wtorek, 25 grudnia 2012

XVI – Zwieńczenie / Wyjście / Ucieczka


XVI – Zwieńczenie / Wyjście / Ucieczka



Wybiło południe na sąsiadującej, wysokiej wierzy zegarowej znajdującej się kilka ulic dalej na południe. Pisarz pociągał kolejnego papierosa, musiał w końcu zrekompensować sobie brak nikotyny przez ostatnie tygodnie, stał naprzeciw wielkiego budynku wznoszącego się na pięć pięter z masywnymi kredowymi kolumnami, na szczycie widniał portyk z napisami w języku umarłym, jakiego przeczytać nie potrafił. Proste, nieokrągłe wzniesienia skrywały przed zimowym słońcem równie wielkie drzwi do środka, w owych ogromnych, ciemno drewnianych wrotach znajdowały się kolejne znacznie mniejsze, na wysokość półtora człowieka i o takiej też szerokości. Wyglądały jak wycięte z całości i wstawione w zawiasy oraz okute żelazem.
Przez te zakute w metal wejście wkroczył do wysokiej, przestrzennej sali z wybielonymi ścianami, o wiszących na balkonach sztandarach po lewo i prawo. Wszędzie chodzili ludzie elegancko ubrani. Zajęci byli swoimi sprawami, kobiety za biurkami przeglądały dokumenty, stawiały pieczątki, podpisywały, przepisywały dane z jednego do drugiego arkusza, pisały na komputerach, mężczyźni dodawali im pracy, witali się z gośćmi, reprezentowali markę na zewnątrz.
Na środku parterowego holu znajdowała się obszerna lada z tym samym niecodziennym znakiem co na flagach wiszących na ścianach. Całe otoczenie otumaniał przepych oraz patos. Wszystko było wyszukane, drogie i dopasowane, a jakiś nieogolony obwieś śmiał zakłócać pożądany kanon.
Jednakże nie zwrócił na niego uwagi ani jeden pracownik. Wszyscy pogrążeni w swoich działaniach mijali ubranego niechlujnie pisarza.
Podszedł do recepcji, przy której siedziała młoda blondynka z drobnymi, długimi dłońmi o zadbanych, pomalowanych bezbarwnie paznokciach. Na serdecznym palcu prawej ręki widniał złoty pierścionek z niewielkim rubinem u zwieńczenia. W długich włosach blond kobieta pochłonięta obowiązkami nie zauważyła nadejścia prozaika.
Sam uświadomił ją o swej obecności.
Zastukał palcami o blat wytrącając ją z wertowania i podpisywania dokumentów.
- Przepraszam najmocniej – popatrzyła z przerażeniem na niego – Dzień dobry. W czym mogłabym pomóc.
Kurtuazja zaniechana być nie może.
- Przyszedłem w sprawie skrytki.
- Skrytki… – przyjrzała się mu dokładniej po czym kontynuowała - … proszę chwilę zaczekać, za chwilę podejdzie człowiek odpowiedzialny za ten dział naszej rozległej działalności.
- Poczekam zatem – wskazał palcem skórzaną, ciemnobrązową kanapę – tam.
Białe ściany wyłożone zostały identycznymi flagami oraz wielkoformatowymi portretami poniżej, pod którymi stały kanapy takie jak ta, na jakiej właśnie zasiadł ukierunkowując oczy na twarz jednego z dawnych prezesów. Miał kiedyś przyjemność spotkania go przypadkiem kiedy wchodził do budynku, a przewodniczący opuszczał go klnąc przez telefon na swojego, niekompetentnego podwykonawcę tracącego w tamtym momencie posadę.
- Dzień dobry, pan w sprawie depozytu? – wyciągnął w kierunku niego dłoń niski brunet z wąsami, w granatowym garniturze oraz krawatem na białej koszuli  zapiętej po samą szyję.
- Witam – odpowiedział wraz z gestem – tak to ja.
- Zapraszam zatem szanownego pana za mną – wskazał ręką na windę na samym końcu korytarza.
**
- Zanim wsiądziemy do windy chciałbym, aby przeszedł pan etap weryfikacji. Pozwoli nam to dopasować osobę do depozytu, dzięki czemu będziemy wiedzieć gdzie jedziemy – uśmiechnął się wskazując nowoczesny czytnik linii papilarnych znajdujący się na cokole z lewej strony od dźwigu.
Pisarz wyciągnął śmiało dłoń, spojrzał na wewnętrzną jej część i położył we wskazany przez przewodnika sposób.
Jasne, białe światło uderzyło go po oczach zamieniając się w wąski strumień skanujący jego linie życia. Jasność przecięła trzykrotnie długość jego śródręcza po czym zmieniła swoją barwę na jasno zieloną i otworzyły się wrota windy.
- Doskonale! – entuzjastycznie powiedział członek załogi wchodząc pierwszy do środka.
- Zatem gdzie teraz?
- Na.. – spojrzał się na spis poziomów znajdujący się wewnątrz nad drzwiami - … siódme piętro.
- Jest tutaj siedem pięter? – zdziwił się widząc o dwa mniej z przed budynku.
- A kto powiedział, że jedziemy na górę? – spojrzał się odpowiadając nie jasno.
Metalowe wrota zatrzasnęły się i ruszyli.
**
- Jak się do pana zwracać? – zadał pytanie nie odwracając na niego wzroku
- Writer.
- Słucham?
- Writer, to odpowiedź na pytanie.
- Jest pan pisarzem?
Po chwili namysłu:
- Można tak powiedzieć – zbył zapytanie.
- Czy tu można palić? – przyszła kolej na jedno z ważniejszych pytań w życiu Pisarza.
- Mi nie wolno, ale panu owszem.
- Palisz?
- Palę – zeszli z oficjalnego szyku wypowiedzi.
Wyciągnął jednego dla siebie i drugiego dla człowieka po jego lewej.
Tamten chwycił i wsadził między zęby szukając ognia po kieszeniach. Pisarz uprzedził go i jako pierwszemu podpalił, po czym sam zaciągnął się kolejną porcją palonego tytoniu.
- Zatem, Writerze, piętro siódme.. – kontynuował dialog skupiając się na czerpaniu  radości  z papierosa - … co tam trzymacie, tajne akta, może informacje dotyczące następnej książki, która wywoła rewolucję, albo może coś jeszcze bardziej abstrakcyjnego?
- Nic takiego – zbił z tematu, ponownie.
- Nic co znajduje się na tamtym poziomie nie jest „niczym takim” –zademonstrował doinformowanie – pracuję tu wystarczająco długo by wiedzieć to i tamto.
Winda zatrzymała się, po czym drzwi otworzyły się, przed nimi rozświecała się właśnie przestrzenna hala z wieloma regałami, w których znajdowały się jednakowych rozmiarów kasetki z numerami na każdej.
Wysiedli. Między nimi, a depozytem znajdowała się jeszcze jedna przeszkoda mająca na celu zabezpieczać przed niepożądanymi gośćmi.
- Oto kolejny etap weryfikacji pańskiej tożsamości – wrócił do oficjalnego szyku wyrzucając na podłogę niedopałek i przydeptując go butem.
Otoczenie ze szkła pancernego sprawiało dziwne wrażenie, dla pisarza, sprawiając, że czuł się mało komfortowo, jednak przy drzwiach z tego samego materiału znajdowała się niewielka półkolista kamera, przy której znajdował się ekran ciekłokrystaliczny, aktualnie z logiem instytucji. Przewodnik zachęcił go uśmiechem do podejścia i przyjrzenia się obiektowi.
Pisarzyna zrobił co należało. Stanął naprzeciw, nakierował otwarte oko na kamerę z wbudowanym projektorem i wpatrywał się dopóki niewielkie, czerwone światełko nie przestało się błyszczeć. Po tej akcji na monitorze pojawiło się jego zdjęcie oraz numer depozytu wraz ze wskazanym jego położeniem na schemacie, a zamek w pancernych drzwiach otworzył się umożliwiając im dalszą penetrację poziomu.
**
- Tutaj zostajesz sam, Pisarzu – powiedział pokazując mu pokój ogrodzony ze trzech stron ścianami oraz wysuwanymi drzwiami przy których teraz stali – oto pomieszczenie gdzie możesz w ciszy i spokoju zrobić co tylko zapragniesz ze swoim rzeczami. W razie jakichkolwiek problemów w środku znajduje się konsola, przez którą wezwać możesz mnie.
- Dzięki. Tam też mogę palić?
- Tak – uśmiechnął się zatrzymując na chwilę krok.
**
Po małym pokoju obłożonym drewnem oraz, wyglądającym na połączony z resztą konstrukcji, blat, w którego wnętrzu znajdował się niewielki monitor z różnymi możliwościami.
Nieduże pomieszczenie było doskonale oświetlone nie pozwalając na powstanie cieni nawet wywołanych jego obecnością w środku.
Postawił niedużą, ale grubą oraz ciężką skrzynką na stole, a w tym oto miejscu czekała go ostatnia próba potwierdzająca jego pełnomocnictwo na dostanie się do wnętrza.
Chwycił ją obiema rękoma na przeciwnych ściankach, kciuki kierując na delikatne wgłębienia w górnej płytce i zaczekał.
Na konsoli znajdującej się na uboczu po prawo pojawiła się klawiatura oraz prośba o wprowadzenie hasła dostępu do depozytu. Ekran stylizowany był na jasnoniebieskie, wręcz błękitne kolory. Czarne, prostokątne obramowanie, a w nim migająca pionowa linii czekała na przesunięcie się oraz zapełnienie wolnej przestrzeni jednakowymi znakami ukrywającymi prawdziwe znaczenie.
Odsunął dłonie od skrzynki, a pod palcami metal lśnił tą samą barwą, w kształcie linii papilarnych, co tło monitora. Przeniósł się naprzeciw elektronicznej konsoli oraz przeciągnął palcami po powierzchni.
- Ostatni bastion, co? – zapytał sam siebie – No to zaczynajmy.
Położył palce na elektronicznej klawiaturze oraz inicjował wprowadzanie klucza.
- Nasza generacja – mówił szeptem – odczuje – wstukiwał kolejne litery do zapełniającego się identycznymi symbolami kwadratu - silny ból metafizyczny – skończył.
Potwierdził, a skrzynka zawarczała, uchylając delikatnie wieko.
- Nareszcie – otworzył łapczywie i od tego momentu śpieszył się by wszystko wykonać jak najszybciej, a zarazem dokładnie – tak, tak, tak. To też.
W środku znajdował się nowy aparat telefoniczny, paszport umożliwiający swobodne podróżowanie po regionach, obszerny plik pieniędzy używanych w większości sektorów, kilka osobistych drobiazgów takich jak zdjęcie, list, stary zegarek oraz kilka innych.
Zapakował wszystko do kurtki, na dnie pudła pozostała owinięta w szary papier książka w twardej bordowej okładce o złotym tytule i ramą w owym kolorze na odległości jednej jednostki od marginesów, przyozdobionej na rogach niewielkimi gwiazdkami o pięciu wierzchołkach.
Zawartość pozostała nieznana. Nie odwinął jej, przyłożył zaledwie dłoń do zabezpieczenia po czym zamknął skrzynkę i zapalając papierosa skierował się do mechanicznie zamykanych wrót. Stanął naprzeciw i dotknął wyróżniającej się metalowej płytki umieszczonej bezpośrednio na nich. Po cichu usunęły się w prawo dając mu możliwość opuszczenia klimatycznie kameralnego pomieszczenia.
W pobliżu nie widział człowieka w garniturze. Postanowił sam zająć się sobą i obładowany wartościowymi i niezbędnymi do przeżycia przedmiotami skierował się samotnie do szkłem opancerzonym pokrytych drzwi. Droga dłużyła mu si na nowo, niczym ta ze szpitala na powierzchnie.
Ciemny korytarz nie pomagał mu w uspokojeniu własnego umysłu, który próbował płatać mu różne figle. Drogę rozświecały jedynie rzadko pozapalane lampy u podstawy wysokiego sufitu. Mroki ścieżki wydłużały czas przejścia, sam nie wiedział czy odczuwa strach czy to podświadomość próbuje mu go podpowiedzieć. Kontrolował stawiane jednakowo kroki w identycznym rytmie, aby móc być pewnym, że nie zwalnia podświadomie.
Traci rozum.
Znowu.
Mieniło mu się przed oczyma, widział, nie widział.
Nie wiedział na co patrzy.
Surrealizm.
Królik? Powiedziało echo w jego myślach
- Co!? – krzyknął rozglądając się po sali
Zając? Zapytało ponownie.
- Kto tam jest!? – przyśpieszał tempa patrząc się na boki
Nie zając? To może królik jednak? Wołał go pogłos umiejscowiony w nim samym. Jak miał z nim walczyć? Jak go powstrzymać? W jaki sposób uciszyć?
Odpowiedział głosowi milczeniem, ale to go nie zraziło:
Jesteś tam, Pisarzu? Zwróciło się do niego, jego własne myśli go zdradzały i wystawiałyby na publiczne poniżenie, gdyby ktoś inny miał możliwość usłyszenia ich. Wiem, że tam jesteś nie ukrywaj się po kątach, choć tu do mnie. Teraz słyszał jakby głos kobiety, młodej kobiety wołającej go, namawiającej do ukazania się.
Nie miał takiego zamiaru, wiedział bowiem, że to się nie skończy dobrze. Zaufanie własnym myślą w tych okolicznościach nie przyniosłoby mu ukojenia, a jeszcze więcej bólu – na przestrzeni czasu.
Czas go gonił, nie miał trwania na odpoczynek, musiał iść na przód, potrzebował wydostać się, by nic i nikt nie pozostał w nim samym.
Oczyszczenie.
Oczyszczenie ze zła i dobra, potrzebował oczyścić się ze wszystkiego co złe i dobre za razem. Pustka w głowie pozwoliłaby mu na nowo zacząć życie tak jakby sobie zapragnął.
Nie uwolnisz się ode mnie, mój ty pisarzyno, ja jestem tobą, jak i ty byłeś mną. Kobieta wciąż mówiła pogłosem, nie potrafił zidentyfikować właścicielki, ani nawet powodu w jaki sposób siedzi i mówi do niego żeńskie echo.
Nie myśl, podąż za mną.
Przyniosę ci ukojenie, dostaniesz to czego potrzebujesz, a w zamian dasz mi siebie. Na własność, na wieczność. Na nowo będziemy ze sobą, ty we mnie, tak jak ja w tobie. Będzie ci dobrze. Tylko idź za mną.
Idź za mną… Idź za mną… Idź…  Nawoływania nie gasły, wszędzie słyszał echo kobiecego głosu wmawiającego mu kuriozalną prawdę. Starał się ją zagłuszyć, lecz było to wręcz niemożliwe, nie miał takiej mocy, starał się, zatykał uszy, krzyczał, nucił i nic. Nawet trochę nie pogorszyło to odbioru. W akcie desperacji zaczął biec wypuszczając palącego się nadal papierosa na podłogę, nie zważał teraz na nikotynę. Wariował. Ważniejszym stało się uspokojenie własnej głowy…
- Zamknij się!! – krzyczał desperacko, patrzył przed siebie starając się pochwycić klamkę drzwi znajdujących się już na wyciągnięcie ręki.
Otworzył, z szybkością światła znalazł się w bezpiecznej strefie, stał w pełnym świetle otoczony ze wszystkich stron światłem.
Głos ustał.
Nastała cisza w przekazie, jasność rozpędziła mroki oraz jej sługi.
Zmęczony oraz na śmierć przelękniony opadł plecami o wejście do windy i zsunął się po nim na podłogę.
Zapalił kolejnego papierosa, na odstresowanie.
Patrzył na czerwony punkt w oddali, to wciąż palący się niedopałek między mrokami.
Zgasł.
Palenie pomogło mu uspokoić umysł, znużyło go zarazem, stał się śpiący, a może był to efekt paniki i wycieńczenia psychicznego? Spalał papierosa za papierosem.
Nie patrzył teraz na zegarek, liczyła się dla niego jedynie cisza i spokój. Nie interesowało go nic poza tym.
**
Papierosy w paczce nikły i z prawie pełnego opakowania, kiedy znalazł ją w skradzionej kurtce, pozostały dwa, lecz nie przejmując się o płuca, wyciągał kolejnego.
Zdążył przyłożyć ogień do bibułki kiedy drzwi windy otworzyły się, a on bezwładnie opadł na podłogę kabiny.
W środku stał szczupły mężczyzna w granatowym garniturze.
- A więc tu pan jest, już się zastanawiałem czy coś się stało, bo jak pan wie nie mamy tutaj żadnych kamer, na tym poziomie oczywiście – wciąż uśmiechał się patrząc na nieogolonego użytkownika podpalającego papierosa na leżąco.
- Możemy już jechać na górę – orzekł pisarz.
- Możemy.
Winda zamknęła się i otworzyła siedem poziomów wyżej w tym samym wielkim holu, w którym oczekiwał nadejścia przedstawiciela  jakiś czas temu.
Podziemia opisanie II, obywatele.
Podziemne miasto dla odstępców nie posiadało praw oraz obowiązków. Korzystało z tego co niepotrzebne na górze i przetwarzało to na coś bardziej użytecznego pod powierzchnią. Nie mieli panów, ani sług. Ci którzy chcieli łączyli się w plemiona, gangi, szajki co kto wolał, jednak większa ilość podziemnej populacji preferowała samotny tryb życia, w ewentualności, w niewielkich obozowiskach (w przypadku posiadania rodziny, bądź bytu w związku). Ludność nie należała także do najbardziej rozmownych oraz gościnnych, starali się zachować neutralność i nie mieszać się w sprawy obcych.
Jeżeli pragnąłbyś pojawić się w tunelach nikomu by fakt taki nie przeszkadzał, jednak nie napotkałbyś na ciepłe powitanie. Byli specyficznymi ludźmi, dlatego tam zamieszkali. Niechciani, nieakceptowani przez powierzchnie, albo sami nie godzić się na jestestwo na powierzchni między śpieszącymi się kukłami podążającymi za przywódcami, realizującymi karierę kosztem życia.
Nie dążyli do władzy, a ci co rządy próbowali ustawić pod powierzchnią długo się w ciemnościach nie na byli. Chcieli wolności, nie interesowali ich władcy oraz systemy. Każdy miał to na co sobie zapracował, nie oczekiwali pomocy, i sami rzadko jej udzielali, każdy żył na własny rachunek.
**
- Masz ognia? – zaczepił go młody mężczyzna w ortalionowym odzieniu pokazując gestem iż potrzebuje zapalniczki
- Masz ognia – wyciągnął narzędzie tworzące płomień z ulatniającego się gazu i podał je chłopakowi, mało na pełnoletniego wyglądającego – masz fajka? – zapytał iż jego opakowanie zawierało ostatniego skręta z tytoniem.
Jednak jego ojcem nie był, sam palił od młodości nie pozostanie więc hipokrytą. Hipokryzją się on brzydził, nienawidził ludzi radzących mu jedno, a robiących dokładnie to przed czym go ostrzegają. Izolował się od hipokrytów, izolował się od wszystkich, lecz to całkowicie inna historia.
Przemierzał teraz główną ulicę Stolicy, wielka przestrzeń przeznaczona dla zatłoczonego przez samochody miasta. Pięć zakorkowanych pasów w jedną, pięć w drugą, przez wysokie ciężarówki, autobusy z trudem dało się dostrzec budynki po drugiej stronie, nie znajdowały się przy niej bowiem wieżowce, raczej kamienice mieszkalne, oraz zagospodarowane na sklepy branżowe oraz towarowe centra.
Mijał wielu podobnych ludzi w zimowych, ciemno kolorowych, przybrudzonych kurtkach. Inni bardziej elegancko odziani w wełniane płaszcze do kolan z komputerami w ręku i skórzanymi rękawicami. Kobiety poubierane w długie kurtki zakrywające ich kobiece wdzięki, bądź ukrywając prawdę o posturze, tylko nieliczne nie patrzyły na warunki i zawsze wyglądać chciały olśniewająco, problematyczne stawało się jednak stąpanie po niedokładnie odśnieżonej powierzchni chodnika w butach na wysokim obcasie średnicy paznokcia małego palca u ręki. Wtedy mniej wyćwiczone potrafiły bardziej rozbawić niż przyciągnąć walorami. Kiedy z pod białego futra rozpiętego i spod skąpych ubrań widniały piersi trzęsące się podczas niestabilnego chodu. Bądź modni chłopcy ubrani w cienkie bluzy i czapki, założone na pół głowy, udający twardzieli, iż przy takiej temperaturze jest im gorąco, mimo że trzęśli się przy tym z przechłodzenia pociągając nosami.
Pisarzowi zawsze sprawiała radość ludzka głupota, nie tępił, ani nie pochlebiał jej, z wielu powodów, głównym była czyste szczęście przyglądania się trudom osób trzecich spowodowanych najzwyklejszą głupotą bądź brakiem umiejętności logicznego myślenia.
(*) Podziemia opisanie III, przetrwanie
Zejście do podziemnego miasta tylu nieznającym prawdy, o tamtym miejscu i obowiązujących  tam zasadach, (bo brak zasad też jest zasadą), trafiało tam z własnej woli i tylko najsilniejsi przeżywali. Ci potrafiący się dostosować do innych, do wszechogarniającej obojętności, dlatego brat stawał przeciwko bratu, dla okrucha czerstwego chleba, albo dla pary znalezionych onucy.
Wielu ginęło, innych pochłaniał mrok, jeszcze inni stali się więźniami tych co zeszli na dół w poszukiwaniu władzy i nie zostali jeszcze stłumieni.
Młodzi systemowo wchodzili do podziemia od północny miasta gdzie, oczyszczone bądź nie, ścieki kanalizacyjne trafiały do rzeki. Tam też przeważnie znajdowały się siedliska handlarzy żywym towarem, pozwalali zapuścić się ochotnikom w ciemności gdzie wychwytywali ich i w zależności od pożyteczności przeznaczali do różnych celów. Większość trafiało do nielegalnych obozów pracy, gdzie produkowano narkotyki oraz broń. Tam pod przymusem wykonywali powierzone zadania, w przeciwnym razie kończyli w miejscu, z którego przybyli, tyle że nogami do góry.
Tym, którzy okazali się bystrzejsi, bądź zaczerpnęli zawczasu rady, przygotowywali się na ewentualność ataku, bądź napływali pod powierzchnie od innych stron, mniej atrakcyjnych, mniej znanych i popularnych. Tak by nie stać się łatwym łupem dla kapturowych piratów.
Tylko co poniektórzy pozostawali przy życiu po pierwszym miesiącu. Organizm musiał przyzwyczaić się do niezwykle niesterylnego, wilgotnego otoczenia gdzie nawet najzwyklejsza rana mogła przerodzić się w poważne zakażenie doprowadzając do chorób, amputacji, bądź w ekstremalnych wypadkach, nawet do zgonu.
Zgony to kolejny problem podziemia, tu nikt nie dowie się kim byłeś. Jeżeli umarłaś to jedynymi czyścicielami stawały się szczury oraz inne odrażające gryzonie. Potrafiły w ciągu doby oskubać rosłego mężczyznę do kości rozrywając na strzępy dobytek i pozostawiając czysty szkielet.
Straszna rzeczywistość, lecz z reguły sami się na nią decydowali.
Pod zatłoczonymi chodnikami, sterylnymi mieszkaniami i czystymi ubraniami, znajdował się kolejny świat. Świat spowity w mroku, śmierdzący potem, nieczystościami i wilgocią, gdzie nie zdążało się napotkać porządku w jego prawdziwej postaci. Nowi po przez zapach byli rozpoznawani, brudny to mieszkaniec, czysty turysta.
Śmierdzącymi nikt się nie interesował, jednak ci niesplamieni jeszcze otoczeniem, stawali się szkiełkami w oku u wybranych. Kobiety legły do takich, to był plus (jeżeli miało się duży dystans do warunków podczas stosunku), jednak przeważał to wielki minus… zostawali namierzanie przez nielubiących, bądź chcących wykorzystać, nowych.
**
Zbliżała się noc, a Writerowi nie upodobało się nocne spacerowanie po ulicach wielkiej metropolii z całym swoim dobytkiem w kieszeniach. Musiał jeszcze przed zmrokiem znaleźć względnie tani i bezpieczny motel, albo hotel, w celu spędzenia w nim nocy oraz porannego wymarszu, dokończenia niezakończonego w mieście swojego dzieciństwa i ruszyć przed siebie gdzie nikt go nigdy nie znajdzie, dopóty nie zachce zostać odnalezionym.
- I na chuj to wszystko, skoro i tak muszę znowu gdzieś się przespać? – popatrzył w kierunku zegar atomowego na wieży jakiegoś biurowca z godziną, na przemian wyświetlaną, wraz z datą – Jutro już mnie tu powinno nie być… wszystko na ostatnią chwilę, jełopie – denerwował się sam na siebie sięgając po kolejnego przyjaciela, już ostatniego.
Zapalił popatrzywszy jeszcze raz na datę. „30.11”
- Jasna cholera – pokazała się godzina, a on zobaczył punkt dwudziestą, zrobiło się już ciemno, a on wciąż nie posiadał bezpiecznego spania, w którym nie napadnie go banda rzezimieszków zatrudnionych przez właściciela, w celu zwiększenia dochodu, kosztem jednego z klientów.
**
Korzystając z karty komunikacji miejskiej spenetrował połowę miasta w poszukiwaniu wolnego miejsca noclegowego dla kogoś takiego jak on. Dopiero w okolicach godziny dwudziestej dostał wolny pokój w motelu „Julianna” w spokojnej dzielnicy na północ miasta, kilka kilometrów do obwodnicy, miał przynajmniej stamtąd niedaleko do jutrzejszego celu.
Dostał jednoosobowy pokój na piętrze, z własną toaletą oraz ciepłą wodą.
W recepcji urzędował pięćdziesięcioletni, otyły mężczyzna z łysiną. Siedział na wysłużonych krześle obrotowym na kółkach, przy lekko brudnej ladzie i przewracał kolejne strony starej, wypożyczonej w rejonowej bibliotece, książki. W pomieszczeniu obok, nazwanym przez właściciela pokojem do relaksacji, siedziało kilku młodych ludzi zajętych sobą, leżała na kanapie także skośnooka kobieta o głowę niższa od Pisarz, a o parę lat starsza.
Nie był jednak nikt zainteresowany nowymi znajomościami, tak samo jak Pisarzyna, zresztą.
Kiedy wszedł do pokoju pierwszym krokiem obowiązkowym to zamknięcie się na klucz. Następnie zdjęcie całego okucia wierzchniego zostając w samej koszuli i spodniach uwierających jego skurczone, od zimna, genitalia z powodu braku bielizny. Zasłonić okna i rozebrać się do naga, skierować prosto do łazienki zabierając ze sobą torbę z przedmiotami zakupionymi w sklepie w trakcie podróży wieczornej, w poszukiwaniu wolnego pokoju do spędzenia nocy.
Postawił siatkę na toalecie, otworzył drzwiczki prowadzące pod prysznica i wszedł do środka. Postał chwilę wpatrując się w pokrętło regulujące temperaturę i odkręcił.
Poleciała lodowata woda, która po dłuższej chwili oczekiwania zamieniła się w strumień przyjemnego, ciepłego płynu obmywającego jego zmęczone ciało. Nie ruszał się spod natrysku przez dobrą godzinę marnując hektolitry wody.  Przez ten czas zdążył wielokrotnie obmyć ciało płynem zakupionym wcześniej.
W środku nocy skończył kojący oraz odprężający prysznic.
- Już widzę wczesne wstawanie – patrząc w mrok nocy przez zasłonięty lufcik.
Skierował się przez zaparowane lustro, przetarł ręką odsłaniając jego zaniedbane oblicze. Wyciągnął z torby kolejne przedmioty – żyletkę jednorazowego użycia oraz piankę do golenia. Ustawił obok siebie na umywalce i spojrzał w odbicie.
- A może nie będę tego golił jeszcze? – pytał sam siebie przecierając zarost – wtopię się w otoczenie, a tutaj kto na mnie patrzy? No i wyglądam inaczej niż normalnie. – przyglądał się sobie – Pierdolę, idę spać.
I rzeczywiście jak powiedział, tak zrobił.
Nagi, czysty po długim relaksie pod gorącą wodą spoczął w pojedynczym, wygodnym łóżku w motelu „Julianna”. Między mrokami, cieniami oraz blaskiem latarni dobiegającym od ulicy.
Usnął.
 **
Przed oczami stanęło mu wielkie miasto oddalone od niego wiekami w przeszłość oraz mieszczące się daleko na wschodzie globu. Niskie, kredowe, rozpadające się budynki. Wielkie targowiska przy każdej z większych ulic. Kupcy przekrzykujący się z potencjalnymi nabywcami o ostateczną cenę. Owoce, warzywa, zwierzęta, odzież, skóry, futra, drogie tkaniny, barwniki, przyprawy. Tysiące małych straganików, a przy każdym otyły mężczyzna w turbanie, z brodą oraz w kolorowych szatach. Jedni w bardziej tradycyjnych ubraniach, inni wyglądali jak przybysze z innych krain, co poniektórzy mieszali jedno z drugim tworząc kompletnie nowe kompozycje.
Po ulicach przewijały się dziesiątki tysięcy ludzi. Kobiety, mężczyźni, dzieci. Bogaci, biedni. Uczciwi, oszuści. Przyzwoici oraz ci lekkich obyczajów.
Wiele profesji pod jedną opatrznością. Kupcy, robotnicy, płatnerze, zbrojmistrzowie, jubilerzy, dziwki, złodzieje oraz zabójcy.
Na ulicach roiło się od strażników miejskich pod bronią, jedni bardziej, inni słabiej uzbrojeni (i wyszkoleni), patrolowali niebezpieczne ulice wielkiego miasta starając się zapobiec burdom i awanturom.
Nie wysokie kamienne budynki przebijane były przez nieco wyższe wierze widokowe, na których stacjonowali kolejni strażnic.
Aleje nie stanowiły jednak mimo starań bezpiecznego otoczenia, wystarczyło nie obejrzeć się za siebie w odpowiednim momencie, a mogło strać się cały dobytek, jak nie największą wartość – życie.
W samej metropolii, jak to w wielkich ośrodkach bytu ludzi, znajdowały się bardziej mniej zamożne dzielnice. Tak i tutaj stały domy, które zdobione kolorami pokazywały zamożność rodu zamieszkującego wnętrze, ale za to kilkadziesiąt alejek dalej wznosiły się rozpadające już chaty, gdzie mieszkało po dziesięć, piętnaście osób niemających co wrzucić do garnka i co ugotować dzieciom na strawę poranną. Chodzili po ulicach błagając o niewielką pomoc ze strony, tych którym powiodło się w życiu i mieli możliwość wyzbycia się z kilku nędznych miedziaków, które ratowałyby dzień najbiedniejszym. Jednak ci ubodzy zawsze potrafili świecić przykładem dla zamożnych pokazując jak cieszyć się z najmniejszych rzeczy, kiedy tamci mając mnóstwo czasu oraz pieniędzy nie byli w stanie uszczęśliwić swych dusz.
Miasto miało także swoje koszary, twierdze i wewnętrze fortyfikacje wojskowe niedostępne dla plebsu, w których murach działy się przeróżne dozwolone (i niedozwolone) czynności. Szkolenia żołnierzy mających zasilić kolejne wyprawy zbrojne przeciw innowiercom, wytwarzanie kolejnych pancerzy w tempie ekspresowym, ale także w lochach więzieni byli winni, bądź niewinni, poddawani strasznym zabiegom. Same warunki w jakich egzystowali pozostawiało wiele do życzenia, ale na domiar tego, codzienna chłosta, przypalanie, brak regularnego posiłku, drwiny, poniżenie. Tortury, zniesławienie, bądź najłatwiejsza do osiągnięcia – śmierć.
Ale tam gdzie zło, zawsze było, jest i będzie dobro.
Znajdowały się w grodzie miejsca gdzie ludzie po zapadnięciu zmroku oddawali się sportowi znanemu od zarania dziejów, mężczyzna i kobieta połączeni węzłem przyrzeczenia okazywali swe uczucia nie tylko w formie słów, gestów, miłości mentalnej. Wtedy nadchodził czas na drapieżność, na pożądanie, chęć okazania swych emocji drogą płciową, poprzez połączenie ciał. Oddawali się sobie przeciwstawiając razem trudnościom, godząc się po dziennych kłótniach wywołanych problemami w życiu codziennym. 
Miasto żyło. Jak ludzie przepełnione było bólem, cierpieniem i nienawiścią, radością, zaufaniem i miłością.
**
Obudził się z przyjemnego snu. Wiedział jaka jest jego droga do prawdziwej wolności i zamierzał nią podążyć, mimo przeciwnościom losu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz