Na
brudnej miejskiej ulicy znajduje się niewielu mieszkańców, a jeszcze mniej
przejezdnych.
Nieznajomy
najzwyczajniej ubrany mężczyzna wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki paczkę
tanich ruskich papierosów. Sprawdził zawartość jakby liczył, że stan się
zmienił od kiedy ostatni raz doń zaglądał. Wyjął jednego mało zgrabnym ruchem
dłoni i wsadził sobie do ust. Następnie wyjął zapałki jednocześnie chowając
opakowanie.
Otworzył
– ostania. Wyjął, przyjrzał się dokładniej, ostrożnie zapalił – zgasła. Rzucił
o ziemię drewienkiem, a w miasto zaklął:
-
Kurwa! – syknął, aż starsza kobieta mijająca go spojrzała się z pogardą. Nie
zatrzymując się poszła swoją drogą przez życie. Brzęcząc coś pod nosem. – No
cóż. Co cię nie zabije to cię wzmocni, kurwa wasza mać, mówią.
Ruszył
przed siebie w mroki miasta. Mijając jednolite budynki, a wśród nich
niewyróżniających się jego mieszkańców. Skręcił w lewo, skręcił w prawo,
poszedł prosto przez długą ulicę, uważał by nie natrafić na już podpitych
uliczników, którzy mogliby mu nieco uprzykrzyć wieczór, który i tak już nie
zaliczał się do jednych z tych przyjemniejszych.
Dotarł
do jednej z klatek wysokiego starego bloku, pomalowanego w szerokie pasy w
dwóch odcieniach szarości, tynk odpadał ze ścian, w narożnikach śmierdziało
szczynami i wymiocinami. Domofon jak zwykle nie działał. Otworzył drzwi do
wnętrza obskurnego budynku, zmęczonym
krokiem wszedł do środka. Gdy zatkał dostęp świeżego powietrza dopadł go odór
panujący we wnętrzu: pot, łzy i cierpienie. Poszedł nieco szybciej, też jak od
niechcenia, prosto do windy. Korytarz był wąski i podłużny. Na samym końcu
czekały dwie windy, jedna mała – osobowa, druga nieco większa – towarowa, nikt
nigdy nie wiedział, bo nie pytał, po co ona skoro i tak nikt nie posiada klucza
do drugiej części windy, tak by ją powiększyć na potrzeby transportowania
mebli, lub innych bardziej obszernych szpargałów.
Otwierał
już drzwi do windy, kiedy to krzyki awantury dobiegły go z korytarza obok.
Jakaś lekko starsza kobieta z zachrypniętym głosem wydzierała się na,
najprawdopodobniej, swojego męża, kochanka, bądź kto wiek kogo. Ciekawość
pierwszym krokiem do piekieł, ale po co się takimi rzeczami przejmuje. Puścił
klamkę pozwalając na samoczynne zatrzaśnięcie się ciężkich drzwi do windy.
Odwrócił się powoli, kocim ruchem skierował się w pobliże korytarza, jednak tak
by go nie było widać – przyglądał i nasłuchiwał w ciszy jak para małżonków
wykłóca się o pieniądze, rachunki, pracę i wszystkie inne problemy dnia
codziennego. Spojrzał na zegarek i uśmiechnął się. Wrócił do windy i tym razem
już wsiadł do niej ignorując kto i o co się sprzecza.
Nie
wyróżniała się ona standardem od całej reszty bloku – wymalowana farbami,
obsmarowana przekleństwami pod adresem nie znajomych mu ludzi, policji. Numery
ludzi gotowych na „przelotny numerek”, na podłodze ulotki oferujące
niezapomniane wrażenia, niedopałki papierosów i wszystko co podpisuje się pod
słowo „syf” można było znaleźć właśnie tutaj.
Mieszkanie
posiadał niewielkie. Również stare i zniszczone, lecz mimo tego faktu zadbane.
Meble, ściany pamiętają wiele bólu i cierpienia, ale także ciepła i radości.
Kiedy
gospodarz zamknął drzwi na wszystkie zamki i zasuwy zapalił światło w
przedpokoju. Położył na regał klucze i papierosy. Kurtkę wraz z bluzą odwiesił
na wieszak, buty zdjął, ułożył równo na czarnej, włochatej wycieraczce przed
szafką, gdzie teraz spoczywały [klucze].
Poszedł w kierunku kuchni znajdującej się na wprost od wejścia. Zapalił
światło. Wyjął z lodówki kawałek kiełbasy ugryzł zagryzając lekko sczerstwiałym
chlebem chwyconego z drewnianego chlebaka nad domową chłodziarką. Wstawił wodę
na herbatę.
Kuchnia
jak to kuchnia. Mały stoliczek z krzesłami pod lewą ścianą (spoglądając z
kierunku drzwi), blat, lodówka, zlew i kuchenka wzdłuż jednej ze [ścian]. Mimo, iż gospodarz mieszkał sam kuchnia
była wysprzątana i czysta. Jedyne niedopatrzenie z jego strony to kilka
brudnych kubków i sztućców w zlewozmywaku. Mieszkaniec przypomniał sobie
przegryzając kolejny kawałek mięsa chlebem o tym, że papierosy zostawił obok
kluczy. Wrócił więc po nie, wyjął dwie sztuki, popatrzył na dwa walcowatego
kształtu skręty o brązowawych zakończeniach (choć może bardziej początkach).
Wrócił skąd wyszedł. Włączył gaz i podpalił jednego z wybranej przez siebie
pary. Zaciągając się, a następnie wydychając dym z płuc odetchnął z ulgą
opadając na odsunięte lekko krzesło . Wypalił papierosa, wyrzucił do
prowizorycznej popielniczki zrobionej ze słoika po ogórkach kiszonych (to
drugie odstępstwo w jego przyczółku).
Po
krótszym czasie konsternacji wrócił do rzeczywistości i wyjął z szuflady
kolejną paczkę zapałek. Schował do kieszeni obok papierosa, uważając by
przypadkowo go później nie złamać siadając.
Gotująca
się woda zaczęła dawać znak o swej gotowości do użycia. Para przepychała się u
wylotu hucząc przy tym doniośle. Wyjął więc szklankę, nasypał trzy małe, choć
czubate łyżki cukru, wrzucił torebkę niedrogiej herbaty i zalał. Przemieścił
się w raz z wywarem do pokoju nieco większego niż kuchnia. Pomieszczenie
znajdowało się równolegle i odgradzała je ściana, przy której znajdował się (w
kuchni) stół z krzesłami. Okno naprzeciwko drzwi, po lewo (od strony wejścia)
znajdowało się duże biurko z komputerem na środku. Na ścianie widniały
różnorodne zdjęcia, w tym jego samego, jego w towarzystwie i przeróżne
widokówki. Na tej samej [ścianie] mieścił się także regał z dużą ilością
książek. Na prawo od niego, znajdowało się łóżko oraz nieco większa szafka, w
której to trzymał swoje dzieła, zapiski, podręczniki i wszelkiego rodzaju
pomoce przy jego pracy, osobnik ten bowiem lubiał papier, kochał ową
chropowatą, bądź śliską fakturę, kolor bieli oraz pożółknięcia (wraz ze
starzeniem się egzemplarzu), uwielbiał czytywać wszystko staromodnymi metodami
– na kartach papieru, niż na ekranie komputera, przenośnych czytników i innych
temu podobnych urządzeń. Na ścianie za
to wisiała dużych rozmiarów mapa miasta, w którym mieszkał. Na niej to
naniesione zostały różne punkty. Jedne przypinkami o kolorze czerwonym, inne
żółtym, a jeszcze inne o barwie zieleni . Usiadł z herbatą przed czarnym
ekranem komputera. Nacisnął klawisz startu. Zapalił papierosa i zaczął pisać.
00:58
**
Obudziło mnie szlochanie dziecka,
które przez łzy błagało by puścić je wolno. Wyczołgałem się ze śpiwora.
Pogładziłem swoją łysą głowę, założyłem okulary i wstałem. Namiot był nie
wielki i pusty. Miałem ten przywilej jako starszy rangą mieszkać w oddzielnym
namiocie, a to naprawdę powód do dumy jak na warunki polowe. Dziesięciu chłopa
pod jednym dachem to nie najmilsze doznanie (którego szczęściem doznać nie
muszę).
Włożyłem okulary na nos,
podrapałem się po głowie i ruszyłem w stronę okna w ścianie namiotu, na zewnątrz jakiś bachor próbował ocalić swoją
matkę przed przeniesieniem. Codzienność. Niestety w takim świecie żyjemy i cóż
na to poradzić. Przywykłem, i dałem się mu ponieść. Średnio wierzę w ten
ideologiczny bojkot, ale kto ich tam wie? Mnie obchodzi życie moje i rodziny, a
że militaryzacja jest najlepszym do tego sposobem to dlatego właśnie tu jestem.
To, tak nawiasem jest jedno z bezpieczniejszym miejsc, tu nikt cię nie zajdzie
od tyłu bez powodu.
Czas wstać i zrobić co do mnie
należy. W końcu za coś mi tu płacą…
Pułkownik
Sokołow wciągnął nienagannie przygotowany mundur, wyjął papierosa z podłużnej,
metalowej papierośnicy. Buchnął dymem w głąb namiotu, obrócił się zamaszyście i
wyszedł pewnym krokiem na zewnątrz namiotu. Szeregowy pilnujący wejścia do
siedziby szefa obozu zasalutował kierując głowę w jego stronę.
Sokołow
odpowiedział mu krótką komendą „spocznij” po czym ruszył przed siebie. Miał
dziś do załatwienia parę ważnych spraw poza terenem strzeżonym. Byli bowiem w
trakcie zajmowania terytoriów ówczesnej Rzeczpospolitej, teraz prawa o nie
próbuje roszczyć sobie Nowe Ludowe Cesarstwo, w skrócie Nowa Rosja. Jednakże
polaczki zawsze mają to w sobie, że choćby nie mieli jak to i tak będą się
przeciwstawiać i pułkownik doskonale o tym wie, dlatego też większość
niebezpiecznych, a zarazem kluczowych elementów układanki musiał układać sam.
W
tym momencie byli dopiero na granicy, a garstka utworzonej alarmowo Milicji
Narodowościowej, złożonej głównie z antykomunistycznej młodzieży, ruchów
narodowościowych i kilku oddziałów regularnej policji pod dowództwem kogoś z
Wojska Wielkiej Rzeczpospolitej stawiały opór wielkiej armii. To śmieszne
patrząc na różnicę w liczebności, uzbrojeniu oraz wyszkoleniu. No ale tak już
jest, i nic nie zmienimy. Nie bez rozlewu krwi.
Pod
Połockiem, w prowincji post-Ruskiej utworzyła się milicja stanowczo blokująca
ekspansje Wojsk NLC na zachód Europy. Dlatego też sam pułkownik musiał stawić
im czoła.
Ruszył
w kierunku strzelnicy oraz placu szkoleniowego. Obóz bowiem był ogromny. Jako,
że armia liczyła średnio dwa i pół miliona żołnierzy, a na front zachodni
ruszyło ponad siedemdziesiąt procent sił zbrojnych, podzielić to jeszcze na
sektory, czyli obóz liczyć musiał około trzydziestu tysięcy żołnierzy plus
drugie tyle w obwodzie. Ale zostawmy matematykę komu innemu. Obóz był duży.
Strzelnica
obszaru w jakim się znajdował mieściła się niedaleko. Każdy żołnierz codziennie
musiał spędzić odpowiednią ilość czasu na treningu. Tak więc i Sokołow musiał.
**
Wszystko
zajęło mu niespełna godzinę. Zanim wrócił, opłukał się i zdążył pomyśleć,
wybiło południe. Zebrał notatki, w głowie ułożył myśli i przełknął ślinę. Wyjął
kolejnego papierosa i zapalił. Szedł bowiem teraz na spotkanie z przełożonym,
którego zadaniem było zatwierdzenie jego dzisiejszej misji. Od tego spotkania
mogły potoczyć się losy wielu ludzi, a przede wszystkim los pułkownika Sokołowa
Plan był taki:
Zdobyć i utrzymać kwaterę główną
oraz centrum dowodzenia Milicji Narodowościowej.
Zlokalizowaliśmy kwaterę główną
Milicji Narodowościowej, która znajduje się najprawdopodobniej w Ratuszu
Miejskim. oraz centrum dowodzenia
znajduje się w budynku posterunku
policji miasta Połock. Oba budynki oddalone są od siebie o dwadzieścia minut
drogi.
Plan działania: Dwa odziały
A i Ҕ [tłumaczenie: B]. Oddziałem A
dowodzić będę Ja, a oddziałem Ҕ podpułkownik Iwanow. W jednym czasie
zdobędziemy ważne budynki strategiczne, pojmiemy ich zarządców jak zakładników
oraz odbijemy naszych żołnierzy przetrzymywanych w więzieniu na posterunku –w
centrum dowodzenia. W razie niepowodzenia jednego z oddziałów budynek zostanie
zniszczony wraz z całym personelem.
Cel: Niepostrzeżenie zająć oba
budynki w jednym czasie odbijając jeńców oraz biorąc w za zakładników dowódców
MN. Tak by milicja nie mogła się zmobilizować.”
03:14
Czas spać – pomyślał pisarz dopalając
papierosa w szklance po herbacie. Przeciągnął się, ziewnął bezdźwięcznie.
Ospale
wstał z krzesła zamykając przy tym niedbale komputer. Chwycił brudne naczynia i
odniósł je do kuchni, szybko pozmywał, mokry papieros wylądował w śmietniku.
Wrócił do swojego pokoju, popatrzył po ścianach jakby czegoś szukał. Zlustrował
zdjęcia przedstawiające jego przeszłość, wziął głęboki oddech, a przy tym się
zakrztusił. pokręcił głową. Rzucił okiem na zegarek wiszący na ścianie i
odmierzający czas. Podszedł do okna. Otworzył, żeby po chwili zamknąć, gdyż z
zewnątrz wpadał do wnętrza mroźny i o ostrych krawędziach śnieg. Zostawił tylko
delikatnie niedociągniętą klamkę by odrobina świeżego powietrza ożywiła
zadymione pomieszczenie.
Rozebrał
się, jeszcze raz przeciągnął. Zgasił światło. Zasnął.
**
Za
oknami już świtało, świat budził się na nowo. Choć o budzeniu to trochę za dużo
powiedziane, w końcu mieliśmy początek listopada, a ziemia od tygodnia
pokrywała warstwa śniegu, zima uderzyła
przedwcześnie i z zaczęciem miesiąca temperatura spadła poniżej zera, a
zabielenie było większe niż niekiedy w nowy rok takiego nie ma. Pisarzyna spał jeszcze smacznie przewracając
się z boku na bok na swoim starym i wyleżanym łóżku.
Dzień
płynął normalnie. Na podwórkach szarych blokowisk nie dało się zaobserwować
niczego godnego uwagi. Dzieci jak zwykle bawiły się w śniegu, lepiły bałwany,
ich matki siedziały na ławkach kołysząc niemowlaki w wózkach i popalając tanie
papierosy, mężowie, a zarazem ojcowie wygrzewając w zimowym słoneczku popijali
piwo rozmawiając o problemach dnia codziennego – jak to żona nie chce im dać
dupy, jak to się wczoraj zalali i dostali po twarzy od swych kobiet, jakie to
mieli sranie w nocy.
Dzień
jak co dzień.
Autor
tekstów zdążył już wstać i spalić pól papierosa ze swojej ostatniej paczki oraz
zasiąść z powrotem na łóżku wpatrując się w nicość próbując znaleźć coś w jej
wnętrzu. Wciągał i wypuszczał smog z płuc uświadamiając sobie, że z każdym
oddechem kończy mu się czas. Po chwili zatrzymał dym w sobie, spojrzał ku oknu.
-
Pierdole – wraz ze słowem wypuścił powietrze , wstając z łóżka. Rozejrzał się.
Podszedł do biurka, otworzył komputer. Włączył. Wyjął coś z pułki, popatrzył na
ekran, w czasie gdy ładował się system on postanowił napić się herbaty, zjeść
śniadanie i wykonać telefon.
W
tym samym czasie piętro niżej jakiś mężczyzna krzyczał na dziecko, które
zaspało tego dnia, i przez to nie poszło do szkoły. Piętro w górę i dwa mieszkania
w prawo żona okładała męża za niekompetencję, dwa piętra niżej i na lewo
mieszkała samotna kobieta mająca problemy zdrowotne – chyba z sercem, i właśnie
dostawała ataku. Gdzieś w centrum bloku było mieszkanie, gdzie nikt nigdy nie
wchodzi i nikt nigdy nie wychodzi, ale ktoś tam mieszka na pewno bo poczta
nigdy nie zalega i słychać odgłosy użytkowania, lecz nigdy nikogo nie dało się
nic zobaczyć przez pozasłaniane okna, pozamykane drzwi.
-
Potrzebuję się spotkać - powiedział bez
namiętnie do słuchawki.
-
Masz słowa? – odpowiedział tak samo sucho rozmówca po drugiej stronie
słuchawki.
-
Mam.
-
Dużo?
-
Wystarczająco
-
Ile?
-
Wystarczająco…
-
Dobrze – powiedział z udawaną wątpliwością – Nie spóźnij się!
Połączenie
zostało zakończone.
-No
to wiem co dzisiaj robię. – uśmiechnął się zapalając kolejnego papierosa.
Spojrzał w swoje odbicie i pokręcił głową, potem zobaczył podwórze, na którym
dwie matki wykłócały się kryjąc swoje dzieci za plecami – eh, ci ludzie, tylko
by się kłócili.
Włożył
na siebie ten sam zestaw co wczoraj i wyszedł.
Zapomniał
o „słowach”.
Wrócił
się z pod windy szybkim krokiem. Wpadł do mieszkania, nie zamykając drzwi w
całym rynsztunku przeszedł do pokoju, kartę pamięci włożył w slot i wgrał cały
dotychczasowy materiał na przenośny dysk. Znów spojrzał na podwórze.
Szedł
już chodnikiem, na który przed chwilą patrzył z góry. Był umówiony w pewnym
miejscu, o pewnej porze, z pewnym mężczyzną. Teraz wiedział jedynie gdzie i
kiedy. Kierował się w celu dotarcia do punktu kontaktowego na przystanek
autobusowy. Musiał wsiąść w autobus przejechać dwa przystanki, przejść przez
ulicę na prostopadły przystanek, w siąść w tramwaj, przesiedzieć dziesięć
przystanków do metra, a stamtąd prosto do centrum – na dworzec. Tam się właśnie
umówił. W podziemiach dworca centralnego. Starych jak samo miasto, brudnych jak
jego ciemne ulice, a popularnych jak nie jeden zabytek na świecie.
Drogę
pokonał błyskawicznie. Nawet sam się zastanawiał w jaki sposób to zrobił. W
końcu nie łatwo dostać się do centrum z przedmieścia takiej metropolii jak ta.
Czekał już w miejscu ustalonym zawczasu na spotkanie z papierowym kubkiem
ciepłej herbaty, kartą pamięci wraz z zapisanymi na niej notatkami w kieszeni
oraz z nieodłącznym atrybutem tej postaci – papierosem.
Mijający
go przechodnie nie zauważali jednostki, która zatrzymała się na moment w pogoni
życia. Zajęci byli swoimi sprawami. Pan ze skórzaną teczką śpieszył się by nie
spóźnić się do pracy bo to mogło by skończyć się katastrofą dla całej giełdy
finansowej. Pani w eleganckiej, czarnej i nieco przykrótkie spódnicy kierowała
się ku wejściu na dworzec, gdzie pewnie czekał na nią szef, a może i kochanek.
Pani z dzieckiem śpieszyły się na pociąg, obrączki brak. Mężczyzna w płaszczu,
zatrzymał się obok pisarza i zapytał czy nie ma może przypadkiem ognia. Starszy
mężczyzna też się zatrzymał – i zapytał czy nie ma może jakichś drobnych na
wino. Kobieta w wyzywającym stroju szła dumnie na nikogo poza sobą ni
spoglądając…
Zadzwonił
telefon. Postać w skórze z papierosem odebrała odrywając wzrok od otaczającego
go skrawka świata.
-
Wyjdź na parking dworca centralnego, i czekaj. – rozmówca rozłączył się.
-
Zapowiada się ciekawy poranek. – odpowiedział do samego siebie wypuściwszy dym
z płuc, a niedopałek wylądował na podłodze. Przydeptał go ciężkim butem i
ruszył w stronę dworca. Aby po chwili wynurzyć się na świeżym powietrzu piętro
wyżej.
Pod
wejście gmachu podjechał elegancki, czarny samochód. Tak czysty, i błyszczący
że aż surrealistyczny (uwzględniając warunki na drogach oraz pogodę).
Przyciemnione okno z tylnej części samochodu otworzyło się. W środku siedział
człowiek nie wyróżniający się wiele od tych, których widział niedawno wpatrując
się w przestrzeń oczekując spotkania. Postać ubrana była w dokładnie skrojony
garnitur, białą koszulę z czarnym
krawatem. Na skórzanej tapicerce leżała walizka. Z perspektywy pisarza nie dało
się dostrzec kierowcy, ani nawet przodu auta.
Pasażer
odezwał się jako pierwszy.
-
Wsiadaj. – polecił.
**
Mężczyzna
w milczeniu spoglądał na ulice. Miał czarne krótko strzyżone włosy, ostre rysy
twarzy. Jasne, niebieskie oczy i bliznę pod prawym okiem i zadbany zarost, z
pod koszuli dało się dojrzeć tatuaż na szyi, kilka grubych kruczych pasów
układających się do siebie. Kierowca tak samo jak on ubrany był w czerń. Na
dłoniach czarne skórzane rękawiczki. Siedzący za to na przedzie był blondynem z
długimi włosami. Miał ciemne piwne oczy, nieskazitelnie czystą i dziecinną
twarz. Wzrokiem nadrabiał jednak wszystko. Kiedy kierowca odwzajemnił
spojrzenie pisarzowi przyglądającemu się mu uważnie w lustrzanym odbiciu tamten
przeraził się i ukrył wzrok gdzieś między podłogą, a przednim siedzeniu.
Tak
siedział, aż pośrednik nie odezwał się pierwszy.
-
Czego od nas oczekujesz? – zwrócił się ku pisarzowi.
-
Czego od was oczekuję!? – odparł ze zdenerwowaniem, lecz w porę się opanował.
Rozmówca pominął to milczeniem – Potrzebuje za co żyć i najlepiej coś na zapas,
tak, żeby nie stracić weny. – tym razem mistrz pióra zamienił się w dyplomatę.
-
Na kiedy?
-
Najlepiej na już.
Posłaniec
pomyślał przez chwilę i wycedził:
-
Kiedy nas spłacisz?
-
Spłacę was oddając w wasze ręce moją kolejną powieść, będziecie mogli podpisać
ją, którymś ze swoich nazwisk, jak tego ostatniego. Autorem książki został
gość, który nawet nie znał imienia kluczowych postaci, a on sam nigdy pewnie
nie czytał jej zawartości. – wyciągnął paczkę z kieszeni, otworzył –
przedostatni… - pomyślał. Wyjął, wsadził do ust – ale chuj mnie to obchodzi, ja
chcę tylko moją kasę – zapalił i powiedział wciąż trzymając papierosa w ustach
i chowając paczkę po zapałkach.
-
Tu się nie pali! – powiedział stanowczym głosem kierowca – Czytać nie umiesz? –
wskazał palcem znaczek przekreślonego papierosa na szybie.
-
To kiedy dostanę moje pieniądze? – zapytał nie zważając na kierowcę (mimo
wcześniej zaistniałej sytuacji).
-
Dostaniesz pieniądze w tym samym czasie co my dostaniemy twoje „słowa”.
-
Potrzebuję środków na skończenie powieści! – krzyknął – Muszę za coś żyć! – z
reguły wyrachowany, dziś stracił nad sobą panowanie – Nie stworzę historii z
niczego!
-
Ile masz przy sobie?
-
Kilkanaście kartek – odparł dynamicznie wypuszczając dym z ust.
-
Dawaj. – rozkazującym głosem powiedział wyciągając rękę w jego kierunku.
Tamten wyjął z wnętrza kurtki mały chip i
podał go dalej. Pośrednik wpatrywał się przez moment po czym zacisnął go w
ręku.
-
To jak? – pisarz powoli zaczynał się denerwować. W tym samym czasie
przedstawiciel wyjął z walizki przenośny komputer. Włączył. Włożył kartridża do
slotu na pamięć zewnętrzną. Przegrał dokument na dysk twardy. Otworzył.
Wpatrywał się w pierwszą stronę bez drgnięcia. Potem szybko przewracał kolejne
strony. Zatrzymał się na ostatniej. Zatrzymał się na ostatniej stornie. Zamknął
komputer i schował odłożył go na miejsce. Popatrzył się w stronę kierowcy,
wymienili się spojrzeniami, wybadali pisarza.
-
Tak więc panie… – zatrzymał się
-
…Writer. – dokończył krótko odwracając uwagę od przechodzącej przez jezdnię
kobiety w bieli.
-
Tak więc, Panie Writer. Za to co już pan ma dokonamy wpłaty na dziesięć tysięcy
na pańskie konto jeszcze dziś, przed północą. – Kierowca jak na życzenie, gdy
ostatnie słowo zdania wybrzmiało zatrzymał się, wysiadł i otworzył drzwi.
-
Jakoś muszę wrócić do domu…
Mężczyzna
w garniturze sięgnął do wnętrza marynarki, wyciągnął plik pieniędzy i podał
kilka banknotów w nominałach po sto pisarzowi.
-Tak
więc panie Pisarzu, czekamy na pański telefon. – Uśmiechnął się krzywo – Miłego
dnia.
Writer
popatrzył się na kierowcę, kierowca na niego:
-
Palenie pana zabije. – jakby zależało mu na życiu jakiegoś szarego pisarzyny,
którego nikt nie zna i nie pozna, taka w końcu była umowa. On piszę, ale nie ma
prawa podpisać, żadnej ze swoich prac własnym imieniem i nazwiskiem.
-
Każdy zabija się jak chcę – zapalił ostatniego papierosa.
-
Ale nie w moim samochodzie. – Odparł na pożegnanie.
Prozaik
nawet się nie odwrócił, popatrzył na banknoty, na dworzec przed sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz