Była
do dziupla pełna wycinków z gazet, notatek, powiązań jednego z drugim, a co
najdziwniejsze – zdjęć. Zdjęć Pisarzyny ze Stolicy. Cichego kreatora wolumenów
dla innych, dla tych którzy pragnęli zagościć na scenie literatury, ale nie
potrafili pisać. Mieli pieniądze, to najważniejsze w dzisiejszych czasach.
Masz
pieniądz, masz wszystko. Czego nie kupisz za pośrednictwem pieniędzy, kupisz za
coś innego.
Gość
rozejrzał się dokładnie po czterech ścianach wypełnionych materiałami
źródłowymi po czym skierował wzrok na stojącego prawie w bez ruchu kompana.
-
Zechcesz mi to wyjaśnić? – zaczął gestykulować. Sam nie wiedział czy jest teraz
zły, czy tylko zdziwiony i rządny prawdy.
-
Do tego zmierzam – powiedział w sposób taki by zaciekawić rozmówcę – wiem kim
jesteś i czym się zajmujesz.
Zaczynał
się bać.
-
Jesteś Pisarzem, mieszkańcem Miasta Stołecznego – wskazał zdjęcie jego oraz
zmarłego przyjaciela zrobione ponad rok temu na jego pogrzebie – nikt cię nie
zna, nie chcesz być znany. Sprzedajesz słowa w zamian za życie. Tylko to umiesz
robić – ton głosu stawał się coraz silniejszy, a słuchający go Writer coraz
bardziej był przestraszony. Czuł przerażenie.
Nie
widział o co może chodzić postaci pozornie bezbronnej teraz jednak emanującej
siłą i rozstawiającej po kontach rozmówcę.
Pot
zaczynał spływać mu spod włosów, kropelka wody ciekła mu po pomarszczonej i
zniszczonej życiem twarzy. Mrużył oczy i nie potrafił dostrzec teraz rozmówcy,
ponieważ stał tuż za reflektorem, a jego blask oślepiał pisarza.
Nerwowe
drganie lewego kolana, potliwość dłoni, napływ adrenaliny, zawroty głowy.
Majaczenie,
mroczki przez oczyma, imigracja ciepła, wszystko stawało się straszniejsze.
Świat zwalniał, a on wraz z nim. Przestawało docierać do niego to co mówił
Łukasz, przedtem autysta, nie umiejący się porozumieć, teraz mówca, który jest
jednym z niewielu, którym udało się przestraszyć Pisarza.
W
swoim średnio długim życiu widział bowiem wiele dziwnych i dziwniejszych
rzeczy. Na ekranie telewizora, na monitorze komputera, na kartkach papieru,
bądź na własne oczy. Wychował się na podwórku, w jednej z biedniejszych i mniej
bezpiecznych dzielnic miasta, to jakie nieszczęścia miał okazję obserwować umysł pragnąłby wytrzeć z pamięci.
-
Tylko to umiesz robić – kontynuował autysta.
Przerażenie
nie dało góry odezwał się.
-
Tylko to, i co komu do tego, każdy zarabia jak chce, nie szkodzę tym nikomu
więc nic w tym złego. Pomagam ludziom mniej kreatywnym w znalezieniu się na
szczytach. Mi to nie potrzebne.
-
Ale łamiesz zasady tego przedsięwzięcia.
– Przerwał mu przenikliwym wzrokiem.
-
Jakie niby zasady?
Łukasz
nie odpowiedział mu słowem lecz czynem. Przeszedł w kąt po przeciwnej stronie
chaty, pisarz przesunął się by obejmować wzrokiem jak najwięcej. Oparty o
zakurzony stół zawalony szpargałami przypatrywał się poczynaniom szaleńca.
Ten
w końcu stanął przed nim z plikiem książek, na których widniały znajome mu
nazwiska. Nie zważając na Writera podszedł do biurka, a on w mig usunął się z
drogi.
-
Nie poznajesz tego? – zapytał rozkładając książki i otwierając je na
poszczególnych, zaznaczonych wcześnie stronach – Tu, i tu, i tu. – wskazywał
palcami.
Czuł,
mówił teraz już nie jednostajnie, okazywało się, że jednak nie jest taki znowu
aspołeczny względem tego jak został przedstawiony pisarzowi. Pokazywał mu
zaznaczone kolorami wersy w tekstach, pozornie przypadkowe nie mające ze sobą
nic wspólnego dla szarego czytelnika, dopiero po zagłębieniu się we wszystkie
księgi naraz. Wybranie fragmentów i wydedukowanie prawidłowych wniosków
pozwalało dotrzeć do prawdy.
-
Tak. Książki, a w nich słowa, mające ze sobą tyle wspólnego co ty i ja –
scenicznie wskazał wpierw na Łukasza, po czym na „ja” położył rękę na własnej
klatce piersiowej.
-
Tak, masz rację – pokiwał głową – to trafne porównanie. No, to ma wspólnego tyle
co my.
Rozmowa
przybierała coraz to dziwniejszego biegu oraz stawała się z każdym zdaniem
bardziej przenikliwa. Bo cóż miał wspólnego pisarz, którego nikt nie zna, oraz autysta będący
zarazem komputerem, który wbrew zapowiedziom przejawiał kwalifikacje
przebywania w społeczeństwie, a nawet przerażania.
-
Przeczytaj, a się dowiesz – wyrwał jedną stronę wśród stronic i podał mu.
On
zachowując pozory wziął i zaczął czytać.
-
Był bowiem rok pański.
Milenium już drugie, budowle wznosiły się
bowiem wysoko, a ulice zawsze tłoczne, zapchane przez ludzi różnych ras, nacji,
wyznań oraz pokoleń. Jedni bardziej, drudzy mniej nastawieni do innych
pokojowo. Miasto skupiało wiele różnych i różniejszych członków. – czytał, a wariat mu nie
przeszkadzał:
Dziś jednak ulice Stolicy miały
zamienić się w coś zupełnie innego, w coś nienaturalnie złego i nienaturalnie
nienormalnego – ciągnął
ten monolog wciąż niepewny jaki był tego cel.
- Na placu głównym metropolii, na
którym znajduje się wysokie dwie wieże mające na celu jeszcze kilkaset lat temu
ostrzec dawną osadę przed najeźdźcami dziś służyła jako miejsce przemówień,
bądź atrakcję dla przyjezdnych – Stop.
Dziś miały posłużyć jako
wiadomość. – pomógł
mu Łukasz, który na pewno przeczytał te słowa wcześniej, zatem Pisarz kontynuował
swoją deklamację:
Bowiem wieczorem, gdy słońce
zaszło za horyzont, a miasto
rozświetliły miliony światełek, tych ruchomych i tych stojących, na placu
głównym pod wieżą zaczęło pojawiać się coraz więcej nie przypadkowych ludzi.
Zaczął się tworzyć tłum wręcz identycznie ubranych mężczyzn i kobiet. Mundurowi
zdążyli już wezwać posiłki na tę okazję i obstawić okolice. – Popatrzył na autystę z
podziwem.
Czytaj
tylko to co podkreślone – dodał.
Przerzucił
wzrokiem kilka wersów i kontynuował.
- Na skwerze znajdowało się teraz
dziesięć tysięcy manifestujących mieszkańców oraz w liczbie tak samo dużej
łącznie dziesięciu tysięcy funkcjonariuszy prewencyjnych. Zabezpieczonych w
hełmy, tarcze, pałki oraz gaz łzawiący. Ci, którzy gazu nie posiadali zabezpieczeni
byli w broń na kule gumowe. –
Spojrzenie stojącego nad nim
spowodowało iż nie przerywał.
O planowej godzinie 23:23, na
jednej z wież pojawił się mężczyzna. Starszy człowiek odziany w czarny skórzany
płaszcz o łysej głowie i oczach pełnych nienawiści. Miał on swoim przemówieniem
rozpocząć przemarsz i przekonać tłum zebranych i tych znajdujących się tam
przypadkiem do własnego zdania, by uwierzyli w to co wierzy i podążyli za nim.
- Towarzysze w prawdzie! – zaczął
starzec – Spotkaliśmy się tutaj by pokazać temu miastu i tym ludziom naszą
siłę. – Mówił głośno i mimo odległości, która dzieliła go od reszty każdy
słyszał doskonale słowa (a nie używał żądnych urządzeń nagłaśniających w tym
celu). – Towarzysze w przekonaniach i wierzeniach! Jesteśmy to po to by
zjednoczyć się tego wieczoru jak co rok i przejść z hasłem na ustach! –
Przełknął ślinę, gdyby stało się na tyle blisko by spojrzeć mu w oczy, dałoby
się zobaczyć ten gniew i potęgę, o których mówił – Pokażmy im gniew naszej rasy
i naszego przekonania! Niech miasto, a potem cały kontynent wie kim i po co
istniejemy!
- Oj! – krzyknął ktoś z tłumu –
Oj! Oj! – odkrzyknął tłum.
- OJ! – krzyknął zachrypniętym
głosem przywódca.
Wraz z tym hasłem, bez flag, bez
sztandarów ruszyli w towarzystwie stróżów uznanego prawa….
Tutaj
przerwał mu krząknięciem.
-
Tak więc Panie Pisarzu, może zauważasz coś ciekawego i znajomego w tym coś
właśnie przeczytał? – zapytał gestykulując nadmiernie.
-
Tak. – kiwnął z niechęcią – To fragment książki, którą czytałem kilka lat temu
– odpowiedział mu – tak nawiasem, całkiem dobrej książki.
-
Może i tak, a to pamiętasz? –rzucił mu kolejną książkę – Czytaj!
Spojrzał
na kolejny wolumin, po czym zgniótł i upuścił skrawek papieru, jaki już
przejrzał.
Znalazł
podkreślone słowa, przewertował wzrokiem i deklamował:
- Na wysokiej wieży stało dwóch mężczyzn jeden w średnim wieku, drugi
młody, miał bowiem nie mniej i nie więcej jak dwadzieścia wiosen, długie blond
włosy i wąską wychudzoną twarz. Na oczach malowała mu się dobroć i niewinność,
mimo iż strudzona życiem sierota, potrafił cieszyć się tym co ma.
A
teraz miał to wszystko stracić, ponieważ pomylono go z kimś innym, a może
szukano po prostu kozła, ofiarnego ginącego dla wolności przestępcy, którego
swoboda kosztowała kilka złotych monet.
Obie
wieże były identyczne, symetryczne ku środkowi. Z podstawy sześciokąta
foremnego ku niebu wyrastały ceglane ściany unoszące się na cztery piętra, tam
wieża miała swoją dziuplę, ściany zamieniły się w podłogę, z krenelażu na
zewnątrz prowadziła solidna drewniana droga, ku nicości.
Mężczyzna
przypominającego swoją osobą egzekutora znajdował się za młodzieńcem i popychał
go co jakiś czas by nie stawał w miejscu, a szedł do celu. W średnim wieku,
wysoki dobrze zbudowany mężczyzna, z umięśnionymi odkrytymi kończynami. Miał na
sobie czarne płócienne spodnie do kostek, czarne komiczne butki, oraz obroże na
szyi. Twarz zakryta była białą maską bez wyrazu, dało się dostrzec tylko
jasnoniebieskie oczy przez szerokie otwory. Łysa poharatana głowa z małymi
uszkami, wyglądał zabawnie w pewnym momentach lecz teraz nie nastał ten czas.
Teraz jego postać wzbudzała lęk, strach i obrzydzenie.
Między
budowlami znajdowała się estrada, gdzie stało kilku bogato odzianych sędziwych
mężczyzn. Kwartet ubrany na biało, piaty
w czerni. Szata obnażał jedynie jego dłonie i głowę, którą porastała długo
pielęgnowana siwa broda. Podobnie jak kat przewodniczący zgromadzenia także był
bezwłosy, jednak ten nie przerażał, a wzbudzał zaufanie, mimo silnych i
twardych rysów twarzy sprawiał raczej wrażenie dobrego wujka, niż surowego
ojca.
Gdy
przyszły skazaniec zajął swoją pozycję, starzec wyszedł na środek sceny,
młodzieńcowi założono gruby sznur na krtań i zaciśnięto. Stał teraz wpatrzony w
słońce, które jeszcze świeciło jasno, jednak już miało w swoich planach
rozpłynięcie się za horyzontem by następnego poranka stanąć na straży światła
po raz kolejny.
Młodemu
mężczyźnie zaszkliły się oczy, czuł żal. Tyle było jeszcze przed nim, tyle
chciał osiągnąć, tyle zobaczyć. Nie miał nawet jeszcze okazji opuścić tego
miasta na dłużej niż kilka dni w celach handlowych. Nie poznał jeszcze dobrze
życia, a oni pragnęli mu je tak wcześnie odebrać.
Obaj
wzięli głęboki oddech, starzec i młodziak. Młody zaczął nucić pieśń żeglarzy,
mówca szykował się do przemowy:
-
Drodzy zebrani! – chłopak skoczył
Łza
spłynęła mu po policzku, a on z pieśnią na ustach przechylił się w stronę
przepaści i runął na długiej linie w dół. W trakcie tego ułamka sekundy nim
kręgi rozerwały się zabijając go, zdążył dorosnąć. Jakiego poświęcenia musiał
doznać, co zrobił by nie oczerniać swojego imienia, by zapamiętano go takim
jakim naprawdę był, by ci którym zależało na jego dobru, znali prawdę nie
zachwianą przez mowę klechy.
Przed
skokiem spojrzał po raz ostatni w słońce, świecące jakby mocniej tego
popołudnia…
W
karku strzeliło, chłopak zakończył swe dzieje.
Tłum
pod nim szalał, zaniepokojony i zdziwiony zajściem, kobiety płakały, krzyczały.
Mężczyźni pluli pod nogi, narzekali na nie udane przedstawienie, innym zwrot
akcji przypadł do gustu. Kapłani oraz kat nie ukrywali zdziwienia, takiego
scenariusza nie przewidzieli, zastanawiali się co teraz, skoro sąd nie odbył
się według reguł co im pozostało? Mieli po prostu się rozejść, a może podburzyć
tłum przeciw rodzinie zabitego, albo wywołać represje?
Zwierzchnik
kapłanów uniósł ręce ku niebu:
-
Panie, przyjmij tego nieszczęśnika na swoje łono, bądź wtrąć do piekieł za jego
poczynania. Bowiem sam na siebie wykonał wyrok sprzeciwiając się Twemu prawu.
Uczyń to co uważasz za najlepsze, jesteśmy tylko sługami w Twej wierze i potędze. Daj nam zbawienie i
odpuść nam winy.
-
Amen. – odparł zgodnie tłum.
-
Czy to rozumiesz? – zapytał beznamiętnie – Może zaczyna świtać ci do czego
zmierzamy, a może dalej chcesz czytać fragmenty swoich książek? – ujawnił
intencje najścia w domu, udawania upośledzonego, biednego stworzenia, a na
końcu zaprezentowania mu tego wszystkiego.
Cały
jego księgozbiór, wycinki z gazet, kolorowych pism, zdjęcia, fragmenty wypisane
ręcznie bądź na ma maszynie do pisania. Wielka burza mózgu na trzech ścianach
niewielkiej, z pozoru mało istotnej, rudery.
-
Powiesz mi wreszcie po co ci to wszystko? – spojrzał na niego odrywając wzrok
od okładki książki, gdzie widniało nazwisko „Pieczyk” – Domyślam się, co chcesz
przez to powiedzieć, ale co to ma wspólnego ze mną, a na dodatek tego, co to
wszystko ma wspólnego z „nami” – zadał pytanie. Zamkniętą książkę wyciągnął w
jego kierunku tak by oddać mu własność.
– Mam szczerze dość twych podchodów, niedopowiedzeń, tajemniczych ksiąg.
Co ja i ty mamy do siebie? – szczerze chciał to wiedzieć – poza faktem iż
mieszkamy w jednym budynku, od kilku dni.
Dodał.
Łukasz
chwycił latarkę, podniósł i skierował światło ku podłodze, którą zasłaniał
niewielki, stary dywanik. Brudno czerwony od kurzu i błota, z kremowymi,
przetartymi frędzelkami po obu przeciwległych stronach.
-
Przesuń – powiedział poruszając światłem w celu podkreślenia, co ma na myśli.
Pisarz
posłusznie jednak nie pewnie schylił się po przedmiot i delikatnie odsunął go
na bok. Pod nim znajdowała się drewniana z żelaznymi elementami klapa
prowadząca w dół.
Artysta
spojrzał się na autystę z zapytaniem, tamten tylko skierował go do otwarcia i
zejścia na dół. Nie pozostało mu zatem nic więcej jak wyciągnąć rękę po
metalowy uchwyt i pociągnąć unosząc dekiel i odkrywając drogę w ciemność.
-
Wskakuj – zachęcił towarzysza, jako iż jedyne co mógł zrobić, poza wskoczeniem,
była rezygnacja i odwrót, choć wtedy pewnie straciłby możliwość dowiedzenia się
skąd Łukasz, niedorozwój z małego miasteczka wie o nim tak wiele. Podparł się
obiema rękoma po dwóch stronach i włożył ciało w przestrzeń, dotknął dna.
Pomieszczenie miało może metr wysokości i dokładnie tyle samo w szerokości.
Stał więc teraz nogami w podziemiu,
tułowiem jeszcze na górze.
-
No i?
-
Przesuń się!
Wymacał
nogami, że pomieszczenie to nie sześcian, a tunel wykopany zaledwie kilka
centymetrów pod poziomem ziemi. Schował się w nim umożliwiając przewodnikowi
dostanie się do środka.
-
Tędy. – Sam ukucnął po czym poświecił latarką przed siebie i ruszyli na
czworakach wzdłuż wykopaliska.
-
Mam pytanie… – mówił, przekładając rękę za ręką uważając by głową nie uderzyć
po raz kolejny o metalowy sufit kanału – …czemu wybudowałeś tak wygodne
przejście? – spytał sarkastycznie.
-
A czy ty pisząc nie mogłeś dotrzymać tak prostej zasady?
-
Jakiej, kurwa, znowu zasady?
Dotarli
do końca tunelu, przed nimi rozpościerała się kolejna ściana. Z tego samego
materiału co całe przejście, ta wyprawa
była dziwna od początku (aż do jej samego końca, który jeszcze nastąpi),
zdziwienie przekraczało już normę dnia, a ciągle zadziwiały go kolejne momenty.
Pozornie
upośledzony położył się na plecach i zaczął kopać w metalową zasłonę, która po
chwili odpadła z hukiem lądując na klepisku. Przed ich oczami znajdowała się
przepaść w kolejny tunel.
-
Trzymaj się mocno i miej głowę uniesioną, tylko nie za bardzo, dobrze radzę –
po czym zsunął się prawie pionowym luftem w dół.
Pisarz
podążył tropem przewodnika, zjazd był długi i niewygodny, jednak wypadli na
miękkie materace ogromnej, ciekawie wyglądającej sali, o starych zniszczonych
ścianach, jednak jej wyposażenie robiło wrażenie. Na samym środku znajdował się
ogromny, okrągły stół z dębowego drewna, we wnętrzu znajdował się ekran, w
odległości kilku metrów od centrum wznosiły się grube filary tworzące kwadrat.
Dalej na przestrzeni wnętrza poustawiano biurka pracownicze z tonami papieru,
komputerami i drukarkami. Teraz puste, jak i całe pomieszczenie.
-
Tutaj – wstał z materaca - Pisarzyno dowiesz się, o co w tym wszystkim chodzi.
-
Już się nie mogę doczekać – odparł rozglądając się i krocząc do sedna sprawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz