślami gdzieś w
przeszłości, próbował znaleźć w nich jej oczy owej damy – może po prostu brak
mi rozmówcy?
-
Może. No to teraz już masz. – dziadek, któremu uśmiech rzadko znika z twarzy
uśmiechnął się jeszcze szerzej – ja bardzo lubię rozmawiać – wygodnie zasiadł w
fotelu.
-
Czy mógłby mi pan coś o sobie opowiedzieć? Jestem pisarzem i lubię poznawać
nowe historię, zwłaszcza te prawdziwe.
-
Oczywiście, ale może zacznijmy od tego, że się panu przedstawię. – Odpowiedział
– Nazywam się Alojzy Dionizy von Bieluch.
-
Do mnie może się pan zwracać Writer, albo po prostu Pisarz – przełknął ślinę,
poczuł niedobór nikotyny co sprawiało, iż stawał się coraz bardziej niespokojny
– tak na mnie mówią od niepamiętnych czasów.
-
Skąd taka prostota i brak prawdziwych imion?
-
Od dawien dawna nie używam swych danych osobowych poza urzędami choć i tam rzadko
bywam. – rozpoczął monolog – Od zawsze pisałem, czy to opowiadania, czy to
krótkie notatnik, reportaże, wywiady do gazet, telewizji. Od dziecka moi
przyjaciele nazywali mnie Pisarzem, mało kto znał moje imię. Przyjęło się i
tyle. Nim zacząłem się uczyć na poważnie potrafiłem dziennie zapisać wiele
stron ręcznym pismem, potem się starzałem, podróżowałem, poznawałem i wciąż
pisałem. – wpatrywał się przed siebie wyglądając kelnerki znajdując i gubiąc ją
na nowo – Choć nigdy ani nie zajmowałem miejsc w żadnych konkursach, zawodach,
olimpiadach to przeciętnym ludziom odpowiadał mój styl i przesłanie. Dlatego
opuszczając ojczyznę nazwałem się po prostu Writerem, z języka światowego, i
tak zostało, teraz tylko znajomi z podwórka mówią do mnie Pisarz, cały pół światek
zna mnie pod pseudonimem – Writer – przerwał swój monolog, gdy podano
zamówione.
-
Zatem, panie Pisarz, jednak jest pan rozmowny, tylko brak panu rozmówcy. –
Alojzy zaśmiał się głośno – a to, panie Pisarzu, jest moja bratanica, Weronika.
Pracuje w mojej kawiarence od kilku miesięcy. Przyjechała tu by zarobić odkąd…
- zatrzymał się widząc karcący wzrok dziewczyny.
-
Miło mi poznać, Pisarz, ale raczej mówią do mnie Writer – wstał i wyciągnął
dłoń na przywitanie.
-
Wiem. Słyszałam. – dziewczyna nawet nie spojrzała na niego, piękne oczy
powstrzymywały wywołane przeszłością łzy (jak ta przeszłość potrafi namieszać w
teraźniejszości…), mimo to rozłożyła zamówienie i szybkim krokiem uciekła w
mrok pomieszczenia.
Opadł
na fotel po czym wydął powietrze z płuc i rzekł do Anzelma Dionizego von
Bielucha:
-
Idę na papierosa, za chwilę wracam. – nie spojrzawszy na starca wyszedł z
paczką w ręku. Sędziwy mężczyzna sfrasował się trochę i zachował milczenie.
Na
zewnątrz było zimno i wiał mocny wiatr, a pisarzyna nie wziął nic na siebie
tylko bluzę w której zawczasu siedział. Stał właśnie na podwórzu otoczonym ze
wszystkich stron murami bloku, jedynym otworem była brama i to właśnie przez
nią wpadało do wewnątrz powietrze, a które już tu zostawało. Stare mury miasta
więziły go w sobie, zatrzymywały jakby chciały się nim dłużej nacieszyć.
Mężczyzna wymacał swoje kieszenie i zaklął cicho. Zapomniał ognia.
Rozejrzał
się czy nikogo nie ma w pobliżu, kto mógłby poratować go w takiej chwili.
Wrócił się do drzwi kawiarni, lecz nie zdążył pociągnąć, bo otwierała je ta
sama dziewczyna co wcześniej obsługiwała go w czarnym odzieniu, trzymała w ręku
cienkiego długiego papierosa i zapalniczkę w zieleń żółć i czerwień, nałożyła
na siebie kurtkę. Pomógł jej z drzwiami, które były uciążliwe zważając na
wiatr. Popatrzyła na niego z żalem.
-
Choć ze mną. – powiedziała i nie zwracając uwagi czy za nią ruszył szła przed
siebie na skraj moskitiery.
-
Co stało się przed chwilą przy stoliku? Nazwał cię bratanicą, i wspomniał coś
o… - tu się zatrzymał. Nie uzyskał odpowiedzi. – Zrozumiem jeśli nie będziesz
chciała mi powiedzieć, bo czemu miałabyś mówić cokolwiek nieznajomemu.
- Nie wiesz kim
jestem? – odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy – nawet moje imię ci nic
nie mówi - Weronika?! Czyli to jednak ty, ależ się zmieniła… – w tej chwili
przestał żałować dziewczyny. Nie zapalił i pewnie już nie zapali, wiedział o
tym, tego papierosa.
-
Ty również… – odpowiedziała mu Weronika wpatrując się na nowo w posąg Kobiety.
-
Masz ognia? – zapytał zbijając temat – i od kiedy palisz?
-
A ty? – odpowiedziała pytaniem na pytanie – mam. – podała mu zapalniczkę.
Podpalił
i oddał dziękując.
-
Od kiedy… - zastanowił się co chce powiedzieć – …pół roku po tym jak ostatni
raz się do mnie odezwałaś.
-
Ah tak. – odparła. Nie wiedziała co powiedzieć – Dobra. Muszę wracać do pracy.
Pisarz
nic nie odpowiedział. Wrócił do swojej postawy z przed przyjazdu tutaj.
Skończył palić papierosa i wrócił do stolika. Herbata, którą nalała mu kelnerka
już zdążyła przestygnąć, posłodził ją i zamieszał. Bez słowa napił się łyka.
-
Dobra – stwierdził wpatrując się w kamienną postać starca. – dobra ta herbata.
Pomińmy temat kelnerki i porozmawiajmy jakby nic nie zaszło.
-
To nie takie proste. – powiedział wciąż wpatrując się w ten sam punkt na
ścianie. W pejzaż górski namalowany najprawdopodobniej zimą, drugą opcją był
daltonizm albo abstrakcja malarza. Writer nie przeszkadzał mu czekając na
rozwój wydarzeń. Liczył jednak, że Dionizy jednak napocznie temat „odkąd …”.
Nie pomylił się – tak więc. Weronika kilka lat temu poznała mężczyznę .Trochę
starszego od niej. Był wysoki i przystojny, aż nad to spokojny. Spędzali ze
sobą każdą chwilę, aż pewnego razu gdy postanowili, że u niej zanocuje,
mieszkała jeszcze wtedy z rodzicami…
-
Tacy są dzisiaj ludzie. Tego nie zmienimy, to niczyja wina poza tym zajebańcem.
-
To prawda, ale daj mi skończyć. Nie chodzi tylko o to co jej zrobił, ale w
ogóle stało się tamtego późnego wieczora. Chodzi o to młodzieńcze, iż Weronika
była jeszcze dziewicą i chciała nią wciąż pozostać. Zakładam też, że przez cało
zajście wciąż nią jest…
-
Wiem coś o tym – odburknął wpatrując się teraz w ten sam obraz, w który patrzył
przed chwilą Alojzy.
-
Słucham?
-
Nic, nic.
-
Na czym to ja skończyłem… - zamyślił się
– a. Pozostać, ale ten, jak go doskonale ująłeś zajebaniec nie uszanował jej
decyzji no i chciał ją – przełknął ślinę - zgwałcić, ale że jest silną
dziewczyną, nie dała się tak łatwo. Złapała za… za…. – szukał odpowiedniego
słowa w otchłani swego umysłu i nie mógł znaleźć – no to takie na czym obrazy
się stawia. – Mistrz słowa uśmiechnął się tylko – i zaczęła go tym okładać,
zajebała skurwysyna. No i teraz ma traumę…
-
Ciekawe, nie powiem. A jak zaczęła tu pracować? –zapytał ciekaw kolejnej
informacji.
-
No potrzebowała… zmiany otoczenia. Nie potrafiła wytrzymać w domu, bała się
swojego pokoju. No to zaproponowałem jej pracę u siebie wraz z zakwaterowaniem.
Dobrze na tym wyjdzie, jeśli dobrze to rozegra. Ma mieszkanie prawie za darmo,
zarabia nie najgorzej, okolica przyjazna, mili ludzie, czego chcieć
więcej? Najodpowiedniejsze miejsce na
poskładanie się do kupy.
-
Oby wyszła z tego. – zakończył znużony jej dojrzałym życiem – To teraz trochę o
okolicy, co można tutaj zobaczyć i gdzie się zatrzymać?
-
Zależy czego poszukujesz? – znów pytanie w zamian za pytanie. – a co do lokalu,
dysponuję pokojem na peryferiach, jeśli jest pan zainteresowany.
-
Poszukuję miejsc niezwykłych, ale i kompletnie codziennych jak ulice i skwery.
Potrzebuję otoczenia ludzi, którzy gnają przed siebie, takich którzy to
zignorowali przyszłość i żyją chwilą. Wszystkiego co nas otacza. Chcę poznać to
miasto. Uczynić z niego jedną wielką machinę do tworzenia słów. Nie, nie będę
opisywał miasta, ani podpisywał ludzi nazwiskami. Potrzebuję tylko ich dusz.
-
Jakież to głębokie… - dodała sarkastycznie kelnerka, która pojawiła się znikąd
– …podać coś jeszcze, panom?
-
Szklankę wody, poproszę – zwrócił się z prośbą gość.
-
Tak więc mogę mieć dla pana zarówno nocleg jak i rozwiązanie w sprawie „natchnienia”.
Co do noclegu mogę wynająć panu pokój w tutejszym hostelu, ew. mam wolne
mieszkanie na jednym z osiedli niedaleko stąd, a co do natchnienia to oferuję
panu pomoc przy różnych sprawach, będzie mógł pan zakosztować najlepszej
codzienności jaką mogę panu zaoferować.
-
Mi odpowiada taki układ, biorę mieszkanie, ile wynajem? – skierował stanowczo –
a co do pracy to jeszcze się zastanowię nad tym, jakby mógł mi pan zostawić
numer telefonu.
Po
rozwiązaniu spraw związanych z numerami, mieszkaniem, kwotami i wszystkim co
konieczne, przyszedł czas na ostatni łyk napoju i pożegnanie. To spotkanie
nieco ożywiło umysł i ciało Pisarza. Od bardzo długiego czasu nie miał okazji z
nikim porozmawiać, wypowiedzieć się, zademonstrować własną osobę. Zamknął się w
swoich czterech ścianach, a tu w mig. Jedna herbatka i już przyszło tyle
wspaniałych cech charakteru z przed lat. Odkąd zaczął pisać dla pieniędzy jego
życie codzienne stało się monotonne i nijakie. Pochłonęło go pisanie, już nie
była to czysta pasja. Pasja przerodziła się w katorgę. Kochał to co robił – to
fakt, lecz bycie zmuszonym do pisania bez przerwy tylko, żeby zarobić na chleb
i fajki? Każdy robi to co uważa za
słuszne, jego nikt nie oceniał. On nie oceniał niczyjej pracy.
Jedyne
czego żałował z dnia dzisiejszego to spotkania Weroniki. Pierwszej szczerej
miłości, pierwszej wybranki serca, która potem zadała mu cios w plecy, koniec
jednego przyniósł początek drugiego. Według niego na dobre, inaczej według
innych…
Wstał,
założył kurtkę. Rozejrzał się raz jeszcze po ładnym modernistycznym wnętrzu
kawiarni. Prostota i elegancja w jednym. Niskie elipsowate, brązowe stoliki ,
kontrastujące kremowe fotele, ściany w
nieco azjatyckim klimacie. Elementy roślinności wymalowane na ścianach, brązowa
farba kontrastuje z kremowymi liśćmi, kremowe ściany kontrastują z brązowymi
liśćmi i ptakami. W niektórych miejscach [ściana]
pokryta jest łodygami młodych bambusów. Elegancko i prosto.
Teraz
czekał już tylko na telefon od gospodarza budynku , do którego miał się wprowadzić
na okres bliżej nie określony.
Postanowił
nie tracić czasu i pozwiedzać na własną rękę. Wrócił na przystanek, gdzie
poznał Alojzego. Popatrzył na harmonogram autobusów, przejechał palcem po
rozkładzie jazdy, po czym po chwili stuknął na wysokości pojazdu numer 69,
spoczął raz jeszcze na ławeczce i czekał. Czekał.
Coraz
to kolejne samochody przecinały mu drogę zasłaniając bilbord po przeciwnej
stronie szerokiej ulicy. Słońce powolutku mknęło po niebie ku zachodowi, ludzie
przychodzili i odchodzili. Autobusy podjeżdżały i odjeżdżały, a autobusu ani
widu ani słychu.
Z
transu wyrwał go dzwonek telefonu.
Doskonale, nasza generacja
odczuje silny ból metafizyczny. Jakie to proste i głębokie zarazem. Czuję….
Czuję… że spadam.
Znalazłem się w bieli, jestem
biały, bile jest biała. Moje buty są białe, i stół też jest biały.
Czy ja zwariowałem, a może tylko
przesadziłem z kakałem na noc? Ale ja nie piję kakała, zwłaszcza na noc, w
szczególności w środku tygodnia. Chciałbym, aby była już sobota. Napiłbym się kakała.
Czemu mówię o kakao? Odbija mi?
Może zwariowałem? A może to świat zwariował? Tak. To na pewno świat. Świat mi
zawirował. Muszę iść. Iść do domu. Muszę iść do domu i pisać. Muszę iść do domu
i pisać słowa. Muszę iść do nowego domu i pisać nowe słowa nowej historii.
Muszę iść do, do…
-
Stary, telefon ci cały czas dzwoni. – odezwał się młody chłopak ze słuchawkami
na szyi. Ubrany w kremowo sraczkowate spodnie, czarny wełniany płaszcz, czapkę
w paski wciągniętą do połowy na głowę tak gdzie nakrycie nie dochodziło
wystawały blond włosy ułożone na prawo, które nerwowo zarzucał wpatrując się w
ekran telefonu.
Mistrz
słowa w zwolnionym tempie ruszył ręką w kierunku kieszeni, z której dochodził
sygnał. Lecz mięśnie miał jak z waty, przed oczami widział gwiazdki, zamroczyło
go. Złapał za aparat i wyjął, zobaczył nieznany numer. Ucieszył się tym iż to
prawdopodobnie nowe lokum. Marzył teraz żeby pójść spać. Zapomnieć o…
ZŁO – słowo zabrzmiało mu nagle w
głowie.
…
świecie. Znów zapomniał o dzwoniącym telefonie.
Chciał
do domu. Chciał poczuć to czego dawno nie czuł.
Zatęsknił.
Za
kim? Za czym?
O
co mu chodziło?
Czy
miało to związek z przypadkowo, a może nie przypadkowo, spotkaną dawną
miłością…
Stara miłość nie rdzewieje…
…
sam nie miał pojęcia, chciał tylko spokoju.
Tylko i wyłącznie spokoju… spokoju w pokoju, pokoju w spokoju…
-
Ej! – pyknął małolat– odbierz ten telefon, albo wyłącz ten dźwięk, skąd się
urwałeś?
-
Stul pysk, gówniarzu – Powiedział sięgając po telefon i patrząc na ten sam
bilbord co jakiś czas temu – Halo?
-
Panie Writer. Jestem gotowa oddać w pańskie ręce mieszkanie od zaraz.
-
Weronika? – zdziwił się, iż gospodarzem domu była właśnie ona. To mogłoby mieć
negatywny wydźwięk w późniejszym terminie.
-
Zgadza się Panie Writer. Kiedy mógłby pan do nas dotrzeć? – pełna
profesjonalizmu zapytała.
-
Nawet nie wiem gdzie mam przyjechać – Pierwsze. Był zdziwiony telefonem od
Weroniki, tak samo jak niespodziewaną stratą kontroli nad umysłem. Drugie.
Rozdrażnił go siedzący już cicho bez słowa, jeszcze bardziej zdenerwowany
chłopak. Trzecie. Robiło się coraz później i ciemniej. Czwarte. Wciąż nie
ruszył się z pod dworca dalej niż na sto
metrów.
-
Mogę zamówić panu taksówkę bezpośrednio pod klatkę, na pański koszt – sam
pisarz był pod wrażeniem jej opanowania i profesjonalizmu, naprawdę się
zmieniła. – potrzebuję wiedzieć jedynie gdzie znajduję się pan w tym momencie.
-
Jestem na przystanku autobusowym przed głównym wejściem do gmachu dworca
kolejowego. – odpowiedział przyglądając się bezczelnie młodszemu od siebie
wiekiem człowiekowi o jakąś połowę.
-
Doskonale. Taksówka jest już w drodze. Do zobaczenia niebawem, - to nie był
koniec wypowiedzi, ostatnie dwa słowa wypowiedziała nieco inaczej. Ściszyła
głos, zmodulowała go na bardzo romantyczny i pociągający, po czym niemalże
wyszeptała – Kotku.
Po
czym sygnał się urwał…
Zostawiła
pisarza z nowymi myślami czekającego na przystanku na samochód. Już nie
pojedzie sobie nieszczęsnym autobusem numer 69, który wciąż nie odwiedził
stacji.
Taksówka
podjechała momentalnie. Nie zdążył nawet zabrać się za kolejnego papierosa, gdy
stanęła na przystanku. Rozejrzał się, czy to aby na pewno po niego. Nikt nie
zainteresował się nowo przybyłym pojazdem więc ruszył w jego kierunku.
Ostrożnie otworzył drzwi do środka. Wsiadł.
Pojazd
był nie nagannie wysprzątany. Siedzenia zadbane, a we wnętrzu pachniało lasem.
Samochód prowadziła kobieta bliska czterdziestu lat. Miała ufarbowane włosy na
blond z odrośniętym kolorem naturalnym. Popatrzyła na niego po przez lusterko i
zapytała:
-
Na jakie nazwisko? – miała miły kobiecy głos, niesplamiony przez papierosy.
Ładne niewielkie oczy oraz zgrabną twarz.
-
Writer. – odrzekł krótko nie wdając się w rozmowę.
-
Gdzie jedziemy?
-
Nie mam pojęcia – dopowiedział zgodnie z prawdą – osoba, która zamówiła przewóz
powinna podać adres docelowy.
-
Rzeczywiście, przepraszam. – Uśmiechnęła się. Taksówka ruszyła.
Pisarz
nie odpowiedział jej już nic. Wpatrywał się w świat za szybą, na przechodniów,
na mijających kierowców, na ulice. Starał się jak najdokładniej zapamiętać
drogę z pod dworca do mieszkania. Musiał przecież wiedzieć gdzie go
zlokalizują. Przyszło mu do głowy właśnie, iż mógł przecież kupić mapę miasta,
w celu łatwiejszego rozpoznania. Nie zmartwił się tym jednakże, miał w końcu
jeszcze trochę na to czasu. Jedyne co go trochę zaciekawiło to to jak będzie
pisał przez najbliższy miesiąc, jedyną sensowną odpowiedzią było pisanie w
zeszycie, który nabył przed paroma godzinami, powrót do lat młodzieńczych,
kiedy to zawsze pisał właśnie tak, z powodu braku lepszego ekwipunku, z powodu
ciągłego przemieszczania się. Dziś to nie problem, kiedyś jednak było nad wyraz
uciążliwe.
**
Pojazd
stanął.
Pisarz
siedział od stronie kierowcy na tylnym siedzeniu. Patrzył na niewielki plac
zabaw dla dzieci, po prawo stał budynek. Niewielki, w miarę zadbany. Ludzie
było życzliwi w stosunku do siebie, niektórzy nawet się śmiali. Alternatywa.
Uregulował
rachunek z taksówkarką, podziękował, wysiadł.
Pojazd
odjechał.
Został
sam na chodniku nieznanego blokowiska, nie wiedział, ani gdzie się teraz udać,
ani co zrobić. Mógł zadzwonić do Weroniki, albo zapytać kogoś z mieszkańców o
pomieszczenie należące do Alojzego Dionizego von Bielucha. Rozwiązanie przyszło
nagle, bez większych komplikacji.
-
Witaj – przywitała się postać zza jego pleców, dodając do tego – Ponownie
Spokojnie
się odwrócił, nawet z lekka uśmiechnął – z ironią.
-
Powiesz mi co tu się dzieje, czy sam mam się domyślić? –nieco zirytowany
ciągłymi spotkaniami z pierwszą miłością zapytał. Nie chciał wracać do tamtych dni
tak samo jak nie chciał widzieć jej w teraźniejszości. Mimo, iż kiedyś łączyło
ich tak wiele to dziś nie zostało z tego nic. On sam o tym dawno zapomniał (a
na pewno tego pragnął).
-
Nic. Wynająłeś mieszkanie od mojego wuja, a ja mieszkam piętro wyżej, także
trzymam klucze dla ułatwienia formalności.
-
I nie ma w tym żadnych podtekstów? – zapytał z niedowierzaniem
-
Nie.
-
Doskonale – powiedział z ulgą – zatem prowadź.
W
milczeniu udali się w kierunku wielkich żelaznych drzwi prowadzących na klatkę
schodową. Pomieszczenie było niewielkie, schody długie i wąskie , na około
nich, co piętro znajdowały się drzwi do lokali. Po trzy na poziom. Ściany były
względnie wolne od malunków, farba tylko w niektórych miejscach odpadała
tworząc plamy o kolorze poprzedniego barwnika. On sam miał zamieszkać na
przedostatniej, trzeciej kondygnacji.
Gdy stanęli naprzeciwko starych
drewnianych drzwi z numerkiem 7 na wysokości głowy, nieco niżej wbudowano
nieduży wizjerek. U góry, na framudze drzwi wyryte w drewnie zostało „Bogatym nie jest ten kto posiada, lecz ten,
kto daje”. Autor miał zapytać się co to ma oznaczać, lecz poczuł, że
jeszcze nie czas na poznanie prawdy, także nie specjalnie miał ochotę na dialog
z ową kobietą.
Wrota
zostały uchylone. Nowemu lokatorowi ukazało się ładne, czyste i odnowione
mieszkanie. Schludny, jasny przedpokój, na lewo szafeczka na buty, po prawo
wieszaki na odzienie wierzchnie. Na wprost znajdowało się pomieszczenie
sypialne z wielkim podwójnym łóżkiem, nocnymi półkami po obu jego stronach,
telewizorem naprzeciwległej ścianie, wysokim meblem z poziomymi regałami na
ubrania, książki lub inne przedmioty – co kto woli. Na prawo od wejścia kuchnia
z przeciętnym wyposarzeniem. Naprzeciwko, zaraz za długim korytarzem łazienka z
wanną, pralką, umywalką, kloaką i lustrem.
Warunki
były zadowalające dla naszego bohatera. Wszystko co potrzeba jest – prąd,
ciepła woda, telewizja, Internet, spokój
i cisza. No, co do ostatnich dwóch to pewien nie był, ale jak na razie
bezkonfliktowo toczyły się sprawy… nawet od strony jego pierwszej dziewczyny.
Zastanawiał się tylko z jakiego powodu czynsz jest tak niski, jak na taką
okolicę oraz warunki.
-
A co jest w tamtym pokoju? – zapytał, zauważywszy drzwi zamknięte na zasuwkę z
niewielką kłódką.
-
Nic. –odparła krótko
-
I tak się dowiem, w końcu będę tu mieszkał przez najbliższy miesiąc, a
chciałbym wiedzieć co znajduję się w „moim” mieszkaniu. – popatrzył jeszcze raz
na zamek, wskazał go
-
Mówię, że nic
-
W takim razie mogę wejść do środka?
-
Tak.
-
To czemu jest to zamknięte, do kurwy nędzy, na klucz? – zdenerwował się z lekka
mężczyzna.
-
Bo takie mieliśmy z wujem widzi misie.
Argumentacja
Weroniki nie przekonywała specjalnie, ale co miał zrobić.
Dziewczyna
podeszła do zamkniętych drzwi, wyłoniła z kompletu kluczy najmniejszy z nich i
otworzyła. Wrota uchyliły się. Oni ujrzeli, za to najzupełniej w świecie pusty
pokój, z białymi ścianami, o białej nie wyremontowanej podłodze, okna
zasłonięte były jeszcze gazetami by nie pobrudziły się podczas malowania oraz
innych prac naprawczych. Writerowi zrobiło się jakoś lżej na sercu. Po tych
wszystkich Słowach, które w życiu napisał i tym co przeżył, sam zaczynał
wierzyć w niestworzone opowieści. Wszedł do środka, sam. Właścicielka
postanowiła pozostać w holu. Rozejrzał się, dotknął ściany popatrzył się w
biel. Poczuł się trochę jak w swoim transie z przed paru godzin, ale uznał to
za niefortunny zbieg okoliczności.
-
Długo jeszcze masz zamiar tam stać – rozdrażniona ewidentnie powiedziała
zapominając o… – Panie Writer?
-
Już wychodzę – odparł szybko. Postawił kilka niezgrabnych ruchów. Był już w
korytarzu, kobieta zamknęła drzwi na nowo. Udali się razem do kuchni gdzie
znajdował się przyzwoity stolik do rozmowy oraz, co ważniejsze, posiłku.
Spędzili
kilka chwil na podpisaniu umowy o wynajem, ustalili formę oraz termin wpłaty no
i pożegnali się, niczym normalni nieznający się wcześniej śmiertelnicy.
Weronika już w drzwiach przypomniała sobie o ostatnim drobiazgu:
-
Byłabym zapomniała. – wróciła do kuchni, w której został pisarzyna by zaparzyć
wodę na herbatę ze startowego pakietu jaki
dostał od nich na dobry początek – prosiłabym o jak najrzadsze korzystanie z niewyremontowanego pokoju oraz
zamykanie go na klucz za każdym razem jak Pan go opuści. – przerwała – Proszę.
Ostatnie
słowo zabrzmiało strasznie prawdziwie, czyżby zależało od tego ruchu więcej niż
ślady brudnych butów na podłodze czy odciski palców na ścianach?
Writer
średnio przejął się słowami koleżanki, iż zajęty był paleniem i parzeniem
herbaty. Odburknął jej tylko jako potwierdzenie, że zrozumiał. Kobieta wyszła
bez słowa, odkładając klucze na regał i zamykając drzwi na klamkę.
Pisarzyna
udał się z gorącym wywarem do pokoju, postawił przy łóżku, położył się i leżał.
Leżał i myślał. Myślał co by tu jutro zrobić. Wrząca herbata parowała. Dym z
papierowa umykał. Słońce chyliło się ku upadkowi. Zegar naścienny tykał. Ludzie
na ulicy żyli. Mieszańcy bloku się bawili. Pisarz usnął.
Herbata
wciąż pełna stała w tym samym miejscu co wcześniej. Papieros wciąż dymił się na
skraju ust palacza. Palacz usnął we wszystkim w czym się położył.
**
Miejscowość
była nie najmniejsza, jak się okazało. Samo osiedle, na które się wprowadził
liczyło pewno około dwóch tysięcy mieszkańców. Jego blok stanowił jednen z
wielu niskich budyneczków w pobliżu. Gdy postać z papierosem pospała się na
dworze jeszcze było jasno, słońce promieniało zza budynków.
Dzieci
wciąż bawiły się na podwórkach, kopały piłkę, starsze dziewczyny siedziały z telefonami w dłoniach i śmiały się z
niczego. Młodzież wracała ze szkół, zajęć dodatkowych, od znajomych, bądź do
znajomych zmierzali. Starsi jeszcze pracowali,
inni dopiero ją kończyli, a jeszcze inni dopiero zaczynali. Dozorca odgarniał
niedawno co rozrzucony śnieg przez najmłodszych podczas bitwy na twarde, białe
kule.
Miasto
żyło.
Zarówno
za dnia, jak i w nocy.
**
Fragment dedykowany Adriannie
Drobna
kobieta przemknęła przez korytarz. Jej delikatne, zgrabne ciało skrywało się w
mrokach pomieszczeń między, którymi stąpała. Dokładnie wiedziała gdzie ma się
udać. Minęła jeden pokój, drugi, zatrzymała się na trzecim. Zgasiła światło i
stała się tym samym całkowicie niewidzialną. Dało się dostrzec jedynie jej
nagie stopy, które oświetlane przez wnętrze pomieszczenia naprzeciw, którego stałą. Światło uciekało
przez szczeliny, a ona konfrontowała się z wrotami wyrzeźbionymi i zrobionymi z
ciemnego drewna. Zsunęła spodnie z nóg. Pociągnęła ostrożnie za klamkę, by nie
zdemaskować swych podchodów.
Teraz
była już oświetlona jasnością z wnętrza. Kierowała się do swego kochanka.
Weszła
stąpając na palcach. Było parno i mgliście. Rozpięła stanik, odłożyła go na
szafkę z ubraniami mężczyzny. W czarnych figach o koronkowej obwódce znajdowała
się półtorej kroku od swojego partnera.
Wciąż
jej nie słyszał, zajęty sobą. Myślał o wszystkim i o niczym. Przelatywała mu
czasami przez głowę stojąca tuż za nim i czekająca na odpowiedni moment
kobieta. Znajdował się pod strumieniem gorącej wody twarzą do ściany, mydlił
swe ciało pochłonięty szumem wcale nie spodziewając się ataku, który miał
nastąpić za chwilę.
Kobieta
ostrożnie uchyliła drzwiczki do kabiny i wsunęła obejmując go od tyłu swymi
drobnymi rączkami, nieco zaskoczony odwrócił się, lecz był już pewny siebie.
Spojrzał na nią.
Miała
drobną, smukła twarzyczkę, ciemnoniebieskie oczy i mocno czerwone usta od
szminki, była delikatnie umalowana na oczach. Stała w spiętych włosach, cała
naga, naprzeciw nagiemu przeciwnikowi, którym był on, kochanek.
Wpatrywali
się w siebie bez słowa pewien czas, po czym objął ją delikatnie prawą ręką w
pasie układając dłoń tak by zawadzała delikatnie o jej lewy pośladek. Ona
śmielej – wsunęła się przylegając do niego i łącząc dłonie tak by dotykać
gdzieniegdzie mężczyznę. Zaczęła całować go po klatce piersiowej zmierzając ku
szyi, na której zatrzymała usta, i którą napoczęła całować naprzemiennie
gryząc, z wprawą i wdziękiem.
Woda
opadała, ogrzewając ich ciała, łącząc je i opływając.
Mężczyzna,
kiedy ona ustami dotykała jego skóry, skierował głowę ku górze i zamknął oczy,
najwyraźniej go to podniecało, by nie pozostać biernym skierował swą wolną dłoń
ku jej proporcjonalnej piersi. Była taka jak sobie ją wymarzył. Nieco większa
od jego dłoni, lecz nie na tyle duża by nie dało się jej okiełznać, komponowała
się doskonale z całą resztą kobiecego ciała. Prawą ręką wirował po jej pośladku
co raz opuszczając głębiej, to smyrgając po plecy, na których dało się wyczuć
poszczególne kręgi niewieściego kręgosłupa.
Lewą
ręką szczypał, masował, łaskotał brzuch naprzemiennie z piersiami oraz
delikatnie uwrażliwiał podbrzusze partnerki. Nagle oderwał od niej obie ręce co
spowodowało, iż sama zaskoczona odsunęła się od niego obejmując go dłońmi na
bokach i pytającym spojrzeniem wpatrywała się mu w oczy.
Jasnozielone
oczy o wąskich źrenicach patrzyły się na nią. Wyczuwając odpowiedni moment do
ataku.
Gdy
najmniej się tego spodziewała pocałował ją drapieżnie i zaczęli taniec.
Całowali się szybko i nieprzytomnie. Nagle zwalniali, żeby za chwilę
przyśpieszyć wielokrotnie, dotykali się w tylko dla siebie dostępnych miejscach
na ciele. Ściskali się i oswabadzali. Jedno wbijało się paznokciami w ciało
drugiego. Drugie odwzajemniało się delikatnym dotknięciem w okolicach
intymnych. Pierwsze piło, drugie puszczało. Kobieta przygryzała, mężczyzna się
wgryzał. Mężczyzna szczypał, kobieta całowała, tak nie przyzwoicie i tak długo
oni tylko wiedzieli.
Po
długim biegu na szczyt dopadła ich nostalgia, popatrzyli na siebie, wyszeptali
sława dwa po czym runęli sobie w objęcia. Tak stali nie zważając na płynące po
nich strumienie wody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz