poniedziałek, 24 grudnia 2012

I – Co z tego wyniknie… / Brudne ulice

I – Co z tego wyniknie… / Brudne ulice



Na brudnej miejskiej ulicy znajduje się niewielu mieszkańców, a jeszcze mniej przejezdnych.
Nieznajomy najzwyczajniej ubrany mężczyzna wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki paczkę tanich ruskich papierosów. Sprawdził zawartość jakby liczył, że stan się zmienił od kiedy ostatni raz doń zaglądał. Wyjął jednego mało zgrabnym ruchem dłoni i wsadził sobie do ust. Następnie wyjął zapałki jednocześnie chowając opakowanie.
Otworzył – ostania. Wyjął, przyjrzał się dokładniej, ostrożnie zapalił – zgasła. Rzucił o ziemię drewienkiem, a w miasto zaklął:
- Kurwa! – syknął, aż starsza kobieta mijająca go spojrzała się z pogardą. Nie zatrzymując się poszła swoją drogą przez życie. Brzęcząc coś pod nosem. – No cóż. Co cię nie zabije to cię wzmocni, kurwa wasza mać, mówią.
Ruszył przed siebie w mroki miasta. Mijając jednolite budynki, a wśród nich niewyróżniających się jego mieszkańców. Skręcił w lewo, skręcił w prawo, poszedł prosto przez długą ulicę, uważał by nie natrafić na już podpitych uliczników, którzy mogliby mu nieco uprzykrzyć wieczór, który i tak już nie zaliczał się do jednych z tych przyjemniejszych.
Dotarł do jednej z klatek wysokiego starego bloku, pomalowanego w szerokie pasy w dwóch odcieniach szarości, tynk odpadał ze ścian, w narożnikach śmierdziało szczynami i wymiocinami. Domofon jak zwykle nie działał. Otworzył drzwi do wnętrza obskurnego budynku,  zmęczonym krokiem wszedł do środka. Gdy zatkał dostęp świeżego powietrza dopadł go odór panujący we wnętrzu: pot, łzy i cierpienie. Poszedł nieco szybciej, też jak od niechcenia, prosto do windy. Korytarz był wąski i podłużny. Na samym końcu czekały dwie windy, jedna mała – osobowa, druga nieco większa – towarowa, nikt nigdy nie wiedział, bo nie pytał, po co ona skoro i tak nikt nie posiada klucza do drugiej części windy, tak by ją powiększyć na potrzeby transportowania mebli, lub innych bardziej obszernych szpargałów.
Otwierał już drzwi do windy, kiedy to krzyki awantury dobiegły go z korytarza obok. Jakaś lekko starsza kobieta z zachrypniętym głosem wydzierała się na, najprawdopodobniej, swojego męża, kochanka, bądź kto wiek kogo. Ciekawość pierwszym krokiem do piekieł, ale po co się takimi rzeczami przejmuje. Puścił klamkę pozwalając na samoczynne zatrzaśnięcie się ciężkich drzwi do windy. Odwrócił się powoli, kocim ruchem skierował się w pobliże korytarza, jednak tak by go nie było widać – przyglądał i nasłuchiwał w ciszy jak para małżonków wykłóca się o pieniądze, rachunki, pracę i wszystkie inne problemy dnia codziennego. Spojrzał na zegarek i uśmiechnął się. Wrócił do windy i tym razem już wsiadł do niej ignorując kto i o co się sprzecza.
Nie wyróżniała się ona standardem od całej reszty bloku – wymalowana farbami, obsmarowana przekleństwami pod adresem nie znajomych mu ludzi, policji. Numery ludzi gotowych na „przelotny numerek”, na podłodze ulotki oferujące niezapomniane wrażenia, niedopałki papierosów i wszystko co podpisuje się pod słowo „syf” można było znaleźć właśnie tutaj.
Mieszkanie posiadał niewielkie. Również stare i zniszczone, lecz mimo tego faktu zadbane. Meble, ściany pamiętają wiele bólu i cierpienia, ale także ciepła i radości.
Kiedy gospodarz zamknął drzwi na wszystkie zamki i zasuwy zapalił światło w przedpokoju. Położył na regał klucze i papierosy. Kurtkę wraz z bluzą odwiesił na wieszak, buty zdjął, ułożył równo na czarnej, włochatej wycieraczce przed szafką, gdzie teraz spoczywały [klucze]. Poszedł w kierunku kuchni znajdującej się na wprost od wejścia. Zapalił światło. Wyjął z lodówki kawałek kiełbasy ugryzł zagryzając lekko sczerstwiałym chlebem chwyconego z drewnianego chlebaka nad domową chłodziarką. Wstawił wodę na herbatę.
Kuchnia jak to kuchnia. Mały stoliczek z krzesłami pod lewą ścianą (spoglądając z kierunku drzwi), blat, lodówka, zlew i kuchenka wzdłuż jednej ze [ścian]. Mimo, iż gospodarz mieszkał sam kuchnia była wysprzątana i czysta. Jedyne niedopatrzenie z jego strony to kilka brudnych kubków i sztućców w zlewozmywaku. Mieszkaniec przypomniał sobie przegryzając kolejny kawałek mięsa chlebem o tym, że papierosy zostawił obok kluczy. Wrócił więc po nie, wyjął dwie sztuki, popatrzył na dwa walcowatego kształtu skręty o brązowawych zakończeniach (choć może bardziej początkach). Wrócił skąd wyszedł. Włączył gaz i podpalił jednego z wybranej przez siebie pary. Zaciągając się, a następnie wydychając dym z płuc odetchnął z ulgą opadając na odsunięte lekko krzesło . Wypalił papierosa, wyrzucił do prowizorycznej popielniczki zrobionej ze słoika po ogórkach kiszonych (to drugie odstępstwo w jego przyczółku).
Po krótszym czasie konsternacji wrócił do rzeczywistości i wyjął z szuflady kolejną paczkę zapałek. Schował do kieszeni obok papierosa, uważając by przypadkowo go później nie złamać siadając.
Gotująca się woda zaczęła dawać znak o swej gotowości do użycia. Para przepychała się u wylotu hucząc przy tym doniośle. Wyjął więc szklankę, nasypał trzy małe, choć czubate łyżki cukru, wrzucił torebkę niedrogiej herbaty i zalał. Przemieścił się w raz z wywarem do pokoju nieco większego niż kuchnia. Pomieszczenie znajdowało się równolegle i odgradzała je ściana, przy której znajdował się (w kuchni) stół z krzesłami. Okno naprzeciwko drzwi, po lewo (od strony wejścia) znajdowało się duże biurko z komputerem na środku. Na ścianie widniały różnorodne zdjęcia, w tym jego samego, jego w towarzystwie i przeróżne widokówki.  Na tej samej [ścianie] mieścił się także regał z dużą ilością książek. Na prawo od niego, znajdowało się łóżko oraz nieco większa szafka, w której to trzymał swoje dzieła, zapiski, podręczniki i wszelkiego rodzaju pomoce przy jego pracy, osobnik ten bowiem lubiał papier, kochał ową chropowatą, bądź śliską fakturę, kolor bieli oraz pożółknięcia (wraz ze starzeniem się egzemplarzu), uwielbiał czytywać wszystko staromodnymi metodami – na kartach papieru, niż na ekranie komputera, przenośnych czytników i innych temu podobnych urządzeń.  Na ścianie za to wisiała dużych rozmiarów mapa miasta, w którym mieszkał. Na niej to naniesione zostały różne punkty. Jedne przypinkami o kolorze czerwonym, inne żółtym, a jeszcze inne o barwie zieleni . Usiadł z herbatą przed czarnym ekranem komputera. Nacisnął klawisz startu. Zapalił papierosa i zaczął pisać.
00:58
**
Obudziło mnie szlochanie dziecka, które przez łzy błagało by puścić je wolno. Wyczołgałem się ze śpiwora. Pogładziłem swoją łysą głowę, założyłem okulary i wstałem. Namiot był nie wielki i pusty. Miałem ten przywilej jako starszy rangą mieszkać w oddzielnym namiocie, a to naprawdę powód do dumy jak na warunki polowe. Dziesięciu chłopa pod jednym dachem to nie najmilsze doznanie (którego szczęściem doznać nie muszę).
Włożyłem okulary na nos, podrapałem się po głowie i ruszyłem w stronę okna w ścianie namiotu, na  zewnątrz jakiś bachor próbował ocalić swoją matkę przed przeniesieniem. Codzienność. Niestety w takim świecie żyjemy i cóż na to poradzić. Przywykłem, i dałem się mu ponieść. Średnio wierzę w ten ideologiczny bojkot, ale kto ich tam wie? Mnie obchodzi życie moje i rodziny, a że militaryzacja jest najlepszym do tego sposobem to dlatego właśnie tu jestem. To, tak nawiasem jest jedno z bezpieczniejszym miejsc, tu nikt cię nie zajdzie od tyłu bez powodu.
Czas wstać i zrobić co do mnie należy. W końcu za coś mi tu płacą…
Pułkownik Sokołow wciągnął nienagannie przygotowany mundur, wyjął papierosa z podłużnej, metalowej papierośnicy. Buchnął dymem w głąb namiotu, obrócił się zamaszyście i wyszedł pewnym krokiem na zewnątrz namiotu. Szeregowy pilnujący wejścia do siedziby szefa obozu zasalutował kierując głowę w jego stronę.
Sokołow odpowiedział mu krótką komendą „spocznij” po czym ruszył przed siebie. Miał dziś do załatwienia parę ważnych spraw poza terenem strzeżonym. Byli bowiem w trakcie zajmowania terytoriów ówczesnej Rzeczpospolitej, teraz prawa o nie próbuje roszczyć sobie Nowe Ludowe Cesarstwo, w skrócie Nowa Rosja. Jednakże polaczki zawsze mają to w sobie, że choćby nie mieli jak to i tak będą się przeciwstawiać i pułkownik doskonale o tym wie, dlatego też większość niebezpiecznych, a zarazem kluczowych elementów układanki musiał układać sam.
W tym momencie byli dopiero na granicy, a garstka utworzonej alarmowo Milicji Narodowościowej, złożonej głównie z antykomunistycznej młodzieży, ruchów narodowościowych i kilku oddziałów regularnej policji pod dowództwem kogoś z Wojska Wielkiej Rzeczpospolitej stawiały opór wielkiej armii. To śmieszne patrząc na różnicę w liczebności, uzbrojeniu oraz wyszkoleniu. No ale tak już jest, i nic nie zmienimy. Nie bez rozlewu krwi.
Pod Połockiem, w prowincji post-Ruskiej utworzyła się milicja stanowczo blokująca ekspansje Wojsk NLC na zachód Europy. Dlatego też sam pułkownik musiał stawić im czoła.
Ruszył w kierunku strzelnicy oraz placu szkoleniowego. Obóz bowiem był ogromny. Jako, że armia liczyła średnio dwa i pół miliona żołnierzy, a na front zachodni ruszyło ponad siedemdziesiąt procent sił zbrojnych, podzielić to jeszcze na sektory, czyli obóz liczyć musiał około trzydziestu tysięcy żołnierzy plus drugie tyle w obwodzie. Ale zostawmy matematykę komu innemu. Obóz był duży.
Strzelnica obszaru w jakim się znajdował mieściła się niedaleko. Każdy żołnierz codziennie musiał spędzić odpowiednią ilość czasu na treningu. Tak więc i Sokołow musiał.
**
Wszystko zajęło mu niespełna godzinę. Zanim wrócił, opłukał się i zdążył pomyśleć, wybiło południe. Zebrał notatki, w głowie ułożył myśli i przełknął ślinę. Wyjął kolejnego papierosa i zapalił. Szedł bowiem teraz na spotkanie z przełożonym, którego zadaniem było zatwierdzenie jego dzisiejszej misji. Od tego spotkania mogły potoczyć się losy wielu ludzi, a przede wszystkim los pułkownika Sokołowa
Plan był taki:
Zdobyć i utrzymać kwaterę główną oraz centrum dowodzenia Milicji Narodowościowej.
Zlokalizowaliśmy kwaterę główną Milicji Narodowościowej, która znajduje się najprawdopodobniej w Ratuszu Miejskim.  oraz centrum dowodzenia znajduje się w budynku  posterunku policji miasta Połock. Oba budynki oddalone są od siebie o dwadzieścia minut drogi.
Plan działania: Dwa odziały A  i Ҕ [tłumaczenie: B]. Oddziałem A dowodzić będę Ja, a oddziałem Ҕ podpułkownik Iwanow. W jednym czasie zdobędziemy ważne budynki strategiczne, pojmiemy ich zarządców jak zakładników oraz odbijemy naszych żołnierzy przetrzymywanych w więzieniu na posterunku –w centrum dowodzenia. W razie niepowodzenia jednego z oddziałów budynek zostanie zniszczony wraz z całym personelem.
Cel: Niepostrzeżenie zająć oba budynki w jednym czasie odbijając jeńców oraz biorąc w za zakładników dowódców MN. Tak by milicja nie mogła się zmobilizować.”
03:14
Czas spać – pomyślał pisarz dopalając papierosa w szklance po herbacie. Przeciągnął się, ziewnął bezdźwięcznie.
Ospale wstał z krzesła zamykając przy tym niedbale komputer. Chwycił brudne naczynia i odniósł je do kuchni, szybko pozmywał, mokry papieros wylądował w śmietniku. Wrócił do swojego pokoju, popatrzył po ścianach jakby czegoś szukał. Zlustrował zdjęcia przedstawiające jego przeszłość, wziął głęboki oddech, a przy tym się zakrztusił. pokręcił głową. Rzucił okiem na zegarek wiszący na ścianie i odmierzający czas. Podszedł do okna. Otworzył, żeby po chwili zamknąć, gdyż z zewnątrz wpadał do wnętrza mroźny i o ostrych krawędziach śnieg. Zostawił tylko delikatnie niedociągniętą klamkę by odrobina świeżego powietrza ożywiła zadymione pomieszczenie.
Rozebrał się, jeszcze raz przeciągnął. Zgasił światło. Zasnął.
**
Za oknami już świtało, świat budził się na nowo. Choć o budzeniu to trochę za dużo powiedziane, w końcu mieliśmy początek listopada, a ziemia od tygodnia pokrywała warstwa śniegu,  zima uderzyła przedwcześnie i z zaczęciem miesiąca temperatura spadła poniżej zera, a zabielenie było większe niż niekiedy w nowy rok takiego nie ma.  Pisarzyna spał jeszcze smacznie przewracając się z boku na bok na swoim starym i wyleżanym łóżku.
Dzień płynął normalnie. Na podwórkach szarych blokowisk nie dało się zaobserwować niczego godnego uwagi. Dzieci jak zwykle bawiły się w śniegu, lepiły bałwany, ich matki siedziały na ławkach kołysząc niemowlaki w wózkach i popalając tanie papierosy, mężowie, a zarazem ojcowie wygrzewając w zimowym słoneczku popijali piwo rozmawiając o problemach dnia codziennego – jak to żona nie chce im dać dupy, jak to się wczoraj zalali i dostali po twarzy od swych kobiet, jakie to mieli sranie w nocy.
Dzień jak co dzień.
Autor tekstów zdążył już wstać i spalić pól papierosa ze swojej ostatniej paczki oraz zasiąść z powrotem na łóżku wpatrując się w nicość próbując znaleźć coś w jej wnętrzu. Wciągał i wypuszczał smog z płuc uświadamiając sobie, że z każdym oddechem kończy mu się czas. Po chwili zatrzymał dym w sobie, spojrzał ku oknu.
- Pierdole – wraz ze słowem wypuścił powietrze , wstając z łóżka. Rozejrzał się. Podszedł do biurka, otworzył komputer. Włączył. Wyjął coś z pułki, popatrzył na ekran, w czasie gdy ładował się system on postanowił napić się herbaty, zjeść śniadanie i wykonać telefon.
W tym samym czasie piętro niżej jakiś mężczyzna krzyczał na dziecko, które zaspało tego dnia, i przez to nie poszło do szkoły. Piętro w górę i dwa mieszkania w prawo żona okładała męża za niekompetencję, dwa piętra niżej i na lewo mieszkała samotna kobieta mająca problemy zdrowotne – chyba z sercem, i właśnie dostawała ataku. Gdzieś w centrum bloku było mieszkanie, gdzie nikt nigdy nie wchodzi i nikt nigdy nie wychodzi, ale ktoś tam mieszka na pewno bo poczta nigdy nie zalega i słychać odgłosy użytkowania, lecz nigdy nikogo nie dało się nic zobaczyć przez pozasłaniane okna, pozamykane drzwi.
- Potrzebuję się spotkać  - powiedział bez namiętnie do słuchawki.
- Masz słowa? – odpowiedział tak samo sucho rozmówca po drugiej stronie słuchawki.
- Mam.
- Dużo?
- Wystarczająco
- Ile?
- Wystarczająco…
- Dobrze – powiedział z udawaną wątpliwością – Nie spóźnij się!
Połączenie zostało zakończone.
-No to wiem co dzisiaj robię. – uśmiechnął się zapalając kolejnego papierosa. Spojrzał w swoje odbicie i pokręcił głową, potem zobaczył podwórze, na którym dwie matki wykłócały się kryjąc swoje dzieci za plecami – eh, ci ludzie, tylko by się kłócili.
Włożył na siebie ten sam zestaw co wczoraj i wyszedł.
Zapomniał o „słowach”.
Wrócił się z pod windy szybkim krokiem. Wpadł do mieszkania, nie zamykając drzwi w całym rynsztunku przeszedł do pokoju, kartę pamięci włożył w slot i wgrał cały dotychczasowy materiał na przenośny dysk. Znów spojrzał na podwórze.
Szedł już chodnikiem, na który przed chwilą patrzył z góry. Był umówiony w pewnym miejscu, o pewnej porze, z pewnym mężczyzną. Teraz wiedział jedynie gdzie i kiedy. Kierował się w celu dotarcia do punktu kontaktowego na przystanek autobusowy. Musiał wsiąść w autobus przejechać dwa przystanki, przejść przez ulicę na prostopadły przystanek, w siąść w tramwaj, przesiedzieć dziesięć przystanków do metra, a stamtąd prosto do centrum – na dworzec. Tam się właśnie umówił. W podziemiach dworca centralnego. Starych jak samo miasto, brudnych jak jego ciemne ulice, a popularnych jak nie jeden zabytek na świecie.
Drogę pokonał błyskawicznie. Nawet sam się zastanawiał w jaki sposób to zrobił. W końcu nie łatwo dostać się do centrum z przedmieścia takiej metropolii jak ta. Czekał już w miejscu ustalonym zawczasu na spotkanie z papierowym kubkiem ciepłej herbaty, kartą pamięci wraz z zapisanymi na niej notatkami w kieszeni oraz z nieodłącznym atrybutem tej postaci – papierosem.
Mijający go przechodnie nie zauważali jednostki, która zatrzymała się na moment w pogoni życia. Zajęci byli swoimi sprawami. Pan ze skórzaną teczką śpieszył się by nie spóźnić się do pracy bo to mogło by skończyć się katastrofą dla całej giełdy finansowej. Pani w eleganckiej, czarnej i nieco przykrótkie spódnicy kierowała się ku wejściu na dworzec, gdzie pewnie czekał na nią szef, a może i kochanek. Pani z dzieckiem śpieszyły się na pociąg, obrączki brak. Mężczyzna w płaszczu, zatrzymał się obok pisarza i zapytał czy nie ma może przypadkiem ognia. Starszy mężczyzna też się zatrzymał – i zapytał czy nie ma może jakichś drobnych na wino. Kobieta w wyzywającym stroju szła dumnie na nikogo poza sobą ni spoglądając…
Zadzwonił telefon. Postać w skórze z papierosem odebrała odrywając wzrok od otaczającego go skrawka świata.
- Wyjdź na parking dworca centralnego, i czekaj. – rozmówca rozłączył się.
- Zapowiada się ciekawy poranek. – odpowiedział do samego siebie wypuściwszy dym z płuc, a niedopałek wylądował na podłodze. Przydeptał go ciężkim butem i ruszył w stronę dworca. Aby po chwili wynurzyć się na świeżym powietrzu piętro wyżej.
Pod wejście gmachu podjechał elegancki, czarny samochód. Tak czysty, i błyszczący że aż surrealistyczny (uwzględniając warunki na drogach oraz pogodę). Przyciemnione okno z tylnej części samochodu otworzyło się. W środku siedział człowiek nie wyróżniający się wiele od tych, których widział niedawno wpatrując się w przestrzeń oczekując spotkania. Postać ubrana była w dokładnie skrojony garnitur,  białą koszulę z czarnym krawatem. Na skórzanej tapicerce leżała walizka. Z perspektywy pisarza nie dało się dostrzec kierowcy, ani nawet przodu auta.
Pasażer odezwał się jako pierwszy.
- Wsiadaj. – polecił.
**
Mężczyzna w milczeniu spoglądał na ulice. Miał czarne krótko strzyżone włosy, ostre rysy twarzy. Jasne, niebieskie oczy i bliznę pod prawym okiem i zadbany zarost, z pod koszuli dało się dojrzeć tatuaż na szyi, kilka grubych kruczych pasów układających się do siebie. Kierowca tak samo jak on ubrany był w czerń. Na dłoniach czarne skórzane rękawiczki. Siedzący za to na przedzie był blondynem z długimi włosami. Miał ciemne piwne oczy, nieskazitelnie czystą i dziecinną twarz. Wzrokiem nadrabiał jednak wszystko. Kiedy kierowca odwzajemnił spojrzenie pisarzowi przyglądającemu się mu uważnie w lustrzanym odbiciu tamten przeraził się i ukrył wzrok gdzieś między podłogą, a przednim siedzeniu.
Tak siedział, aż pośrednik nie odezwał się pierwszy.
- Czego od nas oczekujesz? – zwrócił się ku pisarzowi.
- Czego od was oczekuję!? – odparł ze zdenerwowaniem, lecz w porę się opanował. Rozmówca pominął to milczeniem – Potrzebuje za co żyć i najlepiej coś na zapas, tak, żeby nie stracić weny. – tym razem mistrz pióra zamienił się w dyplomatę. 
- Na kiedy?
- Najlepiej na już.
Posłaniec pomyślał przez chwilę i wycedził:
- Kiedy nas spłacisz?
- Spłacę was oddając w wasze ręce moją kolejną powieść, będziecie mogli podpisać ją, którymś ze swoich nazwisk, jak tego ostatniego. Autorem książki został gość, który nawet nie znał imienia kluczowych postaci, a on sam nigdy pewnie nie czytał jej zawartości. – wyciągnął paczkę z kieszeni, otworzył – przedostatni… - pomyślał. Wyjął, wsadził do ust – ale chuj mnie to obchodzi, ja chcę tylko moją kasę – zapalił i powiedział wciąż trzymając papierosa w ustach i chowając paczkę po zapałkach.
- Tu się nie pali! – powiedział stanowczym głosem kierowca – Czytać nie umiesz? – wskazał palcem znaczek przekreślonego papierosa na szybie.
- To kiedy dostanę moje pieniądze? – zapytał nie zważając na kierowcę (mimo wcześniej zaistniałej sytuacji).
- Dostaniesz pieniądze w tym samym czasie co my dostaniemy twoje „słowa”.
- Potrzebuję środków na skończenie powieści! – krzyknął – Muszę za coś żyć! – z reguły wyrachowany, dziś stracił nad sobą panowanie – Nie stworzę historii z niczego!
- Ile masz przy sobie?
- Kilkanaście kartek – odparł dynamicznie wypuszczając dym z ust.
- Dawaj. – rozkazującym głosem powiedział wyciągając rękę w jego kierunku.
  Tamten wyjął z wnętrza kurtki mały chip i podał go dalej. Pośrednik wpatrywał się przez moment po czym zacisnął go w ręku.
- To jak? – pisarz powoli zaczynał się denerwować. W tym samym czasie przedstawiciel wyjął z walizki przenośny komputer. Włączył. Włożył kartridża do slotu na pamięć zewnętrzną. Przegrał dokument na dysk twardy. Otworzył. Wpatrywał się w pierwszą stronę bez drgnięcia. Potem szybko przewracał kolejne strony. Zatrzymał się na ostatniej. Zatrzymał się na ostatniej stornie. Zamknął komputer i schował odłożył go na miejsce. Popatrzył się w stronę kierowcy, wymienili się spojrzeniami, wybadali pisarza.
- Tak więc panie… – zatrzymał się
- …Writer. – dokończył krótko odwracając uwagę od przechodzącej przez jezdnię kobiety w bieli.
- Tak więc, Panie Writer. Za to co już pan ma dokonamy wpłaty na dziesięć tysięcy na pańskie konto jeszcze dziś, przed północą. – Kierowca jak na życzenie, gdy ostatnie słowo zdania wybrzmiało zatrzymał się, wysiadł i otworzył drzwi.
- Jakoś muszę wrócić do domu…
Mężczyzna w garniturze sięgnął do wnętrza marynarki, wyciągnął plik pieniędzy i podał kilka banknotów w nominałach po sto pisarzowi.
-Tak więc panie Pisarzu, czekamy na pański telefon. – Uśmiechnął się krzywo – Miłego dnia.
Writer popatrzył się na kierowcę, kierowca na niego:
- Palenie pana zabije. – jakby zależało mu na życiu jakiegoś szarego pisarzyny, którego nikt nie zna i nie pozna, taka w końcu była umowa. On piszę, ale nie ma prawa podpisać, żadnej ze swoich prac własnym imieniem i nazwiskiem.
- Każdy zabija się jak chcę – zapalił ostatniego papierosa.
- Ale nie w moim samochodzie. – Odparł na pożegnanie.
Prozaik nawet się nie odwrócił, popatrzył na banknoty, na dworzec przed sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz