wtorek, 25 grudnia 2012

XV – Podziemie / Podziemia


XV – Podziemie / Podziemia



Tłocząca się masa schodziła i wchodziła do tunelu, młody mężczyzna w modnej fryzurze i planowanym zarostem, w czarnej eleganckiej kurtce, z torbą na komputer na ramieniu wyrzucał właśnie w połowie nie dopalonego papierosa na wilgotne, kamienne schody.
Drobna, szczuplutka panna w wieku dziewiętnastu, może dwudziestu lat dopiero zapalała cienki rulonik z nabitą do wewnątrz machorką. W intensywnej czerwieni od góry do dołu znacznie wyróżniała się z tłumu, w wysokich, krwistych kozakach na śmigłym obcasie ostrożnie stąpała między kałużami w środku słabo oświetlonego tunelu.
Niezaspokojeni mężczyźni podpierający kafelkowe ściany uważnie obserwowali zgrabne ruchy jej drobnych pośladków opinanych przez czerwoną suknię. Zagadywali do siebie nawzajem by podzielić się swoimi erotycznymi myślami o przechodzącej kobiecie, pociągali tanie papierosy i popijali szczynami pospolicie zwanymi tanim piwem.
Pod ścianą nieopodal na małym krzesełku siedział z gitarą mężczyzna w długich, płowych i falowanych włosach z kolczykiem we brwi. Miał ogromne usta z szerokimi wargami, przez które wydobywał się piękny, basowy głos śpiewający poetyckie piosenki artysty z przed wielu lat, sławionego do dzisiaj, jednak zapomnianego przez masę popularności, przez mas media oraz tych których sztuka interesuje tyle co zeszłoroczny śnieg. Szarpał wysłużone struny wypracowanego instrumentu z prędkością niesamowicie szybką, nie wielu artystów potrafi w takim tempie pociągać za cięciwy by wydobyć tak czysty i dynamiczny dźwięk, połączony z niesamowitym męskim głosem.
Kobieta w czerwonym zatrzymała się przed nim, zajrzała do torebki i wyciągnęła banknot o nie niewielkim nominale i kucając tak by nie odsłaniać swych ud oraz bardziej skrytych partii ciała wrzuciła mu do pokrowca, w którym zbierał pieniądze. Uśmiechnęła się i poczekała chwilę.
- Dziękuję – wyrwało się stłumionym głosem między kolejnymi słowami piosenki,
Ruszyła dalej przed siebie zostawiając grajka w swoim świecie, gdzie zapraszał przechodniów wsłuchujących się w jego artyzm.
W podziemiu pojawił się ubrany w luźne spodnie mężczyzna z papierosem w ustach i czarnej kurtce, przeskakiwał z nogi na nogę mijając szybko blokujących przejście ludzi tłoczących się w kierunku wejścia do poziemnej kolei. Szybko przechodząc nie zważał na otoczenie dopóki nie usłyszał wokalu ulicznego grajka. Popatrzył mu w oczy, znał go skądś, nie mógł jednak przypomnieć sobie kompletnie skąd, wrzucił mu papierosa z paczki i ruszył dalej bo ścierpłe, bose stopy dawały znać o sobie coraz bardziej. Zaczął biec uważając przy tym by nie poślizgnąć się na zlodowaciałych kamieniach i nie zabić się na półmetku swojej trudnej drogi odwroty.
**
Pisarz wbiegł na teren sklepu zwracając na siebie uwagę połowy znajdujących się w środku zjadaczy chleba. Popatrzyli się na dziwacznego osobnika bez butów po czym wrócili do swoich zakupów nie interesując się nim dalej, ochrona stała się uważna i  z ukrycia śledziła poczynania nowoprzybyłego klienta.
Nie zważał jednak na nastawienie obsługi i przemieścił się w głąb salonu w poszukiwaniu męskiego działu, a w nim butów zimowych. Mijał niskie regały z ułożonych jednakowo pudełkami z obuwiem wewnątrz. Eleganckie, codzienne, wyjściowe, modne, stylowe, damskie, dziecięce, a na szarym końcu, męskie buty. Niewielkie stanowisko z zimowymi butami. Kilkanaście modeli na krzyż w tym kwarta sportowych, bądź nienadających się do wyjścia na dwór. Jednak interesujący go model z ocieplanym wnętrzem znajdował się w zakresie jego funduszy. Sam w sobie model nie wydał mu się specjalnie interesujący jednak w tym momencie istotna była jedynie funkcjonalność, a przez pogodę na powierzchni ogrzewanie stanowiło czołowy argument w wyborze akurat tej pary.
Kiedy rozsiadł się na niewielkiej kanapie w celu obejrzenia poharatanych stóp podeszła do niego ekspedientka:
- Dzień dobry – przywitała się, fałszywie, kurtuazyjnie do zdecydowanego klienta – W czym mogę pomóc?
- Macie może jakieś skarpetki do przymierzania butów? – zapytał bezpośrednio nie odwracając uwagi od zlodowaciałych palców.
Starał się pobudzić w nich krążenie masując energicznie obiema rękoma.
Po chwili zastanowienia kobieta odpowiedziała mu:
- Mamy na dziale damskim.
- A mogłaby mi panie przynieść, bo nie chciałbym przymierzać obuwia na boso – odwrócił oczy na sprzedawczynie  i uśmiechnął się.
-Mogłabym – odpowiedziała mu niska, w średnim wieku, pomarszczona blondynka o krótkich, stylizowanych włosach z nadmiarem różowej szminki na ustach i zniknęła między regałami.
Nie patrzył gdzie, pochłonięty był rozgrzewaniem własnego ciała, kamienne kafelki szpitala oraz śnieg na ulicach nie wpływał na zdrowie kończyn, a co gdy mówimy o bosych nogach przy temperaturze minusowej.
Ułożył prawą, dolną kończynę na kolanie, czarnym od brudu podbiciem do góry i pocierał rytmicznie oboma kciukami do zewnątrz, poczynając od poduszki przechodząc do poszczególnych palców, a kończąc na śródstopiu. Po tym zabiegu zrobił dokładnie to samo z drugą, kiedy poczuł się nieco lepiej starał się nie utrzymywać długiego kontaktu między podłogą, a nagą skórą.
Po chwili powróciła ekspedientka, z oddali nieśmiało przyglądał się jemu ten sam ochroniarz, który znajdował się przy wejściu kiedy to wbiegał do salonu obuwianego.
- Proszę bardzo – podała mu z obrzydzeniem w oczach – Jak, pan, prosił.
- Dziękuję.
Kobieta odsunęła się kawałek od niego zachowując dystans jednak patrząc na jego ruchy.
Złapał zwinięte w kulkę skarpetki po czym rozwijając wziął w ręce jedną sztukę, rozciągnął, przetarł stopę z piachu i wciągnął, identycznie postąpił z drugą.
Stanął teraz wygodnie na obu nogach i przeszedł w poszukiwaniu odpowiedniego rozmiaru, zlokalizował pion pod wystawą z oczekiwanym obuwiem i kucając z trudem zaczął przemieszczać się palcem wskazującym po rozmiarach butów. Postukał dwa razy w odpowiednie pudełko po czym z samego dnia wyciągnął obniżając poziom o wartość wysokości jednego pojemnika całą konstrukcję.
Usiadł z powrotem na miejscu i przyjrzał się raz jeszcze butom.
- Jak się nie ma co się nosi, to się nosi co się ma… albo będzie mieć w tym przypadku.
Włożył oba na siebie. Powstał i rozejrzał się za lustrem, bawełna od środka ogrzewała ciało, przy samej ścianie stało wysokie pochylone zwierciadło w kierunku, którego udał się w celu rozpatrzenia kwestii estetycznych jego nowego wizażu. Przejrzał się z jednej strony, z drugiej przerzucił wzrokiem marnując kolejne cenne minuty jakie powinien wykorzystać na oddalenie się jak najdalej od Stolicy.
- Jak pół dupy bez krzaka – skomentował swój wygląd – spierdalam, zanim ktoś mnie przyuważy, i jeszcze te pekaesy trzeba zgolić – zażartował mówiąc o niechlujnym zaroście.
Spakował buty do pojemnika, materiał izolujący włożył w kieszeń i po zimnej, brudnej posadzce powędrował prosto do kasy, a za nim dyskretny ochroniarz. Przy stanowiskach płatniczych znajdowały się duże kosze z akcesoriami, między innymi właśnie grube skarpety, pierwsze co zrobił to chwycił jedną parę, potem spojrzał na cenę. Liczył na to, że na wszystko mu wystarczy i nie będzie musiał się tłumaczyć, ani odkładać poszczególnych artykułów.
Przed nim znajdowała się wypachniona, młoda brunetka w białym futrze do kolan, trzymająca pod ręką firmową torebkę, w drugiej wielką saszetkę przypominającą portmonetkę, blisko niej trzymała się malutka dziewczynka, wtulona w ciepło pozwierzęcego okrycia.
Kolejka przemieszczała się makabrycznie wolno, robiło mu się na nowo zimno w nogi, a gorąco w środku.
- Mamo, mamo – dziewczynka ożywiła się – czemu ten pan nie ma butów?
Kobieta spojrzała się na jego gołe stopy i z obrzydzeniem schowała dziecko pod śnieżne okrycie nie udzielając słownej odpowiedzi.
- Mamo… - maleństwo nie ustępowało
- Cichaj.
- Mamo… - niezadowolona ciągnęła.
- Powiedziałam! – matka zdecydowanie zabroniła kontynuacji dialogu na temat nagości mężczyzny.
**
Po oczekiwaniu na swój zakup zdążyły mu na nowo przemarznąć kończyny, jednak cieszył się, że cały ten koszmar niebawem się skończy musiał tylko zapłacić za oba towary.
Według wyliczeń powinno pozostać mu jeszcze trochę gotówki na później.
- Dzień dobry. – odezwała się kasjerka, zabierając od niego karton.
- Dzień dobry. – odpowiedział.
Kobieta przeskanowała kod kreskowy, zajrzała do środka, poprawiła ułożenie i poprosiła o gotówkę.
- Sto pięćdziesiąt dziewięć, poproszę – wyczytała z ekranu komputera.
Podał jej oba banknoty i patrząc w głębokie, zielone oczka starał się nie sprawić złego wrażenia swoim opłakanym wyglądem. Jednak kobieta nie okazywała najmniejszego zainteresowania, bezemocjonalnie wykonywała swoją pracę.
- Dziękujemy i zapraszamy ponownie – zapakowała w dużą torbę z równie wielkim znakiem firmowym sklepu i posunęła ją w stronę klienta, patrząc i zaczynając rozmowę z następnym kupującym.
Chwycił zakupy i skierował się do najbliższej sofy w celu nałożenia w końcu na siebie butów po które wystał się tyle w kolejce.
*** ew. zakończenie ***
Uczucie jakiego doznał idąc spokojnie podziemnymi tunelami miasta w ciepłych zimowych butach z grubymi grzejącymi go skarpetami oraz z dobrej jakości palącym się tytoniem przy sobie było trudne do opisania, bowiem mieszała się radość, duma oraz odrobina ekscytacja całym tym zajściem.
Przemierzał mroki podziemi w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca. Miejsca, w którym zacznie się jego podróż do wolności.
***
Podziemi opisanie I, podrozdział, bądź wtrącenie, ew. coś innego, dziwnego
Miejskie podziemia to sieć tuneli znajdujących się na różnej wysokości poniżej poziomu miasta, połączonych ze sobą dziesiątkami stacji kolei złączonych w sieć transportu, w pewnym sensie stwierdzenie o podziemnym miejcie słusznym okazywało się z wyjątkiem mieszkań. Tutaj mieszkali bezdomni, więc to do nich należał owe miejsce jednak za dnia korzystali z niego ludzie żyjący w sposób przyjęty za normalny. Lokatorzy skryli się w mrokach tuneli oczekując zamknięcia obszaru na noc, wtedy wychodzili i zaczynali własny żywot pozbawiony wygód i czystości, jednak cieszyli się, że mają co zjeść, przy czym się ogrzać. Szczęście dawało im mijanie czasu poświęcanego siebie samym, bliskim oraz na zwykłą rozmowę z drogimi im osobnikami.
Dla postronnych wyglądało to surrealistycznie jednak oni nie zostali zmuszeni do przeniesienia się w ciemność i życia jak wyrzutem, a przynajmniej w większości, na pewno znalazł się między nimi ktoś komu się nie poszczęściło, kto uciekał przed kimś i tam właśnie znaleźć mógł najlepszą kryjówkę. Kto szukałby między tysiącami zarośniętych, niedokładnie umytych, z różnymi chorobami włóczęgów byłego biznesmena, bądź nauczyciela Uniwersytetu Generalnego? Jeżeli pragnąłbyś zniknąć ze świata, tam znalazłbyś dokonałby kamuflaży, nie zawsze jednak bezpiecznego…
**
Płacił właśnie za ogromnego, zawijanego w cienkie ciasto, z ostrym sosem i baraniną kebab za jedną piątą pozostałej mu gotówki, po zakupie wciąż sprawiających mu radość butów. Posiadywał sobie przy niewielkim okrągłym stoliczku z ciepłym, smacznym posiłkiem w dłoni. Uwielbiał takie szybkie jedzenie, spoglądał na nienapoczęte jeszcze ciasto, a w ustach robiło mu się wilgotno, w brzuchu zaciskało się przez dobiegający go po przez nozdrza zapach.
Spojrzał na tłum uciekający mu z przed oczy zza szyby lokalu. Cieszył się teraz chwilą, już tutaj z trudnością komukolwiek udałoby się go zlokalizować pośród dziesiątków pawilonów z tanią odzieżą, z elektroniką, ulicznych restauracji, przydrożnych barów oraz straganów z prasą poranną oraz drobiazgami takimi jak kolorowe czasopisma, bilety komunikacyjne oraz inne przydatne w biegu artykuły.
Znajdował się już na drugim końcu miasta w tunelach pod najstarszą z dzielnic. Owe korytarze także nie należały do jedynych z najnowszych i najbardziej zadbanych, dochodziło tu do większej ilości kradzieży, napadów oraz przypadkowych incydentów niż w innych obszarach masowego zaludnienia.
Spoglądał na młodszych, starszych, ładniejszych i brzydszych osobników przeciwnej jemu płci zajadając się w spokoju i z ochotą zagranicznemu wynalazku zawiniętym szczelnie w cienkie ciasto. Delektował się powolnie jakby nie miał nic w ustach od dawna, i niewiele różniło się to od rzeczywistości bowiem od kiedy został przywieziony do kliniki pokarm podawano mu poprzez kroplówkę, wszystkie wartości odżywcze potrzebne do przeżycia jego z wegetowanemu organizmowi. Wychudł, to zauważył już w pierwszej chwili, jednak wcześniej był bardziej przejęty aktualną sytuacją, niż ubytkiem na wadze.
Znajdował się już blisko celu, jednak oczekiwał odpowiedniego momentu, by  zniknąć, nie mógł po prostu wsiąść do pociągu i opuścić miasta, mimo iż wydawało się to, z pozoru, łatwym do osiągnięcia. Dla osoby nieznającej polityki miejskiego życia tak mogło się ubzdurać, jednak rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Gangi uliczne, wielkie korporacje, służby militarne kontrolowały i rejestrowały ruchy każdego członka regionu, potajemnie oczywiście, dlatego aby, po cichu, opuścić obszar Stolicy musiał postarać się nieco bardziej, bowiem nie podobało mu się by ktokolwiek podążył jego tropem. Wolał zniknąć bez śladu. Niech dziwne zachowanie w sklepie obuwniczym pozostanie jedyną szramą w jego pogoni za wolnością.
**
Po długim, sycącym posiłku postanowił wziąć się za składowe planu.
Potrzebne było mu udanie się do miejsc, gdzie wielu już zapomniało o jego istnieniu, a ci którzy wciąż pamiętali starali się zapomnieć. Niezbędnie musiał udać się zarówno do obszarów zakazanych, gdzie żyją odstępcy, oraz do punktów dla szaraków zwyczajnych.
- Koniec opierdalania się – powiedział do siebie wkładając dwunastego z paczki papierosa do ust – Czas się robotą zająć – skorzystał z ogniotwórczego instrumentu – i zwiewać nim zaczną obławy za mną puszczać.
Ruszył wzdłuż korytarza przepełnionego identycznymi postaciami.
- I ogoliłbym te brodę bo wyglądam jak pół dupy zza krzaka – skomentował zauważając w kałuży swoje odbicie – tyle, że krzaka nawet nie mamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz