Taksówka podjechała momentalnie.
Nie zdążył nawet zabrać się za kolejnego papierosa, gdy stanęła na przystanku.
Rozejrzał się, czy to aby na pewno po niego. Nikt nie zainteresował się nowo
przybyłym pojazdem więc ruszył w jego kierunku. Ostrożnie otworzył drzwi do
środka. Wsiadł.
Pojazd był nie nagannie
wysprzątany. Siedzenia zadbane, a we wnętrzu pachniało lasem. Samochód
prowadziła kobieta bliska czterdziestu lat. Miała ufarbowane włosy na blond z
odrośniętym kolorem naturalnym. Popatrzyła na niego po przez lusterko i
zapytała:
- Na jakie nazwisko? – miała miły
kobiecy głos, niesplamiony przez papierosy. Ładne niewielkie oczy oraz zgrabną
twarz.
- Writer. – odrzekł krótko nie
wdając się w rozmowę.
- Gdzie jedziemy?
- Nie mam pojęcia – dopowiedział
zgodnie z prawdą – osoba, która zamówiła przewóz powinna podać adres docelowy.
- Rzeczywiście, przepraszam. –
Uśmiechnęła się. Taksówka ruszyła.
Pisarz nie odpowiedział jej już
nic. Wpatrywał się w świat za szybą, na przechodniów, na mijających kierowców,
na ulice. Starał się jak najdokładniej zapamiętać drogę z pod dworca do
mieszkania. Musiał przecież wiedzieć gdzie go zlokalizują. Przyszło mu do głowy
właśnie, iż mógł przecież kupić mapę miasta, w celu łatwiejszego rozpoznania.
Nie zmartwił się tym jednakże, miał w końcu jeszcze trochę na to czasu. Jedyne
co go trochę zaciekawiło to to jak będzie pisał przez najbliższy miesiąc,
jedyną sensowną odpowiedzią było pisanie w zeszycie, który nabył przed paroma
godzinami. Powrót do lat młodzieńczych kiedy zawsze pisał właśnie tak. Z powodu
braków lepszego ekwipunku, z powodu ciągłego przemieszczania się. Dziś to nie
problem, kiedyś jednak było to uciążliwe.
Pojazd stanął. Pisarz siedział po
stronie kierowcy na tylnym siedzeniu. Z jego strony znajdował się niewielki
plac zabaw dla dzieci, na prawo budynek. Niewielki, w miarę zadbany. Ludzie
było życzliwi w stosunku do siebie, niektórzy nawet się śmiali.
Alternatywa.
Uregulował rachunek z
taksówkarką, podziękował, wysiadł.
Pojazd odjechał.
Został sam, nie wiedział, ani
gdzie się teraz udać, ani co zrobić. Mógł zadzwonić do Weroniki, albo zapytać
kogoś z mieszkańców o pomieszczenie należące do Alojzego Dionizego von
Bielucha. Rozwiązanie przyszło nagle, bez większych komplikacji.
- Witaj – Powiedziała do niego
postać zza jego pleców – Ponownie.
Spokojnie się odwrócił, nawet z
lekka uśmiechnął – z ironią.
- Powiesz mi co tu się dzieje czy
sam mam się domyślić? – powiedział nieco zirytowany ciągłymi spotkaniami z
pierwszą miłością. Nie chciał wracać do tamtych dni tak samo jak nie chciał
widzieć jej w teraźniejszości. Mimo, iż kiedyś łączyło ich tak wiele to dziś
nie zostało z tego nic. On sam o tym dawno zapomniał.
- Nic. Wynająłeś mieszkanie od
mojego wuja, a ja mieszkam piętro wyżej, także trzymam klucze dla ułatwienia
spraw.
- I nie ma w tym żadnych
podtekstów? – zapytał z niedowierzaniem
- Nie.
- Doskonale – powiedział z ulgą –
zatem prowadź.
W milczeniu udali się w kierunku
wielkich żelaznych drzwi prowadzących na klatkę schodową. Pomieszczenie było
niewielkie, schody długie i wąskie , na około nich, co piętro znajdowały się
drzwi do lokali. Po trzy na poziom. Ściany były względnie wolne od malunków,
farba tylko w niektórych miejscach odpadała tworząc plamy o kolorze poprzedniego
barwnika. On sam miał zamieszkać na przedostatniej, trzeciej kondygnacji. Gdy stanęli naprzeciwko starych drewnianych drzwi z
numerkiem 7 na wysokości głowy, nieco niżej nieduży wizjerek. U góry, na
framudze drzwi wyryte w drewnie zostało „Bogatym
nie jest ten kto posiada, lecz ten, kto daje”. Autor miał zapytać się co to
ma oznaczać, lecz poczuł, że jeszcze nie czas na poznanie prawdy.
Wrota zostały uchylone. Nowemu
lokatorowi ukazało się ładne, czyste i odnowione mieszkanie. Schludny, jasny
przedpokój, na lewo szafeczka na buty, po prawo wieszaki na odzienie
wierzchnie. Na wprost znajdowało się pomieszczenie sypialne z wielkim podwójnym
łóżkiem, nocnymi półkami po obu jego stronach, telewizorem naprzeciwległej
ścianie, wysokim meblem z poziomymi regałami na ubrania, książki lub inne
przedmioty – co kto woli. Na prawo od wejścia kuchnia. Z przeciętnym
wyposarzeniem. Naprzeciwko, zaraz za długim korytarzem łazienka z wanną,
pralką, umywalką, kloaką o lustrem.
Warunki, były zadowalające dla
naszego bohatera. Wszystko co potrzeba jest – prąd, ciepła woda, telewizja, Internet, spokój i cisza. No, co do ostatnich
dwóch to być pewien nie być, ale jak na razie to jest bezkonfliktowo… nawet ze
strony jego pierwszej dziewczyny. Zastanawiał się tylko z jakiego powodu czynsz
jest tak niski, jak na taką okolicę oraz warunki.
- A co jest w tamtym pokoju? –
zapytał, zauważywszy drzwi zamknięte na zasuwkę z niewielką kłódką.
- Nic. –odparła krótko
- I tak się dowiem, w końcu będę
tu mieszkał przez najbliższy miesiąc, a chciałbym wiedzieć co znajduję się w
„moim” mieszkaniu. – popatrzył jeszcze raz na zamek, wskazał go
- mówię że nic
- W takim razie mogę wejść do
środka?
- Tak.
- To czemu jest to zamknięte, do
kurwy nędzy, na klucz? – zdenerwował się z lekka mężczyzna.
- Bo takie mieliśmy z wujem widzi
misie.
Argumentacja Weroniki nie
przekonywała specjalnie, ale co miał zrobić.
Dziewczyna podeszła do
zamkniętych drzwi, wyłoniła z kompletu kluczy najmniejszy i otworzyła. Wrota
uchyliły się. Oni ujrzeli, za to najzupełniej w świecie pusty pokój, z białymi
ścianami, o białej nie wyremontowanej podłodze, okna zasłonięte były jeszcze
gazetami by nie pobrudziły się podczas malowania oraz innych prac naprawczych.
Writerowi zrobiło się jakoś lżej na sercu. Po tych wszystkich Słowach, które w
życiu napisał i tym co przeżył, sam zaczynał wierzyć w niestworzone opowieści.
Wszedł do środka, sam. Właścicielka postanowiła pozostać w holu. Rozejrzał się,
dotknął ściany popatrzył się w biel. Poczuł się trochę jak w swoim transie z
przed paru godzin, ale uznał to za niefortunny zbieg okoliczności.
- Długo jeszcze masz zamiar tam
stać – rozdrażniona ewidentnie powiedziała zapominając o – Panie Writer?
- Już wychodzę – odparł szybko.
Postawił kilka niezgrabnych ruchów. Był już w korytarzu, kobieta zamknęła drzwi
na nowo. Udali się razem do kuchni gdzie znajdował się przyzwoity stolik do
rozmowy oraz posiłku.
Spędzili kilka chwil na
podpisaniu umowy o wynajem, ustalili form oraz termin wpłaty no i pożegnali
się, niczym normalni nieznający się wcześniej śmiertelnicy. Weronika już w
drzwiach przypomniała sobie o ostatnim drobiazgu:
- Byłabym zapomniała. – wróciła
do kuchni, w której został pisarzyna by zaparzyć wodę na herbatę ze startowego pakietu jaki dostał od nich
na dobry początek – prosiłabym o jak najrzadsze
korzystanie z niewyremontowanego pokoju oraz zamykanie go na klucz za
każdym razem jak Pan go opuści. – przerwała – Proszę.
Ostatnie słowo zabrzmiało
strasznie prawdziwie, czyżby zależało od tego ruchu więcej niż ślady brudnych
butów na podłodze czy odciski palców na ścianach?
Writer średnio przejął się
słowami koleżanki, iż zajęty był paleniem i parzeniem herbaty odburknął jej
tylko jako potwierdzenie, że zrozumiał. Kobieta wyszła bez słowa, odkładając
klucze na regał i zamykając drzwi na klamkę.
Pisarzyna udał się z gorącym
wywarem do pokoju, postawił przy łóżku, położył się i leżał. Leżał i myślał.
Myślał co by tu jutro zrobić. Wrząca herbata parowała. Dym z papierowa umykał.
Słońce chyliło się ku upadkowi. Zegar naścienny tykał. Ludzie na ulicy żyli.
Mieszańcy bloku się bawili. Pisarz usnął.
Herbata wciąż pełna stała w tym
samym miejscu co wcześniej. Papieros wciąż dymił się na skraju ust palacza.
Palacz usnął we wszystkim w czym się położył.
**
Miejscowość była nie najmniejsza.
Samo osiedle, na które się wprowadził liczyło pewno około dwóch tysięcy
mieszkańców. Jego blok był jednym z wielu niskich budyneczków w pobliżu. Gdy postać
śpiąca z papierosem pospała się na dworze jeszcze było jasno, słońce promieniało
zza budynków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz