niedziela, 4 listopada 2012

Dzień czwarty - Względnie na spokojnie - 8172


Taksówka podjechała momentalnie. Nie zdążył nawet zabrać się za kolejnego papierosa, gdy stanęła na przystanku. Rozejrzał się, czy to aby na pewno po niego. Nikt nie zainteresował się nowo przybyłym pojazdem więc ruszył w jego kierunku. Ostrożnie otworzył drzwi do środka. Wsiadł.
Pojazd był nie nagannie wysprzątany. Siedzenia zadbane, a we wnętrzu pachniało lasem. Samochód prowadziła kobieta bliska czterdziestu lat. Miała ufarbowane włosy na blond z odrośniętym kolorem naturalnym. Popatrzyła na niego po przez lusterko i zapytała:
- Na jakie nazwisko? – miała miły kobiecy głos, niesplamiony przez papierosy. Ładne niewielkie oczy oraz zgrabną twarz.
- Writer. – odrzekł krótko nie wdając się w rozmowę.
- Gdzie jedziemy?
- Nie mam pojęcia – dopowiedział zgodnie z prawdą – osoba, która zamówiła przewóz powinna podać adres docelowy.
- Rzeczywiście, przepraszam. – Uśmiechnęła się. Taksówka ruszyła.
Pisarz nie odpowiedział jej już nic. Wpatrywał się w świat za szybą, na przechodniów, na mijających kierowców, na ulice. Starał się jak najdokładniej zapamiętać drogę z pod dworca do mieszkania. Musiał przecież wiedzieć gdzie go zlokalizują. Przyszło mu do głowy właśnie, iż mógł przecież kupić mapę miasta, w celu łatwiejszego rozpoznania. Nie zmartwił się tym jednakże, miał w końcu jeszcze trochę na to czasu. Jedyne co go trochę zaciekawiło to to jak będzie pisał przez najbliższy miesiąc, jedyną sensowną odpowiedzią było pisanie w zeszycie, który nabył przed paroma godzinami. Powrót do lat młodzieńczych kiedy zawsze pisał właśnie tak. Z powodu braków lepszego ekwipunku, z powodu ciągłego przemieszczania się. Dziś to nie problem, kiedyś jednak było to uciążliwe.
Pojazd stanął. Pisarz siedział po stronie kierowcy na tylnym siedzeniu. Z jego strony znajdował się niewielki plac zabaw dla dzieci, na prawo budynek. Niewielki, w miarę zadbany. Ludzie było życzliwi w stosunku do siebie, niektórzy nawet się śmiali.
Alternatywa.
Uregulował rachunek z taksówkarką, podziękował, wysiadł.
Pojazd odjechał.
Został sam, nie wiedział, ani gdzie się teraz udać, ani co zrobić. Mógł zadzwonić do Weroniki, albo zapytać kogoś z mieszkańców o pomieszczenie należące do Alojzego Dionizego von Bielucha. Rozwiązanie przyszło nagle, bez większych komplikacji.
- Witaj – Powiedziała do niego postać zza jego pleców – Ponownie.
Spokojnie się odwrócił, nawet z lekka uśmiechnął – z ironią.
- Powiesz mi co tu się dzieje czy sam mam się domyślić? – powiedział nieco zirytowany ciągłymi spotkaniami z pierwszą miłością. Nie chciał wracać do tamtych dni tak samo jak nie chciał widzieć jej w teraźniejszości. Mimo, iż kiedyś łączyło ich tak wiele to dziś nie zostało z tego nic. On sam o tym dawno zapomniał.
- Nic. Wynająłeś mieszkanie od mojego wuja, a ja mieszkam piętro wyżej, także trzymam klucze dla ułatwienia spraw.
- I nie ma w tym żadnych podtekstów? – zapytał z niedowierzaniem
- Nie.
- Doskonale – powiedział z ulgą – zatem prowadź.
W milczeniu udali się w kierunku wielkich żelaznych drzwi prowadzących na klatkę schodową. Pomieszczenie było niewielkie, schody długie i wąskie , na około nich, co piętro znajdowały się drzwi do lokali. Po trzy na poziom. Ściany były względnie wolne od malunków, farba tylko w niektórych miejscach odpadała tworząc plamy o kolorze poprzedniego barwnika. On sam miał zamieszkać na przedostatniej, trzeciej kondygnacji.  Gdy stanęli  naprzeciwko starych drewnianych drzwi z numerkiem 7 na wysokości głowy, nieco niżej nieduży wizjerek. U góry, na framudze drzwi wyryte w drewnie zostało „Bogatym nie jest ten kto posiada, lecz ten, kto daje”. Autor miał zapytać się co to ma oznaczać, lecz poczuł, że jeszcze nie czas na poznanie prawdy.
Wrota zostały uchylone. Nowemu lokatorowi ukazało się ładne, czyste i odnowione mieszkanie. Schludny, jasny przedpokój, na lewo szafeczka na buty, po prawo wieszaki na odzienie wierzchnie. Na wprost znajdowało się pomieszczenie sypialne z wielkim podwójnym łóżkiem, nocnymi półkami po obu jego stronach, telewizorem naprzeciwległej ścianie, wysokim meblem z poziomymi regałami na ubrania, książki lub inne przedmioty – co kto woli. Na prawo od wejścia kuchnia. Z przeciętnym wyposarzeniem. Naprzeciwko, zaraz za długim korytarzem łazienka z wanną, pralką, umywalką, kloaką o lustrem.
Warunki, były zadowalające dla naszego bohatera. Wszystko co potrzeba jest – prąd, ciepła woda, telewizja,  Internet, spokój i cisza. No, co do ostatnich dwóch to być pewien nie być, ale jak na razie to jest bezkonfliktowo… nawet ze strony jego pierwszej dziewczyny. Zastanawiał się tylko z jakiego powodu czynsz jest tak niski, jak na taką okolicę oraz warunki.
- A co jest w tamtym pokoju? – zapytał, zauważywszy drzwi zamknięte na zasuwkę z niewielką kłódką.
- Nic. –odparła krótko
- I tak się dowiem, w końcu będę tu mieszkał przez najbliższy miesiąc, a chciałbym wiedzieć co znajduję się w „moim” mieszkaniu. – popatrzył jeszcze raz na zamek, wskazał go
- mówię że nic
- W takim razie mogę wejść do środka?
- Tak.
- To czemu jest to zamknięte, do kurwy nędzy, na klucz? – zdenerwował się z lekka mężczyzna.
- Bo takie mieliśmy z wujem widzi misie.
Argumentacja Weroniki nie przekonywała specjalnie, ale co miał zrobić.
Dziewczyna podeszła do zamkniętych drzwi, wyłoniła z kompletu kluczy najmniejszy i otworzyła. Wrota uchyliły się. Oni ujrzeli, za to najzupełniej w świecie pusty pokój, z białymi ścianami, o białej nie wyremontowanej podłodze, okna zasłonięte były jeszcze gazetami by nie pobrudziły się podczas malowania oraz innych prac naprawczych. Writerowi zrobiło się jakoś lżej na sercu. Po tych wszystkich Słowach, które w życiu napisał i tym co przeżył, sam zaczynał wierzyć w niestworzone opowieści. Wszedł do środka, sam. Właścicielka postanowiła pozostać w holu. Rozejrzał się, dotknął ściany popatrzył się w biel. Poczuł się trochę jak w swoim transie z przed paru godzin, ale uznał to za niefortunny zbieg okoliczności.
- Długo jeszcze masz zamiar tam stać – rozdrażniona ewidentnie powiedziała zapominając o – Panie Writer?
- Już wychodzę – odparł szybko. Postawił kilka niezgrabnych ruchów. Był już w korytarzu, kobieta zamknęła drzwi na nowo. Udali się razem do kuchni gdzie znajdował się przyzwoity stolik do rozmowy oraz posiłku.
Spędzili kilka chwil na podpisaniu umowy o wynajem, ustalili form oraz termin wpłaty no i pożegnali się, niczym normalni nieznający się wcześniej śmiertelnicy. Weronika już w drzwiach przypomniała sobie o ostatnim drobiazgu:
- Byłabym zapomniała. – wróciła do kuchni, w której został pisarzyna by zaparzyć wodę na herbatę ze startowego pakietu jaki dostał od nich na dobry początek – prosiłabym o jak najrzadsze  korzystanie z niewyremontowanego pokoju oraz zamykanie go na klucz za każdym razem jak Pan go opuści. – przerwała – Proszę.
Ostatnie słowo zabrzmiało strasznie prawdziwie, czyżby zależało od tego ruchu więcej niż ślady brudnych butów na podłodze czy odciski palców na ścianach?
Writer średnio przejął się słowami koleżanki, iż zajęty był paleniem i parzeniem herbaty odburknął jej tylko jako potwierdzenie, że zrozumiał. Kobieta wyszła bez słowa, odkładając klucze na regał i zamykając drzwi na klamkę.
Pisarzyna udał się z gorącym wywarem do pokoju, postawił przy łóżku, położył się i leżał. Leżał i myślał. Myślał co by tu jutro zrobić. Wrząca herbata parowała. Dym z papierowa umykał. Słońce chyliło się ku upadkowi. Zegar naścienny tykał. Ludzie na ulicy żyli. Mieszańcy bloku się bawili. Pisarz usnął.
Herbata wciąż pełna stała w tym samym miejscu co wcześniej. Papieros wciąż dymił się na skraju ust palacza. Palacz usnął we wszystkim w czym się położył.
**
Miejscowość była nie najmniejsza. Samo osiedle, na które się wprowadził liczyło pewno około dwóch tysięcy mieszkańców. Jego blok był jednym z wielu niskich budyneczków w pobliżu. Gdy postać śpiąca z papierosem pospała się na dworze jeszcze było jasno, słońce promieniało zza budynków. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz