poniedziałek, 24 grudnia 2012

IV – Weronika / Sowy Weroniki / Jedenaście sów Weroniki / Sów jedenaście

IV – Weronika / Sowy Weroniki / Jedenaście sów Weroniki / Sów jedenaście



O jedenastej zero dwa stał na nowo przed drzwiami kobiety z przed lat i będąc szczerym zaczynał się stresować tym spotkaniem. Po zmianie jaka zaszła w tej osobie obawiał się jej, ale i był ciekawy, w końcu każda nowa przygoda to kolejne słowa, w którejś z przyszłych powieści (przedmiotowo, ale tak właśnie wykorzystywał ludzi).
Mimo iż tworzył światy, mimo iż tworzył postaci, nowe nazwy i przygody, jednak duża część z nich miała swój zarodek właśnie w prawdzie, w tym co było, jest i będzie. Przelewał swoje uczucia, uczucia innych na papier pod innymi twarzami i nazwiskami. Dziwacznie się z tym czuł, wiedział, że jeżeli osoby to czytające znały by prawdziwe imię autora i powiązały koniec z końcem doszły by do wniosku, iż to fragment ich osobowości, ich wyglądu, tego co z nim, bądź przez niego,  przeżyły.
Mogłoby być miło, albo nie miło. Jednak to nie istotne dla owej opowieści...
W oczekiwaniu na spotkanie przejrzał napisane ostatniej nocy słowa, trochę je pozmieniał, trochę ubarwił i poskładał na nowo, wypił dzbanek herbaty i nawet nie palił. Sam się sobie dziwił. Od jakiegoś czasu czuł coraz mniejszy pociąg do zatruwania się, ale tylko trochę.
 A jeszcze za młodu mówił sobie, że pali bo chce, że pali bo to mu sprawiał przyjemność, i była to prawda – do pewnego mementu. Przez długi okres czasu, kiedy to zaczynał swoją przygodę z tytoniem, sam decydował czy pali czy nie pali, nie czuł potrzeby, ale sprawiało mu to zbyt dużą frajdę, no i pewnego razu zabawa zmieniła się w nałóg, no i tak zostało do dnia dzisiejszego, ale kiedy nawiedza go pani zwana pospolicie w kręgach piszących Weną, wtedy nałóg mijał, wtedy za bardzo zajęty był pisaniem, zapisywaniem kolejnych liter, które przeobrażały się  w sylaby, a  one w słowa, co daje nam zdania. Zdania akapity, akapity strony, a strony na samym końcu po wielu godzinach, dniach, miesiącach pracy dawało nam, albo prędzej jemu, upragniony koniec i pustkę. Czystkę i absolutną wolność od słowa. Wtedy miał trochę czasu na odpoczynek i swobodę, ale pamiętać musiał, że jeżeli Wena odezwie się ponownie to nie może jej zlekceważyć bo to oznaczało by katastrofę. Obraza Pani Weny to najgorsze co dla piszącego mogło się zdarzyć.
Tak sobie rozmyślał przez długi czas siedząc i popijając herbatę co jakiś czas uzupełniając szklankę.
Aż wybiła godzina. Poszedł szybko opróżnić zbiornik z moczem i ruszył  w koszulce, spodniach ku drzwiom. Przez głowę przeszło mu, iż będzie konieczne zakupienie nowych ubrań. Bowiem przyjeżdżając tu nie wziął ze sobą niczego, jedynie to co miał przy sobie (i na sobie).
O jedenastej zero dwa stał na nowo przed drzwiami kobiety z przed lat. Zastukał w drzwi, najpierw delikatnie lecz już trzecie uderzenie było dobrze słyszane w obrębie klatce.
Dziewczyna ubrana już nieco inaczej niż poprzednio, w obcisłą koszulę i przylegające, czarne spodnie, czego ona od niego chciała, że robiła to co robiła? Kiedy jeszcze się znali nigdy by się tak nie odziała, a teraz popatrzcie, na spotkanie ze zwykłym lokatorem „jej” mieszkania wkłada ubrania jak na wieczorne spotkanie.
- Wejdź. – powiedziała do niego.
Zaprosiła go do tego samego pomieszczenia co wtedy. Różnica była taka, iż teraz wszystkie pokoje zostały zamknięte.
– Coś do picia? – zapytała uprzejmie.
Coś się zmieniło, i o co w tym wszystkim chodzi? – myślał sobie Pisarzyna idąc wolnym krokiem do pokoju, jedno wiedział na pewno, że to co się dzieje nie podobało mu się ani trochę.
Rozsiadł się tym razem zgodnie z zaproszeniem w wygodnym fotelu na przeciwko telewizora, przed nim znajdowała się niska ława, z jednego z najpopularniejszych sklepów meblowych na świecie, obłożona brązową sklejką.
Za jego plecami umieszczony był stół, przy którym obserwował ostatnim razem właścicielkę mieszkania. Nie był w stanie teraz robić nic prócz wpatrywania się w ciemnię ekranu oraz wsłuchiwanie w odgłosy krzątającej się jeszcze gospodyni. Na półce przed nim stał niewielki wskazówkowy zegar oprawiony w wyszczerzoną w psychodeliczną jak ta z Alicji w krainie czarów kocią głowę. Pisarzyna zapatrzył się na posuwające w prawo wskazówki, zatracił się w czasie, znów stracił władzę nad swym umysłem.
**
Mały zegarek zamienił się w wielki zegar na wieży. Stał ubrany w ciepły zimowy płaszcz na środku ogromnego placu, na około rozchodziły się odgłosy budzącego się lasu, mimo iż znajdował się w tym momencie w samym środku miasta. Kilkanaście kroków od niego na niskim taborecie siedział długowłosy mężczyzna, miał kręcone naturalnie, płowe włosy rozpuszczone i zwisające mu na twarz, pochylony ku gitarze, na której grał nieznaną prozaikowi balladę. Uniósł głowę by wydobyć z siebie mocny, męski głos. Twarz sprawiała, że wyglądał na około trzydzieści lat, w brwi miał drobny kolczyk,  muzykował naprawdę niesamowicie, nie dobiegał go niestety, żadne dźwięki poza odgłosem uderzania o struny oraz śpiewających ptaków.
Zaczął przemierzać ulicę, jak zwyczajny, szary przechodzień. Starał wtopić się w tłum, stać się jednym z wyobrażeń jak, te które mijał. Nie wychodziło mu to najlepiej, każdy przyglądał mu się z obrzydzeniem, jakby był nagi, albo śmierdział. Odwzajemniał spojrzenia pozornie przypadkowych ludzi, wpatrzył się tak długo, aż oni nie ustępowali, bądź tracili odstępcę z pola widzenia. Kierował się ku wielkiej, bogatej budowli, opływającej w kosztowności oraz lśniącej najszczerszym złotem, była to konstrukcja niebywale wspaniała.
Sam nie wiedział co mu dolega, jednak zdawał sobie sprawę, że może we wnętrzu znajdzie odpowiedzi na trapiące go ostatnio pytania, może w iluzji uda mu się poznać choć fragment prawdy.
Zbliżając się do ogrodzenia otaczającego ogród znajdującego się na terytorium świątyni gdzie rosły starannie wypielęgnowane krzaki, dostojnie oraz wysoko wznosiły się drzewa, po obu stronach wąskiego bruku znajdowały się po trzy drzewce, na szczytach, których unosiły się sztandary powiewające przy delikatnych podmuchach zefiru.
 Kroczył teraz marmurowymi schodami ku portalowi z witrażem gdzie widniał portret świętego w aureoli trzymającego w jednym ręku księgę w drugim pastorał. Odziany w prostą, brązową szatę, tło było mało kreatywne – jednolicie błękitne.
Wnętrze tak samo jak opakowanie opływało w pieniądz. Złote filary, srebrne łączenia, obrazy w barwach lśniącego słońca ramach. Sztandary na cześć bóstwa szyte złocistymi nićmi. Gdzie nie spojrzeć tam bogactwo i sława. Wywyższenie postaci. Nie wiedział gdzie jest, tak samo nie znał osoby uznanej tu jako czempiona, nie był to na pewno Bóg, którego on znał, tamten walczył słowem i miłością, ten mieczem i gniewem, mimo iż witraż wskazywał zupełnie coś innego, w środku doznał tutejszej nauki, oraz prawdy…
W głównej nawie środkiem, której kroczył tuż przed ołtarzem stało dwóch odzianych w zbroje strażników. W rękach trzymali długie halabardy, a przy pasach przytroczone mieli krótkie miecze, na napierśnikach wybite były znaki Czempiona, jakiego najwidoczniej wynosili do rangi najwyższego – miecz w płomieniu.
Pisarzyna z każdym  krokiem tracił wiarę o tym iż tutaj może poznać jakikolwiek dogmat. Stanął na wysokości drugiej ławy od ołtarza. Wzrok kapłana spowodował iż przemyślał sobie wszystko, wiedział także, iż z każdą chwilą ma coraz mniej czasu na ewentualny odwrót.
Zobaczył jak duchowny skierował krok ku innowiercy, choć może bardziej pasowało określenie  niewiernego.
Pisarz szybkim krokiem zaczął zmierzać ku ujściu, jako że dom modlitwy był prawie pusty to każde uderzenie butów o posadzkę słyszeć się dało dokładnie, a echo gigantycznej komory potęgowało efekt końcowy, a sprawił on, że jeszcze bardziej się mistrz słowa zestresował przez co zaczął biec. Uciekał od osoby, która wcale go nie goniła, chciała porozmawiać, przekonać go do swojego szeregu racji, niezmiennej racji.
- Stój, synu. – powiedział dobrotliwym głosem, szczupły i niski kapłan w długiej brązowej todze ze sznurem przewiązanym w pasie. Na jednym z końców liny zaplątane było kilka supłów.
Writer jak na zaklęcie. Zatrzymał się. Nogi odmówiły mu kompletnie posłuszeństwa, umysł się uspokoił i nie odczuwał już potrzeby odwrotu. Był bezpieczny – tak przynajmniej mu się zdawało…
- Zaczekaj na pokornego i skromnego sługę Bożego – chrypliwie wyszeptał stojąc o krok za nim i kładąc dłoń na pisarskim ramieniu. 
Mimowolnie odwrócił się i spojrzał zakapturzonej postaci na oczy.
Duszpasterz nie miał na sobie żadnych znamion, ani znaków. Był suchy i bezbarwny. Nie splamiony ludzkim życiem.  Czysty.
- Dziecko. Zbłądziłeś. Widzę to w Twym sercu – jakby mu zależało na jakimś szarym pisarzynie – choć ze mną, jestem gotów z Tobą porozmawiać. Decyzje o Ścieżce pozostawiam wyłącznie Twojemu sumieniu.
Zgodził się.
Co miał do stracenia skoro i tak był uwięziony we własnym umyśle?
Co za dziwny tydzień, pomyślał…
Ruszyli wolno w stronę ołtarza, na którym stał sakrament, obeszli strażników i wylądowali na środku prezbiterium.
- Popatrz teraz tam – wskazał mu ławy – tam na co dzień siedzi tysiące mężczyzn, kobiet oraz dzieci. Wszyscy przychodzą w jednym celu, aby posłuchać słowa napisanego ręką samego Czempiona. Kierował on wiele tysięcy lat temu tymi, którzy chcieli spełnienia jego dzieła. Oddawali się mu, poświęcali czas, składali ofiary, a on w zamian za to dał im prawdę, dał im obowiązki, dał cel w życiu, znaleźli swoje powołanie, dzięki Niemu. Założył kościół wyznania Stwórcy Potężnego, przy pomocy legionów niebieskich oraz tych co uznali Jego wielkość. A ci którzy się sprzeciwili – wstrzymał na moment monolog by po chwili zakończyć wypowiedź – zapłacili stosowną cenę.
- Zginęli?
- W męczarniach – ekscytował się tym co mówił – Jest cały rozdział poświęcony temu w jednej ze Świętych Ksiąg. Chcesz się zapoznać?
- Nie dziękuję, nie lubię zabijania w imię idei. Idee są bez sensowne. Zasady, nie, ale idee stworzone przez kogokolwiek niż ja sam nie mają sensu. Nie będę zabijał w swoim imieniu, a zwłaszcza w imieniu kogoś innego. Nawet w imię boga.
- Zatem nie jesteś mężczyzną.
- Może dla ciebie nie, mam wyjebane co myślisz – podsumował – Nie potrzebuję niczyich rad oraz kierunku, w którym mam iść – mówił to do pasterza, który z każdym momentem zdawał się tracić cierpliwość – Sam go znajdę, jeżeli nadejdzie taka potrzeba.
Ksiądz nie wytrzymał.
- Bluźnierca! – wykrzyczał, aż mury się odezwały – Szatan! – obrażał go, zapluwając się cały – Straże, pojmać go! – Dwa, jak potąd, posągi ruszyły w jego stronę. Komicznie wyglądali jak na te czasu, lecz kiedy zobaczył lśnienie broni to przeraził go fakt iż wpakował się  w niezłą kabałę…
**
Siedział sobie samotnie w podziemiach świątyni. Dookoła tylko wilgoć ciemnych i zimnych murów. Cela była zupełnie pusta. Nie bytowało tam lóżko, ani wychodek. Przypomniało mu się jak pisał kiedyś o takich warunkach i nie do końca miał pojęcie, czy to co tworzył zgodne było z rzeczywistością... Jeżeli posiedziałby tutaj dłużej na pewno by się dowiedział.
Nie dostąpił tego zaszczytu. Po kilku godzinach zamarzania w lochach grube drewniane wrota uchyliły się a do środka wszedł podobnie do poprzedniego zakapturzony klecha, tego który pojmał go za herezję. Ten był nieco tłustszy i wyższy. Na twarzy wypisane miał szczęście, uśmiechał się do niego od momentu wejścia.
Po chwili przekroczenia progu więzienia przez duchownego zasuwa jak pod niechcenia wsunęła się w wąskie, podłużne wgłębienie w ścianie uniemożliwiając tym samym ponowne otwarcie wrót.
- Młodzieńcze. Słyszałem iż brak ci wiary we Wszechmogącego? - klecha usiadł obok niego na kamieniu i zapytał retorycznie. - dobrze. Nikt nie będzie cię do tego zmuszał nie to jest w końcu istota wiary. Nasz Brat Tak jest zbyt impulsywny oraz natarczywy. To czyni go słabym pasterzem, ale skoro Pan go powołał nie mamy prawa się temu przeciwstawić, prawda? znów zapytał nie oczekując odpowiedzi.
On jednak postanowił coś powiedzieć.
- Zabijcie go. To przecież robi się ze słabymi - beznamiętnie powiedział dwa zdania - i niewiernymi dodał.
Mówił o sobie, nakłaniał do morderstwa jego osoby, jednak znajomość ludzkiego umysłu pozwalała mu na tyle wyczytać, że księżulek tego nie zrobi, miał bowiem co do niego inne plany, a on sam mógł wykorzystać to do ucieczki ze świata wyobrażeń.
- Możesz iść.
- Słucham?!? – spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. Mógł się spodziewać egzekucji, chłosty, aresztu, wszystkiego, ale wolności?? Może to tylko jego wyobrażenia, którymi sam steruje i tylko musi się dowiedzieć jak, a to on będzie Bogiem tego świata.
- Idź. I nie plugaw tego świata dłużej – czy on wiedział? A może coś różniło go od wyobrażeń, może był zbyt prawdziwy, za mało szary? Za mało przeciętny? Nie wnikał. Wstał.
Wrota od celi otworzyły się. W ciemności korytarza oświetlanego dalekim blaskiem pochodni błyszczał w czerwonym świetle pancerz strażnika, czemu strażnicy są wyekwipowani w rekwizyty wprost ze średniowiecza? Nie wnikam, bo wsiąknę, a chcę się stąd jak najszybciej wydostać…
W eskorcie jednego blaszaka dotarł do wejściowych wrót, otworzyły się samoczynnie. Przekroczył tylko próg, a one na nowo się zatrzasnęły, słychać było tylko trzeszczące zasuwy. Słońce zdążyło do tego czasu zajść za horyzont. Ogromny plac opustoszał, przewinął się tylko czasem jakiś bezdomny pies, albo szczur.
Wieża zegarowa wybiła. Spojrzał w tarczę, przypominając sobie w raz iż od tego się wszystko zaczęło…
…oraz skończyło.
Patrzył na nowo na małego psychodelicznego kotka ze wskazówkami. Jego stara przyjaciółka właśnie siadała na fotelu obok stawiając dwie herbaty.
Jedenasta zero pięć.
- Tak więc pragnąłeś ode mnie dwóch informacji, a propos chłopaka z dołu oraz okolicy, tak?
- Dokładnie.
- Od czego więc zacząć? – zapytała się biorąc łyk gorącej herbaty do ust.
- Może… - pociągnął – …od chłopaka?
- Tak też myślałam… – westchnęła  - …więc zacznijmy. Tak naprawdę to co ja mogę ci powiedzieć? Mieszkam tu zbyt krótki czas, wiem tyle co usłyszałam, zapytałam, albo sobie dopowiedziałam.
- Mów co wiesz…
- Mówię. Chłopak jest jakoś w moim wieku, jest upośledzony umysłowo, ale myśli jak komputer, albo i szybciej, ma za to problemy z przedstawieniem tego co myśli nam, najnormalniejszym użytkownikom tego świata..
- Skoro jest taki perfekcyjny to czemu pomylił piętra?
- Może nie pomylił?
- A jaki miałby mieć cel w tym, żeby z rana pukać do moich do drzwi? Budzić mnie? Wygłaszać mowy o należności mojego lokalu, oraz na samym końcu stwierdzać, że jednak się pomylił? – wyrzucił jej wyliczając każdą z pomyłek autysty – skoro tak słaby ma ten procesor! – prawie się wydarł.
- Napij się herbatki… - upoważniła – chodzi o to, że on ma przebłyski, dużo trenuje i próbuje się przystosować, dlatego strasznie dużo czasu poświęca na spacery oraz przebywanie w środowisku ludzi normalnych. – popatrzyła na ścianę – Czasami płaci za to, jest poniżany i odrzucany, ale ma niezwykle silną wolę. Powiedziałbym, że silniejszą od twojej… - Spojrzał się na nią z niedowierzaniem.
-To przez fajki…
- Nie o to chodzi, to właśnie ten jego dar. Ty kiedy dziesięciu skinów będzie chciało ci wpierdolić za to co myślisz, uciekniesz, on zostanie i do końca będzie bronił swojego zdania. To dzięki temu nie przystosowaniu, nie czuje strachu.
- Czuje…
- Tylko kiedy się na niego krzyczy, zwłaszcza o jego upośledzeniu. – podkreśliła wyciągając palec wskazujący.
Zakończyła łykiem naparu.
- Zauważyłem. Nie ważne… muszę sobie to przemyśleć raz jeszcze. – zbity z tropu, upił w ślad za Weroniką trochę herbaty. – a co z okolicą?
- Jeżeli chcesz mam mapę dzielnicy, mogę ci ją udostępnić w zamian za małą przysługę.
- Mam się bać? – zironizował, niepotrzebnie.
- Potrzebuję się rozluźnić, a ty miałeś, i pewnie wciąż masz, dłonie masażysty… - popatrzyła się na jego spracowane szorstkie dłonie – chcę, abyś zrobił mi masaż – potwierdziła zamówienie.
Spojrzał się na nią z niedowierzaniem. Nie mógł uwierzyć w to co słyszy, nie mógł uwierzyć w tak diametralną zmianę, która zaszła w tej kobiecie, ale prawda była taka, że ona wciąż go pociągała, brak mu było od dawna kontaktu fizycznego, sama się prosiła, a i tak miał mnóstwo czasu.
- Jasne. – odparł wzruszając ramionami – a gdzie jest toaleta?
- Doskonale wiesz, widziałeś przychodząc tu po raz pierwszy. – zrobiła się nagle strasznie złośliwa, jak za dawnych lat – zawsze byłeś, - wycedziła – spostrzegawczy.
- Dobra, Mała. Tylko żadnych podtekstów! To będzie tylko masaż, nic więcej, nic mniej. Transakcja. Mapa za przyjemność cielesną zwaną masażem.
- A coś ty myślał, że chcę się pukać? – zaśmiała się zdejmując bluzkę.
Piersi zatrząsały się w odpowiednio dobranym staniku, czarny z różową kokardką między foremkami. Jakże ona się zmieniła, marzył sobie tak, aż chciało się wspominać na nowo.
Umył ręce dokładnie, wiedział, że jest to ważny punkt dobrego masażu, wytarł starannie w ręcznik leżący na koszu z praniem. Przetarł ręce rozgrzewając, spojrzał w lustro, poprawił włosy, i ruszył.
- Tutaj!
 Zawołała go z pokoju, gdzie za pierwszym razem widział ją nagą. Teraz leżała na łóżku tylko w spodniach. Głową do okna, nogami do niego, plecami do góry a brzuchem do kołdry, nad którą leżała na wpół rozebrana.
- Gotowa? – pokiwałą głową na potwierdzenie – to dobrze, przypomnisz sobie jak to było kiedyś, ale tylko spróbujesz namieszać mi w głowie przeszłością i wychodzę! – powiedział spokojnie, a jednakże przekonywująco.
Obróciła twarz na lewo opierając się na spleciony rękach. Myślała sobie bowiem właśnie o przeszłości, jak to ją zaprzepaściła dla chwili, zapłakała cicho by pisarz nie zauważył.
Zauważył, lecz zignorował.
Uklęknął nad jej ciałem na wysokości miednicy. Położył obie ręce na karku dziewczyny, lewą rękę zacisną delikatnie na szyi, prawą za to nieco mocniej. Z gracją wymacał poszczególne kręgi, wrócił obiema kończynami do pozycji początkowej i subtelnie rozpoczął krążenie kciukami po łopatkach i górnych partiach pleców. Co jakiś czas zwiększając, bądź zmniejszając natężenie. Czasami przyciskał, czasami rozluźniał, uderzał w te miejsca, które znał z przeszłości, znał kobiece słabości, wiedział które podniecają, a które sprawiają czystą przyjemność.
- A teraz tak jak kiedyś… do niczego cię nie zobowiązuję, chcę tylko poczuć to co straciłam… - odwróciła się do niego twarzą, oraz cała resztą ciała. Duże sutki sterczały już na baczność, nadal zbyt szybko się podnieca, uśmiechnął się w myślach… – nie będę ci kazać zostać, będziesz mógł sam wybrać, chcę jedynie jeszcze raz poczuć twe ciepło. Bez zobowiązań, bez przyszłości – dzisiaj.
-Nie gadaj tylko się odwróć –speszyła się, przeszedł ją dreszcz. Wróciła do pozycji wyjściowej i czekała na odrobinę jego ciepła.
Masował wciąż jednolicie, czasami zmieniał detal, czasem coś dodawał, czasem odejmował. W końcu sam siebie przekonał, przybliżył usta do jej pleców i pocałował w odgarnięty z włosów kark. Delikatnie i spokojnie.
Weronikę przeszył kolejny dreszcz, nie spodziewała się tego. On sam nie wierzył, że da się ponieść, lecz miał dziś na to ochotę. Ulec nie zawsze oznacza być słabym, tak przynajmniej ktoś kiedyś mawiał.
Wbijając delikatnie palce między żebra, uklepując mięśnie, rozluźniał kobietę. Całował ją coraz niże wciąż po linii grzbietu.
Kiedy dochodził już do granicy wolności, zatrzymał się, spodnie przeszkadzały mu w dalszej wędrówce, po czym wrócił w okolicę szyi i zaczął ją na nowo i na przemian gryźć, całować, podszczypywać, czuł tylko jak wiła mu się pod ustami unieruchomiona pisarskimi zębami.
Wyrwała się niedelikatnym posunięciem, na ślepo wymacała jego kroczę i ścisnęła. Odessał się od razu, miała zatem kilka chwil nim mężczyzna się otrząśnie. Odwróciła się do niego przodem.
- Teraz moja kolej… - wyszeptała
- Ale to do niczego mnie nie zobowiąże? – zapytał trzymając rękę na genitaliach.
- Tylko do tego, że będziesz zmuszony odebrać ode mnie mapę okolicy – uśmiechnęła się.
Dała więc znak, że jest gotowa uderzając z całej siły.
Przylgnęli do siebie, całowali się na zmianę z rozbieraniem. Wylądowali na podłodze, pomieszczenie nie było na tyle rozległe by mogli się obracać w nieskończoność, jednak na razie nie przejmowali się tym. Siedziała teraz na nim, rozpinając mu zamek u spodni nie odrywając od niego wzroku. Uniosła się delikatnie od tyłu ściągając z niego dolną część garderoby, leżał teraz na podłodze jedynie w bokserkach z naprężonym członkiem. Kobieta uśmiechnęła się spoglądając w jego stronę.
Mężczyzna nie zważając na myśli przeciwniczki usiadł obejmując ją i muskając językiem na zmianę w lewą to prawą pierś. Gdy podgryzał zachodniego sutka to dłonią zadowalał wschodniego i na odwrót, aby żaden nie pozostał bez przyjemności, kobieta ze szczęścia wbijała długie paznokcie w jego plecy, te mocniejsze zostawiały ślady, a w co poniektórych podrażnieniach lśniła czerwień, ale jemu też się to podobało.
- Sowy – powiedział tłumiony robotą, całowaniem się z sutkiem – nadal lubisz sowy?
Nadal nie przestawał jednak zaspokajać jej fizycznie.
 Dziewczyna uśmiechnęła się pozostawiając jego pytanie wciąż bez odpowiedzi. On za to nabrał ochoty na więcej niż kształtne cycuszki. Prawą dłoń nie odrywając jej do ciała skierował do kwiatu lotosu, skrytego pod dolną garderobą. Rozpiął guzik, wrócił na brzuch, krążył dookoła niego zwalniając to przyspieszając, zawracając lub zatrzymując.
Potem wrócił do zachcianki i zwinnie zsunął spodnie z miednicy zostawiając je w okolicach kolan. Włożył dłoń między nogi i zaczął pocierać o czarną bieliznę.
Powtórzył pytanie:
- Nadal kochasz sowy? – włożył rękę pod majtki i zaczął pocierać delikatnie o wargi.
- Tak… - wymówiła podnieconym głosem - … tak.
- Śniły mi się ostatnio.
Ułożył obie ręce na niej tak, jak ojciec na niemowlęciu i wstał wraz z nią, posadził koślawo na łóżku, a sam uklęknął między nogami.
Począł całować jej uda kierując się do łona, spokojnie i subtelnie, dotykał tylko suchymi ustami jej skóry.  Na skrzyżowaniu obu kończyn uniósł głowę ku górze, chwycił oburącz bieliznę uwydatniając kobiecy skarb usunął ostatnią przeszkodę.
- Połóż się. – nacisnął ręką brzuch dziewczyny
Kobieta rozłożyła się wygodnie, dłoń lewą położyła na piersi i delikatnie podszczypując prawą skierowała na podbrzusze i włosy kochanka. Kiedy on zanurzył się w niej ona masowała jego głowę, ciągała za włosy, przeczesywała je delikatnie, bądź troszkę mniej delikatnie.
Jego usta skupione były teraz na zaspokajaniu partnerki.  Spotykali się kiedyś przez długi okres czasu jednak zdarzyło się mu robić to z nią raz kiedy jeszcze nigdy wcześniej nie uprawiał takiego stosunku, teraz miał już znacznie większą w tym wprawę, a jego partnerka bardziej do tego zachęcała. Starannie przyciętym, z cienkim i krótki pasemkiem ciemnych włosków na podbrzuszu dodającym charakteru całości.
Pocałował wsadzając z początku język jak najgłębiej w otchłań, po czym szybkimi ruchami świdrował wnętrze.
Słyszał muzykę…
Melodia grana na fortepianie zaczęła rozbrzmiewać na około niego. Jednak mimo wszystko wertował językiem między miłosnymi ustami, a jego partnerka cichutko pojękiwała. Muzyka jednak stawała się coraz głośniejsza,  podniósł głowę, ale nie było przed nim pokoju, kobiety, a ni prywatności. Znajdował się za to na auli koncertowej. Nie duża, lecz majętnie ozdobiona, wyciemniona sala. Białe światło padało jedynie na muzyka oraz instrument. Wielki, czarny fortepian stał na środku estrady, a ubrany w kruczy smoking pianista przesuwał palcami po jasnych i ciemnych klawiszach w tempie niezwykle szybkim.
Instrument uderzany przez artystę w odpowiednim miejscu wydawał dźwięk, dźwięk zmieniał się melodię, a melodia na końcu w utwór.
Pisarzyna siedział teraz w stalowym garniturze, w tylnych rzędach teatru i słuchał koncertu fortepianowego w wykonaniu człowieka znajdującego się w tym momencie na scenie. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się chodzić na takie występy dlatego czuł się nieswojo w otoczeniu eleganckich ludzi. Prosty mężczyzna z niego, jednak dzięki mrokom publiki mógł się wyciszyć na tyle by zatracić się w nutach.
- Zasnąłeś tam czy co? – nie odpowiedział na wezwanie, chciał słuchać muzyki, chciał zostać we własnym wyobrażeniu. Spodobało mu się tam. Nikt go nie widział, a on widział wszystkich. Bowiem  widział oczami swoimi, oraz oczami Moderatora, takiej osoby sprawującej pieczę nad bytem świata, można go też nazwać Bogiem, Stwórcą, Najwyższym i tak dalej.
Zasłuchany w dźwięki fortepianu popadał w kolejny trans, prawie jak sen we śnie.
Spoglądał teraz na salę z estrady nie miał ciała widzialnego, był bytem nie widzialnym pozbawionym masy. Wpatrywał się teraz w miejsce gdzie nie ruchomo przebywało ciało pisarza oparte o wygodne oparcie fotela teatralnego. Spojrzał się na pianistę. Podszedł do niego, zlustrował mu dłonie, przyglądał się obrączce na palcu serdecznym lewej ręki, wywijał paluszkami, z niezwykłą prędkością. Naciskał i puszczał, mocniej bądź lżej, struny w środku uderzane niewielkimi młoteczkami drżały wypuszczając dźwięki kojące uszy widzów przybyłych tu na niecodzienną uroczystość.
Pianista skończył. Wytarł czoło z potu, wstał do publiczności by się ukłonić. Uśmiechnął na dźwięk gromkiego aplauzu. Gdy po kilku nawrotach na scenę klaskanie umilkło, a artysta na dobre zniknął za kulisami z pierwszego rzędu wyłoniło się kilkanaście ubranych na czarnobiało postaci. Pod osłoną mroku nie dało się dostrzec ich twarzy jednak przekonany był dziwactwa w ich fizjonomii.
- Żyjesz? – krzyk Weroniki zagłuszył majaczenia – Writer! – przerażenie w jej głosie było tak prawdziwe, że chciał wstać, ale był tak pochłonięty osobnikami w auli, iż nie potrafił teraz wyjść.
Fikcja wciągała go po samą źrenicę.
Znów patrzył oczami osoby siedzącej na trybunach. Na scenę wyszło jedenastu mężczyzn ubranych w czarne garnitury i białych koszulach pod spodem. Wyglądali identycznie. Sekta, pomyślał, ale czemu  w takim razie wszyscy mieli głowy zwierzęce? Ciała ludzi, ale ptasie głowy.
To nie była przenośnia literacka mówiąca o rysach twarzy. Jedenastu nieznanych mu ludzi o sowich łbach. Wielkie pierzaste pyski z wielkimi ciemnymi oczami oraz spiczastymi dziobami.
Stanęli w rzędzie.
Zastawiał się czy to ich prawdziwe głowy czy spreparowane maski, ale oni poruszali dziobami, jednocześnie jakby recytowali jakąś modlitwę. Może był to koncert jakiegoś kultu, albo obrząd, może za chwilę i artysta wyjdzie zza zasłony z sowią głową na sobie, albo z sową w ręku, którą zabije na potrzeby święta?
Znów był bytem.
Postanowił skorzystać z okazji przebywania wszędzie i przyjrzenia się nowym gościom.
Stał teraz na tyle blisko, że mógł dostrzec przebierańców, ale nie byli przebierańcami…
Ich głowy były prawdzie, mieli prawdziwe brązowe sowie pióra, nie idealnie splamione bielą, różniły się od siebie jak to każda istota, w końcu nie przygotowane atrap na tę okazję, oni rzeczywiście byli pół ludźmi pół ptakami. Tylko jak to możliwe???
No tak, przecież to moje wyobrażenie, nic więc dziwnego. Myślałem o sowach Weroniki, no i mam jedenaście sów Weroniki.
- Pogotowie? Mój przyjaciel zemdlał i nie chce się obudzić od kilku minut, niepokoję się…
Obudziłem się.
- Weronika, czemu dzwonisz po karetkę? – powiedział do niej jakby nigdy nic.
Rzuciła słuchawkę i wpadała mu w ramiona, tego to się po niej nie spodziewał. Usiadł z nią na kolanach na łóżko i objął. Siedzieli tak dobre jedenaście minut.
- Co się stało? – zapytał ciekaw jak to wyglądało od tej strony.
- Nie wiem, to było dziwne. – powiedziała przez łzy.
Czuł wilgoć na ramieniu jednak nie odepchnął jej, stare uczucia dały górę, a on nie pozwalał się jej smucić –całowałeś mnie, aż nagle przestałeś, myślałam, że to celowo, ale nie ruszałeś się przez dłuższą chwilę to się zaniepokoiłam. Mówiłam do ciebie, ale nie reagowałeś. Położyłam na podłodze i starałam się obudzić. – zatrzymała się by wziąć oddech podczas pogoni słów – Zadzwoniłam, a wtedy się obudziłeś.
- Ile mnie „nie było”?
- Kilka minut…
Wytrzeszczył oczy, dałby głowę, że spełnił w nicości dobre pół godziny, a tu kilka chwil zaledwie.
- Co się stało? – teraz ona zadała to pytanie
- Nie wiem, to było dziwne – zaczął tak samo – nagle usłyszałem melodię po czym poszedłem. Znalazłem się na sali koncertowej, grał jakiś mężczyzna w dłuższych, blond włosach o dziecięcej twarzy. Był niesamowity, kiedy skończył usłyszałem ciebie, ale zobaczyłem coś co mnie przyciągnęło, zostałem tam. Potem uświadomiłem sobie, że to jedenastu ptasich ludzi, o ogromnych łbach średnio proporcjonalnych do reszty ciała. Przypominali trochę zapomnianych bogów, potem usłyszałem ciebie po raz drugi no i wróciłem.
12.12
- Nigdzie nie idź dzisiaj, proszę.
- A jakie ty masz prawo prosić mnie o cokolwiek? – zapytał oburzony.
- Żadnego. – odparła krótko, ale zgodnie z prawdą.
- Zostawiłaś mnie dla jakiegoś frajera, bez słowa wyjaśnia, kiedy chciałem się spotkać nie oddzwoniłaś i tak zakończyłaś naszą znajomość, a teraz nagle pragniesz wrócić bo okazał się złym wyborem, tak?
- Nie, chcę pobyć  z tobą na nowo, nie będę ci kazała zostać. Chcę cię poczuć.
- Już poczułaś, przez ostatnie kilkadziesiąt minut, nie wystarczy ci? – z pretensją zadawał pytania – Może trzeba było zacząć nie od ruchania, a od kochania? Nie sądzisz, kiedyś byś nawet o tym nie pomyślała…
- Ty też – weszła mu w zdanie
- Ja myślałem zawsze, stopowałem się dla ciebie, nie zauważyłaś tego nigdy? Nie zauważasz jednej rzeczy. Miałaś swoją szansę, i ją straciłaś, teraz jest mi dobrze tak jak jest i nie chcę niczego już zmieniać. – pokręcił głową i strącił ją z kolan.
Wstał i zlokalizował na podłodze swoją koszulkę oraz jej majtki, koszulkę założył, a majtki rzucił do niej by mogła się ubrać, a nie chodzić naga przy nim.
- Ubierz się, szkoda mi ciebie, ale tobie nie było szkoda mojej osoby, nie potrafiłaś się nawet przyznać do błędu.
Zapłakana Weronika nie potrafiła wydobyć słowa.
- Nawet nie wiesz jakbym pragnął starych dziejów, ale to co stare to stare, nie odkopujmy tego. – zamyślił się – nie jestem dobrym kandydatem na partnera.
- To po co ze mną byłeś? – wyszeptała
- Bo cię kochałem, temu nie zaprzeczam, ale to było dawno, a dzisiaj nie chcę mieć wspólnego niczego z przeszłością – oznajmił.
Wyszedł z pokoju zostawiając ją w samotności.
Ukradł jej papierosa z paczki i zapalił wychodząc. Żal mu było tej kobiety, zwłaszcza po tym co przeszła, no ale każdy robi to co chce, ona wybrała – kiedyś, on też – teraz. Przestał być empatą już dawno temu, wciąż jest dobry i starał się czynić lepiej dla świata, lecz robi to na inne sposoby niż w przeszłości, niegdyś robił, dzisiaj myśli. Brak mu przeszłości, dniami do niej wraca zapominając o teraźniejszości, ale co się dziwić, w końcu zostawił w niej wszystko – na własne życzenie. Wyjechał, nie było go na tyle długo, że ludzie o nim zapomnieli, założyli rodziny, firmy – zajęli się sobą, a tam brak miejsca już dla dobrego kolegi z podwórka.
Musiał sam znaleźć pracę, popadł w nałóg, choć dobry ma zawód, robi to co kocha, i się niczym nie przejmuje. Ma zawsze na chleb i papierosy.
Brakuje mu tylko ciepła, ciepła drugiej osoby. Nie tęskno mu już Weroniki, tęskno mu po prostu do przyjaciela. Do osoby, od rozmowy, od spędzenia czasu, odprężenia się.
Kogoś kto bezwarunkowo…
KONIEC
Stwierdził, że koniec myślenia o przeszłości. Wiedział co należy teraz zrobić i miał zamiar to teraz zrobić. Cokolwiek, ktokolwiek teraz sobie o nim myślał bądź o jego życiu.
Ale na początku musiał iść się przespać.. w południe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz