Pisarz
przeglądał kolejne strony z karty dań sącząc czerwone, pół słodkie wino w
oczekiwaniu na obsługującą go kelnerkę.
Już
od czasu przybycia do restauracji wiedział co zamówi i co będzie jadł. W końcu
to tu powstawały jego pierwsze poważne powieści przy najlepszych, dla jego gustów, potrawach. Zasiadał przy
stole, zamawiał niskoprocentowe alkohole, do tego porządny, sycący posiłek i
pisał co mu do głowy przychodziło. Czasami natchniony muzyką, jeszcze innym
razem otaczającymi go ludźmi, jeszcze niekiedy po prostu posiłkami.
Nigdy
nie zapomni jedynego razu gdy do stolika blisko sceny, przy którym pisząc
powieść zajadał się befsztykiem, dosiadł się niezapowiedziany wizytator będący
dla niego prorokiem i mistrzem słowa przez następne lata. Nauczył go jak, w jak
najkrótszym czasie, pisać jak najwięcej, na jak najlepszym poziomie. Brakowało
mu pieniędzy oraz weny, od tamtego czasu potrafił napisać dzieło
wielostronicowe w ciągu jednej doby. Z lub bez jakiegokolwiek natchnienia.
Tajemniczy
mężczyzna, na oko patrząc, dwa razy starszy od Writera ubrany najnormalniej w
świecie, wyglądał także nieszczególnie specjalnie. Czarne włosy z głębokimi
zakolami na czole, zarost pod nosem, wąskie usta, szerszy nos. Ubrany w sweter,
płócienne spodnie, z laską, jedynym wyróżniającym go z tłumu atrybutem, na
której podtrzymywał krok lewej nogi.
Przysiadł
się bez pytania, nic nie mówił, czekał, aż pisarz pierwszy się zapyta z jakiej
racji przeszkadza mu w spisywaniu słów oraz południowym posiłku. Bez głębszej
mimiki siedział oczekując na zainteresowanie właściciela stoliku.
Chwilę
się im zeszło nim wymienili poglądy oraz przyczyny posiadywania w jednej z
lepszych restauracji na świecie. Pisarz pierwszy się odezwał. Jednak nie na
temat „jakim prawem”, a dlaczego.
Senior
odparł mu, że lubi pisać i zauważył bratnią duszę. Dał do zrozumienia, iż
chciałby się zaznajomić z treścią jego notatek na co niedoświadczony i
amatorski, jeszcze wtedy, prozaik zgodził się bez żadnego ale i na sam koniec opłaciło mu się to niezmiernie. Kto nie
chciałby zostać zaczepiony przez tak uzdolnionego Literata posiadającego takie
zdolności składania słów tworząc z nich spójny, interesujący komplet?
Senior
po kilkunastu minutach rozmowy przerywanej na czytanie fragmentów zamówił sobie
butelkę lekko gazowanej wody i zapytał się bezpośrednio Pisarzyny czy nie
chciałby się nauczyć pisać efektowniej, co nie do końca zrozumiał młodzieniec,
lecz po dalszym dialogu przy wodzie i alkoholu, pojął przesłanie starszego
doświadczeniem i zgodził się.
Na
jego zapał Literata zareagował uśmiechem oraz podał mu na serwatce zapisany
adres, a także godzinę spotkania.
No
i w ten sposób zaczęła się jego przygoda z pisaniem przy klepsydrze, a potem
skryte powieści pod wieloma nazwiskami publikowane.
Spotykali
się dzień w dzień – święto czy nie święto, o tej samej porze, w tym samym
miejscu, na tych samych kanapach i pisali. On swoje, Pisarz swoje. Potem
dzielili się słowami, z początku Writer nie potrafił napisać ułamka tego co
tworzył Literata, jednak z każdym spotkaniem przychodziło mu to z większą
łatwością, aż po wielu dniach pracy dogonił starego. Udawało mu się pisać
powieść na dzień, ale mimo wszystko nie zawsze miał takie dni. Potrafił, ale
potrzebował motywacji oraz samo zapału i tego co zwie się w jego kręgach Muzą.
Lecz,
kiedy Muza nawiedzała jego wyzuty z sił i słów umysł napełniając na nowo go
pomysłami, wtedy mało kto dorównywał jego słowom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz