Tłocząca
się masa schodziła i wchodziła do tunelu, młody mężczyzna w modnej fryzurze i
planowanym zarostem, w czarnej eleganckiej kurtce, z torbą na komputer na
ramieniu wyrzucał właśnie w połowie nie dopalonego papierosa na wilgotne,
kamienne schody.
Drobna,
szczuplutka panna w wieku dziewiętnastu, może dwudziestu lat dopiero zapalała
cienki rulonik z nabitą do wewnątrz machorką. W intensywnej czerwieni od góry
do dołu znacznie wyróżniała się z tłumu, w wysokich, krwistych kozakach na
śmigłym obcasie ostrożnie stąpała między kałużami w środku słabo oświetlonego
tunelu.
Niezaspokojeni
mężczyźni podpierający kafelkowe ściany uważnie obserwowali zgrabne ruchy jej
drobnych pośladków opinanych przez czerwoną suknię. Zagadywali do siebie
nawzajem by podzielić się swoimi erotycznymi myślami o przechodzącej kobiecie,
pociągali tanie papierosy i popijali szczynami pospolicie zwanymi tanim piwem.
Pod
ścianą nieopodal na małym krzesełku siedział z gitarą mężczyzna w długich,
płowych i falowanych włosach z kolczykiem we brwi. Miał ogromne usta z
szerokimi wargami, przez które wydobywał się piękny, basowy głos śpiewający
poetyckie piosenki artysty z przed wielu lat, sławionego do dzisiaj, jednak
zapomnianego przez masę popularności, przez mas media oraz tych których sztuka
interesuje tyle co zeszłoroczny śnieg. Szarpał wysłużone struny wypracowanego
instrumentu z prędkością niesamowicie szybką, nie wielu artystów potrafi w
takim tempie pociągać za cięciwy by wydobyć tak czysty i dynamiczny dźwięk,
połączony z niesamowitym męskim głosem.
Kobieta
w czerwonym zatrzymała się przed nim, zajrzała do torebki i wyciągnęła banknot
o nie niewielkim nominale i kucając tak by nie odsłaniać swych ud oraz bardziej
skrytych partii ciała wrzuciła mu do pokrowca, w którym zbierał pieniądze.
Uśmiechnęła się i poczekała chwilę.
-
Dziękuję – wyrwało się stłumionym głosem między kolejnymi słowami piosenki,
Ruszyła
dalej przed siebie zostawiając grajka w swoim świecie, gdzie zapraszał
przechodniów wsłuchujących się w jego artyzm.
W
podziemiu pojawił się ubrany w luźne spodnie mężczyzna z papierosem w ustach i
czarnej kurtce, przeskakiwał z nogi na nogę mijając szybko blokujących
przejście ludzi tłoczących się w kierunku wejścia do poziemnej kolei. Szybko
przechodząc nie zważał na otoczenie dopóki nie usłyszał wokalu ulicznego
grajka. Popatrzył mu w oczy, znał go skądś, nie mógł jednak przypomnieć sobie
kompletnie skąd, wrzucił mu papierosa z paczki i ruszył dalej bo ścierpłe, bose
stopy dawały znać o sobie coraz bardziej. Zaczął biec uważając przy tym by nie
poślizgnąć się na zlodowaciałych kamieniach i nie zabić się na półmetku swojej
trudnej drogi odwroty.
**
Pisarz
wbiegł na teren sklepu zwracając na siebie uwagę połowy znajdujących się w
środku zjadaczy chleba. Popatrzyli się na dziwacznego osobnika bez butów po
czym wrócili do swoich zakupów nie interesując się nim dalej, ochrona stała się
uważna i z ukrycia śledziła poczynania nowoprzybyłego klienta.
Nie
zważał jednak na nastawienie obsługi i przemieścił się w głąb salonu w
poszukiwaniu męskiego działu, a w nim butów zimowych. Mijał niskie regały z
ułożonych jednakowo pudełkami z obuwiem wewnątrz. Eleganckie, codzienne,
wyjściowe, modne, stylowe, damskie, dziecięce, a na szarym końcu, męskie buty.
Niewielkie stanowisko z zimowymi butami. Kilkanaście modeli na krzyż w tym
kwarta sportowych, bądź nienadających się do wyjścia na dwór. Jednak
interesujący go model z ocieplanym wnętrzem znajdował się w zakresie jego
funduszy. Sam w sobie model nie wydał mu się specjalnie interesujący jednak w tym
momencie istotna była jedynie funkcjonalność, a przez pogodę na powierzchni
ogrzewanie stanowiło czołowy argument w wyborze akurat tej pary.
Kiedy
rozsiadł się na niewielkiej kanapie w celu obejrzenia poharatanych stóp
podeszła do niego ekspedientka:
-
Dzień dobry – przywitała się, fałszywie, kurtuazyjnie do zdecydowanego klienta
– W czym mogę pomóc?
-
Macie może jakieś skarpetki do przymierzania butów? – zapytał bezpośrednio nie
odwracając uwagi od zlodowaciałych palców.
Starał
się pobudzić w nich krążenie masując energicznie obiema rękoma.
Po
chwili zastanowienia kobieta odpowiedziała mu:
-
Mamy na dziale damskim.
-
A mogłaby mi panie przynieść, bo nie chciałbym przymierzać obuwia na boso –
odwrócił oczy na sprzedawczynie i
uśmiechnął się.
-Mogłabym
– odpowiedziała mu niska, w średnim wieku, pomarszczona blondynka o krótkich,
stylizowanych włosach z nadmiarem różowej szminki na ustach i zniknęła między
regałami.
Nie
patrzył gdzie, pochłonięty był rozgrzewaniem własnego ciała, kamienne kafelki
szpitala oraz śnieg na ulicach nie wpływał na zdrowie kończyn, a co gdy mówimy
o bosych nogach przy temperaturze minusowej.
Ułożył
prawą, dolną kończynę na kolanie, czarnym od brudu podbiciem do góry i pocierał
rytmicznie oboma kciukami do zewnątrz, poczynając od poduszki przechodząc do
poszczególnych palców, a kończąc na śródstopiu. Po tym zabiegu zrobił dokładnie
to samo z drugą, kiedy poczuł się nieco lepiej starał się nie utrzymywać
długiego kontaktu między podłogą, a nagą skórą.
Po
chwili powróciła ekspedientka, z oddali nieśmiało przyglądał się jemu ten sam
ochroniarz, który znajdował się przy wejściu kiedy to wbiegał do salonu
obuwianego.
-
Proszę bardzo – podała mu z obrzydzeniem w oczach – Jak, pan, prosił.
-
Dziękuję.
Kobieta
odsunęła się kawałek od niego zachowując dystans jednak patrząc na jego ruchy.
Złapał
zwinięte w kulkę skarpetki po czym rozwijając wziął w ręce jedną sztukę,
rozciągnął, przetarł stopę z piachu i wciągnął, identycznie postąpił z drugą.
Stanął
teraz wygodnie na obu nogach i przeszedł w poszukiwaniu odpowiedniego rozmiaru,
zlokalizował pion pod wystawą z oczekiwanym obuwiem i kucając z trudem zaczął
przemieszczać się palcem wskazującym po rozmiarach butów. Postukał dwa razy w
odpowiednie pudełko po czym z samego dnia wyciągnął obniżając poziom o wartość
wysokości jednego pojemnika całą konstrukcję.
Usiadł
z powrotem na miejscu i przyjrzał się raz jeszcze butom.
-
Jak się nie ma co się nosi, to się nosi co się ma… albo będzie mieć w tym
przypadku.
Włożył
oba na siebie. Powstał i rozejrzał się za lustrem, bawełna od środka ogrzewała
ciało, przy samej ścianie stało wysokie pochylone zwierciadło w kierunku,
którego udał się w celu rozpatrzenia kwestii estetycznych jego nowego wizażu.
Przejrzał się z jednej strony, z drugiej przerzucił wzrokiem marnując kolejne
cenne minuty jakie powinien wykorzystać na oddalenie się jak najdalej od
Stolicy.
-
Jak pół dupy bez krzaka – skomentował swój wygląd – spierdalam, zanim ktoś mnie
przyuważy, i jeszcze te pekaesy trzeba zgolić – zażartował mówiąc o niechlujnym
zaroście.
Spakował
buty do pojemnika, materiał izolujący włożył w kieszeń i po zimnej, brudnej
posadzce powędrował prosto do kasy, a za nim dyskretny ochroniarz. Przy stanowiskach płatniczych znajdowały się
duże kosze z akcesoriami, między innymi właśnie grube skarpety, pierwsze co
zrobił to chwycił jedną parę, potem spojrzał na cenę. Liczył na to, że na
wszystko mu wystarczy i nie będzie musiał się tłumaczyć, ani odkładać
poszczególnych artykułów.
Przed
nim znajdowała się wypachniona, młoda brunetka w białym futrze do kolan,
trzymająca pod ręką firmową torebkę, w drugiej wielką saszetkę przypominającą
portmonetkę, blisko niej trzymała się malutka dziewczynka, wtulona w ciepło
pozwierzęcego okrycia.
Kolejka
przemieszczała się makabrycznie wolno, robiło mu się na nowo zimno w nogi, a
gorąco w środku.
-
Mamo, mamo – dziewczynka ożywiła się – czemu ten pan nie ma butów?
Kobieta
spojrzała się na jego gołe stopy i z obrzydzeniem schowała dziecko pod śnieżne
okrycie nie udzielając słownej odpowiedzi.
-
Mamo… - maleństwo nie ustępowało
-
Cichaj.
-
Mamo… - niezadowolona ciągnęła.
-
Powiedziałam! – matka zdecydowanie zabroniła kontynuacji dialogu na temat
nagości mężczyzny.
**
Po
oczekiwaniu na swój zakup zdążyły mu na nowo przemarznąć kończyny, jednak
cieszył się, że cały ten koszmar niebawem się skończy musiał tylko zapłacić za
oba towary.
Według
wyliczeń powinno pozostać mu jeszcze trochę gotówki na później.
-
Dzień dobry. – odezwała się kasjerka, zabierając od niego karton.
-
Dzień dobry. – odpowiedział.
Kobieta
przeskanowała kod kreskowy, zajrzała do środka, poprawiła ułożenie i poprosiła
o gotówkę.
-
Sto pięćdziesiąt dziewięć, poproszę – wyczytała z ekranu komputera.
Podał
jej oba banknoty i patrząc w głębokie, zielone oczka starał się nie sprawić
złego wrażenia swoim opłakanym wyglądem. Jednak kobieta nie okazywała
najmniejszego zainteresowania, bezemocjonalnie wykonywała swoją pracę.
-
Dziękujemy i zapraszamy ponownie – zapakowała w dużą torbę z równie wielkim
znakiem firmowym sklepu i posunęła ją w stronę klienta, patrząc i zaczynając
rozmowę z następnym kupującym.
Chwycił
zakupy i skierował się do najbliższej sofy w celu nałożenia w końcu na siebie
butów po które wystał się tyle w kolejce.
*** ew.
zakończenie ***
Uczucie
jakiego doznał idąc spokojnie podziemnymi tunelami miasta w ciepłych zimowych
butach z grubymi grzejącymi go skarpetami oraz z dobrej jakości palącym się
tytoniem przy sobie było trudne do opisania, bowiem mieszała się radość, duma
oraz odrobina ekscytacja całym tym zajściem.
Przemierzał
mroki podziemi w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca. Miejsca, w którym zacznie
się jego podróż do wolności.
***
Podziemi opisanie I, podrozdział, bądź wtrącenie, ew. coś innego,
dziwnego
Miejskie podziemia to sieć tuneli
znajdujących się na różnej wysokości poniżej poziomu miasta, połączonych ze
sobą dziesiątkami stacji kolei złączonych w sieć transportu, w pewnym sensie
stwierdzenie o podziemnym miejcie słusznym okazywało się z wyjątkiem mieszkań.
Tutaj mieszkali bezdomni, więc to do nich należał owe miejsce jednak za dnia
korzystali z niego ludzie żyjący w sposób przyjęty za normalny. Lokatorzy
skryli się w mrokach tuneli oczekując zamknięcia obszaru na noc, wtedy
wychodzili i zaczynali własny żywot pozbawiony wygód i czystości, jednak
cieszyli się, że mają co zjeść, przy czym się ogrzać. Szczęście dawało im
mijanie czasu poświęcanego siebie samym, bliskim oraz na zwykłą rozmowę z
drogimi im osobnikami.
Dla postronnych wyglądało to
surrealistycznie jednak oni nie zostali zmuszeni do przeniesienia się w
ciemność i życia jak wyrzutem, a przynajmniej w większości, na pewno znalazł
się między nimi ktoś komu się nie poszczęściło, kto uciekał przed kimś i tam
właśnie znaleźć mógł najlepszą kryjówkę. Kto szukałby między tysiącami
zarośniętych, niedokładnie umytych, z różnymi chorobami włóczęgów byłego
biznesmena, bądź nauczyciela Uniwersytetu Generalnego? Jeżeli pragnąłbyś
zniknąć ze świata, tam znalazłbyś dokonałby kamuflaży, nie zawsze jednak
bezpiecznego…
**
Płacił
właśnie za ogromnego, zawijanego w cienkie ciasto, z ostrym sosem i baraniną
kebab za jedną piątą pozostałej mu gotówki, po zakupie wciąż sprawiających mu
radość butów. Posiadywał sobie przy niewielkim okrągłym stoliczku z ciepłym,
smacznym posiłkiem w dłoni. Uwielbiał takie szybkie jedzenie, spoglądał na
nienapoczęte jeszcze ciasto, a w ustach robiło mu się wilgotno, w brzuchu
zaciskało się przez dobiegający go po przez nozdrza zapach.
Spojrzał
na tłum uciekający mu z przed oczy zza szyby lokalu. Cieszył się teraz chwilą,
już tutaj z trudnością komukolwiek udałoby się go zlokalizować pośród
dziesiątków pawilonów z tanią odzieżą, z elektroniką, ulicznych restauracji,
przydrożnych barów oraz straganów z prasą poranną oraz drobiazgami takimi jak
kolorowe czasopisma, bilety komunikacyjne oraz inne przydatne w biegu artykuły.
Znajdował
się już na drugim końcu miasta w tunelach pod najstarszą z dzielnic. Owe
korytarze także nie należały do jedynych z najnowszych i najbardziej zadbanych,
dochodziło tu do większej ilości kradzieży, napadów oraz przypadkowych
incydentów niż w innych obszarach masowego zaludnienia.
Spoglądał
na młodszych, starszych, ładniejszych i brzydszych osobników przeciwnej jemu
płci zajadając się w spokoju i z ochotą zagranicznemu wynalazku zawiniętym
szczelnie w cienkie ciasto. Delektował się powolnie jakby nie miał nic w ustach
od dawna, i niewiele różniło się to od rzeczywistości bowiem od kiedy został
przywieziony do kliniki pokarm podawano mu poprzez kroplówkę, wszystkie
wartości odżywcze potrzebne do przeżycia jego z wegetowanemu organizmowi.
Wychudł, to zauważył już w pierwszej chwili, jednak wcześniej był bardziej
przejęty aktualną sytuacją, niż ubytkiem na wadze.
Znajdował
się już blisko celu, jednak oczekiwał odpowiedniego momentu, by zniknąć, nie mógł po prostu wsiąść do pociągu
i opuścić miasta, mimo iż wydawało się to, z pozoru, łatwym do osiągnięcia. Dla
osoby nieznającej polityki miejskiego życia tak mogło się ubzdurać, jednak
rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Gangi uliczne, wielkie korporacje,
służby militarne kontrolowały i rejestrowały ruchy każdego członka regionu,
potajemnie oczywiście, dlatego aby, po cichu, opuścić obszar Stolicy musiał
postarać się nieco bardziej, bowiem nie podobało mu się by ktokolwiek podążył
jego tropem. Wolał zniknąć bez śladu. Niech dziwne zachowanie w sklepie
obuwniczym pozostanie jedyną szramą w jego pogoni za wolnością.
**
Po
długim, sycącym posiłku postanowił wziąć się za składowe planu.
Potrzebne
było mu udanie się do miejsc, gdzie wielu już zapomniało o jego istnieniu, a ci
którzy wciąż pamiętali starali się zapomnieć. Niezbędnie musiał udać się
zarówno do obszarów zakazanych, gdzie żyją odstępcy, oraz do punktów dla
szaraków zwyczajnych.
-
Koniec opierdalania się – powiedział do siebie wkładając dwunastego z paczki
papierosa do ust – Czas się robotą zająć – skorzystał z ogniotwórczego
instrumentu – i zwiewać nim zaczną obławy za mną puszczać.
Ruszył
wzdłuż korytarza przepełnionego identycznymi postaciami.
-
I ogoliłbym te brodę bo wyglądam jak pół dupy zza krzaka – skomentował
zauważając w kałuży swoje odbicie – tyle, że krzaka nawet nie mamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz