Dostanie
i zajęcie posterunku okazało się nie takie oczywiste jak było w planach, bowiem
już na samym rogu ulicy otaczającej budowlę natknęliśmy się na tuzin dobrze
uzbrojonych strażników. Już wtedy dało się dostrzec jakąś anormalność tego w
działaniu milicji, ale nie mogliśmy
zawrócić bowiem w tym samym czasie trwał już szturm na kwaterę główną.
Tak
więc, nie zwracając uwagi na przeciwności, ruszyliśmy przed siebie. Zmieniliśmy
plan działania.
Dwóch
naszych snajperów miało zostać wykorzystanych już teraz. Ustawiłem ich na
dachach pobliskich budynków i rozkazałem na sygnał wyeliminować jak najwięcej
strażników zostając przy tym w ukryciu. Prawie w tym samym czasie wkraczaliśmy
my, czyli cała reszta oddziału. Mieliśmy za zadanie rozprawić się i pojmać co
poniektórych w sprawie przesłuchania oraz dowiedzenia się co jest nie tak.
Polaki
byli tak zdezorientowani, że większych problemów nie mieliśmy ze zdjęciem
całego posterunku znajdującego się na zewnątrz, jednak byli tak zawzięci i
każdy niedobity jak na sygnał sam pozbawiał się życia, jakby zostali
przeszkoleni w takich działaniach. Na nasze szczęście nikt z samobójców nie
miał, granat, bo to mogłoby się skoczyć dla nas tragedią. Co ja wtedy
czułem..?
Nic
nie czułem. Na polu bitwy się nie czuje, to źle skutkuje w przyszłości –
najbardziej dla ciebie samego.
Weszliśmy
do budynku z opóźnieniem dwóch minut, połowa oddziału od frontu, drugi pododdział od piwnic, w których miało znajdować się więzienie.
Przewodziłem
grupą, zachodzącą budynek od dołu. Naszym zadaniem było likwidacja załogi
więziennej na całym poziomie, zajęcie tego poziomu oraz uwolnieniu jeńców
wojennych uprowadzonych przez MN.
Na
początku wszystko szło świetnie. Nie mieliśmy najmniejszych problemów z
likwidacją wrogiej jednostki. Niestety po chwili okazało się, że to nie była
jednostka MN, a nasi żołnierze. Byli związani z dołączonymi atrapami broni. W
pomieszczeniu nie znaleźliśmy przeciwników, wybiliśmy swoich. Wrogowie sami nas
znaleźli.
W
momencie kiedy dowiedzieliśmy się o
błędzie było za późno. Byliśmy zdezorientowani.
Cud,
że żyję.
Nagle
piętro wyżej usłyszeliśmy strzały, zmobilizowaliśmy się i ruszyliśmy ku górze
nie zostawiając nikogo na straży. To był błąd.
Kiedy znajdowaliśmy się na pół piętrze, odgłosy śmierci usłyszeliśmy w piwnicy.
Wylęgli się znikąd. To my mieliśmy zaskoczyć ich i zmiażdżyć od obu stron, a
to oni to zrobili. Musieli skryć się w miejscu, do którego nie dało się znaleźć
od naszej strony. Wymordowali wszystkich żołnierzy, zostawili tylko mnie. Jakby
wiedzieli kim jestem. Strojem nie wyróżniałem się w końcu od innych, a jednak
przeżyłem. Reszta zginęła szybką śmiercią w walce, albo potem nieco wolniej...
**
Przeklęte
polaczki, uprowadzili mnie. Przez ostatnie kilkanaście godzin jechałem w
bagażniku jakiegoś samochodu w ciemnościach. Zakneblowali mnie, związali oczy i zatykając uszy.
Niczego
nie słyszałem, nie widziałem, a ni nic nie mówiłem. Po długim czasie poniewierania
się na tyle samochodu ujrzałem światło, był poranek, a my byliśmy na skraju jakiejś wody. Prawdopodobnie
jezioro - po drugiej stronie w oddali dało się dostrzec las.
Wywlekli
mnie z pojazdu i rzucili na ziemie, po czym zaczęli coś krzyczeć w swoim
parszywym języku.
Rozumiałem
co poniektóre słowa, ale nie byłem w stanie połączyć je w całość.
Mówili
coś chyba o budynku, albo o krześle. Nie
jestem pewien. Nigdy nie była moja mocną stroną nauka języków, poza Narodowym.
Po
krótkiej chwili pojawił się ubrany w
paramilitarne odzienie mężczyzna. Wysoki, byczej postury.. Miał krótko
przystrzyżone, czarne włosy, okulary słoneczne na oczach, z pod których dało
się dotrzeć końcówkę średniej wielkości blizny, na pod prawym oczodołem.
Nie
zwrócił na mnie uwagi. Zajął się rozmową z podwładnym. Uścisnęli sobie ręce,
młodszy stopniem stanął na baczność po czym odszedł.
Zaraz
po tym dowódca spojrzał na mnie, ciężko to przyznać, ale przestraszyłem się
jego wzroku – a nie jest łatwe przestraszenie pułkownika Nowego Ludowego
Cesarstwa, a zwłaszcza pułkownika Sokołowa. Krzyknął coś do osoby stojącej za
moimi plecami.
Podnieśli mnie. Postawili na równe nogi.
Zachwiałem się po tylu godzinach w bez ruchu. Bym był upadł, gdyby nie silny
uścisk kogoś zza mnie.
Śmiech.
Ktoś
się śmiał. Nie widziałem, kto ani gdzie. Zaczynałem mdleć.
Zemdlałem.
Nigdy
dotąd nie straciłem przytomności. Nawet na szkoleniu, ani na egzaminach, nawet
podczas karnych zajęć.
Nigdy.
Starzeję
się...
A
to nie dobrze...
Obudziłem
się w pomieszczeniu z jednym oknem zamalowanym czarną farba. Poza odrobiną
światła spod drzwi oraz przebijającego się przez farbę na szybie, w pokoju
panowała ciemność. Gdybym nie czuł zdrętwiałego ciała pomyślał bym, że to sen.
Czucie jest dobre. Czasami. Rzadko, ale teraz tak. Nawet bardzo dobre.
Koniec!
Drzwi
się uchyliły. Wszedł osobnik postury podobny do tego z zewnątrz. Zapalił
światło. Tak to on. Przystawił sobie drugie krzesło i usiadł.
W
pomieszczeniu było wciąż ciemnawo jednak teraz dało się dostrzec szczegóły.
Niewielkie pomieszczenie w opuszczonych, albo zaniedbanym domu. Widziałem tylko
przeciwnika, swoje nogi, jakiś wysoki stół. Nie miałem pojęcia co się na nim
znajdowało. Moje szczęście.
Ichrzy
dowódca chlasnął mnie otwarta ręką w twarz.
Obudziłem
się, albo raczej otrzeźwiałem.
-
Вставать! – Wrzasnął śmiejąc się ponuro, po czym wymamrotał kilka słów po parszywemu.
Plunąłem
mu na to twarz. Wytarł się i wyszedł. Uśmiechając się złowrogo. Poczułem, że to
był błąd, lecz przekonać się miałem o tym niebawem...
*
Siedziałem
w ciemnościach w samotności długie godziny. Zaczynałem czuć jak umierają mi
ręce, a moja świadomość ucieka.
Usnąłem,
albo zemdlałem – znowu.
*
Obudził
mnie ten sam głos w taki sam sposób.
Tym
razem zachowałem zimną krew. Tym razem nie był sam, a wnętrze pokoju się
zmieniło. Tym razem stał obok niego psychopatyczne wyglądający niski blondyn. Na
środku znajdował się długi i szeroki stół z klamrami. Ja za to siedziałem pod ściana na tym samy krześle co poprzednio.
-
Nie umiesz podstaw kultury, nie szkodzi – powiedział po narodowemu – nauczymy się
– i znów się zaśmiał. Ciągle się śmiał, lecz nie naturalnie.
Znów
zaczęli rozmawiać po swojemu. Podszedł do mnie blondyn z butelką płynu i
serwetką, na którą go wylewał. Przytwierdził mi go do twarzy i zaczął dusić.
Zemdlałem.
*
Wolałbym
się nie obudzić, ale to zrobiłem, albo raczej oni mi pomogli wylewając na moje
nagie ciało wiadro lodowatej wody. Zacząłem rzucać się spazmatycznie, napinać
mięśnie.
-
Oszczędzaj siły – powiedział – towarzyszu – zakpił – będą ci potrzebne –zaśmiał
się.
Blondyn
wymamrotał coś po swojemu, na co dowódca odpowiedział po rosyjsku
-
Niech towarzysz pułkownik słyszy co mówisz przyjacielu. Niech wie co oznacza
zniewago uczyniona Polakowi. – za szczerzył się krzywo.
-
Tak więc, chcieliśmy okazać wam szacunek i poprosić o pomoc w sprawie kilku
kwestii, jednakże jesteście zbyt pyskliwi – każde słowo cedził oddzielnie co
sprawiało, że raziło jeszcze dosadniej – nie rozumiem co przełożeni w tobie
widzieli. – to już powiedział bardziej do siebie.
Pokręcił
się po sali, ciemnowłosy usiadł na moim krześle i przyglądał się. Leżałem nagi.
Zdjęli ze mnie wszystko i położyli na stole. Teraz już nie zemdleje.
-
Teraz już nie zemdlejecie, Sokolow – odparł czytając mi w myślach. Obrócił się scenicznie
w moim kierunku zakładając gumowe rękawice na dłonie, zauważając moje
zaciekawienie nimi, odpowiedział -
przydadzą się, nie lubię babrać się w męskich ciałach na boso... – co to
miało znaczyć? To chyba jakiś polski szyfr.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz