czwartek, 8 listopada 2012

Dzień ósmy - Jaka faza... - coś czuję, że moje wieczne pisanie nie skończy się na listopadzie... - [brak ilości słów]

Siedział i kontemplował wpatrując się na unoszącą się opary z czajnika. Zamyślił się...
*
Para zamieniła się w dym, obok niego świstało coś na około, ziemia wybuchała mu pod nogami.
Biegł.
Rozejrzał się łapczywie na boki. Znajdował się na środku jakiegoś pola, z rzadka porastającego drzewami. Ubrany w mundur wojskowy z karabinem w ręku, biegł. Bo widział co mogłoby oznaczać zatrzymanie się.
O leżący na jego drodze niewielki kamień zahaczył wysokim ciężkim obuwiem, padł na glebę brudząc siebie i mundur, był tak zdezorientowany, że nie miał pojęcia co się dzieję, jeszcze przed sekundą siedział na na krześle szczęśliwy, teraz ucieka przed śmiercią.
Koncentracja.
Przeczołgał się w pobliże niewielkiej brzózki i odetchnął. Za prędko, obok niego przeleciała kula. Krew krążyła w jego żyłach jak nigdy przedtem, odwrócił się...
Nie potrzebnie.
Został trafiony. Prosto w serce. Z niedowierzaniem padł na mokrą od deszczów glebę i konał, odczuwał chłód, przeraźliwie zimny chłód  Zaczynało brakować mu tchu, serce biło coraz wolniej. Słabł, przed oczyma czerniało, z oddali widział uciekających w  popłochu ludzi ubranych tak jak on.
Usnął.
*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz